Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 Ostatni raz

~~~

Wydawać by się mogło, że ostatnie dni spędziła patrząc w sufit. Czas płynął szybko, przelatywał jej przez palce. Jej rodzice nie żyli już od dwóch dni, wszystko wydawało się być po staremu, jednak pustka rozdzierała bezlitośnie jej wnętrzności. Swój ból jednak zachowywała jednak dla siebie. Odizolowała się od ludzi, którzy czekali na pogrzeb. Miała ich wsparcie w przygotowywaniu obrzędu. Starała się skupić na wyborze kwiatów, posiłków. Ludzie zbierali się ze wszystkich stron. Cała gromada łowców przybyła by złożyć hołd tym, którzy odeszli w walce. Odkąd pamiętała, jej życie było usłane licznymi pogrzebami, zdążyła do nich przywyknąć. Taki był ich los, żyli w walce i umierali młodo. Czuła, że taki los ją czeka. Nie potrafiła z tego od tak zrezygnować, nawet po ostatnim liście jej ojca. 

-Już czas.-Usłyszała za sobą głos Sama Winchestera. Odwróciła się i spojrzała w jego pełne współczucia oczy. Wziął ją pod ramię i razem wyszli za hotel. Na środku placu ustawiony był stos, a na nim dwa ciała przykryte prześcieradłami. Dookoła widziała wiele znajomych twarzy, Deana,  Gartha, Jody Mills i łowców, którzy zawsze wspierali jej rodzinę. Z roku na rok to grono było coraz szczuplejsze, a ona sama zaczynała zastanawiać się kiedy i ona odejdzie. Na czas ceremonii zniknęła. Stała tam, ale była na miejscu jedynie ciałem. Myślami odpłynęła hen daleko, w nadziei, że i ból zniknie. Poza przygnębieniem zjadało ją poczucie winy. Nie zdążyła się z nimi pożegnać, rozstali się w gniewie i nie było już szansy by to naprawić. Czuła dym palonego ciała i nie miała już siły. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, chciała zniknąć. Poczuła na ramieniu ciężką dłoń, a gdy podniosła wzrok napotkała pokrzepiające spojrzenie starszego z Winchesterów. On ją rozumiał, nie musieli nawet o tym rozmawiać, miał stratę wypaloną na stałe w spojrzeniu. Nikt inny jak on i jego brat nie był w stanie tak doskonale jej zrozumieć. 

-Dajesz radę ?-Zapytał swoim niskim kojącym głosem, a ona po prostu przytaknęła. Jednak po chwili jej oczy napełniły się łzami, a ona za wszelką cenę starała się je powstrzymać. Zaczęła kręcić głową na boki i powiedziała. 

-Czuje jakbym się dusiła, a moja skóra płonęła. Muszę stąd odejść.-Mówiła rozglądając się nerwowo, a on nabrał w płuca tyle powietrza ile był w stanie i wziął ją pod ramie i odszedł z nią na bok. Nie wiedziała gdzie ją prowadzi, ale nie miała zamiaru protestować. Dała się prowadzić, aż podeszli pod sam las. Prawie nie słyszała już szumu rozmów i zapachu dymu. Oparła dłonie o kolana i schyliła się, próbując zapanować nad łomoczącym sercem.-Ja nie dam rady.-Zaczęła głośno szlochać, a on stał z współczuciem wymalowanym na twarzy. Pogładził ją po plecach, i niepewnie się wycofał mówiąc.

-Z czasem będzie łatwiej.-Potarł zmarznięte  dłonie, a ona wyprostowała się. Otarła zapłakane policzki i uśmiechnęła się sztucznie.

-Poczucie winy mnie w końcu wykończy.-Burknęła, a uśmiech zniknął.-Kiedy ostatni raz ich widziałam, powiedziałam wiele okropnych rzeczy i nigdy już nie przeproszę.

-Doskonale znam to uczucie.-Powiedział, a na jego twarzy zdawało się, że nie było już żadnej emocji. Odkąd wrócił z czyśćca był praktycznie pusty. Wszelkie zachowania społeczne stały się mechaniczne, bez okazywania emocji. Patrząc na Rene, miał ochotę oddać jej część tej pustki, by choć na chwilę nie czuła tego bólu, który teraz ją trawił. Patrzyli na siebie bez słów, nasłuchiwali ciszy, aż w końcu zapytała.

-Macie jakąś sprawę w okolicy.

-Na razie nic nie szukaliśmy.-Założył ramie na ramię. Ciepłe powietrze z jego ust parowało na wietrze, pocierał delikatnie swoje ramiona, starając się zrozumieć, skąd wzięło się teraz to pytanie.- Czemu pytasz?

-Muszę się gdzieś wyrwać, to by mi pozwoliło trochę się oderwać o tej beznadziejnej sytuacji. 

-Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.- Od razu zaprotestował, a na jej twarzy wymalowało się niezadowolenie. Przed oczami miała list, w którym ojciec poprosił ją by spróbowała, żyć normalnie. Nie była jednak pewna, czy to czego teraz potrzebuje. Chciała jednak spróbować, ale przed tym potrzebowała symbolicznego zakończenia. 

- Ojciec poprosił mnie w liście, żebym spróbowała normalnie żyć.

-I bardzo słusznie.-Wtrącił się Dean, mierząc ją pouczającym spojrzeniem.-Gdybym tylko mógł, rzuciłbym to w diabły. Gdybym tylko wiedział, że by nic mnie nie ścigało nie czekałbym nawet minuty.

-Wiem.- Spuściła wzrok. Potarła zmarznięte dłonie i nabrała w płuca tyle powietrza ile była w stanie.- Chcę tego, chcę normalnego życia, ale potrzebuje tego ostatniego polowania. Nie wiem czy rozumiesz? 

-Chyba tak.-Zmarszczył brwi, a na jego ustach wymalowało się zirytowanie, ponieważ   wiedział do czego to wszystko zmierza.-Nie chcę cię mieć na sumieniu dzieciaku. No i jest jeszcze Sam.

-Nie możesz z nim pogadać ? 

-Ale jeszcze mnie nawet nie przekonałaś.-Zaśmiał się pod nosem, a ona westchnęła ciężko. Nie chciał ryzykować jej bezpieczeństwa. Ostatnie polowanie mogło być też jej ostatnim dniem życia, a na to nie chciał pozwolić. Jeśli miała zginąć, nie miał zamiaru przykładać do tego ręki. Dziewczyna wpatrywała w niego załamane spojrzenie, a on wydął delikatnie usta w geście zirytowania. Przewrócił oczami i odchodząc kilka kroków dodał.-Pomyślę. Na razie, do jutra nigdzie się nie ruszamy. 

-Dzięki.- Powiedziała nie pewnie i obserwowała jak mężczyzna odchodzi. W Deanie zawsze było coś co zawsze ją przyciągało. Prawie go nie znała, jednak czuła że może liczyć na niego bardziej niż na kogokolwiek. Był kimś kogo warto było mieć po swojej stronie, nawet jeśli posiadanie go w gronie bliskich przyjaciół oznaczało kłopoty. Zebrała się w sobie i ruszyła w stronę hotelu. Na wielkiej sali jak na stypę przystało  był poczęstunek.  Wielu pobliskich łowców, opychało się darmowym jedzeniem. Wiele osób szlochało na uboczu. Nie było w tym nic dziwnego, odeszło wiele szlachetnych i dobrych łowców, to miejsce zawsze było ich ostoją. Teraz nic już nie było takie samo. Hotel należał teraz do Rene,  a ona nie była pewna czy chce mieć z nim cokolwiek wspólnego.  Stała przy stolę wpatrując się w zapiekankę leżącą na stole. Niepewnie nałożyła sobie kawałek na talerzyk, nie był jednak w stanie włożyć nawet kawałka do ust.

-Nie jedz jej, nie umiem gotować.-Usłyszała za plecami ciepły kobiecy głos. Obejrzała się i zobaczyła zatroskaną Jody. Na jej widok aż, niepewnie się uśmiechnęła. Kobieta chciała ją pocieszyć.-Trzymasz się jakoś?-Zapytała, po czym rozłożyła ramiona i objęła Rene. Dziewczyna wtuliła się w nią, czując bijącą od niej matczyną miłość, której wiedziała że już w życiu nie zazna. 

-Daję radę.- Westchnęła jej do ucha, czuła jednak jak łamie jej się głos. Jody pogładziła jej plecy i przez chwilę trwały w tym uścisku. Odsunęły się od siebie, a kobieta pogładziła czerwony policzek dziewczyny. Zawsze były blisko, mimo że znały się nie długo .Poznały się po tym jak Rene uciekła z domu i znalazła schronienie u Bobby'ego Singera, a Jody często mu pomagała. Z czasem stały się sobie bliskie, wiedziała że Jody, straciła równie wiele i doskonale ją rozumie.

-Co teraz zamierzasz? -Zapytała pełna troski.- Co z hotelem ? -Pytań było coraz więcej, a Rene wzruszyła ramionami i pokręciła na boki głową. 

-Nie mam pojęcia, nie myślałam o tym teraz. Na razie próbuje namówić Winchesterów na polowanie, żeby jakoś odciążyć umysł.-Powiedziała, a Jody uniosła wysoko brwi.

-Ty i polowanie z Winchesterami ? Czy to oby na pewno dobry pomysł. 

-Jakby jakiekolwiek polowanie było dobrym pomysłem. -Zaśmiała się pod nosem. -Czuje, że tego potrzebuje. Potem wrócę i zobaczę co z hotelem. Na razie czuje, że muszę się schować. 

-Dobry pomysł. Idź odpocznij, a ja ogarnę tych co przesadzają z alkoholem.- Zaśmiała się wskazując wzrokiem na kilku podstarzałych łowców, którym procenty uderzyły do głowy. Za oknem ledwo zdążyło się ściemnić, a oni nie potrafili ustać stabilnie na nogach. Westchnęła głęboko i przytaknęła na słowa Jody i ruszyła w stronę pokoju. 

~~~

Dochodziła 22. Dean wpatrywał się w obraz wiszący nad łóżkiem jego młodszego brata i starał się podjąć jak najbardziej stosowną decyzję. Obiecał Rene, że przemyśli jej prośbę, jednak nawet sprzeciw Sama nie dawał mu stu procentowej pewności, że postępuje słusznie. 

-To co mam jej powiedzieć ?-Przetarł zmęczoną twarz, mając poczucie że narzekanie jego brata nie było jednoznaczne. Potrzebował jasnego sprzeciwu. Sam denerwował się coraz bardziej. Krążył po pokoju, drapał się nerwowo po karku, aż w końcu opadł na kanapę pod ścianą. 

-Ja nie wiem czemu my o tym, w ogóle rozmawiamy ? Mało nam pogrzebów w ciągu ostatnich lat? 

-Mówisz, jakby polowanie z nami miało być pewną śmiercią.- Burknął Dean, czując że brat ujmuje mu kompetencji. Sam pokręcił na boki głową. Schował zmęczoną twarz w dłoniach i potarł suche oczy. Westchnął głęboko i odpowiedział. 

- Mówię po prostu, że jest młoda i niedoświadczona. Nie chcę brać za nią odpowiedzialności. Wspólne polowania są okej, pod warunkiem że nie trzeba się o kogoś martwić. Nie chcę martwić się o siebie, ciebie i jeszcze o nią.

-Czemu masz martwić się o mnie ? 

-Nie jesteś sobą od powrotu.-Powiedział, a Dean przytaknął na to. -No i poza tym, nie jest między nami ostatnio najlepiej. 

-Masz rację. Nie jestem pewien po co była ta rozmowa. Sam jestem przeciwny, żeby ją ze sobą zabierać.-Wstał z łóżka i podrapał się nerwowo po karku.- Rano jej powiem, że się zbieramy i nie może z nami jechać. - Powiedział, a Sam przytaknął na to z ulgą. 

-Nie ma co brać na siebie takiej odpowiedzialności.

-Dokładnie.-Przytaknął starszy Winchester.- Idę do siebie.- Dodał po chwili, a Sam tylko przytaknął. Nie chciał go zatrzymywać. Wciąż czuł okropny niesmak po ich ostatniej kłótni. Tęsknił za Amelią, a to wszystko go od niej oddalało. Był zły, że musi z tego wszystkiego rezygnować. Kochał brata, ale to wszystko go przytłaczało, dlatego pozwolił by ten po prostu wyszedł. Dean jeszcze przez moment stał na korytarzu, pod drzwiami do pokoju swojego brata. Czuł niesmak, a rzeczywistość go przytłaczała. Powolnym krokiem szedł długim korytarzem, mijając kilka bardziej lub mniej pijanych osób. Zszedł do recepcji i wyszedł na dwór głównym wejściem. Powietrze było już mroźne, chłód owiał jego ciało i zmroził płuca. Poczuł zapach dymu papierowego i dostrzegł na parkingu szczupłą sylwetkę Rene. Miał deja vu. Kobieta obserwowała jego ukochaną Impale.- Ten nałóg cię zabije  i nie jest w cale taki seksy. 

-Normalnie takie słowa z twoich ust, zachęciły mnie do rzucenia, ale nie mam siły na flirt i próby zaimponowania ci. 

-Wiem.- Powiedział podłamany, a kobieta spojrzała na niego, widząc że tak samo jak ona nie potrafi znaleźć sobie miejsca. -Dasz jednego ?-Zapytał niepewnie, a ona uniosła wysoko brwi i zaśmiała się pod nosem. Wyciągnęła paczkę z kieszeni, skórzanego płaszcza i wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. On wzdychając głośno wyciągnął jednego papierosa z paczki i umieścił go w ustach. Podała mu zapalniczkę, a on odpalił. Na jego twarzy pojawiło się obrzydzenie, mlasnął kilka razy z niesmakiem i wypuszczając dym z płuc powiedział.-Obrzydlistwo. Już wiem, czemu tego nie robię.

- To po co chciałeś zapalić? 

-Nie wiem, chyba żebyś miała jednego mniej.-Powiedział wyciągając papierosa z ust, i podał go do dłoni Rene.-Masz to, co za świństwo.-Burknął, a ona zaśmiała się pod nosem. Widziała, że stara się odwrócić jej uwagę od całej tej przykrej sytuacji. Przeczuwała też, że Dean już przedyskutował z swoim bratem temat wspólnego polowania. 

-Nie zabierzecie mnie prawda ? -Uśmiechnęła się ironicznie, a Dean pokiwał głową na boki.

-Nie ma szans.-Powiedział stanowczo, a ona tylko przytaknęła głową. Zgasiła swojego papierosa i zaczęła palić tego, odpalonego przez mężczyznę.  Było mu jej żal, miał poczucie winy, jednak czuł że postępuje słusznie.- Nie chcemy brać na siebie takiej odpowiedzialności. 

-Mówicie jakby trzeba było się mną zajmować. Jak nie to nie. Spoko, nie musicie się tłumaczyć, ale nie ujmujcie mi kompetencji, bo gdybyście dali mi szansę to bylibyście nieźle zaskoczeni.

-Nie wątpię, ale sama rozumiesz.

-Ta.- Burknęła niezadowolona. -A przelecisz mnie chociaż ?-Zapytała bez ogródek, a mężczyzna zachłysnął się własną śliną. Kiedy już udało mu się zapanować nad kaszlem, spojrzał na dziewczynę i z całkowitą powagą odpowiedział na jej pytanie. 

-Rozumiem, że niektórzy radzą sobie z żałobą w taki sposób, ale nie należę do tej grupy osób. Innym razem.-Powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu, a ona spojrzała mu w oczy uśmiechnęła się niepewnie. 

-Jasne, ale warto było spróbować.-Powiedziała, a mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Schował dłonie do kieszeni i pokręcił głową na boki. Dziewczyna zgasiła papierosa, a on kręcąc głową na boki powiedział.

-Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. 

-Dobranoc Dean.- Uśmiechnęła się do niego i wyminęła go, kierując się w stronę wejścia do hotelu. Zostawiła go pełnego przemyśleń. Ostatnie dni zdawały się składać z ciągłej odmowy. Czuł jednak, że postępuje dobrze. W cale nie odczuwał żałoby, nie chciał po prostu mieszać Rene w głowie. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro