Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(8) cause who cares?

waru.

m i c h a e l obudził się, czując na sobie dziwny ciężar. kiedy zamrugał i spojrzał w dół, dostrzegł leżącego na nim dwumetrowego potwora, zachowującego się jak udomowiony kot. głowa luke'a znajdowała się na jego klatce piersiowej, zaś ciało leżało między nogami mike'a. twarz studenta rozjaśnił szeroki uśmiech i gdyby nie było mu tak niewygodnie, na pewno bardziej napawałby się tą chwilą, w której jego platoniczny kochanek nie był jedynie platoniczny. niestety to michael był przyzwyczajony do leżenia na kimś i nie lubił kiedy te role się zmieniały (może to był powód, dla którego zerwała z nim jedyna dziewczyna z jaką kiedykolwiek się umawiał), nawet jeżeli luke nie miał na sobie koszulki, dlatego obrócił się, zrzucając luke'a w wąską przerwę między kanapą i stolikiem do kawy.

– cholera jasna – zaklął blondyn, podrywając się na kolana. jego twarz wyrażała dezorientację, ale kiedy spojrzał na michaela, zmieniła się ona w niechęć. – odbiło ci? chcesz, żebym ja zrobił ci coś takiego?

– sugerujesz, że mamy zamienić się miejscami, żebyś mógł zrzucić mnie na podłogę, czy raczej chodzi ci o to, że chcesz jeszcze raz się ze mną przespać? – zapytał mike z chytrym uśmieszkiem, opierając się na łokciu, by jego głowa znalazła się na wysokości głowy luke'a.

luke przewrócił teatralnie oczami, lecz nie odsunął się, patrząc na zaspaną twarz michaela.

– po pierwsze: nie spaliśmy ze sobą w takim sensie, o jaki ci chodzi. po drugie: sugeruję to pierwsze. posuń się, teraz ty będziesz leżał na mnie.

– ile ty masz lat? pięć? – zaśmiał się michael i cmoknął luke'a w nos, następnie siadając na kanapie i przeciągając się. pierwszy raz od dawna obudził się w dobrym humorze i chciał, żeby zostało tak jak najdłużej. luke z naburmuszoną miną przetarł oczy i ziewnął, powoli wstając. michael czuł, że powinni porozmawiać o tym, co wydarzyło się wczoraj wieczorem, ale nie był pewien, czy jest na to gotowy.

– mam o wiele więcej lat niż ty, poza tym jesteśmy u mnie, więc się zachowuj – prychnął blondyn i skierował się do kuchni. mike szybko ruszył za nim, przyglądając się umięśnionym plecom starszego chłopaka i przygryzając lekko dolną wargę. – mam ochotę na naleśniki – mruknął luke, otwierając po kolei wszystkie szafki, jakby miał nadzieję, że w jednej z nich znajdzie gotowe danie.

– czy ty myślisz, że jesteś w jakimś kiepskim fanfiction? jeszcze zrób sobie niechlujnego koczka i dopiero potem jedz naleśniki na śniadanie. – zielonooki usiadł przy stole i zaśmiał się na widok miny luke'a, który odwrócił się do niego z drewnianą łyżką w ręce.

– niechlujnego koczka? i sekret ashtona się wyjaśnił! – w głosie luke'a na moment pojawiła się ekscytacja, a michael znów zaczął zastanawiać się kim jest ashton. to nie tak, że był zazdrosny, bo przecież jego i luke'a nic nie łączyło. mike po prostu lubił wiedzieć różne rzeczy. – więc na co masz ochotę? – spytał, uśmiechając się lekko.

– na ciebie – powiedział michael bez chwili namysłu i zobaczył jak na policzkach luke'a pojawiają się rumieńce. – i na taką odpowiedź liczyłeś – stwierdził po chwili, ponownie się podnosząc i obchodząc stolik. luke nerwowo zacisnął dłoń na łyżce, uważnie wpatrując się w każdy ruch młodszego studenta.

– michael, jeśli chodzi o to, co się stało... ja nie mogę... – zaczął niezręcznie luke, jednak kiedy michael znalazł się zaledwie kilka centymetrów od niego, głos uwiązł mu w gardle. mógł tylko wodzić wzrokiem od zielonych oczu, w których błyskało rozbawienie, do lekko rozchylonych ust, których smak wciąż tkwił w pamięci blondyna.

– wiem, panie profesorze. przecież nie chcemy, żebyś stracił pracę, prawda? – wymruczał michael, zaciskając palce na kościach biodrowych wysokiego chłopaka. czubek głowy michaela sięgał do brody luke'a, dzięki czemu łatwo było mu przysunąć się na tyle, by przejechać nosem po szyi blondyna, który gwałtownie wciągnął powietrze do płuc.

– naprawdę nie powinienem tego robić. to nieprofesjonalne – rzucił mężczyzna zachrypniętym głosem, lecz jego wolna dłoń już odnalazła drogę do jasnoniebieskich włosów mike'a. przeczesał je długimi palcami i przymknął oczy, ciesząc się bliskością clifforda. mając czteroletnie dziecko już od dawna nie mógł sobie pozwolić na randki, a fakt, że michael sam do niego przyszedł i pragnął go równie mocno, jak on pragnął jego... michael po prostu znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. i chociaż luke chciałby myśleć, że to tylko jednorazowa przygoda, to jego szybko bijące serce mówiło coś zupełnie innego.

michael składał delikatne pocałunki na szyi i nagim ramieniu blondyna, popychając go do tyłu, dopóki ciało luke'a nie oparło się o blat kuchenny.

– ale z drugiej strony nikt nie musi o tym wiedzieć – dodał przebiegle dwudziestolatek, kładąc dłoń na karku blondyna i przyciągając do siebie jego twarz. luke wiedział, że jest bezradny, kiedy tylko jego usta dotknęły miękkich warg michaela. wypuścił z dłoni łyżkę i objął chłopaka, przyciskając do siebie ich ciała, by nie było między nimi żadnej przerwy. obrócił michaela i poczekał, aż chłopak usiądzie na blacie, by wsunąć się między jego nogi. ich dłonie szybko przesuwały się po ciałach; luke pozbawił michaela koszulki, palce mike'a zatrzymały się przy guziku spodni blondyna.

ciągle brakowało im tchu, lecz żaden nie chciał odsuwać się na dłużej niż kilka sekund, zupełnie jakby życie każdego prowadziło do tego właśnie momentu, a oni bali się zepsuć to, na co tak długo pracowały otaczające ich czynniki. luke czuł słońce wpadające przez okno i odbijające się na jego ciele, ale wolał skupiać się na cieple ciała trzymanego w ramionach chłopaka. michael jęknął, gdy luke zassał skórę tuż przy jego szczęce, zostawiając czerwony ślad na bladej karnacji. dwudziestosiedmiolatek odsunął się na moment i spojrzał na zaczerwienioną twarz studenta, jego opuchnięte usta i rozczochrane włosy. mimowolnie uśmiechnął się na myśl o tym, że ma go tylko dla siebie. a później powiedział na głos to, o czym oboje doskonale wiedzieli.

– nikt nie może o tym wiedzieć.

()*:・゚

– co zrobiłeś?! – krzyknął ashton, z niedowierzaniem wpatrując się w l u k e ' a. – przepraszam bardzo, ale czy arielle zabrała ze sobą twój zdrowy rozsądek, kiedy wyjeżdżała? – spytał, nerwowo chodząc po kuchni. theo i dylan znajdowali się w salonie, czekając aż tata poda im podwieczorek, który obiecał w zamian za grzeczną jazdę samochodem i nie nudzenie o puszczanie iggy'ego popa. zawsze uważali, że jazda z wujkiem lukiem to lepsza zabawa, bo chłopcy odziedziczyli po nim gust muzyczny i mogli wyć piosenki black veil brides na trzy głosy, rozśmieszając arielle.

– powiedziałem ci, bo potrzebuję rady, a nie wykładu! po to zadzwoniłbym do twojego ojca, chociaż nawet on jest bardziej rozrywkowy niż ty! – odpowiedział głośno blondyn, nerwowo przestępując z nogi na nogę. teraz wiedział, że wyznanie ashtonowi prawdy nie było jego najlepszym pomysłem, ale nie należał do osób, które umiały długo trzymać coś w sobie. nie miał pojęcia jak ukryje to przed całą uczelnią.

– luke, mam dwadzieścia dziewięć lat. nie mam być rozrywkowy, tylko odpowiedzialny, bo zajmuję się dwójką dzieci. a czasami czwórką – rzucił ash ironicznie, w końcu stając w miejscu i otwierając lodówkę, by wyjąć desery monte dla swoich synów. kiedy luke nie odpowiedział, ashton odwrócił się i spojrzał na swojego przyjaciela, który wyglądał jak zbity pies. ciemny blondyn westchnął i podszedł do niego. – posłuchaj, lu. wiesz, że chcę dla ciebie dobrze, ale to co robisz jest złe. michael jest twoim uczniem. wiem, że jest dorosły, ale dziekana to nie obejdzie. wyrzucą cię, jeśli się dowiedzą, a widzę, że ta praca sprawia ci przyjemność i nie chcę, żebyś stracił ją przez coś, co możesz uważać za miłość, a co na pewno nią nie jest. przynajmniej jeszcze nie. wycofaj się, dopóki nie jest za późno – powiedział ashton spokojnie, po czym lekko poczochrał włosy przyjaciela i odsunął się, słysząc wrzaski swoich dzieci.

– ashton, theo ukradł pilota! – krzyknął dylan, prawdopodobnie skacząc po kanapie. ashton przewrócił teatralnie oczami i zabrał dwa desery z blatu, kierując się do salonu.

– nazywaj mnie tatą, jak każde normalne dziecko w twoim wieku – westchnął irwin z rezygnacją. luke usiadł przy stole i oparł brodę na dłoni, wpatrując się w przestrzeń.

– jakie inne dzieci nazywają cię tatą? – spytał dylan z zaciekawieniem, zaś luke zaśmiał się cicho. kochał tych chłopców tak, jakby byli jego własnymi dziećmi i musiał myśleć zarówno o nich, jak i o arielle. pensja ashtona nie mogłaby wystarczyć im na wszystkie opłaty, a gdyby luke stracił pracę, mieliby ogromny problem. nauczyciel nie miał w czym wybierać, teraz wszystkie posady były już zajęte i swoją obecną pracę dostał cudem.

ashton miał rację, luke nie mógł marnować tego przez coś, co uważał za prawdziwe uczucie. był samotny, a michael po prostu przypadkiem stanął mu na drodze. nic ich nie łączyło, parę dni temu ten chłopak jedynie irytował go na zajęciach. luke musiał myśleć trzeźwo, bo nie chodziło o niego, a o jego córkę. arielle była najważniejsza. michael nie miał znaczenia.

i kogo obchodziło, że luke próbował okłamać samego siebie?

—carry on.

{cześć dzieciaczki
i jak wam się podoba? nie uważacie, że wszystko leci zbyt szybko? chodzi mi głównie o michaela i luke'a. ale nawet jeśli to przepraszam, bo nie mogę wszystkiego za bardzo rozwlekać. piosenka carry on jest krótka, a jak pewnie zauważyliście, tytuły rozdziałów to tekst piosenki i opowiadanie skończy się razem z tekstem, więc... muszę troszkę przyspieszyć.

co waszym zdaniem powinien zrobić luke? zaryzykować swoją pracę dla związku z michaelem, czy dać sobie spokój i znaleźć kogoś innego?}

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro