Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(25) won't be long, won't be long, won't be long

e rua tekau ma rima.

1:31. 1:31. 1:31. 1:31. 1:32.

ostatnia czerwona cyfra na zegarku zmieniła się powoli, zaś l u k e zamrugał, czując się tak, jakby pod powiekami miał piasek. bolała go głowa i nie było szans na to, że zaśnie, a niecałe trzy godziny temu wypłakiwał sobie oczy na ramieniu ashtona, podczas gdy calum siedział po jego drugiej stronie i niezręcznie klepał go po ramieniu, nie wiedząc, co innego zrobić. luke doceniał wsparcie moralne, ale nie sprawiało, że czuł się chociaż odrobinę lepiej.

luke'a już dawno tak bardzo nie ponosiły emocje i ashton nie miał pojęcia, jak sobie z tym radzić. pierwszy raz luke tak się załamał po tym, jak malikoa próbowała udusić arielle i okazało się, że luke będzie musiał sam wychowywać dziecko, które na szczęście przeżyło. drugi raz był wczoraj wieczór, kiedy ash i luke położyli dzieci spać. luke w końcu pozwolił sobie na płacz, a kiedy już to zrobił, płakał przez wszystko; przez to, jak okropna jest malikoa, przez utratę pracy, przez michaela.

– nienawidzę go. zostawił mnie akurat teraz, kiedy go potrzebuję – mruknął luke.

– wcale go nie nienawidzisz, jest ci po prostu źle – odpowiedział ashton.

głupi ashton.

luke fuknął i przewrócił się na plecy, wpatrując się w sufit. ponownie spojrzał na zegarek, po czym odrzucił kołdrę i wstał, łapiąc z podłogi pierwsze lepsze jeansy. wsunął do kieszeni telefon i kluczyki do samochodu, następnie cicho przechodząc do sypialni obok. zapukał dwa razy i uchylił drzwi, oświetlając pomieszczenie telefonem. po chwili dwie głowy uniosły się z poduszek, patrząc w jego kierunku.

– my nie... – zaczął ashton zaspanym głosem, zaś luke przewrócił teatralnie oczami. calum prychnął i położył się z powrotem, naciągając kołdrę na głowę.

– daruj sobie, śpiąca królewno. sam powiedziałeś, że ściany w tym domu są cienkie – zaśmiał się blondyn, blokując telefon i chowając go z powrotem do spodni. – jadę do michaela, muszę z nim porozmawiać.

– w środku nocy? nawet czołgiem go nie obudzisz – wymamrotał calum spod kołdry.

– spróbuję. miejcie oko na ellie, dobrze? – poprosił, powoli wycofując się z sypialni ashtona. – och, jeszcze jedno. ash, skarbie, chociaż raz byś mu się postawił i spróbował być na górze, hm? w końcu jesteś starsz...

– wynocha! – krzyknął irwin, wyciągając spod siebie poduszkę i rzucając ją w kierunku luke'a. blondyn wybuchnął śmiechem, szybko zamykając drzwi, by uniknąć ciosu. – pieprzony kretyn – usłyszał jeszcze, po czym ruszył korytarzem do schodów.

szczerze? nie miał pojęcia, że ashton i calum byli razem, chociaż michael kilka razy coś o tym wspominał. luke zgadywał, że ash był po prostu lepszy w ukrywaniu pewnych rzeczy, poza tym luke był ostatnio bardzo zajęty i nie dawał przyjacielowi aż tyle uwagi. nie wiedział też w jakiej pozycji uprawiali seks, chociaż reakcja ashtona dała mu całkiem dobre podstawy do domyślenia się, jak to wyglądało. w każdym razie luke cieszył się, że jego przyjaciel był szczęśliwy, bo bóg wiedział, że ashton cholernie na to zasługiwał.

luke potrząsnął głową, zamykając na klucz drzwi wejściowe. był zdeterminowany i tym razem nie miał zamiaru się poddać.

()*:・゚

– michael, otwieraj! wiem, że tam jesteś!

dwudziestolatek z przerażeniem spojrzał w kierunku drzwi wejściowych, w które ktoś bezustannie uderzał pięścią, robiąc więcej hałasu, niż było konieczne.

nie "ktoś." luke. luke był tutaj. pod jego drzwiami. po tym, jak michael z nim zerwał. to nie mogło się dobrze skończyć, bo michael zwyczajnie nie miał wystarczająco silnej woli, żeby "dobrze to skończyć." wziął głęboki wdech i kiedy luke po raz kolejny walnął w drzwi, krzycząc po drugiej stronie, michael przebiegł korytarz i odblokował zamki, otwierając drzwi. luke w ostatniej chwili zatrzymał rękę, która po raz kolejny miała zderzyć się z drewnem, dzięki czemu mike nie obudzi się rano z siniakiem pod okiem.

– możesz się uspokoić? jest druga w nocy, sąsiedzi zadzwonią na policję – syknął clifford, starając się nie patrzeć w górę, w oczy luke'a.

– wpuść mnie do środka, musimy porozmawiać – stwierdził blondyn tak zdecydowanym tonem, jakiego michael jeszcze u niego nie słyszał. – wpuść mnie, albo zacznę wrzeszczeć i ściągnę ci na głowę policję – ostrzegł, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

michael wiedział, że mimo dwudziestu siedmiu lat luke był jak najbardziej zdolny do zachowywania się jak własna córka, więc po prostu westchnął i odsunął się z przejścia, mamrocząc pod nosem przekleństwa pod adresem dzieciaka, uwięzionego w ciele dorosłego faceta.

– nie mamy o czym rozmawiać – mruknął michael, zamykając drzwi i zmęczonym krokiem ruszając do salonu. miał nadzieję, że luke szybko sobie pójdzie, a on będzie mógł w końcu spróbować zasnąć. było mu ciężko już bez konieczności oglądania twarzy mężczyzny. właśnie dlatego uciekł z reszty zajęć, ryzykując jeszcze gorszą frekwencją. w tym momencie to nie miało żadnego znaczenia. michael po prostu nie mógł wytrzymać obecności luke'a, ponieważ chciał cofnąć wszystko, co powiedział, ale nie mógł tego zrobić. dla dobra luke'a, który najwyraźniej sam nie wiedział, co jest dobre.

– nie mamy o... żartujesz sobie? – spytał luke z niedowierzaniem, chwytając michaela za nadgarstek i zmuszając go, by odwrócił się w jego stronę. młodszy chłopak momentalnie się wyrwał, robiąc krok w tył i w końcu spoglądając w zaczerwienione oczy luke'a. – kocham cię, michael. nie chcesz o tym porozmawiać? powiedziałeś mi kiedyś, że cokolwiek by się nie działo, siedzimy w tym razem. "na dobre i złe, w szczęściu, chorobie i całe to inne gówno." nie chcesz o tym porozmawiać? – kontynuował mężczyzna, po każdym pytaniu przysuwając się bliżej do michaela, który z kolei się cofał, kręcąc lekko głową. – nie chcesz mnie? – szepnął blondyn, w końcu kładąc dłoń na biodrze michaela, tym samym przytrzymując go w miejscu. luke pochylił się nieco do przodu, trącając swoim nosem nos michaela i patrząc w jego zielone oczy.

– wiesz, że nie o to chodzi – wymamrotał clifford, czując przyspieszone bicie własnego serca. musiał znaleźć się w bezpiecznej odległości od luke'a, jeżeli chciał zachować trzeźwość myślenia. a myśląc "bezpieczna odległość" miał na myśli inny kontynent. jak najdalej od australii.

– więc o co chodzi?

– chodzi o... cholera – mruknął michael, gdy usta luke'a znalazły się na jego szyi, tuż pod uchem. dwudziestolatek odruchowo zacisnął dłonie na pomiętej koszulce wyższego mężczyzny. luke zjeżdżał powoli wargami w dół, zostawiając mokre pocałunki na zagięciu szyi michaela. – straciłeś przeze mnie pracę, luke. tuż przed rozprawą – wykrztusił w końcu student, odchylając głowę w tył i przymykając oczy.

luke wsunął chłodne dłonie pod bluzkę michaela, dotykając gorącej i gładkiej skóry chłopaka, by po chwili poczuć na niej dreszcze. blondyn odsunął się o kilka centymetrów, by móc spojrzeć w twarz michaela.

– to nie twoja wina, mike. prędzej, czy później i tak wszystko wyszłoby na jaw, jeśli miałem zamiar z tobą być. zostały ci jakieś trzy lata studiów, a gdybym dostał tam stałą pracę, w końcu by się dowiedzieli. nie miałem zamiaru ukrywać się z naszym związkiem tak długo. czego nie rozumiesz w słowach "kocham cię"? – spytał poważnie, unosząc brwi ku górze. jego długie palce wciąż znajdowały się na biodrach michaela, przesuwając się delikatnie i gładząc jego skórę, co utrudniało myślenie. mike wzruszył lekko ramionami, spuszczając wzrok. luke westchnął z irytacją, ujmując podbródek chłopaka i zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy. – kochasz mnie?

michael był zaskoczony tym pytaniem. przecież luke wiedział, co do niego czuł. w tym wszystkim nie chodziło o brak miłości z jego strony. michael myślał, że robi dobrze.

– kocham i właśnie dlatego nie mogę pozwolić, żebyś przeze mnie stracił córkę, luke. w sądzie nie uznają bezrobotnego rodzica, za dobrego rodzica – odpowiedział student. dostrzegł minimalną zmianę w twarzy luke'a i wiedział, że dotknął czułego punktu.

bycie dobrym rodzicem dla arielle to coś, czego luke pragnął bardziej, niż czegokolwiek innego. bardziej, niż bycia z michaelem, który nie mógł go o to winić. tym, czego luke nie rozumiał był fakt, że już wywiązywał się z zadania. ciągle karał siebie za coś, na co nie miał wpływu. malikoa była, kim była i to jej wina, że nie potrafiła być dobrą matką, niezależnie od tego, co starała się pokazać w sądzie. jednak przez nią luke myślał, że i on ciągle popełniał błędy, ponieważ arielle znajdowała się w rozbitej rodzinie.

kiedy blondyn odwrócił wzrok i spróbował się odsunąć, tym razem to michael przyciągnął go do siebie, nawet na moment nie puszczając jego ubrania.

– przepraszam, nie to miałem na myśli. wiesz, że jesteś wspaniałym ojcem. ale bez pracy sąd może... – zaczął michael, jednak nagle wpadł mu do głowy kompletnie szalony pomysł, który sprawił, że chłopak urwał w połowie zdania, otwierając szerzej oczy i potrząsając lekko zaskoczonym lukiem. – dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleliśmy? – spytał, jakby zarówno on i luke byli najgłupszymi osobami na świecie.

– nie pomyśleliśmy o czym? – rzucił ostrożnie luke. nie bardzo podobał mu się maniakalny błysk w oczach michaela, szczególnie, że byli w połowie czegoś, co dla luke'a wyglądało na kłótnię. nagła radość niższego chłopaka nie była więc normalna.

dwudziestolatek uśmiechnął się szeroko, następnie przygryzając na moment dolną wargę. wziął głęboki oddech i ujął twarz luke'a w dłonie.

– wyjdziesz za mnie, luke?

niebieskooki zamrugał gwałtownie, otwierając usta, by coś powiedzieć. następnie je zamknął i znów otworzył, by ponownie zamknąć.

– wiedziałem. jesteś nienormalny. trzeba było cię wygooglować, na pewno gdzieś pisze o twojej chorobie psychicznej – mamrotał luke, odsuwając się od michaela, który z kolei stał w miejscu, przewracając teatralnie oczami.

– o rany, ale ty jesteś dramatyczny – prychnął, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i unosząc jedną brew ku górze.

ja jestem dramatyczny?! zerwałeś ze mną jakieś dziesięć godzin temu, a teraz chcesz brać ślub?! – krzyknął luke, wyrzucając ręce do góry w geście bezradności. – to się dopiero nazywa wahanie nastrojów...

– kto zaraz mówi o ślubie? – przerwał mu michael, łapiąc go za nadgarstki, by luke przestał gestykulować. w takim stanie mógł sam sobie podbić oko, a to też nie wyglądałoby zbyt dobrze podczas rozprawy. – to znaczy... kiedyś na pewno, ale na razie wystarczą nam zaręczyny, okej? wtedy mógłbyś powiedzieć, że planujemy ślub i dopóki sam nie znajdziesz pracy, to ja wspieram ciebie i arielle finansowo – wyjaśnił spokojnie, wciąż cholernie zadowolony z siebie. wcale nie chodziło o to, że zaręczyny są czymś więcej niż tylko bycie chłopakiem luke'a. byłby jego narzeczonym. to po prostu ładnie brzmi, ale całkowicie nie chodzi o to.

– michael, przecież ty też nie pracujesz – zauważył luke. a jedynym, co zauważył michael było to, że luke jak na razie nie odrzucił jego propozycji. rozmowa mogła iść w bardzo dobrym kierunku.

– ale mam bogatych rodziców, którzy już praktycznie adoptowali twoją córkę. mój tata kupił sobie z dziesięć koszulek z napisem "najlepszy dziadek na świecie," chociaż spędził z arielle jakieś dwie godziny. kiedy im o wszystkim powiem, będą chcieli, żebyśmy się do nich wprowadzili. marzyli o wnuczce, a do tej pory mieli na to marne szanse. jesteś ich szczęśliwą kartą, poza tym w bonusie przynosisz ze sobą ashtona i jego dwóch synów, a to o dwóch wnuków więcej do karmienia. mama zwariuje, kiedy jej o tym powiem – zapewnił szybko michael, naprawdę chcąc, żeby luke się zgodził. cholera, kochał tego idiotę i nie chciał niczego, poza byciem z nim i z arielle. może zerwanie z nim faktycznie było zbyt pochopne, skoro mieli lepsze opcje, a michael nie mógł wytrzymać bez luke'a kilku godzin, nie wspominając już o reszcie życia.

luke westchnął, uwalniając się z uścisku michaela i rozpoczynając swoją wędrówkę po dużym salonie. jego dłonie co chwilę wędrowały do jasnych włosów, czochrając je jeszcze bardziej. michael siedział cicho, chcąc dać mężczyźnie czas do namysłu. w końcu to była poważna decyzja. luke mógł odmówić, mógł zwyczajnie tego nie chcieć. mógł myśleć, że arielle się to nie spodoba. mógł mieć wiele powodów.

– jeśli się teraz zgodzę, to będzie to wyglądało tak, jakbym chciał tylko twoich pieniędzy, prawda? – rzucił po chwili dwudziestosiedmiolatek, zatrzymując się na środku pomieszczenia. michael westchnął głośno, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.

– zawsze wiedziałem, że jesteś ze mną tylko dla moich pieniędzy. właśnie dlatego nie pozwalałeś mi zapłacić nawet za mojego głupiego burgera, kiedy byliśmy razem – prychnął ironicznie, lecz widząc prawdziwe zmartwienie na twarzy luke'a, odpuścił sobie żarty. – nikt nie pomyśli, że chodzi ci o pieniądze, a jeśli nawet, to pieprzyć ich. przecież chodzi o nas i arielle, a nie o to, co myślą sobie inni. ty mnie kochasz, arielle... huh, mam nadzieję, że też. chociaż trochę. a ja kocham was i chcę pomóc. a ty cholernie chcesz wziąć ze mną ślub, bo kręcę cię w garniturze. komu potrzeba więcej powodów? – spytał dramatycznym tonem, podchodząc do swojego chłopaka i obejmując jego szyję, by przyciągnąć go bliżej siebie.

luke parsknął śmiechem, owijając ramiona wokół pasa michaela, by ich klatki piersiowe się stykały i nie zostało między nimi nawet trochę wolnego miejsca.

– jesteś drugą najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła, wiesz o tym? – mruknął, znów pocierając ich nosy, by następnie szybko cmoknąć usta michaela. – i faktycznie trochę mnie kręcisz w garniturze – dodał, wywołując u dwudziestolatka śmiech.

– to znaczy, że się zgadzasz? – spytał mike, chcąc się upewnić. wsunął dłoń w miękkie włosy luke'a, przeczesując kręcące się kosmyki palcami i przejeżdżając wzrokiem po twarzy luke'a, która wciąż była dla niego najpiękniejszą twarzą na świecie. nic się nie zmieniło od chwili, gdy zobaczył go po raz pierwszy i to już zapewne nigdy się nie zmieni.

– do diabła z tym, żyje się raz, prawda? zgadzam się – rzucił luke zdecydowanie. po tym usunął odległość, dzielącą ich twarze, łącząc ich wargi w czułym i słodkim pocałunku, w którym wyładował całą swoją frustrację i strach przed tym, że naprawdę stracił michaela. przyszedł tutaj, by odzyskać swojego chłopaka, a miał wyjść z narzeczonym. jak na niego, to chyba nie najgorzej mu poszło. – ale ashtonowi powiemy, że to ja się oświadczyłem, dobra?

– nie ma mowy.

luke jęknął niezadowolony, lecz kompletnie o tym zapomniał, gdy michael znowu go pocałował.

a on odwzajemnił pocałunek. znów i znów i znów. dopóki nie brakło im tchu.

to był początek czegoś nowego. lepszego. i luke był gotów to powitać.

—carry on

{cześć dzieciaczki !!

okej, tak jakoś od połowy, czyli od momentu, w którym luke przyjechał do michaela, ten rozdział miał się potoczyć kompletnie inaczej. nie miało być żadnych zaręczyn, w zasadzie oni mieli się nie zejść, ale jakoś tak... ugh, sama nie wiem. poniosło mnie ??? słuchałam romantycznej muzyki ??? przepraszam, jeśli nie podoba wam się ta sytuacja i liczyliście na coś innego. bo to już ostatni rozdział !! przed nami tylko epilog i koniec. woah, kto by pomyślał.

w sumie to ja. skończył się tekst piosenki i tak wyszło. oh well.

mam nadzieję, że nie jest najgorzej, miśki.}

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro