Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(3) let your path unfold

e toru.

– ellie, jesteś już w piżamie? – spytał l u k e, przechodząc przez hol i otwierając drzwi pokoju córki. z odtwarzacza stojącego przy łóżku rozbrzmiewała piosenka taylor swift, na którą arielle ostatnio zwróciła większą uwagę.

zazwyczaj czterolatka słuchała tego, czego słuchał luke, czyli zespołów takich jak the all-american rejects, albo you me at six. jednak jej matka uważała, że dziewczynka nie powinna słuchać punku i prawdopodobnie w swoim wyznaczonym czasie próbowała przestawić ją na selenę gomez. luke w tym temacie miał takie zdanie, że dziecka nie powinno się szufladkować; jeżeli dziewczynki chcą bawić się monster truckami — to cudownie! a jeżeli chłopcy chcą na bale przebierańców przychodzić jako księżniczki (tak jak syn ashtona w zeszłym roku) to jeszcze lepiej! zabawki nie mają płci, kolory nie mają płci. nic nie było zbyt dziewczęce, bądź zbyt męskie, dopóki ktoś nie chciał, by takie było. luke lubił uważać siebie za fajnego rodzica.

– aha, już prawie – odpowiedziała dziewczynka, podciągając krótkie granatowe spodenki. miała na sobie również czarną koszulkę z tarczą kapitana ameryki, która należała do dylana. z jakiegoś powodu lubiła ubrania chłopców bardziej, niż swoje, a oni nie mieli problemu z tym, że je brała. – a ty znowu nie masz spodni, tatku.

luke z roztargnieniem spojrzał w dół i westchnął, drapiąc się po głowie. 

– to taka moda, arielle. nie wchodź w sprawy dorosłych – prychnął, biorąc córkę na ręce i wnosząc ją do łazienki. przysunął do lusterka krzesełko, na którym postawił arielle tak, by mogła się widzieć i po chwili podał jej szczoteczkę do zębów z owocową pastą. – jak było dzisiaj w przedszkolu? – spytał, patrząc na jej odbicie i uśmiechając się.

ellie wypluła pastę do zlewu. 

– było super! eddie zabrał mi lalkę, ale starsza alex zdzieliła go po głowie i ją oddał, a matt powiedział brzydkie słowo i musiał siedzieć na karnym jeżyku, poza tym dostałam gwiazdkę za narysowanie ślicznego obra... o! muszę ci go jutro pokazać, dobrze? – paplała dziewczynka, jednocześnie szorując ząbki. luke kochał jej słuchać, ponieważ potrafiła ekscytować się dosłownie wszystkim. tęsknił za swoim dzieciństwem, kiedy był szczęśliwym i beztroskim brzdącem, nie muszącym martwić się o rachunki.

– dobrze, kruszyno. ale ty nikogo nie biłaś, prawda? – spytał z nadzieją, zaplatając jej włosy w luźnego warkocza.

arielle zachichotała, myjąc twarz i biorąc w małe rączki krem z szafki. był to krem przeciwzmarszczkowy i ellie chciała go tylko dlatego, że ślicznie pachniał brzoskwiniami. luke nie zdołał jej przekonać do żadnego innego kremu o tym zapachu, więc musiał kupić ten, którego kompletnie nie potrzebowała. 

– nie, nie biłam. czekam aż będę zbuntowaną nastolatką, żeby bić ludzi.

luke otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nic nie przyszło mu do głowy, więc po prostu zaczął się śmiać. ellie podsunęła mu krem, zaś on wzruszył ramionami i zaczął smarować sobie twarz, śpiewając głośno blank space, jak księżniczka, którą był.

dwadzieścia minut później dwójka pachnących jak brzoskwinie hemmingsów siedziała na łóżku, zawinięta w kołdrę z buzzem astralem. arielle oparła głowę o klatkę piersiową taty, który obejmował ją ramieniem i opowiadał bajkę o księżniczce imieniem lucy, zamkniętej w wieży.

– a co się stało na końcu? – spytał, obserwując ziewającą czterolatkę, kulącą się przy jego boku. arielle podniosła na niego swoje ciemne oczy i uśmiechnęła się.

– księżniczka zabiła smoka i sama się uratowała, bo nie potrzebowała do tego księcia – powiedziała sennie. luke delikatne gładził dłonią jej plecy, ponieważ to zawsze pomagało jej zasnąć.

– a dlaczego nie potrzebowała księcia?

– bo dziewczynki są tak silne, jak chłopcy i mogą radzić sobie tak, jak oni – dokończyła zadowolona, zaciskając piąstkę na koszulce ojca. jej powieki powoli opadały, jednak uparcie podnosiła je w górę, chcąc zakończyć ich "rytuał."

luke pochylił się, by cmoknąć ją w czoło. 

– kocham cię, mała frajerko – rzucił rozbawiony. sam również czuł senność, a świadomość tego, że jutrzejszy dzień prawdopodobnie nie będzie łatwiejszy niż dzisiejszy sprawiała, że miał ochotę spać przez następne pół roku.

– ja ciebie też, duży frajerze – wymamrotała ellie i ziewnęła po raz ostatni, następnie w końcu zamykając oczy i niemal natychmiast zasypiając.

kiedy ashton zajrzał do pokoju jakieś dziesięć minut później, zarówno córka, jak i ojciec byli pogrążeni w głębokim śnie.

(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧

– i właśnie tak powinna zostać wykonana ta reakcja chemiczna – powiedział luke, zdejmując z dłoni gumowe rękawiczki w niebieskim kolorze. jego twarz wyrażała rezygnację, bo kiedy trzeci student z rzędu niemal wysadził jego biurko w powietrze, zdecydował sam pokazać im, jakie substancje były odpowiednie, jeśli chcieli uniknąć śmierci poprzez zatrucie. – macie jakieś pytania?

– ma pan dziewczynę? – spytała jedna ze studentek siedzących w pierwszym rzędzie. jej krótka spódniczka ukazywała zdecydowanie więcej, niż luke chciałby widzieć, dlatego starał się nie patrzeć w jej stronę, kiedy odpowiadał na pytanie, bo czuł się tak, jakby naruszał jej prywatność.

– dobrze wiesz, że miałem na myśli pytanie związane z chemią, avery – odpowiedział spokojnie, opierając się o duże biurko i wolno rozglądając się po sali. frekwencja była stuprocentowa i z jakiegoś powodu podobało mu się to. – jest jakiś problem, panie clifford? – spytał głośniej, widząc, że kolorowowłosy chłopak pochyla się do przodu, by szepnąć coś do kolegi siedzącego rząd niżej. dzisiaj zachowywał się wyjątkowo spokojnie w porównaniu do poniedziałkowej lekcji, ale luke nie liczył na cud i był przygotowany.

michael clifford uniósł głowę i spojrzał na luke'a, zaś na jego twarzy powoli zaczął formować się ten niesławny kpiący uśmiech, którego luke zaczynał nie znosić. 

– och, może pan mówić do mnie po imieniu, nie pogniewam się – rzucił swobodnie, odchylając się do tyłu. kilka osób zachichotało, chowając się za zeszytami. luke spokojnie skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

grunt, to nie dać się sprowokować — właśnie to poradził mu ashton i luke miał zamiar go słuchać. w końcu był przecież starszy.

– m... milward? – spytał niepewnie, chcąc trochę podrażnić chłopaka. to nie tak, że luke spędził całe wczorajsze popołudnie na myśleniu o michaelu, więc udawanie, że nie zna jego imienia było dość dziecinne.

mina michaela na moment zrzedła, lecz bardzo szybko odzyskał rezon, unosząc brwi ku górze. 

– właściwie to michael, sir – odparł sarkastycznie dwudziestolatek, nawet na moment nie odrywając wzroku od nauczyciela. luke zaczynał czuć się niezręcznie, ale niech go diabli, jeżeli da to po sobie poznać.

– michael. masz jakiś problem odnośnie mojej reakcji chemicznej? chciałbyś sam ją wykonać? czy właśnie o tym rozmawiałeś z clintonem? – pytał blondyn, czując pot spływający mu po plecach. nawet ucząc w liceum nie stresował się tak bardzo, a ludzie tam byli niewiele młodsi od jego obecnych uczniów.

– w zasadzie nie, jednak nie sądzę, że chciałby pan wiedzieć, o czym mówiłem – odpowiedział rozbawiony michael. siedzący przed nim clinton z trudem powstrzymywał śmiech, co chwilę oglądając się na przyjaciela. jeszcze wczoraj luke prawdopodobnie by odpuścił, ale dzisiaj nie chciał tego zrobić. miał spędzić z tymi studentami jeszcze mnóstwo czasu, a jak miałby to zrobić, nie zdobywając ich szacunku? nie mógł pozwolić, by jeden uczeń psuł mu każdy dzień w pracy.

– gdybym nie chciał, nie pytałbym o to – rzucił chłodno, z trudem powstrzymując się przed nerwowym tupaniem nogą. na sali zapanowała cisza, luke czuł napięcie między nim i michaelem, który już się nie uśmiechał, a jakimś cudem wciąż był w stanie wyglądać na rozbawionego.

– mówiłem tylko clintonowi, że nie wygląda pan jak ktoś, kto byłby zainteresowany posiadaniem dziewczyny. to moje prywatne spostrzeżenie, które może być błędne – przyznał clifford, następnie przeciągając się. studenci wybuchnęli śmiechem, a luke poczuł na policzkach rumieńce.

– clifford, dalej nie zaliczysz! – krzyknął chłopak, który wczoraj powiedział coś podobnego. luke był prawie pewien, że nazywał się brian.

policzył w myślach do dziesięciu i wziął głębszy wdech, prosząc boga o cierpliwość, bo gdyby dał mu siłę, to luke wyrzuciłby michaela przez najbliższe okno. 

– po raz ostatni powtórzę, że moja orientacja seksualna nie powinna znajdować się nawet na ostatnim miejscu listy rzeczy, które muszą was obchodzić. a jeśli tam jest, to gdybym był wami, zamieniłbym ten punkt na naukę chemii, ponieważ o ile za wścibstwo dostalibyście maksymalną ilość punktów, tak z chemii nie osiągnęlibyście nawet najniższego pułapu. otwórzcie książki na osiemdziesiątej czwartej stronie – wyrzucił z siebie luke niemal na jednym tchu. teraz już nikt nie śmiał się odezwać i nawet michael wyglądał na zbitego z tropu. luke naprawdę chciał pozostać z nimi w przyjaznych stosunkach, ale musieli wiedzieć, że istnieje granica, której z przyzwoitości nie powinni przekraczać.

kiedy nareszcie zadzwonił dzwonek, luke zaczął zbierać z biurka probówki i flakony z płynnymi substancjami, obserwując przy tym wychodzących studentów i rzucając co chwilę szybkie do zobaczenia. gdy michael clifford skierował się do drzwi, luke wyprostował się i zawołał go po nazwisku. 

– proszę na moment zostać, panie clifford.

– zostawi mnie pan w kozie? jestem pełnoletni – zaśmiał się mike, odgarniając z czoła włosy w kolorze galaktyki i nawet się nie zatrzymując. luke obszedł biurko i podszedł nieco bliżej.

– mimo tego wciąż mogę sprawić, że oblejesz ten rok, więc radzę spełnić moją prośbę, dopóki nie zmienia się ona w rozkaz. – luke właśnie użył na studencie swojego ojcowskiego głosu i szczerze się za to nienawidził, ponieważ czuł zażenowanie, musząc zwracać się tak do kogokolwiek poza arielle.

m i c h a e l stanął w miejscu i zacisnął dłonie w pięści, sztywno odwracając się w stronę luke'a. teraz jego twarz wyrażała czystą złość. za kogo ten gość się miał? nie miał prawa oblać go za to, że michael nie był dla niego miły. 

– jaki masz ze mną problem, milward? – spytał nauczyciel, przechylając głowę w bok. michael prychnął, lustrując go wzrokiem. luke miał na sobie czarne, dopasowane do ciała jeansy i granatową koszulę na guziki. wszystko idealnie wyprasowane. jego cera też była idealna, tak samo jak idealnie ułożone włosy. wszystko było tak cholernie idealne. michael go nie znosił.

michael – poprawił go, chociaż miał świadomość, że ten sukinsyn doskonale zna jego imię. poprawił ciężki plecak na ramieniu, przekładając ciężar ciała na drugą stopę. – nie mam absolutnie żadnego problemu, a pan?

luke zmrużył lekko swoje oczy w jasnym odcieniu błękitu, robiąc kolejny krok w stronę studenta. 

– chciałbym mieć na zajęciach spokój od idiotycznych komentarzy. myślisz, że potrafisz mi to zapewnić?

– mógłbym zapewnić panu wiele rzeczy – rzucił michael, drocząc się ze starszym od siebie mężczyzną. jego uwadze nie umknęły lekko zaróżowione policzki blondyna, które wywołały na jego twarzy uśmiech. – jednak nie uważam, że mój dzisiejszy komentarz był idiotyczny. po prostu według mnie nie jest pan heteroseksualny, panie hemmings i nie ma się czego wstydzić – dodał, wzruszając ramionami. teraz to michael zrobił krok do przodu, unosząc lekko głowę w górę. luke był od niego wyższy o dobre dwadzieścia centymetrów, ale nie przeszkadzało mu to, gdyż w tym momencie czuł się tak, jakby było zupełnie na odwrót.

luke skrzyżował ramiona na klatce piersiowej w obronnym geście, jednak nie ruszył się z miejsca. 

– nawet jeśli, to nie jest twoja sprawa, michael, i nie życzę sobie rozprawiania o tym podczas moich zajęć. czy to jasne?

– jak słońce, sir – zaśmiał się mike, oblizując usta. jego pierś niemal dotykała rąk luke'a, czubki ich butów również się stykały. blondyn przejechał wzrokiem po twarzy michaela i głośno przełknął ślinę. – krępuję pana? – spytał rozbawiony, mimo iż sam ledwie panował nad oddechem. luke hemmings pociągał go w sposób czysto fizyczny i michael nie miał zamiaru tego ukrywać.

– naruszasz moją przestrzeń prywatną, więc byłbym wdzięczny, gdybyś się cofnął, clifford – powiedział luke sztywno, ale przez własny upór sam nie zrobił kroku wstecz.

michael już miał odpowiedzieć, kiedy usłyszał jak drzwi audytorium się otwierają.

– lucas, mógłbym prosić cię do swojego gabinetu? – głos dziekana rozbrzmiał w pustej sali niezwykle głośno. luke z trudem oderwał wzrok od michaela, patrząc ponad jego ramieniem.

– oczywiście, proszę pana – odpowiedział od razu i wyminął michaela, który zaśmiał się pod nosem. miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor.

– tak, lucas, lepiej idź – rzucił wystarczająco głośno, by usłyszał go luke, lecz wystarczająco cicho, by nie zrobił tego dziekan.

dwudziestosiedmioletni mężczyzna odwrócił głowę w jego stronę, nie zatrzymując się. 

– wrócimy do tej rozmowy, milward.

michael.


—carry on.

{cześć dzieciaczki
nie wiem, co robię z tą historią, ale - uwaga - podoba mi się to. niech ktoś zapisze dzisiejszą datę w kalendarzu, bo nigdy więcej nie powiem, że coś co napisałam mi się podoba.

polubiliście michaela, czy na razie jest według was dupkiem? i co myślicie o luke'u?}

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro