Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 Moja córko

~~~

Opuszczając pokój ogarnęło ją obezwładniające poczucie pustki. Wiedziała, że wróci do swojego pustego mieszkania i spędzi dzień wegetując nad gazetowymi ofertami pracy. Nie widziała co musiało by się stać by w końcu postanowiła zwrócić się o pomoc do Jeffa. Do człowieka, który przez lata podawał się za jej ojca. Czasem miała ochotę rzucić wszystko i poszukać kobiety, która ją porzuciła. Jednak co by jej to dało? Czy mogła by spojrzeć w oczy komuś kto jej nie chciał ? Ostatnio coraz częściej miała wrażenie, że nikt jej nie chce. A kiedy już ktoś się taki8 znajdzie to psuje wszystko po mistrzowsku. Tak jak tym razem z Deanem Winchesterem. Nie mogła sobie wybaczyć tej wtopy, tym bardziej że nie widziała czy będzie im kiedyś jeszcze dane się razem zobaczyć. W winchesterze było coś co ją intrygowało, tym bardziej że zdawał się jej być nie osiągalny. Jednak miała teraz większe zmartwienia. Nie widziała co ma zrobić, nie miała pieniędzy. Normalne życie ją dołowało. Często myślała o tym by wrócić do polowań. Rozważała to czy nie zgadać się z innymi łowcami lub nie zacząć działać w pojedynkę ubijając miejscowe bestie. Wzięła by przykład z starszych, doświadczonych łowców i zarabiałaby na przekrętach z kartami. Było by to prostsze niż dalsze próby wdrożenia się w normalne życie. Ona nie była nigdy normalna, więc jak mogłaby żyć normalnie. Jej pisane było koczownicze życie, oszustwa i śmierć w walce. Patrząc w przyszłość nie widziała siebie jako dobrej matki i żony. Może prędzej w roli kochanki milionera lub samotnej zgryźliwej kobiety z kotem na kolanach. Skazana była na samotność i niepowodzenia. Tak przynajmniej jej się wydawało, gdy po raz kolejny siadała na tej samej kanapie, przy tym samym szklanym stoliku. Chwyciła pierwszą lepszą gazetę szukając czegoś co mogłoby ją zmotywować do tego by zacząć życie zgodne z jej powołaniem.

~~~

Dwa tygodnie. Tyle jej zajęło by zdecydować się na to by zacząć samotne łowy.  To miało być proste. Samotnie, w własnym towarzystwie miała ratować świat, którego nie da się ocalić. Miała mordować dla własnej przyjemności, dla adrenaliny. Nie kierowało nią to co napędzało starszych od niej łowców. Oni czuli się jakby byli wybrani przez siłę wyższą, mieli poczucie, że walczą w imię większego dobra. Renesmee miała jednak świadomość tego, że ten świat psuje się od głowy i jedynie można załagadzać pewne kwestie. Tego dnia szykowała się na polowanie, chciała ubić małą grupkę wampirów na obrzeżach miasta. Gdzieś z tyłu głowy miała to, że może to być misja samobójcza. Nie przeszkadzało jej to, chciała zginąć w walce by nie pozwolić na to by na starość ktoś się nią zajmował. Nie wyobrażała też sobie chorób jak rak czy demencja starcza. Tak umierają zwykli ludzie, a ona nie była zwykłym człowiekiem. Czasami miała wrażenie, że skazana jest na porażkę, wieczne niepowodzenie. Już od niemowlęcia miała pod górkę i to doprowadziło ją do tej chwili. Czyściła broń, nerwowo zerkała na zegarek. Chciała zacząć o zmroku. Wziąć tyle broni ile się da. Naostrzyła maczetę i czekała na odpowiedni moment. Jednak minuty płynęły po woli a było dopiero 10 po 8 rano. Było za wcześnie na cokolwiek, a już tym bardziej na telefon.  Wyświetlacz pokazywał numer nieznany. Poczuła dreszczyk niepewności i po chwili postanowiła odebrać. Przyłożyła telefon do ucha i powiedziała niepewnie.

- Tak słucham?

-Rene ?-Usłyszała w słuchawce głos starszego Winchestera. Uśmiechnęła się sama do siebie i odłożyła przygotowania na potem. Czując jak galopuje jej serce, wstała i zaczęła krążyć po pokoju jak podniecona dziewczynka.

-Dean. Wiedziałam, że nie wytrzymasz i zaczniesz mnie szukać.- Zaśmiała się, jednak usłyszała w słuchawce tylko ciche westchnięcie, uprzedzające słowa.

- Oj chciałbym dzwonić do ciebie w sprawach towarzyskich. Niestety mam dla ciebie złe wieści Rene.- Zatrzymał się na moment, czując że te słowa z trudem przejdą mu przez gardło. Kobieta zdębiała i czując, że może spodziewać się najgorszego, usiadła na kanapie w salonie i spuściła wzrok na stopy. Zaczęła bawić się podartą skarpetką czekając na to co dalej przekaże jej mężczyzna.- Jestem w hotelu Jeffa. Z resztą jak większość pobliskich łowców. Wampiry urządziły tu sobie rzeź. Jest kilka ofiar, twoi rodzice są ranni.

- To nie są moi rodzice.- Burknęła, jednak czując że nie czas na to zapytała.- Czy sprawa jest opanowana?

-Umierają Rene. Oni umierają. Powinnaś tu przyjechać.-Rzucił w gniewie, czując że marnuje czas, który powinien poświęcić na ratowanie wykrwawiających się ludzi.-Wybacz mi ale nie mam czasu na to by powiedzieć ci więcej.- Rzucił słuchawką, pozostawiając jej tylko przeciągły sygnał i pustkę w głowie. Czuła jakby zaraz miało eksplodować jej serce. Odłożyła telefon na szafkę i policzyła do 10 z nadzieją, że kiedy skończy będzie wiedziała co robić.  Tak też było. Zapomniała o samotnym polowaniu. Teraz chciała dostać się jak najszybciej do hotelu. 

~~~

Przez moment stał w osłupieniu, ściskając telefon w dłoni. Czuł jakby wszystko dookoła niego zwolniło. Z trudem łapał wdech, słysząc krzyki i hałas. Ludzie dookoła niego biegali, starali się ugasić ogień, zabić  nieodbite wamipry i oddzielić ludzi po prostu rannych od tych pogryzionych.  On po prostu stał. Dłonie mu drżały, a po knykciach spływała krew. W ustach też czuł metaliczny posmak, w głowie mu dudniło i  było tak , aż nie poczuł na ramieniu dłoni.

- Wszystko w porządku?- Głos sama go ukoił. Spojrzał na przejętego brata, na jego podkrążone oczy, pęknięte usta i podartą koszulę. Jak miało być w porządku? Sam wbijał w niego te szczenięce oczy z nadzieją, że się przed nim otworzy i zrobi coś więcej niż grymas niezadwolonia. 

- Ta.- Burknął, przecierając zmęczoną twarz.- A u ciebie ?- Zapytał i już tego pożałował. Sam spuścił wzrok i powiedział.

- Molly właśnie zmarła.

-Kurwa mać !- Krzyknął Dean i unosząc telefon na wysokość głowy dodał.- Właśnie dzwoniłem do Rene, żeby przyjechała.- Rzucił telefonem, a ten odbijając się od ściany rozpadł się na czynniki pierwsze. Sam tylko zacisnął usta w wąską linie i patrzył na brata z pełnym współczuciem. 

- Czasami nie mamy wpływu na to co się dzieje.

- Dlatego mnie nie szukałeś kiedy byłem w czyśćcu ? Bo myślałeś, że nie miałeś wpływu ?

-Oh przestań znowu o tym mówić. Naprawdę masz do mnie żal, że ułożyłem sobie jakoś życie ?

- Nie ! Mam żal o to, że nawet nie próbowałeś nic zrobić. Założyłeś z góry, że nic nie możesz zrobić, że nie masz na to wpływu. A jednak tu jestem, znalazłem rozwiązanie. 

-Dean twoje pretensje są nieracjonalne. Normalni ludzie się nie wskrzeszają ! Godzą się ze stratą. 

-Nie jesteśmy normalnymi ludźmi.- Burknął czując wiele sprzecznych emocji. Nie wiedział czy to gniew, żal czy smutek. Patrzył w pewnym osłupieniu na swojego młodszego brata, który patrzył na niego z pewnym rozczarowaniem. Oczy mu się szkliły i ciężko było mu zrozumieć to co widzi. Jego brat był w opłakanym stanie emocjonalnym i nie chciał go dobijać, ale czasami nie można dusić wszystkiego w sobie. 

-Jesteś samolubny.- Powiedział, sprawiając że Dean podniósł wzrok i spojrzał na niego z pewnym niezrozumieniem.- Ciężko mi było się pogodzić z twoją śmiercią, ale nie mogłem zadręczać się latami. Ty byś nie skorzystał z szansy na normalność gdybym umarł ?

-Gdybyś umarł po raz kolejny podpisał bym pakt z demonem żebyś wrócił.-Odpowiedział odwracając wzrok. Nie chciał dawać Samowi szans na kontynowanie bezsensownej kłótni. Miał wiele zbyt wiele do zrobienia. Po prostu odwrócił się i wyszedł. Sam miał bałagan w głowie. Czasami przez jego głowę przechodziła okropna myśl o tym, że to co odeszło powinno zostać martwe. Karcił się za te myśli bo to był jego brat. 

~~~

Wbiegła do hotelu czując, że zaczyna jej braknąć tchu. Nogi odmawiały posłuszeństwa, drżały i od stresu były wiotkie jak cieniutkie gałązki. Bała się, że już za późno, była już noc, ale ona nie mogła zjawić się szybciej. Oparła się o próg i rozejrzała po recepcji i wtedy wszedł do niej starszy Winchester. Ich spojrzenia się spotkały, chciała już pytać co z jej rodzicami, ale jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Złapała równowagę i weszła do pomieszczenia. Położyła swoją ciężką  torebkę na komodzie stojącej pod ścianą. Dean widział jak z sekundy na sekundy coś w jej spojrzeniu gaśnie i nie chciał być tym, który przekaże złe wieści. Ona była jednak gotowa.

-Po prostu to powiedz.- Powiedziała cicho, spuściła wzrok na swoje czarne trampki. Czuła jak kręci jej się w głowie. Była zmęczona i czuła, że całe jej życie teraz zmieni się o 180 stopni. 

-Mary zmarła kilka godzin temu. Jeff jakieś 10 minut temu.- Powiedział, a ona zagryzła usta czując jak w oczach zbierają jej się łzy. Podniosła głowę do góry, zaczęła trzepotać rzęsami w nadziei, że zatrzyma łzy przed wydostaniem się na zewnątrz. Bardzo jej współczuł. Widział ból, na który nie był w stanie nic zaradzić. Podszedł do niej bliżej, położył dłoń na jaj ramieniu. Chciał ją do siebie przyciągnąć, ale ona odsunęła się od niego i zatrzymała otwartą dłonią.

-Jeśli mnie teraz przytulisz to rozpadnę się na milion kawałeczków.-Powiedziała drżącym głosem. Usta jej drgały, oczy były czerwone i pełne łez, a on tylko mógł stać i patrzeć. 

-Zostawić cię samą ?-Zapytał, a ona pokręciła na boki głową.-Co mogę dla ciebie zrobić ?

-Nie wiem.- Zaczęła szlochać. Oparła dłonie na kolanach czując wewnętrzny ból, tak silny że miała ochotę się przewrócić i tak już zostać. Płakała głośno, a on nie zamierzał jej słuchać, podszedł do niej, chwycił za ramiona, podniósł ją i przytulił mocno do swojej piersi.  Gładził jej plecy, pozywając by szlochając moczyła jego koszulę. - Chce ich zobaczyć.-Powiedziała podnosząc wzrok, a on przytaknął i otarł kciukiem jej łzy. Wzdrygnęła się i odwróciła wzrok. Odsunęła się od niego.- Zabierz mnie do nich.

-Nie wiem czy powinnaś ich teraz widzieć.

-Czy ja pytam o twoje zdanie ?-Burknęła, a on tylko przytaknął na jej słowa. Ruszył w stronę sypialni jej rodziców. Szła za nim czując, jak z każdym krokiem jest coraz słabsza. Kiedy Dean otworzył drzwi od pokoju, wstrzymała oddech i weszła niepewnie do środka. W dużym łóżku zobaczyła tylko swojego ojca. Był blady, jego usta sine. Leżał pod pościelą, jakby po prostu spał. Podeszła bliżej, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Była na siebie zła, że ich porzuciła i nigdy nie powiedziała im jak bardzo ich kocha.- Gdzie mama?-Zapytała, zapominając o całym gniewie jaki do nich czuła. 

-Wynieśliśmy ją, zanim zaczęła by...

-Cuchnąć?-Dokończyła za niego, wiedząc że powiedzenie tego sprawia mu trudność. Przetarła zapłakaną twarz, a Dean nabrał w płuca tyle powietrza ile  był w stanie. 

-Jeff coś dla ciebie zostawił.-Wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę. Podał jej do drżącej dłoni, a ona chwyciła ją czując, że to wszystko co jej po nim pozostało.-Dam ci chwilę.-Powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia. Gdy tylko drzwi się zamknęły usiadła na fotelu pod ścianą. Spojrzała na swojego ojca, po czym rozłożyła kartkę.  Był to niedługi list, który zaczęła czytać. 

,,Rene piszę to, ponieważ wiem że się pojawisz, a nie mam pewności czy zdążę powiedzieć ci to wszystko osobiście. Chcę cię z matką przeprosić, za wieloletnie kłamstwa i mam nadzieję że nam wybaczysz. Bardzo cię kochamy i chcieliśmy dla ciebie wszystkiego co najlepsze. Przypisaliśmy na ciebie hotel i trochę oszczędności na dobry początek. Bardzo bym chciał abyś miała długie i szczęśliwe życie, żebyś poszła inną drogą.  Jeśli tylko możesz zrezygnuj z życia łowcy, załóż rodzinę, znajdź normalną pracę i pójdź na studia. Wszystko przed tobą. Bądź szczęśliwa i żyj."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro