(18) one foot in the gutter
ma waru.
– arielle jest w szpitalu.
te cztery słowa wystarczyły, by świat l u k e ' a zaczął się trząść w posadach i w końcu pękać pod wpływem mocnych uderzeń jego własnego serca. były to słowa, na które nie mogłoby go przygotować absolutnie nic. głos caluma był pełny żalu, mówił że stan dziewczynki jest stabilny, ale luke ledwie go słyszał, potykając się o florka leżącego obok łóżka. po prostu musiał dostać się do szpitala, musiał jechać do swojej córeczki.
– luke? coś się stało? – spytał zaspany michael, podnosząc się na łokciu i mrużąc oczy pod wpływem promieni wstającego słońca, które wpadały do sypialni przez źle zasłonięte okno.
– arielle... jest w szpitalu, ja muszę... – zaczął blondyn, jednak wtedy uderzył ramieniem o framugę i upuścił komórkę. nawet nie zwrócił na to uwagi, wciągając na nogi pierwsze dresy, które chwycił z podłogi. michael szybko poderwał się do góry i bez dalszych pytań pozbierał swoje ubrania, zakładając je w drodze na dół. luke nie był w stanie się skupić, w pośpiechu szukał kluczyków i gdyby nie mike, pewnie wyszedłby bez butów.
– luke, musisz się uspokoić. jeśli będziesz jechał w takim stanie, to twoja córka zostanie sierotą – odezwał się clifford, mocno łapiąc mężczyznę za dłoń, by chociaż na moment zatrzymać go w miejscu. kiedy luke na niego spojrzał, miał łzy w oczach. michael to rozumiał i sam cholernie się martwił, ale luke niemal się trząsł. przecież nie dałby rady prowadzić. mike ujął twarz blondyna w dłonie i przyciągnął ją bliżej swojej, całując kolejno jego czoło, obie powieki, nos i usta. otarł kciukiem łzę, spływającą po policzku luke'a i uśmiechnął się lekko. – arielka to hemmings, a z tego, o czym zdążyłem się przekonać, łatwo się nie poddajecie. nic jej nie będzie, luke. przecież o tym wiesz – powiedział, wciąż zmuszając luke'a, by na niego patrzył. tamten wziął głęboki oddech i pokiwał głową.
– dziękuję, michael. chcesz, żeby odwieźć cię do mieszkania? – spytał niepewnie luke, gdy już wyszli z domu. zamknął psa we własnej sypialni, mając nadzieję, że florek wytrzyma do momentu, w którym ktoś będzie mógł z nim wyjść na dwór.
– zwariowałeś? arielka to moje dziecko, pamiętasz o syndromie pustego gniazda? mam go właśnie teraz, jedziemy oboje – zdecydował student, usadawiając się na miejscu pasażera.
luke wiedział, że michael tak naprawdę nie ma pojęcia, jak trudną sprawą jest wychowywanie małego dziecka i nie mógłby mieć mu za złe tego, że w którymś momencie miałby dość i chciałby się wycofać. ale teraz blondyn cholernie potrzebował tego wsparcia i pozytywnej energii michaela, więc był gotów zapomnieć, że to między nimi zapewne nie jest na zawsze.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
c a l u m chodził korytarzem tam i z powrotem, nerwowo strzelając kostkami palców. czuł się jak najgorsza osoba na świecie i po prostu wiedział, że jako wujek zawalił na całej linii. nie miał zielonego pojęcia o chorobie arielle, pierwszy raz usłyszał coś o tym od michaela, który jednak nie zagłębiał się w szczegóły, wychodzące poza stan dziecka. dlatego gdy w mieszkaniu malikoi arielle zaczęła się dusić, calum spanikował i od razu chciał dzwonić po karetkę, lecz siostra powiedziała, że za moment jej przejdzie. bała się, że jeśli luke się dowie, sprawa malikoi będzie przegrana. jednak calum miał to gdzieś i gdy czterolatka powiedziała, że boli ją serce i zaczęła płakać, dwudziestolatek sam zawiózł ją na ostry dyżur.
luke wpadł do szpitala piętnaście minut po telefonie caluma. brunet od razu do niego podbiegł, niezbyt zaskoczony widokiem swojego najlepszego przyjaciela.
– gdzie ona jest? – spytał głośno luke, nie zatrzymując się. był zdenerwowany, ale nie zły. raczej po prostu... przerażony.
– na sali, lekarz ją bada – oznajmił cal, przeczesując ciemne włosy dłonią. – słuchaj, nie wiedziałem, co zrobić. malikoa nigdy nie powiedziała, że ellie jest chora i może za bardzo spanikowałem, ale musiałem ją tu przywieźć, chociaż mali mówiła, że to się już wcześniej zdarzało i szybko przechodziło. przepraszam, luke. ja...
blondyn w końcu stanął w miejscu i odwrócił się do caluma, kładąc mu dłonie na ramionach.
– to nie twoja wina, okej? powinienem był ci powiedzieć. dziękuję, że ją tu zabrałeś. teraz po prostu chciałbym porozmawiać z lekarzem, dobrze? – spytał spokojnie, patrząc w rozszerzone ze strachu oczy młodego chłopaka. luke zawsze lubił myśleć, że oczy arielle wyglądają bardziej jak te caluma, a nie malikoi. i chyba faktycznie coś w tym było.
– tak, jasne. malikoa już jest w środku – rzucił szybko brunet i odsunął się, wskazując luke'owi odpowiednią salę. następnie pozwolił michaelowi, by przyciągnął go do swojego boku i pocieszył, chociaż to nie calum najbardziej tego potrzebował.
luke niemal wbiegł do sali, a kiedy zobaczył arielle na łóżku szpitalnym, jego serce spadło wprost do żołądka. dziewczynka była niezwykle blada, podłączono ją do kroplówki i urządzenia, monitorującego pracę serca. jej oczy były zamknięte, chyba spała, natomiast lekarz stał przy łóżku i rozmawiał z malikoą.
– co z nią? – spytał cicho, nie chcąc budzić córki. malikoa podskoczyła na dźwięk jego głosu, zaś lekarz zmierzył go pytającym spojrzeniem. – jestem ojcem – wyjaśnił szybko, stając w nogach łóżka.
– podaliśmy leki i ustabilizowaliśmy stan dziecka, do tej pory nie wystąpiły kolejne ataki, lecz poprzedni był wystarczająco silny, by poważnie osłabić zdrowie arielle – mówił mężczyzna, co jakiś czas zerkając w kartę pacjentki. luke mocno zacisnął dłonie w pięści, starając się w spokoju wysłuchać doktora. – nie jesteśmy w stanie przewidzieć kolejnych, będę musiał skontaktować się z kardiologiem pacjentki. później możemy ewentualnie omówić kwestię operacji...
– zaraz, zaraz. jakiej operacji? – wtrąciła malikoa. luke wiedział, że nie byłby w stanie powiedzieć niczego, ponieważ czuł jak jego gardło się zaciska. jego wzrok padł na arielle, jej oczy szybko poruszały się pod powiekami, jakby miała koszmar. wyglądała tak słabo. jak on mógł do tego dopuścić?
– cóż, w obecnej sytuacji wskazana byłaby operacja, mająca na celu umieszczenie w klatce piersiowej państwa córki urządzenia, wspomagającego unormowanie zbyt szybkiej pracy serca – wyjaśnił spokojnie doktor. luke przeczytał na plakietce nazwisko bounty. wydało mu się śmieszne, jak cała ta "obecna sytuacja."
– mówił mi o tym kardiolog arielle, ale powiedział też, że urządzenie może nic nie zmienić, a operacja jest tak niebezpieczna, jak każda inna – mruknął hemmings, przestępując z nogi na nogę.
– oczywiście nie możemy obiecać, że operacja cokolwiek zmieni. ta choroba jest dość rzadka i nie ma skutecznej metody leczenia. powiedziałbym, że istnieje pięćdziesiąt procent szans na poprawę. decyzja należy do was. na tę chwilę możemy jedynie podawać odpowiednie leki i obserwować stan dziewczynki – oznajmił doktor bounty, po czym zamknął kartę i wyszedł, tłumacząc się obchodem szpitala.
luke opadł na krzesło ustawione z boku łóżka i przetarł zmęczoną twarz dłońmi. kto by pomyślał, że całkiem dobra sobota zmieni się w tak koszmarną niedzielę? a przecież nie było jeszcze ósmej rano.
– czy ta operacja... – zaczęła malikoa, zakręcając kosmyk ciemnych włosów na palec i patrząc na twarz arielle.
– nie ma mowy – przerwał jej luke, sięgając dłonią po maleńką i chłodną rączkę czterolatki. dziecko poruszyło się przez sen. – nie narażę życia arielle na operację, która może nic nie dać. kardiolog dostosuje odpowiedniejsze leki i będzie dobrze.
– ale...
– nie. może zacznijmy od tego, dlaczego nie powiedziałaś mi, że arielle miała u ciebie ataki? nie sądzisz, że powinienem wiedzieć? – spytał mężczyzna z irytacją. brunetka prychnęła, odwracając wzrok i uparcie zaciskając usta w wąską linię. – chciałaś udawać, że u ciebie zawsze jest z nią dobrze? chciałaś pochwalić się przed sądem? ukrywałaś stan zdrowia mojej córki, bo nie chciałaś wyjść na złą matkę! – luke podniósł głos, ale szybko się opanował, gdy poczuł jak palce ellie odruchowo zaciskają się na jego własnych. – mam w dupie cały ten śmieszny proces i nie wiem, co chcesz nim udowodnić, ale nie mam zamiaru się poddać. może to ty powinnaś o tym pomyśleć – mruknął na koniec, nawet nie patrząc na swoją byłą żonę. nie obwiniał jej całkowicie, bo przede wszystkim winił siebie; powinien być lepszym ojcem, przecież tak bardzo się starał i poświęcił wszystko dla arielle, dla jej bezpieczeństwa, by mogła dorastać jak każde inne dziecko, które miało dwójkę rodziców. starał się być i ojcem i matką, dawać jej miłość za dwóch. a teraz arielle leżała tutaj i cierpiała, podczas gdy on był kompletnie bezsilny.
nawet nie zauważył wyjścia malikoi, po raz pierwszy od dawna modląc się. bo przecież jeśli tam na górze faktycznie ktoś był, to nie pozwoliłby skrzywdzić jego dziecka... prawda?
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
około piętnastej calum pojechał do luke'a, by nakarmić florka i wypuścić go do ogrodu, natomiast luke nawet na moment nie odstąpił łóżka córki, która ciągle spała przez leki uspokajające. michael z kolei nie odstąpił luke'a, przynosząc mu drożdżówki z bufetu, kawę z automatu i głupie historie od pielęgniarek, by jakoś poprawić mu humor.
teraz clifford wygodnie rozłożył się na pustym łóżku w sali arielle i przyglądał się blondynowi, który sprawdzał coś w telefonie. zapewne po raz setny czytał wszystko, co tylko napisano na temat częstoskurczu nadkomorowego. luke nie rozumiał, że naprawdę nie mógł niczego zrobić i nie wynikało to z faktu, że był złym rodzicem. michael już próbował mu to wytłumaczyć.
– powiadomiłem ashtona, wiesz? – rzucił w końcu, zwracając na siebie uwagę mężczyzny. w tym momencie luke wyglądał, jakby miał więcej niż dwadzieścia siedem lat. zmęczenie i stres w kilka godzin postarzyły go do jakichś trzydziestu kilku. – powiedział, że zostawi synów z dziadkami i jeszcze dzisiaj przyjedzie – dodał, gdy luke podniósł na niego swoje błękitne oczy. michael wyciągnął rękę do przodu, a blondyn złapał ją z wdzięcznością i splótł razem ich palce.
– co ja mam teraz zrobić, michael? – spytał mężczyzna po chwili ciszy. michael usiadł na skraju łóżka i uniósł brwi ku górze, czekając na ciąg dalszy. – jeśli nie pojawię się w pracy, to znajdą zastępstwo, a to ja jestem zastępstwem. później nie odzyskam posady, a nie wiem kiedy dostanę drugą tak dobrą pracę. potrzebuję pieniędzy na lekarstwa, rachunki... ashton sam nie da rady, ale nie chcę zostawiać ellie – wyjaśnił, przymykając oczy. michael nie miał pojęcia jakim cudem luke jeszcze nie zwariował. miał na głowie tak dużo spraw, michael był pewien, że on by sobie nie poradził. jednak mógł przecież spróbować pomóc, prawda?
– powiem ci, co masz zrobić. pójdziesz jutro na uczelnię i poprowadzisz zajęcia, a ja zostanę w szpitalu – zaczął mike. widząc, że luke chce zaprotestować, zasłonił jego usta dłonią, pochylając się do przodu. – co pół godziny będę wysyłał ci wiadomości o stanie arielki, tak? w razie czego będziesz mógł przyjechać – zapewnił, uśmiechając się. michael uznał, że opuszczenie kilku dni zajęć mu nie zaszkodzi, ponieważ i tak miał zaskakująco dobrą frekwencję odkąd zaczął go uczyć luke.
– nie mogę cię o to prosić – stwierdził luke, odgarniając z czoła studenta liliowy kosmyk włosów.
– i nie musisz. jesteśmy razem na dobre i złe, w szczęściu, chorobie i całe to inne gówno...
– oświadczysz mi się? – spytał blondyn, uśmiechając się po raz pierwszy od kilku godzin. michael przewrócił teatralnie oczami.
– chciałbyś, staruszku. chodzi mi o to, że cokolwiek by się nie działo, siedzimy w tym razem, okej? jakoś damy radę – westchnął dwudziestolatek, ściskając palce luke'a, by dodać mu otuchy.
a luke mu uwierzył, bo na tym polegała miłość.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
– tatuś?
na dźwięk głosu arielle luke dosłownie spadł z łóżka, uderzając o twarde kafelki i momentalnie poderwał się do góry. dochodziła druga w nocy, a luke po stoczonej z lekarzem bitwie mógł zostać w szpitalu na noc, by nie zostawiać ellie samej.
– jestem, kochanie – zapewnił, przysiadając na skraju łóżka i głaszcząc głowę córki. – jak się czujesz?
– gdzie jesteśmy? – spytała cicho, podnosząc duże oczy na luke'a. światło wpadało tutaj jedynie z zewnątrz od lamp ulicznych i neonów. wzrok musiał się przyzwyczaić, by arielle mogła cokolwiek dostrzec.
– w szpitalu. źle się poczułaś i pan doktor kazał nam zostać – wyjaśnił spokojnie, czując jak szybko bije jego własne serce. tak bardzo się o nią martwił. w każdej chwili wziąłby tę chorobę na siebie, gdyby tylko mógł. przecież ona miała dopiero cztery lata.
– nie zostawisz mnie tu samej? – jej głos nie brzmiał tak, jak zwykle. nie był pełen życia, dziewczynka brzmiała na zmęczoną, mimo iż przespała cały dzień. jej czoło było zimne, tak samo jak dłonie. monitor przy łóżku wskazywał, że serce ellie pracowało szybciej, niż powinno, ale na razie nie było to nic niepokojącego.
– oczywiście, że nie. już nigdy cię nie zostawię – wymamrotał, ponieważ jego głos zaczął się łamać, a nie chciał, by arielle to zauważyła. nie miał prawa się przy niej rozklejać. miał jej pokazać, że wszystko będzie dobrze. żałował, że teraz nie ma tu michaela.
brunetka podniosła rączkę i wymacała w ciemności twarz taty, dotykając policzka.
– mokry. dlaczego płaczesz? zrobiłam coś źle? – zdziwiła się i zakaszlała, zaś monitor piknął dwa razy, by ponownie się uspokoić.
słysząc jej pytanie nie wytrzymał i załkał przez śmiech, kręcąc głową.
– absolutnie nie, kruszyno. tatuś jest po prostu troszkę smutny, ale zaraz mi przejdzie – dodał, odgarniając córce włosy na bok, by nie było jej zbyt gorąco. arielle przesunęła się nieco na łóżku, klepiąc miejsce obok siebie. luke z uśmiechem się położył, obejmując ellie ramieniem i uważając, by nie poruszyć kabli, które wychodziły z rękawa koszuli czterolatki.
– wiem, co poprawi ci humor – oznajmiła dumna z siebie, wciskając się mocniej w ramiona ojca. – hakuna matata – zaśmiała się, dźgając lekko palcem brzuch blondyna. zaraz potem ziewnęła wprost w jego bluzkę, a serce luke'a urosło dwukrotnie, wypełnione miłością do niej.
– hakuna matata? – spytał rozbawiony, udając, że nie ma pojęcia o co jej chodzi.
– jak cudownie to brzmi. hakuna matata to nie byle bzik – zanuciła czterolatka, naprawdę chcąc pomóc tacie. nie lubiła, kiedy był smutny i chociaż nie zawsze jej o tym mówił, potrafiła to zobaczyć w jego zachowaniu. przeważnie myślała, że to przez nią, dlatego to ona musiała poprawić mu humor i teraz również to robiła, nawet jeśli tatuś zapewnił, że była grzeczna. w końcu kiedyś przestanie taka być, więc mogła zacząć rekompensatę już teraz. – i już się nie martw, aż do końca swych dni. naucz się tych dwóch, radosnych słów – śpiewała dalej, a luke czuł, jak opadają mu powieki. przytulił do siebie dziewczynkę, która też rozluźniała się w jego ramionach, ponownie usypiając. – hakuna matata, tatusiu – powtórzyła wytrwale, zaciskając piąstkę na materiale jego koszulki.
luke pocałował ją w czubek głowy i w końcu pozwolił sobie na odrobinę odpoczynku, wiedząc, że jego córka jest tuż obok, bezpieczna. pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że to się nie zmieni. no i hakuna matata.
—carry on.
{cześć dzieciaczki
nie ma nic piękniejszego niż całkowite zepsucie wszystkiego po pięknym rozdziale. a co tam, niech sobie nie myślą, że skoro żyją w fanfiction to wszystko będzie super.
a tak poważnie to przepraszam za jakość, oki.}
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro