Prolog: narodzona na nowo
~~~
30.05.1991
Na ścianie tkwił zepsuty zegar, wskazówka niby starała się powędrować wyżej, ale zawsze opadała w to samo miejsce. Nie ważne ile wysiłku by włożyła, świat zatrzymał się na 20;42. Jeff od miesięcy wysyłał właśnie te liczby w różnego rodzaju loteriach. Towarzyszyło mu poczucie wyjątkowości tych cyfr już od jakiegoś czasu, a jednak nic nigdy nie wygrał. Czasem wpatrywał się w stary zegar godzinami, gdy jego żona chciała go ściągnąć zawsze spotykała się z sprzeciwem.
-Po co ci on?- Zapytała Molly, kręcąc się po pokoju w starym, spranym szlafroku. Od miesiąca w szafie trzymała nowiutki, nieodpakowany jeszcze zegar i ostatecznie w przypływie irytacji powiesiła go obok tego starego. Jeff nie odpowiedział na to. Nie dostrzegła na jego twarzy ani gniewu ani smutku. Był na to zobojętniały. Zaczął czyścić broń, jak to miał w zwyczaju robić przed i po każdym polowaniu. Było to jak nawyk starego człowieka, mimo że sam miał dopiero 43 lata. Czasem wydawało mu się, że to jedyny moment, w którym może się odprężyć, zapomnieć o tym jakie stworzenia chodzą po tym świecie, jednak nie tym razem. Małżeństwo zamarło, gdy usłyszeli intensywne pukanie do drzwi. Wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami. -Spodziewasz się kogoś ?- Zapytała kobieta.
-Nie.-Uniósł w zaskoczeniu brwi. Wstał od stołu, z przyzwyczajenia schował za paskiem broń i poprawił opadające dżinsy. Spojrzał na działający zegar. Wskazywał równo 20;42. Gdy zerknął na zepsuty, na nim widniała ta sama godzina. Poczuł jak dreszcz przeszył jego kręgosłup, a włosy na jego ciele stanęły dęba. Był pewien, że symboliczna liczba zwiastowała przez kilka ostatnich miesięcy właśnie ten moment. Energicznie wyminął Molly w progu i ruszył do drzwi. Gdy zajrzał przez wizjer nikogo nie zobaczył. Widział tylko oddalające się już światła, samochodu przy drodze wyjazdowej. Wyciągając broń, uchylił drzwi i zobaczył koszyczek. Leżało w nim niemowlę, przykryte zalewie cieniutkim kocykiem. Piąstką właśnie zgniatało skrawek papieru. Czuł jak słowa więzną mu w gardle gdy w panice wołał swoją żonę.- Molly! Chodź tu natychmiast.-Krzyknął. Kobieta w popłochu podbiegła i stanęła w progu obok mężczyzny, wychylając głowę przez jego ramię.
-O matko jedyna.- Zasłoniła dłonią otwarte usta.-Kto je zostawił? Kto mógł zrobić coś takiego?
-Nie zauważyłem rejestracji samochodu.- Odpowiedział ukochanej, schylając się po kartkę. Ujął ją w dłoń i mocno chwycił by nie porwał jej wiosenny wiatr. Poprawił okulary na nosie i przeczytał na głos.
,, Proszę zajmij się mną."
-Musimy zadzwonić po policję.-Stwierdziła w popłochu kobieta, gdy już po raz piąty odtwarzała w głowie treść liściku. Szybko jednak spotkała się z niezadowoleniem męża, który bliski był wewnętrznej eksplozji. Nabrał w płuca tyle powietrza ile był w stanie i starał się uspokoić galopujące serce.
-Tak! Bo jeszcze policji mi brakuje w domu pełnym broni, okultystycznych przedmiotów i ksiąg. Cudowny pomysł, od razu trafimy do wariatkowa.
- To co chcesz zrobić?-Oburzyła się wyciągając dziecko z koszyczka. Zaczynało właśnie płakać i Molly nie mogła pozwolić na to by cierpiało w jakikolwiek sposób. Jej mąż patrzył na nią z pewnym niezrozumieniem i pretensjami, jak gdyby podniesienie dziecka miało, znaczyć że już nie ma odwrotu.
- Nie wiem, nikt nigdy nie podrzucił mi wcześniej dziecka. - Burknął.- Kurwa!-Wrzasnął czując narastające w nim ciśnienie.-Nie wiem co mam robić.- Mówił, patrząc w stronę przerażonej ukochanej, która delikatnie kołysała dziecko. Czuł jak grunt osuwa mu się spod stóp.
-To może je...
-Zostawimy? I co ?! Wychowamy na łowce ?! Sprawimy, że będzie miało chujowe życie bez poczucia stabilności i bezpieczeństwa ?! Nie będzie miało rodziny ?!
-Nam się jakoś udało, z resztą chyba czas najwyższy. Wiesz dobrze, że nie mogę mieć dzieci. Mam 39 lat i chciałabym...
-Nie ! To nie jest nasz problem!
~~~
10.08.2012
Odkąd osiągnęła pełnoletniość pobliski bar stał się jej największym przyjacielem. W nim kryła się przed letnim skwarem. Kansas było raczej chłodnym miejscem, jednak latem pogoda potrafiła męczyć nawet i tych ciepłolubnych. Usiadła przy barze, zgarnęła brązowe włosy za ucho i pełną obojętnością zwróciła się do barmana z etykietką ,,Billy".
-Boulevardier'a- Powiedziała kładąc na stole zgnieciony banknot 10 dolarowy. Mężczyzna przyjął zapłatę mierząc kobietę niepewnym spojrzeniem. Widywał ją tu nie raz, jednak pierwszy raz ją obsługiwał, miał wątpliwości czy prosić ją o dowód. Wydając jej resztę zwrócił uwagę na jej przepracowane dłonie, chude nadgarstki pokryte zadrapaniami. Gdy podniósł wzrok zobaczył przekrwione oczy, których kolor ciężko było mu określić. W zależności od padającego światła mieniły się od bursztynowego, przez zielony do koloru przeciętnej szarości. Pod nimi znajdowały się drobinki pokruszonego tuszu, a usta były popękane. Stwierdził, że miała już wystarczająco ciężki dzień. Podał jej zimną szklankę, w której od razu utopiła suche wargi. Poczuła jak słodko gorzki smak rozchodzi się po jej podniebieniu, a alkohol pozostawia zimne uczucie w jej przełyku i pustym żołądku. Wsadziła twarz w zimne dłonie, uciekając przed rażącym ją światłem z migającej lampy. W głowie dudniło jej z wyczerpania, nawet szklanka stawała się zbyt ciężka gdy trzymała ją zbyt długo.
-Jacka z colą... I lodem.-Usłyszała z boku niski, męski głos. Na tyle przyjemny by przeszły ją dreszcze podniecenia i na tyle ciężki by zwrócić jej uwagę. Spojrzała w bok. Zobaczyła jak promienie słoneczne oświetlają twarz przystojnego mężczyzny. Biała koszulka opinała się na umięśnionych ramionach i zgrabnym ciele. Żyły na jego dłoniach sprawiły, że poczuła jakby w pomieszczeniu było z 40 stopni. Delikatnie wydęła usta i poprawiła swoją pozycję na krześle, tak by już się nie garbić i opierać o blat. Wyprostowała się, eksponując nie wielki biust. Zjadała nieznajomego spojrzeniem. Przygryzła dolną wargę, gdy starała się utrzymać równowagę. Przed chwilą wypity drink nie był jej pierwszym tego dnia. Przeważnie zaczynając dzień dolewała burbonu do kawy. To dodawało jej pewności siebie, zwłaszcza przy przystojnych mężczyznach. Gdy zerknął w jej stronę nie odwróciła wzroku. Zmarszczył delikatnie brwi obserwując zdecydowanie pijaną, kokietującą go kobietę. Kojarzył te kręcone włosy poza ramiona. Drobny, idealnie prosty nos pokryty kilkoma piegami i krągłą buzie. Zdecydowanie pamiętał też ten uroczy dołeczek, który pojawiał się po lewej stronie jej pełnych ust gdy się uśmiechała. Ona też zaczynała go kojarzyć. Coś świtało jej w głowie, gdy widziała tą idealnie symetryczną twarz okrytą kilku dniowym zarostem i zielone oczy.
- O kurwa, Dean Winchester.- Zaśmiała się, zgarniając włosy z twarzy. Mężczyzna wpatrywał się w nią pełen wątpliwości. Nerwowo oblizał dolną wargę i mrużąc oczy i zapytał.
-Spaliśmy ze sobą albo coś ?- Zapytał, sprawiając że kobieta zaczęła się śmiać. Przetarła dłonią twarz i spojrzała na mężczyznę z pewnym politowaniem.
-Nie. Jakieś 4 lata temu byliście na pogrzebie Carla Millera, zatrzymaliście się w hotelu dla łowców, prowadzonego przez jego młodszego brata.
-Sexy córka Jeffa Millera !- Rzucił z pewną dozą entuzjazmu.- Faktycznie pamiętam cię. Unikałem cię bo miałaś 17 lat i kokietowałaś mnie na każdym kroku.- Mówił, a łobuzerski uśmiech nie schodził z jego twarzy, tym bardziej gdy dziewczyna przysiadła się krzesło bliżej i przygryzając dolną wargę powiedziała.
-Ale teraz mam 21.- Z trudem mógł przełknąć ślinę gdy była tak blisko. Poczuł jej drobną dłoń na kolanie i cały zadrżał. Nie dziwiło go to ale cały czas w głowie miał wydarzenia sprzed 4 lat.
~~~
15.09.2008
- Nie mamy czasu na te bzdury.- Starszy Winchester zaparkował Impale na podjeździe i zgasił silnik. Jeszcze przez chwilę opierał dłonie o kierownice gdy Sam patrzył na niego z pewnym nie zrozumieniem.
- Carl jest przyjacielem Bobby'ego, znajomym taty. Chyba możemy złożyć mu hołd.
- Nie wiem. Po ostatniej sprawie z Rugaru, twoimi dziwnymi spotkaniami z Ruby nie jestem pewien. Nie wiem czy mogę ci ufać.
- Kurwa Dean. Jeden wieczór ! Daj mi jeden wieczór bez żadnych zmartwień i pretensji. - Sam wyszedł z auta trzaskając drzwiami. Dean czuł jak się w nim buzuje. Szybko wyszedł za bratem i krzyknął w jego stronę.
- Może mocniej pierdolnij ! Co?!- Sam zniknął już za szklanymi drzwiami wejściowymi do hotelu. Dean miał poczucie, że traci kontrolę. Po powrocie z piekła miał wrażenie, że nie jest tym samym człowiekiem. Przetarł zmęczoną twarz i udał się za bratem. W recepcji stała młoda czerwonowłosa dziewczyna. Zgrabna, ubrana w koszulkę na ramiączkach i dżinsowe szorty ukazujące jej długie i zgrabne nogi. Podniosła głowę znad sterty papierów i gdy wyjrzała za drzwi zobaczyła czarnego Chevroleta Impale z 1967 roku. Z jej ust wydobyło się ciche
-Wow
- Dzięki. Ty też jesteś niczego sobie.- Starszy Winchester odpowiedział dziewczynie będąc przekonany, że komentuje ona jego wygląd. Był pewny siebie, skórzana kurtka utwierdzała go w tym, że nie ma nikogo przystojniejszego niż on. Jednak tym razem zmieszany Sam jak i kobieta patrzyli na niego z pewnym zażenowaniem.
- Samochód nie ty.- Zaśmiała się, a Dean pomimo zawstydzenia zatrzymał wzrok na jej zaraźliwym uśmiechu i uroczym dołeczku.
- Lubisz staruszków ?- Podszedł bliżej, wyczuwając dobry moment na to by poderwać młodziutką dziewczynę.
-Pytasz o samochód czy o siebie ?.- Powiedziała złośliwie, jednak nawet na moment nie przerwała kontaktu wzrokowego z mężczyzną. Wyczuł dogryzkę ale to było dla niego jak paliwo, jej długie rzęsy i czerwień ust nie dawały mu spokoju.
- Chcieliśmy wynająć pokój.- Wtrącił się młodszy Winchester, czując pewien niesmak. Zadawał sobie sprawę z tego, że z tego flirtu nic dobrego nie będzie.
- Na jakie nazwisko?- Powiedziała uwodzicielskim tonem, spoglądając w stronę młodego chłopaka. Był wysoki i przystojny, jednak nie w jej typie. Wydawał się jej zbyt grzeczny.
- Winchester.
-Jesteście synami Johna ?- Uniosła wysoko brwi. Miała okazję poznać Johna za dziecka. Jako 13 letnia dziewczynka uczyła się z nim strzelać do celu. Jej ojciec niejednokrotnie z nim polował.
- Znałaś naszego tatę ?- Zagaił Dean, na co dziewczyna z pewną nostalgią pokiwała twierdząco głową.
- Często przewijał się tu w czasie mojego dzieciństwa. - Zajrzała do zeszytu z rezerwacjami gdzie widniały imiona mężczyzn. Nerwowo przełknęła ślinę i sięgnęła po kluczyk do jednego z wolnych dwuosobowych pokoi.- A więc Sam i Dean. Macie 14. Drzwi od prysznica czasami odpadają, ale nie powinno być większych komplikacji.
- Miodzio.- Dean odebrał kluczyki i puścił dziewczynie oczko. Ruszył w stronę długiego korytarza. Idący za nim Sam nie potrafił wyjść z podziwu i skomentował.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ona jest młoda. Bardzooo młoda ?
- Może tylko tak wygląda ?
- Oh proszę cię. Błagam nie śpij z nią bo będziemy mieć ogromne problemy.
-Zluzuj majty.- Burknął, przekręcając klucz w zamku dębowych drzwi. Wszedł do pokoju i rzucił na łóżko przygotowany wcześniej garnitur. Młodszy Winchester wciąż czuł się zaniepokojony i zamykając drzwi powiedział.
- Ja nie żartuje. Miała czerwone włosy, pewnie nie skończyła jeszcze nawet liceum.
- Dobra już ! Nie jestem pedofilem.- Zdenerwował się czując, że jego młodszy brat ma go za nieodpowiedzialnego dzieciaka. Zdawał sobie sprawę z tego ile ma lat i jak może sobie zaszkodzić. Przede wszystkim miał świadomość własnej samokontroli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro