5
➥Kiedy Cię całuje.
Uwagi: wulgaryzmy poziom konkretnie wysoki i bardzo sugestywny kontent.
Mikey
Siedziałaś na kanapie owinięta w koc usłany okruszkami chipsów. Twoja dłoń co chwila wędrowała do paczki, a oczy z zaciekawieniem śledziły losy serialowych postaci.
— Dalej nie rozumiem, dlaczego z nim zerwała... — wymamrotałaś do siebie, wtulając policzek w poduszkę. — Sama nie pogardziłabym takim typem jak Sun-oh...
Drzwi do mieszkania zaskrzypiały i do Twoich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk klapek szurających o podłogę. Uśmiechnęłaś się pod nosem, wciskając stop. Mikey jak zawsze nie odezwał się słowem, wkraczając do salonu gdzie właśnie odwracałaś się na bok, by spojrzeć na jego twarz. Wyraz chłodu i obojętności. Coś co niemal nigdy nie odstępowało jego oczu.
Posłałaś mu ciepły uśmiech nie spuszczając z niego wzroku, gdy szedł w Twoją stronę, by bezceremonialnie położyć się na Twoim ciele. Zachichotałaś, czując jak wtula nos we wgięcie Twojej szyi i mocno Cię przytula. Jego blond włosy zadziornie zaczepiały Twoje ramie.
— Mikey to łaskocze! — parsknęłaś, dotykając jego ramion, by go odsunąć.
W odpowiedzi ugryzł Twoją skórę i niemal pisnęłaś.
— Michael Sano! — zawołałaś rozbawiona na co Manjiro podniósł głowę, by na Ciebie spojrzeć.
Jego czarne oczy wpatrywały się Twoje ze zdziwieniem. Wiedziałaś że to nie rodzaj ksywki, z którą chce być utorzsamiany, ale co mogłaś poradzić kiedy Ciebie ona tak bardzo bawiła?
— Jak mnie nazwałaś? — zapytał z cieniem uśmiechu.
Poprawiłaś się pod nim, przygryzając dolną wargę. Jego spojrzenie od razu zjechało w dół, wywołując u Ciebie rumieniec.
— A co? Wolisz Mickey Mouse? — zadrwiłaś, a on otworzył szerzej oczy.
Uśmiechnął się. To był prawdziwy, co prawda odrobinę rozdrażniony, ale zdecydowanie szczery uśmiech. Serce podleciało Ci do gardła, gdy w jego oczach zabłyszczały roztańczone ogniki.
— Nie żyjesz. — to powiedziawszy jego palce zaatakowały Twój brzuch, a Ty pisnęłaś, gdy zaczął Cię łaskotać.
Zawyłaś, wierzgając pod jego umięśnionym ciałem usilnie próbując się wyrwać. Ten mały drań...
W zasadzie to było całkiem ciekawe. Nigdy nie używał w stosunku do Ciebie siły nawet jeśli wiedziałaś, że Mikey raczej należał do osób łamiących ludziom palce dla czystej rozrywki. Ale z Tobą zawsze był delikatny. Może niekoniecznie czuły, bo dopiero uczył się tej cechy, ale na swój sposób potrafił być kochany.
Może niekoniecznie teraz, bo w tej chwili walczyłaś z nim o oddech, ale na ogół.
— Dobrze, poddaje się! — zawołałaś, odpychając go od siebie i wycofując się na kraniec sofy.
Ciężko dyszałaś, a płuca paliły Cię od nadgorliwego śmiechu. Mikey usiadł wygodniej kładąc rękę wzdłuż oparcia kanapy i spojrzał na Ciebie z triumfującym uśmieszkiem.
— Palant. — burknęłaś, a on zaśmiał się złośliwie.
— Mam Ci przypomnieć, że za mną szalejesz?
Parsknęłaś, ale rumieniec sam zarządził, że wpełźnie na Twoją twarz i połaskocze Cię w uszy.
— I co jeszcze! — roześmiałaś się, zaplatając ręce na piersi i mierząc go figlarnym spojrzeniem.
Na moment zapadła cisza. Manjiro spoglądał na Ciebie z lekkim uśmiechem i spokojnym. Wyglądał jakby widział w Tobie coś co wprawiało go w błogi nastrój. Coś co sprawiało, że miał ochotę rano wstawać z łóżka.
Coś czego Ty nie dostrzegałaś.
— Chcę Cię pocałować, [Imię]. — oświadczył nagle.
Na moment odebrało Ci dech. Zatrzepotałaś zdziwiona rzęsami, a Twoje ręce ścisnęły niekontrolowanie brzeg koca. Nie pojmowałaś dlaczego wystarczyło tylko jedno zwykłe zdanie by wytrącić Cię z równowagi, ale prawda była taka, że chłopak znał niemal wszystkie Twoje słabe punkty. I tą wiedzę wykorzystywał przeciw Tobie.
Nie poruszył się póki nie kiwnęłaś sztywno głową. Manjiro przysunął się bliżej, nie spuszczając wzroku z Twoich lśniących tęczówek. W jego oczach byłaś idealna. Pod każdym względem.
Opuszkami kreślił niewidzialną drogę wzdłuż Twojej szczęki aż do linii włosów. Wplótł w nie palce, lekko muskając skórę karku, aż poczułaś dreszcz.
Byłaś dla niego pięknem, które było w jego mrocznym życiu tak wielką rzadkością. Chciał uchronić Cię od tej ciemności, nawet jeśli sama chciałaś z nim w niej zostać. Chciał się z niej uwolnić. Dla Ciebie.
Pochylił się, jego wargi musnęły Twoje, jakby sprawdzał na ile mu pozwolisz. Nie odsunęłaś się, więc złączył wasze usta i uśmiechnął się, gdy pociągnęłaś go za koszulkę.
— Dziękuję. — wymruczał, napierając na Ciebie, zmuszając byś się położyła.
— Hmm, za co? — zapytałaś przejeżdżając palcami po jego miękkich blond włosach.
Pogłębił pocałunek, a Ty mocniej ścisnęłaś materiał jego T-shirtu.
— Za Ciebie.
Keisuke Baji
— [Imię]!
Podniosłaś oczy znad zeszytu słysząc doskonale znany Ci głos.
— [Imię], cholera! — na to nagłe zamieszanie zdziwiona odwróciłaś głowę.
Po tym jednym warknięciu byłaś całkowicie pewna, że Baji z samego wejścia do klasy był wkurzony. Zamrugałaś spoglądając na idącego w Twoją stronę chłopaka, szarpiącego ze złością za skórzany chocker.
— Na co się gapicie? — zawarczał zniżonym, pełnym wrogości tonem do zdumionych uczniaków, śledzących go wzrokiem. — Wynocha! — podniósł głos, aż przez Twoje kręgi przetoczyła się fala dreszczy.
Uczniowie bez słowa udali się w stronę drzwi, wkrótce zostawiając Ciebie i podminowanego Keisuke samych w pustej sali. Rozchyliłaś usta chcąc zapytać co się stało, gdy nieoczekiwanie Baji trzasnął dłońmi o Twoje biurko aż podskoczyłaś na siedzeniu.
— Keisuke...
— Nie mogę go zdjąć. — powiedział nagle, zbijając Cię z tropu.
Musiałaś odrobinę odchylić się na krześle, bo chłopak pochylił się nad Tobą tak, że prawie wasze nosy się zetknęły. Przełknęłaś strach, nieznacznie się wycofując.
— C-co? — spytałaś cicho, z roztargnieniem studiując niezadowolony wyraz jego twarzy.
Czarnowłosy cmoknął wywracając oczami. Był widocznie rozdrażniony, a jego spojrzenie było tak intensywne, że czułaś je na skórze. Jak studiuje każdy Twój ruch i przenika w głąb do ciała.
Baji wskazał na obrożę oplatającą jego szyję.
— Nie mogę tego odpiąć. — oświadczył bez cienia zażenowania.
Patrzyłaś na niego przez chwile chcąc upewnić się, czy nie żartuje po czym z ulgą odetchnęłaś, śmiejąc się pod nosem.
— I o to cały ten raban? — zachichotałaś wstając i zaplatając ręce na piersi.
Baji prychnął obruszony, prostując się i spoglądając na Ciebie spod byka.
— To nie jest zabawne, [Imię]. — wycedził na co tylko rozbawiona wywróciłaś oczami.
Podeszłaś do swojego chłopaka i cierpliwie zabrałaś się do zdejmowania ozdoby.
— Wszystko w porządku? — zapytałaś spokojnie, nie patrząc mu w oczy.
Baji zamrugał spoglądając na Ciebie z widocznym zainteresowaniem. Zmarszczył brwi. To zabawne, pomyślałaś, nawet gdy jest zaciekawiony wygląda groźnie.
— Dlaczego pytasz? — jego ostre kły błysnęły między jego wargami. Nie podniosłaś jednak wzroku.
Kurczę, faktycznie zapięcie się zacięło.
— Zazwyczaj nie denerwujesz się takimi pierdołami. — wyjaśniłaś, w końcu luzując zamek. — Gdyby nic się nie stało zwyczajnie byś to rozerwał. — dodałaś uśmiechając się do siebie.
Baji milczał, patrząc z zafascynowaniem na Twoją śliczną twarz. Byłaś czarująca. Każdy Twój uśmiech dźgał go w serce jak naostrzony grot kupidynowej strzały i chłopak nawet nie wiedział jak może się przed tym bronić.
Więc dzisiaj zdecydował, że nie będzie. Po prostu się podda.
Nagle uniósł palcami Twój podbródek zmuszając Cię, byś spojrzała mu w oczy. Na chwilę odebrało Ci mowę, a serce niespodziewanie przyspieszyło. Słyszałaś jak tłucze się o Twoje żebra.
— Przynajmniej teraz mam pretekst, by zrobić to.
Nie dając Ci dokończyć położył dłoń na Twoim policzku, złączając wasze usta. Westchnęłaś automatycznie się prostując.
Gorąc wpłynął na Twoją twazr i nie byłaś w stanie się poruszyć.
Od kiedy Baji zachowywał się w ten sposób...? Czasami miałaś wrażenie, że jest z Tobą za karę, a tymczasem przesuwa językiem po Twojej dolnej wardze, przygryzając ją ostrymi kłami.
— Kurwa, [Imię]. — uśmiechnął się w Twoje usta. Pisnęłaś gdy uszczypnął Cię w udo. — Oddaj ten cholerny pocałunek.
Mitsuya Takashi
Takashi nie jest raczej facetem, który ulega swoim nawykom. W takim sensie, że nie ma ustalonej godziny picia herbaty, czy nie wyznacza sobie specjalnego czasu pracy robiąc to raczej regularnie, a nie w sztywnych ramach czasowych.
Z wyjątkiem jednej jedynej rzeczy, bez której dzień uważa za stracony. Jest to w pewnym sensie z Twojej winy, ponieważ codziennie przed wyjściem z mieszkania całujesz go na do widzenia w policzek, co stało się swoistą rutyną.
I Mitsuya szczerze to uwielbia. Sam kocha Cię przytulać i krótko muskać wargami Twoją skórę, ale gdy Ty to robisz on nie może być szczęśliwszy. Czuję wtedy, że to nie tylko jemu zależy. Że chociaż tego sobie nie mówicie to czujecie do siebie coś więcej niż zwykłe zainteresowanie i zespaja was nie tylko zauroczenie.
Teraz Takashi właśnie stał przy kuchennym blacie przygotowując śniadanie dla Ciebie i jeszcze śpiących sióstr, gdy momentalnie wybiegłaś z drugiego pokoju prawie gubiąc za sobą nogi.
Mitsuya spojrzał na Ciebie z zaskoczeniem, ale uśmiechnął się rozbawiony, gdy w pędzie pochwyciłaś tozta od razu się w niego wgryzając.
— Uważaj, bo się przypadkiem zabijesz. — zaśmiał się przewracając jajka na patelni.
— Jestem spóźniona jak jasny gwint! — zawołałaś chwytając płaszcz i biegnąc do drzwi. — Do zobaczenia później. — rzuciłaś na odchodne.
Mitsuya spojrzał na Ciebie, kalkulując Twoje wcześniejsze ruchy. O nie, nie ma mowy, że od tak wyjedziesz z domu nie żegnając się z nim.
— Ekhm. — odchrząknął, zaplatając ręce na klatce piersiowej i w ostatniej chwili odzyskując Twoją uwagę.
Zamrugałaś skołowana z ręką wiszącą nad klamką. Posłał Ci niezadowolone spojrzenie i uniósł brwi jakby to było jasne, że coś jest nie na miejscu.
— Nie zapomniałaś o czymś? — przekrzywił głowę, stukając palcami w ramię.
Zmarszczyłaś brwi nie mając żadnego pomysłu o co mogło chodzić. Mitsuya w odpowiedzi wywrócił oczami, a w jego spojrzeniu pojawiła się dezaprobata. Na jego twarzy malowało się pytanie: „Ty tak poważnie?"
— Ach. — kiwnęłaś sama do siebie w końcu łącząc kropki. — Nie wiedziałam, żeś taki sentymentalny. — zachichotałaś i w kilku szybkich susach znalazłaś się przy nim, ledwo wyczuwalnie muskając wargami jego policzek.
Już odwracałaś się, by teleportować się za drzwi, kiedy Takashi mruknął ciche „a a a" i złapał Cię za nadgarstek obracając do siebie przodem.
— Taka-chan, spóźnię się! — zalamentowałaś nie mogąc powstrzymać natrętnego uśmiechu.
Mitsuya nic nie robiąc sobie z Twoich słów przyparł Cię do lady i objął w pasie. Na jego ustach pałętał się frywolny uśmieszek.
— I to moja wina? — zapytał niewinnie. Parsknęłaś.
— Tak! Dokładnie Twoja! — dźgnęłaś go w pierś i mogłaś wyczuć pod palcami zarys twardych mięśni.
Mitsuya zachichotał przyciągając Cię do siebie.
— Wybacz, skarbie, za głupotę się płaci. — zadrwił, przytulając Cię.
— Takashi! — zawołałaś śmiejąc się, gdy nie chciał Cię puścić. Próbowałaś go odepchnąć, ale otrzymałaś w zamian pieszczotliwe ugryzienie w ramię. — Hej!
Podskoczyłaś, a on zaśmiał się szczerze i odsunął. Spojrzałaś w jego fiołkowe oczy. Migotały znajomym zauroczeniem, od którego motylki w dole Twojego brzucha budziły się do lotu.
— Już dobrze, dobrze. — powiedział i bez uprzedzenia schylił się, dotykając ustami Twoich ust.
Lekki pocałunek, byś tylko mogła poczuć ciepło jego warg i gorąco serca. Zazwyczaj przyciągał Cię bliżej, pogłębiając gest i zaczepiał językiem by Twoje kolana całkiem zmiękły, ale tym razem Takashi odsunął się szybciej.
Jakby w akcie zemsty.
— W takim razie leć. — odsunął się pozwalając Ci odejść.
Nie wiedziałaś co masz zrobić, bo w teorii byłaś spóźniona, a z drugiej strony ten pieprzony drań świetnie wiedział jak podejść kobietę. Uśmiechnął się na widok wewnętrznej walki jaki ze sobą toczyłaś.
— Palant z Ciebie, Mitsuya. — fuknęłaś i w zamian chłopak mrugnął zadziornie, przez co rumieniec na Twoich policzkach stał się jeszcze większy.
Cholerni faceci.
Haruchiyo Sanzu
Stukałaś długopisem o zeszyt czytając kolejną z rzędu definicję matematyczną.
Jeśli krawędzie boczne graniastosłupa są prostopadłe do podstaw, to graniastosłup nazywamy prostym, w przeciwnym razie graniastosłup nazywamy pochyłym.
Ślicznie.
Drzwi od mieszkania kliknęły cicho, gdy ktoś wszedł do środka. Nie musiałaś podnosić głowy, by wiedzieć, że Sanzu właśnie wrócił. Rzuciłaś w jego stronę krótkie „Hej" próbując całą swoją uwagę przeznaczyć na pojęcie tego co miałaś przed nosem.
— Hej, mała... — westchnął idąc do kuchni i przeczesując palcami zmierzwione włosy. — To była moja ulubiona koszula. — jęknął spoglądając na ociekający krwią materiał.
Dowolny odcinek, który łączy płaszczyzny zawierające podstawy graniastosłupa i jest do nich prostopadły, nazywamy wysokością graniastosłupa.
Rzuciłaś niezobowiązujące „Ehe" w zasadzie nie zwracając większej uwagi na to co mówił chłopak. Zdjął brudną koszulę i wyjrzał zza framugi, by na Ciebie spojrzeć. Skupiona bawiłaś się pasmem włosów, a Twoje oczy świdrowały tekst jakbyś chciała usilnie stać się jego częścią.
Haruchiyo przekrzywił z zaciekawieniem głowę.
— [Imię].
Pole powierzchni całkowitej graniastosłupa jest równe sumie pól jego podstaw i pola powierzchni bocznej.
— Mhm?
Nawet nie zauważyłaś, kiedy Twój chłopak oparł się o ścianę w przedpokoju, patrząc na Ciebie z wyczekiwaniem.
— Jemy tutaj, czy idziemy na miasto?
Graniastosłup prosty, którego podstawą jest prostokąt nazywamy prostopadłościanem.
— Eee, tak.
Sanzu zamrugał wpatrując się w Ciebie z niedowierzaniem. Czy Ty właśnie go ignorowałaś? Stąpałaś po wyjątkowo wątpliwym lodzie, albowiem Sanzu Haruchiyo nienawidził być olewany. Zaplótł ręce na klatce piersiowej, patrząc na Ciebie z wyczekiwaniem.
— Prawie wpadłem dzisiaj pod pociąg.
— Och, naprawdę? A to ci heca.
Powieka mu zadrżała. Oczywiście z tym wykolejeńcem to absolutna bzdura, bo Sanzu prędzej rozstrzela motorniczego niż pozwoli się potrącić, ale był szczerze ciekaw Twojej reakcji. Cóż. Sama sobie byłaś winna.
Gdy Ty czytałaś treść pierwszego zadania Sanzu zmniejszył dzielącą was odległość i stanął przed biurkiem. Zauważyłaś go dopiero, gdy położył dłonie na blacie, palcem unosząc Twój podbródek.
Zatrzepotałaś rzęsami i z miejsca poczułaś jak robi Ci się gorąco. Jego tors był niczym kuty w marmurze, a świdrujące oczy jak dwa szlachetne kamienie, teraz całkiem ciemne. Nie mogłaś się poruszyć, a gdy na jego usta wpłynął bezczelny uśmiech odruchowo zacisnęłaś w palcach długopis. Blizny w kącikach jego ust lekko się uniosły i choć to było dość niecodzienne, kusiły, by przesunąć po nich językiem.
— Słuchaj jak do Ciebie mówię, kiciu... — wycedził, a niski ton jego głosu połaskotał Cię aż po karku.
Przełknęłaś ciasny węzeł w dole Twojego gardła i nawet nie zauważyłaś, że przestałaś na moment oddychać.
Matma spadła na drugi plan i w zasadzie równie dobrze mogłaby nie istnieć. Nie kiedy chłopak zaśmiał się krótko, ze słyszalnym rozbawieniem. Jego wzrok studiował wyraz Twojej twarzy i musiał sam przed sobą przyznać, że podobało mu się to co widział.
— Rozumiemy się...? — wymruczał, aż Twoje ciało stężało.
Wolno pokiwałaś głową, przyprawiając go o szelmowski uśmiech. Pochylił się całując Cię nagle i szybko, jakby w nagrodę. Rozchyliłaś zaskoczona wargi, a on się wyprostował. Uśmiech nie schodził mu z ust.
— Doskonale! Zatem gdzie idziemy na obiad?
Rindo Haitani
Żeby Rindo okazał więcej emocji przy ludziach (poza stoickim spokojem) musiałaby nastać IV Rzesza.
Albo wystarczy go zdenerwować, ale w turnieju irytowania brata i tak Ran wygrywa w przedbiegach. I choć trudno mu w tym dorównać Tobie mimo wszystko się udało.
W zasadzie całkiem bezwiednie, lecz w dalszym ciągu Rindo zastanawiał się jak długo przyszłoby mu siedzieć za morderstwo.
Chłopak który właśnie z Tobą rozmawiał należał zdecydowanie do przystojnych. Jego uśmiech i wlepione w Ciebie spojrzenie onieśmieliłoby nie jedną i nawet jeśli Tobie mogło wydawać się absolutnie zwyczajne tak Rin nie był podobnego zdania.
Wkurzyłaś go. Nie podobał mu się fakt, że on siedział w loży, a Ty grzecznie uśmiechałaś się do młodego barmana. W zasadzie mógłby Ci zrobić awanturę w domu. W końcu po co wszczynać afery w miejscach publicznych, jednak czuł niepohamowaną ochotę, by zetrzeć to zainteresowane spojrzenie z twarzy tego frajera.
Z kolei Ty właśnie czekałaś na swojego [nazwa drinka] i ze znudzeniem bębniłaś palcami w ladę. Muzyka była ogłuszająca, a oczy gości nachalne. Dobrze że byłaś tu z młodszym Haitanim, bo chyba samotnie nie wiedziałabyś co ze sobą począć.
I wraz z tą myślą ktoś oplótł rękę wzdłuż Twojego biodra. Wyprostowałaś się na nagły dotyk i nim zdążyłaś zajrzeć przez ramię barman położył na blacie Twoje zamówienie.
Uśmiechnął się promiennie, a chłopak obok Ciebie cały się napiął.
— Do dna. — rzucił i mrugnął.
Szczerze to ostatnie mógł sobie darować. Był to bowiem ostatni gwóźdź do trumny. Nie musiałaś oglądać się za siebie, by wiedzieć kto stoi obok Ciebie.
Rin uśmiechnął się arogancko i patrząc zaskoczonemu kelnerowi prosto w oczy ujął Twój podbródek i odwrócił w swoją stronę. Tak że stykaliście się nosami.
— Właśnie, skarbie... — zamruczał sugestywnie między Twoje wargi. Prawie się rozpuściłaś gdy jego usta zadziornie ocierały się o Twoje. — Do dna.
Z tymi słowami ucałował Cię leniwie, kompletnie nie przejmując się speszonym chłopakiem. Językiem rozchylił Twoje usta, a gdy poczuł jak momentalnie zesztywniałaś uśmiechnął się rozbawiony.
Uwielbiał dostawać potwierdzenia, że działa na Ciebie jak nikt inny. I na dobrą sprawę wcale nie musiałaś nic mówić, bo Twoje ciało robiło to za Ciebie.
Wakasa Imaushi
Wsiadłaś do auta, a drzwi trzasnęły za Tobą głucho. Nawet nie zerknęłaś na miejsce kierowcy, chociaż czułaś świdrujące spojrzenie Wakasy.
Trzymał rękę na kierownicy, bez wyrazu spoglądając na Twoją bladą twarz. Chociaż nie dostrzegał na niej żadnej emocji zauważył Twoje przygaszone oczy wbite w podłogę.
Nie poważyłaś się odezwać, a on sam milczał. Cisza wisiała w powietrzu i osiadała na Twoich kościach jakby posiadała większą siłę od grawitacji. Zacisnęłaś palce w pięści.
Chłopak niesłyszalnie westchnął i włączył się do ruchu. Z samego wejścia Wakasa wiedział, że to nie będzie łatwa rozmowa. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił mówiąc Ci gdzie był. Przez telefon co prawda niewiele można wytłumaczyć, ale on chciał być wobec Ciebie fair. Chociaż stosunkowo czułaś się jak przyparta do muru i postawiona przed faktem dokonanym.
Bolał Cię każdy następny oddech, a zawód był bardziej przytłaczający niż jakbyś się dusiła. Zacisnęłaś mocno wargi. Jego obecność w tej chwili w niczym nie pomagała. Czułaś się jak w cholernej klatce, a fakt że Wakasa w tej chwili siedział obok Ciebie sprawiał, że niewidoczne ściany zaciskały się wokół Twojego ciała. I miażdżyły.
— Powiesz coś?
Podniosłaś wzrok, ale nie poważyłaś się spojrzeć mu w oczy. To nie powinno Cię tak boleć, w końcu oboje jesteście dorośli i możecie robić co chcecie, ale ta pieprzona świadomość, że o niczym Ci nie powiedział...
— Nie ma o czym mówić. — ucięłaś i sama skrzywiłaś się na chrypiący dźwięk własnego głosu.
Dusiłaś łzy i za żadne skarby świata nie pozwoliłabyś im teraz spłynąć. Nie kiedy miał Cię jak na widelcu.
— Och, czyżby? — zapytał retorycznie z nutą irytacji.
Kątem oka zauważyłaś jak mocno ściska kierownice i uparcie wbija wzrok w drogę przed sobą. Był zły. I to łagodnie mówiąc, bo po jego płonącym spojrzeniu spokojnie mogłabyś założyć, że był wściekły.
Na Ciebie? Nie miał podstaw, ale na samą myśl się najeżyłaś.
— Tak, usłyszałam dzisiaj wystarczająco. — odwarknęłaś, odrobinę zbyt ostro niż chciałaś.
Jego cierpliwość wisiała na włosku i w zasadzie musiałaś przyznać sama przed sobą, że z ciekawością czekałaś aż chłopak się złamie. Liczyłaś na wytłumaczenia i teraz to nie Twoja rola, by się spowiadać.
— I w żaden sposób tego nie skomentujesz?
Podpuszczał Cię, chciał byś weszła z nim w konfrontacje i po prawdzie Wakasa był bliski triumfu...
— Och, ależ co tu komentować? — spytałaś uśmiechając się sztucznie. Chłopak napiął mięśnie, a jego fioletowe oczy błysnęły ostrzegawczo, gdy popatrzył w Twoją stronę. — Twoje czyny były całkowicie klarowne. — dodałaś szybko, nie mogąc znieść kotłującej się w Tobie frustracji.
Wakasa pobieżnie spojrzał na Ciebie, wracając spojrzeniem na drogę. Czułaś, że był zdenerwowany.
— Mała... — westchnął półgłosem. — Porozmawiaj ze mną.
— Z rozkoszą, ale o czym? — poderwałaś nagle głowę celując rozgoryczony wzrok prosto w jego postać. Co chwila zerkał na Ciebie z zaniepokojeniem.
— [Imię]...
Twój oddech przyspieszył, a gniew płynął w Twoich żyłach razem z krwią. Miałaś ochotę wrzeszczeć.
— Słucham, Wakasa! — zawołałaś, powoli acz umiejętnie wyczerpując jego cierpliwość. — Powiedz mi o czym konkretnie chcesz rozmawiać? O tym, że miałeś tajemne spotkanie, o którym mi nie powiedziałeś, czy o tym, że miało ono miejsce w burdelu? — zapytałaś nie oczekując odpowiedzi. Nawet gdyby Wakasa chciałby się wytłumaczyć żadne jego słowa by do Ciebie nie dotarły.
— [Imię].
— Tak, Wakasa?! — przerwałaś mu w pół słowa, ostatkami sił trzymając się racjonalności. — Może powiesz mi, że jeszcze którąś z tamtejszych dziewczyn przeleciałeś?
Z Twoim ostatnim słowem jego samokontrola sięgnęła zenitu. Auto szarpnęło Tobą tak nagle, że dech umknął Ci z płuc, a chłopak momentalnie zsunął nogę z hamulca i bez słowa odsunął siedzenie do tyłu. Zajrzałaś za okno. Znajdowaliście się na uboczu kompletnego pustkowia.
Furia w nim wrzała i dostrzegałaś to w każdym ruchu, a przede wszystkim w jego rozjarzonych ogniem oczach.
— Chodź tu. — nakazał, a jego głos zmienił się w groźne warczenie. Zamrugałaś skołowana, patrząc na niego z ukłuciem strachu. Chwycił Twój nadgarstek i pociągnął na siebie, prosto na swoje kolana.
— Wakasa, co-
— Cicho bądź. — rozkazał, łapiąc Cię mocno w biodrach i przyciągając blisko do siebie.
Sapnęłaś z nadmiaru gorąca, pospiesznie kładąc ręce na jego klatce piersiowej, by zachować między wami choć odrobinę dystansu.
Otwierałaś usta, by odpowiedzieć, gdy chłopak złapał Cię za tył głowy i przysunął Twoją twarz do siebie, wbijając się bez pozwolenia w Twoje usta.
Zdusiłaś pisk, wyrywając się, ale Wakasa wsunął rękę pod Twoje uda ściskając ich wewnętrzną stronę, aż niekontrolowanie westchnęłaś. Wykorzystał tę chwilę, językiem odnajdując Twój odpowiednik, zapraszając Cię do niedyrygowanego tańca.
Nie chciałaś mu teraz ulegać. Nie po tym jak poszedł oglądać nagie dziewczyny, powiadamiając Cię o tym dopiero później. Czułaś się zdradzona i przez napływające poczucie frustracji miałaś ochotę się rozpłakać.
Ale czując jego pocałunek, pełen ognia i namiętnego pragnienia nie mogłaś się opierać. Twoje ciało się rozluźniło, a ręce bez problemu odnalazły drogę do jego szyi.
Poczułaś na wargach jego zadowolony uśmiech. Uniosłaś się lekko, by się poprawić, ale gdy Wakasa tylko zorientował się, że się odsunęłaś wsunął palce za szlufki Twoich spodni i pociągnął w dół na siebie. Wzięłaś głębszy wdech, bo automatycznie spłynęła na Ciebie fala gorąca.
— Waka...
— Kocham Cię, księżniczko. — zamruczał między słodkimi pocałunkami.
Serce zabiło Ci mocno na to wyznanie. Oderwałaś się od jego ust, łapiąc z trudem oddech i skrzyżowałaś z nim spojrzenia. Oczy chłopaka lśniły wewnętrznym światłem, który miałaś okazję oglądać zawsze gdy znajdowałaś się w jego obecności. Jakbyś to Ty rozpalała wewnątrz niego żar, od którego te liliowe tęczówki błyszczały.
Przekrzywił głowę uśmiechając się tak łagodnie, że niemal go nie poznałaś. Nigdy wcześniej nie widziałaś u niego tego wyrazu. Dogłębnego zauroczenia. Wyciągnął dłoń, delikatnie gładząc bok Twojej głowy, muskając palcami włosy.
— Nie mógłbym Cię zdradzić, [Imię]. — powiedział z solidnym przekonaniem, aż serce w piersi Ci zatrzepotało. — W końcu jak mam być księciem to Ty musisz być moją księżniczką.
❧ Łania
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro