Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(20) that keeps pulling me under

e rua tekau.

głowa m i c h a e l ' a opadała na ramię obejmującego go luke'a, który czytał arielle jakiś komiks przyniesiony przez caluma. na łóżku za nimi siedzieli dylan i theo, a calum i ashton stali pod oknem, cicho o czymś rozmawiając. michael mógłby słuchać głosu luke'a godzinami i pewnie by usnął, gdyby dzieci nie wybuchały śmiechem za każdym razem, gdy luke zmieniał intonację.

do końca czasu odwiedzin została jeszcze godzina, później luke miał spytać lekarza, czy będzie mógł już zabrać ellie do domu, skoro od rana nie miała poważniejszego ataku. wiedział, że wciąż ktoś będzie musiał przy niej zostać, ale czułby się o wiele lepiej, mając świadomość, że dziewczynka jest w swoim pokoju, a nie w sali szpitalnej.

– przepraszam, panie hemmings. mogę na moment pana prosić? – spytała młoda pielęgniarka, zaglądając do środka. – ktoś przyszedł do arielle, ale nie wiem, czy mogę wpuścić...

– to pewnie moi rodzice – mruknął mike, przeciągając się. widząc przerażoną minę luke'a zastygł w miejscu, unosząc brwi ku górze.

– chcesz, żebym poznał twoich rodziców, wyglądając... tak?! – pisnął blondyn, machając rękami w swoim kierunku. ashton wybuchnął śmiechem, opierając się o parapet i patrząc na luke'a, który próbował przygładzić kręcące się włosy.

– och, daj spokój, królowo dramatu. moi rodzice przez dwadzieścia lat oglądali mnie niemal każdego ranka, więc już nic ich bardziej nie przerazi. no chodź – rzucił entuzjastycznie clifford, wstając i łapiąc luke'a za dłoń, by pociągnąć go za sobą. – arielko, za chwilę wrócimy ze specjalnymi gośćmi, okej?

ciemnowłosa dziewczynka przesunęła się wyżej na łóżku, by oprzeć się o poduszkę i z uśmiechem popatrzyła na michaela, kiwając szybko głową.

– okej – powiedziała z ekscytacją, klaszcząc lekko w rączki. michael naprawdę miał nadzieję, że jego rodzice będą w stanie dać ellie to, czego jej prawdziwi dziadkowie nie potrafili.

– może "okej" będzie waszym za... – zaczął dylan, jednak theo mocno go szturchnął, przewracając teatralnie oczami.

– nie, dylan, to gejowskie.

– halo, kolego – wtrącił się ashton, marszcząc nieco czoło. – po pierwsze: gdzie to usłyszałeś? po drugie: sam jesteś gejowski, a to wyrażenie wcale nie jest obraźliwe, wiesz? – spytał mężczyzna, natomiast stojący obok calum odchrząknął niezręcznie, odwracając wzrok. ashton skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, zerkając na bruneta. – calum hood, oczywiście. bardzo mądre jest uczenie dzieci takich rzeczy, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że twój przyjaciel sam jest bardzo gejowski...

michael przewrócił teatralnie oczami i wyciągnął luke'a z sali, zamykając za nimi drzwi. dostrzegł swoich rodziców na końcu korytarza i mimowolnie się uśmiechnął, widząc pęk balonów w dłoni taty i wielkiego pluszaka, którego trzymała jego mama. rozmawiali z oddziałową pielęgniarką, która zapewne czekała, aż luke potwierdzi tożsamość gości.

– luke, nie denerwuj się, okej? opowiedziałem im o tobie dosłownie wszystko i moja mama jest tobą zachwycona. ojciec czasem myli cię z ashtonem, ale poza tym jest dobrze. och, a jeśli tata wspomni coś o tym, że jesteś moim sugar daddy, to po prostu go nie słuchaj. już próbowałem tłumaczyć, że to działa odwrotnie – paplał student, mocno ściskając chłodną dłoń luke'a, który spojrzał na niego krytycznie, idąc obok.

– nie jesteś moim sugar daddy, michael. to ja cię wszędzie podwożę, więc jeśli chcesz się kłócić, to proszę bardzo – prychnął luke, naciągając nerwowo materiał swojej koszulki. gdy podeszli do cliffordów, michael szybko przytulił swoich rodziców, zaś luke uśmiechnął się niezręcznie.

– ci państwo twierdzą, że przyszli do arielle. rozumiem, że się znacie? – spytała pielęgniarka znudzonym tonem, bujając się na piętach. michael już zorientował się, że personel szpitala nie lubi za bardzo się przemęczać, jeśli nie musi tego robić.

– niestety – mruknął mike, zaś luke popchnął go lekko, czekając aż pielęgniarka zostawi ich samych. – mamo, tato, to jest właśnie luke. nie ashton, luke. luke, to moja mama karen i tata clifford. znaczy daryl – przedstawił ich michael, następnie ziewając i opierając się o wysokiego blondyna.

– bardzo mi miło, arielle na pewno się ucieszy, że państwo przyszli – powiedział luke, ściskając lekko dłonie rodziców michaela.

– nam też bardzo miło, kochanie. michael mnóstwo nam mówił o tobie i twojej córeczce. osobiście uważam, że to niesamowite, iż ojciec tak dobrze wykonuje swoją rolę. wiesz, nasz daryl to nie za bardzo zajmował się michaelem – mówiła spokojnie karen, kiedy luke zaczął prowadzić ich z powrotem do sali.

– o tam, już nie zajmowałem się. nie zajmowałem się, bo mi nie pozwalałaś – bronił się daryl. spojrzał na luke'a z miną, która zapewne miała powiedzieć "ach te baby." michael wybuchnął śmiechem, widząc zażenowanie luke'a, zupełnie nie wiedzącego co zrobić. mike miał świadomość tego, że jego rodzice mogą być... przytłaczający. – traktowałaś go jak jajko, wszystko dlatego, że był jedynakiem. mówiłem, zróbmy sobie więcej dzieci, to nie. no to masz teraz.

– nie pozwalałam ci, bo wszystkie wasze zabawy kończyły się złamaną kością. daj bóg, jeśli tylko jedną. poza tym, co to znaczy "zróbmy sobie"? a ty myślisz, że kto to będzie przez siebie wypychał? ty byś umarł już w czasie skurczy przedporodowych – prychnęła karen, podtrzymując pluszowego misia, który był niemal większy niż ona. luke zaoferował, że go poniesie, a ona z chęcią się zgodziła, oddając mu prezent dla arielle. – nie przejmuj się nim, luke. dobrze jest wiedzieć, że dzisiejsi ojcowie nie uciekają od odpowiedzialności. przypomnij mi, ile twoja córeczka ma lat?

– czekaj, to on nie ma synów? – wtrącił daryl. michael uderzył się otwartą dłonią w czoło, a karen posłała mężowi piorunujące spojrzenie, przez które luke z trudem powstrzymał śmiech.

– nie, ja jestem ten od czteroletniej córki. to ashton ma dwójkę synów, którzy również są w sali – wyjaśnił spokojnie luke, otwierając powoli drzwi sali, w której leżała ellie.

– jedno słowo o haremie, a będziesz sobie szukał innego "technicznego eksperta," kiedy telewizor się zatnie w czasie meczu – wymamrotał michael, nachylając się do swojego ojca. to nic, że jedynym, co mike musiał zrobić było poprawienie anteny. ojciec nazwałby go ekspertem, gdyby michael wszedł mu w ustawienia w telefonie. staroświeccy ludzie tacy byli.

starszy clifford spojrzał na swojego syna z politowaniem, po czym wkroczył do sali, trzymając garść balonów za sznurki.

– kawaleria przybyła! – krzyknął radośnie, a michael skrzywił się i zasłonił uszy, z rezygnacją idąc za rodzicami.

(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧

l u k e siedział na korytarzu szpitalnym, z łokciami opartymi o uda i głową schowaną w dłoniach. starał się skupić na czymś pozytywnym, jak fakt, że arielle była totalnie zakochana w rodzicach michaela i luke po raz pierwszy od bardzo dawna widział ją tak szczęśliwą. naturalnie przyszło jej włączenie ich do rodziny i nazywanie dziadkiem, oraz babcią. daryl i karen poświęcali uwagę nie tylko jej, ale również theo i dylanowi, co było niesamowite do oglądania.

jednak luke nie byłby sobą, gdyby czymś się nie martwił. od pięciu lat nie miał nawet jednego dnia, w którym mógłby powiedzieć, że wszystko jest absolutnie dobrze. w piątek miała odbyć się kolejna rozprawa, podczas której malikoa jeszcze bardziej go pogrąży; luke mógł stracić pracę w każdej chwili, nawet jeśli nie przez związek z michaelem, to przez powrót anthony'ego. powinien już zacząć rozglądać się za czymś nowym, lecz wątpił, że prędko trafi na jakąkolwiek wolną posadę. to była kolejna sprawa, którą malikoa mogła wykorzystać. ona miała pieniądze, luke nie.

kiedy usłyszał kroki, niepewnie podniósł wzrok, by ujrzeć mamę michaela, siadającą na krześle obok. luke właściwie powinien iść do lekarza i spytać jakie są szanse na zabranie arielle do domu, lecz bał się, że mu odmówią.

– dziękuję, że do niej przyszliście. to naprawdę dużo dla mnie znaczy – odezwał się blondyn nieco zachrypniętym głosem, próbując wymusić na twarzy uśmiech. ta kobieta była dla niego tak miła, że zasługiwała chociaż na tyle.

– nie musisz dziękować, kochanie. to dla nas przyjemność. już nie pamiętam, kiedy ostatnio daryl tak dobrze się bawił. poza tym arielle jest najwspanialszą dziewczynką na świecie. spotkałam mnóstwo małych dzieci, ale jej inteligencja naprawdę mnie zaskoczyła. wiem, że dużą zasługę ma tu wychowanie, więc gratuluję – odparła karen, lekko klepiąc ramię luke'a. mężczyzna spuścił wzrok, czując rumieńce na policzkach. chyba po raz pierwszy jakaś kobieta uznawała, że luke radzi sobie z wychowaniem dziecka, mimo iż nie pomaga mu matka ellie. – michael opowiedział mi o sytuacji z twoją byłą żoną... – dodała niepewnie, jakby czytając mu w myślach. – to musi być naprawdę trudne, radzić sobie z tyloma rzeczami naraz. dzieci to niemały kłopot, mimo całej radości, którą nam dają. musisz czasem pozwolić sobie pomóc, wiesz?

– co jeszcze michael pani powiedział? – spytał luke zdławionym głosem, uparcie wpatrując się w podłogę. jego noga nerwowo podskakiwała, wystukując podeszwą rytm na kafelkach.

– nic złego – zapewniła szybko pani clifford. – powiedział tylko, że uważasz, iż przyjęcie jakiejkolwiek pomocy to oznaka słabości.

luke zaśmiał się ironicznie, splatając dłonie między kolanami i pochylając się do przodu. był zdenerwowany i zmęczony, ale mimo tego starał się nie brzmieć jak dupek.

– a czy to nie prawda? i tak już wszyscy patrzą na mnie z góry, bo przecież dziecko bardziej potrzebuje matki, a nie ojca. jeśli nie radzę sobie sam, to tak jakbym przyznawał im rację – stwierdził, wzruszając ramionami. całe jego ciało się trzęsło, luke czuł cholerną potrzebę zapalenia, albo przebiegnięcia co najmniej dziesięciu kilometrów.

po kilku sekundach ciszy poczuł, jak karen obejmuje go ramieniem, przyciągając do siebie i przytulając go. gest wyszedł dość nieporadnie, ponieważ luke był zbyt wysoki, w dodatku oboje siedzieli, jednak właśnie to się liczyło – sam gest, który zaskoczył mężczyznę, ale mimo tego luke się nie odsunął.

– posłuchaj mnie, luke. świat jest urządzony naprawdę źle. czy to nie dlatego uczysz arielle o feminizmie, wolności wyboru? czy to nie dlatego starasz się, by wiedziała, że jeżeli dylan, lub theo założą różowe ubrania, nie czyni ich to gorszymi od innych chłopców? ma dopiero cztery lata, a już poradziłaby sobie w polityce lepiej, niż nasz faktyczny rząd – oznajmiła mama michaela, gładząc powoli ramię luke'a. – więc skoro uczysz córkę, że nie wszystkie narzucone normy są dobre, to dlaczego sam nie możesz tego zrozumieć? fakt, ludzie mówią, że dziecko nie poradzi sobie bez matki, ale kogo to obchodzi? arielle nie przeżyłaby, gdyby nie ty, luke. i doskonale o tym wiesz. tutaj wcale nie chodzi o płeć rodzica, ani o to, kto cierpiał podczas porodu. chodzi o to, kto cierpi przez resztę życia dziecka. kto cierpi, kiedy to dziecko również cierpi. kto się cieszy z jego sukcesów i pociesza podczas porażek. kto potrafi zrozumieć, że to dziecko też jest człowiekiem i popełnia błędy. kto pomaga dziecku zrozumieć siebie, a nie ocenia go przez orientację seksualną, złe wybory, lub cokolwiek innego. myślisz, że twoja była żona jest tą osobą? – spytała cicho karen, opierając policzek o włosy luke'a.

blondyn zamknął oczy, zastanawiając się nad słowami kobiety. wiedział, że malikoa z pewnością nie jest tą osobą, ale czy on nią był? czy mógł uczciwie powiedzieć, że jest dobrym rodzicem, na którego arielle zasługuje? mógł próbować nim być, nawet gdyby czasem nawalił. najważniejsze było, że chciał spróbować.

– tak bardzo się boję, że jakimś cudem zabiorą mi arielle. jestem z niej tak cholernie dumny i kocham ją bardziej niż wszystko inne, ale gdybym kiedyś popełnił jakiś okropny błąd... – mówił luke, próbując zapanować nad drżeniem głosu. przycisnął pięści do oczu, biorąc głębszy oddech, zaś karen mocniej przycisnęła go do siebie.

– nikt ci jej nie zabierze z tego prostego powodu, że arielle nie widzi poza tobą świata. możesz mi nie wierzyć, bo niedawno się poznaliśmy, ale jesteś niesamowitym ojcem, kochanie. i wiem, że dasz sobie radę ze wszystkim, ale ty musisz wiedzieć, że nie jesteś w tym sam. widzisz, że michael cię kocha, prawda? – spytała, kołysząc się lekko z dwudziestosiedmioletnim mężczyzną w ramionach. luke był tak zestresowany, że karen nie rozumiała, jak mógł jeszcze się nie złamać. żaden człowiek nie powinien żyć pod taką presją. blondyn jedynie pokiwał głową, nie będąc w stanie się odezwać. – a ty kochasz jego? – kontynuowała, w zamian znów otrzymując energiczne kiwnięcie głową, które wywołało na jej twarzy uśmiech. – więc nie martw się na zapas, dobrze? nie możesz dać swoim zmartwieniom ściągnąć cię w dół.

nie martwić się na zapas.

z arielle, michaelem, ashtonem, calumem, dylanem, theo i rodzicami michaela u boku, luke stwierdził, że to całkiem dobra rada, która mogła się sprawdzić.

—carry on.

{cześć dzieciaczki,
niech luke sobie poczeka do następnego rozdziału, to zobaczy, HA.

przepraszam za błędy, poprawię tę część w któryś dzień. może. raczej nie. ech.

na razie}

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro