(you know it's gonna get better.)
te pene whakamutunga.
– felicity fisher powołuje na świadka michaela clifforda.
l u k e niemal podskoczył na swoim miejscu, odruchowo mocniej ściskając dłoń michaela, który uśmiechnął się wesoło, spoglądając na swojego narzeczonego, będącego kłębkiem nerwów. luke nie rozumiał, jak michael mógł być tak spokojny, jakby codziennie odpowiadał przed sądem w sprawie o opiekę nad czyimś dzieckiem. blondyn miał ochotę skopać mu tyłek, gdyby miał pewność, że nie zostanie za to umieszczony w sądowym areszcie.
michael powoli uwolnił swoją dłoń z mocnego uścisku starszego mężczyzny i swobodnym krokiem podszedł do miejsca dla świadka, siadając za pulpitem i momentalnie wracając spojrzeniem do luke'a. teraz miejsce mike'a zajął calum, próbując uspokoić trzęsącego się luke'a. michael go rozumiał; to była ostatnia rozprawa. albo dzisiaj wszystko wygrają, albo wrócą do domu ze złymi wieściami dla arielle, która autentycznie bała się każdego spotkania z matką. gdyby sędzina chociaż przez moment mogła zobaczyć twarz tej dziewczynki, kiedy luke mówił jej, że musi spędzić weekend z malikoą, tej sprawy w ogóle by nie było, ponieważ nikt nie miałby wątpliwości, co do tego, jaką matką jest ta kobieta. niestety system sprawiedliwości nie działał aż tak dobrze. michael mógł jedynie mieć nadzieję, że uda mu się jakoś pomóc partnerowi.
sąd zadał mu wszystkie rutynowe pytania, dotyczące miejsca zamieszkania, zawodu i pokrewieństwa w stosunku do obu stron postępowania. michael cierpliwie odpowiadał, co jakiś czas patrząc w stronę malikoi, która najwyraźniej nie spodziewała się, że luke będzie w stanie poprosić michaela o coś takiego. uważała, że jej były mąż za bardzo wstydzi się swojej orientacji, lecz tym razem się przeliczyła.
– proszę powiedzieć sądowi, dlaczego zdecydował się pan zostać dzisiaj świadkiem? jakie jest pańskie zdanie odnośnie sytuacji rodzinnej hemmings-hood? – spytała felicity z sympatią w głosie, przechadzając się tam i z powrotem. michael oparł się wygodniej, myśląc chwilę nad jej słowami.
– w zeszły weekend, podczas sytuacji, która według malikoi łamie ustalenia sądu, miałem okazję rozmawiać z małą arielle – zaczął mike powoli, drapiąc się po skroni i chrząkając, by pozbyć się chrypki. dopiero teraz tak naprawdę uświadomił sobie, że nie wie, co by zrobił, gdyby malikoa otrzymała więcej praw rodzicielskich i michael musiałby oglądać minę ellie w każdy weekend. – kiedy malikoa zadzwoniła do drzwi, arielle poprosiła mnie o to, żebyśmy z lukiem jej nie wyrzucali – powiedział w końcu, zaś wtedy luke gwałtownie poderwał głowę do góry, szeroko otwierając oczy ze zdumienia. michael zapewne powinien był powiedzieć mu wcześniej, ale w zasadzie co by to zmieniło? dwudziestolatek uśmiechnął się przepraszająco, nerwowo bawiąc się bransoletkami na nadgarstku. – ellie stwierdziła, że mama jej nie lubi i po prostu widziałem, jak bardzo w to wierzyła. my, dorośli, siedzimy tutaj i próbujemy udowodnić, że przyznanie połowy praw rodzicielskich malikoi nie jest dobrym wyjściem. ale tu już nie chodzi o spór między rodzicami. nie chodzi o to, że malikoa ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. chodzi o czteroletnie dziecko, które zostanie postawione przed faktem dokonanym, ponieważ jest "zbyt młode," by odpowiadać przed sądem. i może rzeczywiście tak jest, ale nikt z was nie spytał arielle, co takiego dzieję się w mieszkaniu jej matki, że dziewczynka tak bardzo nie chce tam wracać? nikt z was nie spytał, z kim ona wolałaby zostać – rzucił michael głośniej, zwracając się teraz do andrew hemminga, który wciąż był dziadkiem czterolatki, niezależnie od tego jakimi uczuciami darzył własnego syna. – ja jestem przekonany, że za każdym razem wybierałaby luke'a.
michael skończył swoją przemowę, dziękując i wracając na swoje miejsce obok luke'a, który zwyczajowo zaczął zalewać się łzami, chociaż dzielnie starał się to ukrywać, opierając policzek na dłoni. mike zaśmiał się cicho i objął mężczyznę ramieniem, przyciągając go do siebie i całując czubek jego głowy.
– pan clifford był ostatnim świadkiem, więc sąd uda się teraz na naradę. ogłaszam piętnastominutową przerwę.
ludzie zaczęli powoli opuszczać salę, lecz luke tkwił na swoim miejscu, kiwając się lekko w przód i w tył. michael nie miał pojęcia, co takiego chodzi mu po głowie, ale miał nadzieję, że to nie były negatywne myśli. student potarł dłonią ramię blondyna i westchnął cicho, przyciskając policzek do miękkich włosów narzeczonego.
– będzie dobrze, luke. musi być.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
a s h t o n co dwie sekundy zerkał na zegarek, znajdujący się na jego nadgarstku. rozprawa powinna zakończyć się czterdzieści minut temu, więc luke, michael i calum spóźniali się już jakieś dwadzieścia i mężczyzna zaczynał poważnie świrować. arielle siedziała na kanapie z dylanem i theo, podczas gdy florek leżał wygodnie u ich stóp, co jakiś czas podnosząc ciekawie łeb, by upewnić się, że jego pani nigdzie nie zniknęła.
w końcu ash usłyszał klucz w zamku drzwi wejściowych i pobiegł do holu, niemal zabijając się na śliskiej podłodze. bieganie w skarpetkach to bardzo głupi pomysł, będzie musiał powtórzyć to dzieciom.
– i co? i co? i co? i CO?! – krzyknął, łapiąc caluma za poły kurtki i szarpiąc nim lekko. michael i luke patrzyli w podłogę, szurając butami i powoli zdejmując wierzchnie ubrania. dwudziestoletni brunet westchnął przeciągle, odwracając wzrok i wzruszając lekko ramionami. – o boże, przegraliście? o mój boże... – wymamrotał, z niedowierzaniem wpatrując się w swojego młodszego chłopaka. jednak wtedy calum mocno zagryzł dolną wargę, zaciskając równocześnie powieki, zaś ashton odepchnął go od siebie, szukając wzrokiem twarzy luke'a. ten cholerny dzieciak ledwie hamował swoją euforię. – wy pieprzone dupki.
– udało nam się, ash! arielle jest moja i tylko moja, o mój boże, zaraz będę miał załamanie nerwowe. potrzebuję cholernie dużej miski lodów i pięciu sezonów teen wolf, najszybciej jak się da – powiedział luke na jednym wdechu, jednocześnie śmiesznie podskakując w miejscu i trzymając michaela za rękę. w tym samym momencie do holu wbiegł ucieszony florek, machając swoim wielkim ogonem i od razu doskakując do luke'a, który nie miał nawet siły odepchnąć psa.
był szczęśliwy. pierwszy raz w życiu był tak cholernie szczęśliwy.
– opowiedzcie mi wszystko – zażądał ashton, prowadząc ich z powrotem do salonu. arielle z radością rzuciła się na michaela, kompletnie ignorując luke'a, który pomyślał sobie "cóż, zrobiłbym to samo" i nawet się nie gniewał.
luke, ash i calum usiedli razem na kanapie, podczas gdy michael i dzieci rozłożyli na podłodze jedną z ulubionych gier planszowych dylana. blondyn nie odrywał od nich wzroku, jednocześnie relacjonując najlepszemu przyjacielowi przebieg rozprawy. ashton przez jakieś pół godziny gniewał się, że luke nie wspomniał mu wcześniej o zaręczynach, lecz ostatecznie im pogratulował i na prośbę caluma w końcu się zamknął, pozwalając luke'owi kontynuować.
– michael powiedział o tym, że nam pomoże, dopóki nie znajdę nowej pracy, a do tej pory mógłbym udzielać korepetycji. to nie jest stały dochód, ale zawsze to coś. myślę, że najbardziej przekonało ich to, co mike powiedział o arielle. nie dali jej prawa wyboru, ponieważ uważają, że jest zbyt młoda. ale to naprawdę mądre dziecko i może zabrzmię arogancko, ale wiem, że wybrałaby to, co dla niej najlepsze. wybrałaby mnie – stwierdził luke, następnie przygryzając srebrny kolczyk w swojej dolnej wardze i nieśmiało spoglądając na ashtona.
– oczywiście, że wybrałaby ciebie – przyznał irwin, ściskając lekko dłoń dwudziestosiedmiolatka. okazało się, iż malikoa nie tylko nie otrzymała większych praw, lecz również część z nich utraciła. mogła widywać się z ellie tylko raz w miesiącu i spędzać z nią cały dzień w obecności luke'a. nikt jeszcze nie wiedział, jak zareaguje dziewczynka, ale to zawsze lepsze niż całe weekendy bez opieki ojca, prawda? luke uważał, że nie mógł oczekiwać niczego więcej. co prawda po rozprawie malikoa zwyzywała go od najgorszych, zaś jego ojciec również nie szczędził słów, skupiając się głównie na hańbie rodziny hemmings i homoseksualizmie, ale luke był zbyt zapatrzony w michaela, by w ogóle ich słuchać.
tego wieczoru w domu hemmings-irwin było o wiele więcej życia, niż zwykle. ash i calum przygotowywali kolację z pomocą dylana i theo, z kolei michael, luke, arielle i florek bawili się w ogrodzie, ciesząc się ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. czterolatka nie posiadała się z radości, biegając za ogromnym psem i rzucając jego gumową piłeczką, a następnie uciekając, gdy florek jej szukał.
luke wsunął dłonie w kieszenie spodni i podszedł do michaela, który stał pod jednym z większych drzew, opierając się o pień. blondyn przysunął się tak, że czubki ich butów się stykały, tak samo jak klatki piersiowe. przez moment jedynie trzymał brodę na czubku głowy mike'a, podczas gdy ciepły oddech niższego chłopaka owiewał jego szyję.
– to wydaje się być zbyt dobre, wiesz? – mruknął w końcu, kiedy dłoń michaela zaczęła gładzić jego policzek. luke odchylił się nieco, by móc widzieć zielono-brązowe oczy niższego chłopaka, który wodził spojrzeniem za córeczką luke'a, by po kilku sekundach spojrzeć na niego pytająco. – to wszystko. ty, wygrana sprawa z malikoą. rzadko spotykają mnie dobre rzeczy – przyznał obojętnym tonem, następnie przyciskając usta do chłodnego czoła michaela.
– jestem tutaj, a ty wygrałeś sprawę, luke. zasłużyłeś na to wszystko. ani ja, ani arielle nigdzie się nie wybieramy, okej? więc zamknij się i pozwól dobrym czasom się toczyć. kocham cię – odparł swobodnie student, ujmując twarz mężczyzny w dłonie i zamykając jego usta pocałunkiem, nim luke miał okazję znów zacząć narzekać.
blondyn niemal roztopił się pod dotykiem swojego narzeczonego.
narzeczonego. niby zwykłe słowo, jednak jeśli oznaczało kogoś ważnego i kiedy kryło się za nim tak ogromne uczucie, nabierało ono jakiejś magii, której nie sposób nijak określić. luke nigdy nie był fanem szufladkowania innych, lecz tym razem z przyjemnością używał tego określenia względem michaela, po prostu żeby uświadomić sobie, iż to prawda. tego jednego nie wymyślił, michael był tu i teraz. był z nim, ponieważ go wybrał i tego chciał.
coś takiego nie zdarzało się codziennie; zdarzało się raz i jeśli byłeś wystarczająco szczęśliwy, udało ci się zauważyć to kątem oka i pochwycić, nim uciekło być może w inną czasoprzestrzeń. luke'owi się udało i bóg mu świadkiem, że tej miłości nie miał zamiaru puścić.
– a ja kocham ciebie.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
– czy michael zostanie teraz moim drugim tatusiem? – spytała arielle jakiś czas później, wskakując na dużą huśtawkę, na której siedział luke. mężczyzna lekko bujał konstrukcją, czekając aż ash zawoła ich na kolację. blondyn spojrzał na swoją ciemnowłosą córeczkę, wpatrzoną w niego jak w obrazek i nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– a chciałabyś tego, słonko? – odpowiedział pytaniem, delikatnie odgarniając długi kosmyk włosów za jej ucho. czterolatka zamyśliła się na moment, śmiesznie przekrzywiając główkę, aż w końcu ochoczo nią pokiwała, przysuwając się bliżej ojca, by po chwili wdrapać się na jego kolana.
– bardzo bym chciała. kocham go – stwierdziła tonem osoby, która wszędzie już była i wszystko na świecie widziała, więc nic nie może jej zaskoczyć. luke poczuł gulę w gardle, którą starał się przełknąć, by znowu się nie rozkleić. ten dzień zdecydowanie był zbyt emocjonalny, a luke był na to za stary.
– cieszę się, arielko, ponieważ planuję go sobie zatrzymać – wyznał mężczyzna konspiracyjnym szeptem, obejmując dziewczynkę ramionami i mocno ją do siebie przytulając. arielle spojrzała na niego z zachwytem i pocałowała go w policzek.
– fuj, znowu jest mokry. płaczesz? – spytała zdegustowana, marszcząc zabawnie brwi. w tym momencie bardzo przypominała swoją matkę, ale luke momentalnie odgonił tę myśl. od tej pory arielle była dzieckiem jego i michaela, więc jeśli luke chciał wyobrażać sobie, że ellie ma jego zielone oczy, to będzie sobie to wyobrażał i już. – ale z ciebie frajer.
luke wybuchnął śmiechem, ściskając w ramionach najważniejszą dla niego osobę. i kiedy pomarańczowe słońce w końcu zniknęło za horyzontem, ustępując miejsca księżycowi, luke poczuł się tak, jakby wszystko nareszcie układało się na swoim miejscu. przez dwadzieścia siedem lat miotał się, momentami nienawidził samego siebie, miał dość. przez cały ten czas szedł właśnie do tej chwili. do arielle, do michaela. a nawet do ashtona, caluma, dylana, theo, florka. nawet do cholernego briana dales'a z jego wykładów.
świat nie zawsze mu pomagał, ale niezależnie od tego, co sobie wmawiał jako nastolatek, świat nigdy nie był przeciwko niemu. po prostu czasami potrzebujemy potężnego kopa w tyłek, żeby sobie to uświadomić.
bo nie zawsze może być dobrze, ale zawsze może być lepiej.
—carry on
{cześć dzieciaczki !!
więc to już ostatni rozdział carry on. kfdkjdsfbkdbjkkdsjd. błagam, powiedzcie mi, że tego nie zawaliłam ??? starałam się, jak mogłam. dziękuję wam bardzo za wszystkie wyświetlenia, głosy i komentarze. to wszystko znaczy dla mnie bardzo wiele.
mam nadzieję, że ta historia w jakikolwiek sposób ((chociaż troszkę)) wam pomogła i po przeczytaniu jej poczuliście się lepiej.
kocham was}
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro