Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(17) i got one foot in the golden life

tekai ma whitu.

– kocham cię najmocniej na świecie, wiesz o tym, prawda? – spytał l u k e, kucając przed swoją córeczką, która uparcie wbijała wzrok w podłogę. blondyn widział jej drżącą wargę i mógłby przysiąc, że sam był na skraju łez. – ellie...

– gdybyś mnie kochał, to nie kazałbyś mi jechać – wymamrotała, kiedy luke potarł jej ramiona dłońmi. nerwowo spojrzał w górę na stojącą kilka metrów dalej malikoę i zacisnął usta w wąską linię. planował zrobić jej na złość i za karę nie wysyłać do niej arielle, ale uznał to za dziecinne, poza tym niezgodne z postanowieniami sądu, jednak gdy widział reakcję czterolatki i jej autentyczną niechęć do własnej matki, czuł się po prostu fatalnie, skazując ją na dwa dni z tą kobietą.

– wrócisz do mnie jutro wieczór, dziecino, a ja obiecuję, że będę na ciebie czekał przed domem i nie ruszę się stamtąd, dopóki nie przyjedziesz. i może nawet będzie ze mną michael, wiesz? – rzucił, mając nadzieję na rozweselenie dziewczynki. chyba mu się udało, ponieważ w końcu podniosła na niego swoje czekoladowe oczy i wykazała cień zainteresowania.

– czy mikey może już z nami zostać? – spytała cicho, obejmując chudymi ramionkami szyję taty, który zachwiał się lekko do tyłu. – chciałabym, żeby został. chyba lubi mnie bardziej niż mama – szepnęła konspiracyjnie. nachyliła się i oparła swoje czoło o czoło luke'a, mrużąc zabawnie powieki. kiedy miała trzy latka uparła się, że gdy tak robi, nikt nie może jej okłamać, bo umie czytać w myślach. luke oczywiście wiedział, że to bzdura, ale było coś w jej spojrzeniu, co nie pozwalało ci na nic innego niż powiedzenie prawdy. metoda działała idealnie zarówno na jej ojca, jak i ashtona i jego synów. a może chodziło tylko o to, że ellie była jedyną dziewczyną w domu i owinęła ich sobie wokół palca.

– ja też chciałbym, żeby został – przyznał blondyn z lekkim uśmiechem, lecz wtedy dostrzegł jak ostentacyjnie malikoa zerka na zegarek i westchnął, przygarniając dziecko do siebie, by mocno je przytulić. – kocham cię, wróć do mnie jutro.

– ja ciebie też, czekaj na mnie – odpowiedziała, zaciskając małe piąstki na jego koszulce. arielle zawsze była tak bardzo drobna, luke nie sądził, by kiedykolwiek przekroczyła sto sześćdziesiąt centymetrów. nie chciał wychowywać jej w strachu, albo ze świadomością, że przez kruchą budowę sama sobie nie poradzi i będzie musiała polegać na innych, nawet jeśli luke będzie przy niej do końca życia. mogła z wyglądu bardziej przypominać matkę, ale charakteru luke'a hemmingsa, który przez większą część życia był zdany na siebie, nie sposób było pokonać i mężczyzna był pewien, że dziewczynka wyrośnie na niezależną i pewną siebie osobę. tego sobie życzył.

jednak mimo wszystko bał się o nią i sądził, że każdy rodzic tak ma. dzieci dorastają i w pewnym momencie nie potrzebują cię tak, jak wcześniej, ale wciąż chcesz być obecny w ich życiu. to nie ten rodzaj strachu, który nie pozwala spać w nocy, kiedy potomek nie wraca długo po ustalonej godzinie. to ten rodzaj strachu, który boleśnie uświadamia, że chociaż teraz dziecko nie widzi poza tobą świata, to w końcu go dojrzy, zobaczy jak piękny jest i zapragnie poznawać go bez ciebie. a gdy poświęcasz całe swoje istnienie tej małej cząstce samego siebie, to później niewiele ci zostaje.

kiedy luke patrzył, jak jego była żona zapina ich córkę w foteliku, odczuwał dziwną pustkę, jakby malikoa zabierała arielle na zawsze, a nie na moment. przez rozprawę coś w ich życiu się zmieniało i blondyn nie był pewien, czy jest na to gotowy.

ashton, dylan i theo wyjechali godzinę temu, więc gdy luke wrócił do domu był on całkowicie pusty i nienaturalnie cichy, nie licząc florka, który cierpliwie siedział przy schodach i czekał, aż jego właściciel wróci do środka, by go nakarmić. tym właśnie zajął się mężczyzna, by odpędzić przykre myśli, które natrętnie wracały.

nasypywał suchej karmy do dużej miski dla bernardyna i zastanawiał się, jak mógł tak ugrząźć w bagnie. miał dopiero (albo aż, zależy jak na to spojrzeć) dwadzieścia siedem lat, a już miał za sobą rozwód, który roztrzaskał wyobrażenia o tej jednej miłości na całe życie, które każdy z nas nosi w sobie do jakiegoś momentu. ale miał również cudowne dziecko, które rekompensowało każdą kłótnię z malikoą.

piętnaście minut później luke opadł na kanapę, na którą wyjątkowo pozwolił wskoczyć florkowi, ponieważ zwyczajnie potrzebował towarzystwa, a michael miał pojawić się dopiero za jakieś dwie godziny; teraz pewnie jeszcze spał. bernardyn położył ciężki łeb na udach blondyna i potarł mokrym nosem jego czarne spodnie, domagając się pieszczot.

– taki wielki, a taki dziecinny – mruknął luke z uśmiechem, przejeżdżając dłonią po miękkiej sierści psa. arielle kochała go bezgranicznie, co sprawiało, że i luke tak go kochał.

w tej jednej chwili uświadomił sobie, że nigdy nie będzie gotowy na utratę własnego dziecka.

()*:・゚

za to był jak najbardziej gotowy na porządne zdzielenie michaela w głowę. chłopak niemal podskakiwał na przednim siedzeniu samochodu luke'a, który szukał miejsca parkingowego. oczywiście mogli wyjechać wcześniej, ale michael stwierdził, że musi się odstresować, żeby nie zacząć wrzeszczeć już na samym początku. luke rozumiał, troye to w końcu troye, ale wyglądało na to, że mike po prostu był napalony i chciał seksu, a nie odstresowania, które nie dało żadnego efektu, gdyż chłopak wyglądał tak, jakby miał eksplodować.

– michael, zachowujesz się gorzej niż arielle, kiedy chce jej się sikać – skomentował, w końcu wjeżdżając w przestrzeń między dwoma innymi autami zaparkowanymi za areną. ludzi były tutaj tysiące, wszyscy stali na tym upale, czekając aż zostaną wpuszczeni do środka, gdzie będzie jeszcze bardziej duszno. luke już czuł, jak biała koszulka przylepia mu się do ciała.

nie ubierał nic specjalnego z tego prostego powodu, że michael zaskoczył go propozycją wspólnego wyjścia na koncert i luke nie miał żadnych wyjątkowych ubrań, ponieważ przy małych dzieciach byłby to cholernie drogi interes. założył więc biały podkoszulek z małym czarnym napisem, wyszytym tuż nad sercem i układającym się w cztery słowa – stay alive for me. do tego zwyczajne czarne, dopasowane do ciała jeansy z dziurami na kolanach i tego samego koloru trampki z gumowymi noskami. dodając do tego kolczyk w dolnej wardze i lekko kręcone włosy luke uznał, że zawsze mógłby wyglądać gorzej.

natomiast według niego michael wyglądał idealnie. również założył czarne spodnie, jednak na jednym udzie widniały złote gwiazdki. specjalnie na koncert kupił szarą koszulkę z napisem "just tryna be cool" ze sklepu troya i różową czapkę z płatkami kwiatów, również z merchu wokalisty. dodatkowo przefarbował włosy na liliowy kolor, bo uznał, że czerwony "za bardzo będzie się gryzł z outfitem." luke miał go serdecznie dość, ale patrzył na niego przy każdej możliwej okazji.

– a ty zachowujesz się gorzej niż mój dziadek, który już nie żyje, więc zrób mi przysługę i nie szargaj jego pamięci – burknął michael, lecz entuzjazm niemal się z niego wylewał. luke jeszcze nigdy nie widział, by jakikolwiek człowiek był tak szczęśliwy. – boże, ja naprawdę go zobaczę. i co najlepsze, zobaczę go z tobą! – wykrzyknął student, odpinając pas bezpieczeństwa. z radością przechylił się w stronę luke'a i pocałował go, opierając się o jego udo. blondyn ujął podbródek młodszego chłopaka i rozchylił jego wargi swoimi, by pogłębić pocałunek, z kolei mike odruchowo skulił się bliżej luke'a, ale szybko przypomniał sobie o koncercie i niemal wypadł z auta. – szybko, luke, bo zaczną bez nas!

– znajdź sobie młodszego chłopaka, mówili. będzie fajnie, mówili – prychnął, chowając kluczyki do samochodu w przedniej kieszeni spodni i kierując się w stronę michaela, by go nie zgubić.

– nikt ci tak nie mówił – zauważył zielonooki, łapiąc dłoń wyższego mężczyzny i splatając razem ich palce. – ashton prawie się zesrał przy naszym pierwszym spotkaniu i potem chciał mnie ugotować, by podać w swojej restauracji, więc raczej nie powiedział, że umawianie się ze mną będzie fajne – dodał głośniej, ponieważ im bliżej wejścia do areny się znajdowali, tym większy był gwar i trudniej było cokolwiek usłyszeć.

– mogłem go słuchać, wszystko byłoby łatwiejsze – westchnął blondyn. gdy michael pokazywał ochroniarzom ich bilety i następnie zamieniał je na fluorescencyjne opaski na rękę, luke zastanawiał się, co robi jego córka. wiedział, że w którymś momencie do malikoi miał przyjechać calum, więc aż tak się nie martwił, ale mimo wszystko nie mógł też całkowicie cieszyć się mile spędzanym czasem.

mike zapiął swoją opaskę, by następnie owinąć drugą wokół nadgarstka luke'a; obie miały bladoniebieski kolor. ich miejsca były stojące i znajdowały się tuż pod sceną, z prawej strony kilkumetrowego wybiegu. na scenie rozłożona już była perkusja, do rozpoczęcia koncertu zostało jakieś piętnaście minut. luke był znacznie wyższy od michaela, dlatego to on wziął na siebie doprowadzenie ich do odpowiedniego sektora, podczas gdy michael jedynie kurczowo trzymał się jego koszulki, by nie zostać w tyle. luke przepychał się między młodymi ludźmi, w końcu wciągając michaela za barierkę przed sceną. wokół nich znajdowały się głównie kilkunastoletnie dziewczyny, bądź chłopcy mogący być w wieku michaela, albo minimalnie młodsi. luke z jakiegoś powodu poczuł się tu nie na miejscu, chociaż na koncercie coś takiego nie powinno mieć znaczenia. lubił muzykę troya i to wystarczyło, by miał prawo tu być, niezależnie od wieku. ale i tak dziwnie było stać sobie wśród tych niższych osób, piszczących pomimo tego, że koncert jeszcze się nie zaczął.

– za dużo myślisz – powiedział michael głośno, stając na palcach, by być jak najbliżej ucha luke'a i upewnić się, że ten go usłyszy. blondyn uśmiechnął się przepraszająco, chcąc tym samym oznajmić, że nad tym nie panuje. michael przewrócił teatralnie oczami i położył dłoń na karku luke'a, ciągnąc go w dół, by to on nie musiał ciągle stać na palcach. luke się nie opierał, a jedynie położył dłonie na barierce za plecami michaela i pocałował go czule, starając się nie zwracać uwagi na wszystkie "aww," rozlegające się wokół nich.

michael całował go powoli, jakby cały czas świata należał do nich i luke przez chwilę mógłby w to uwierzyć. mógłby uwierzyć, że byli tylko oni, ich bicie serca i nic poza tym, bo tak było łatwiej. jednak coraz głośniejsze piski na trybunach uświadomiły im, że troye za moment pojawi się na scenie. luke nie chciał psuć michaelowi tego dnia, dlatego oderwał się od niego, ostatni raz cmoknął go w czoło i odwrócił, by michael mógł widzieć scenę. sam blondyn wciąż zaciskał ręce na metalowej rurce, odgradzając michaela od innych i przyciskając swoją klatkę piersiową do jego pleców. dwudziestolatek znów z ekscytacji przebierał nogami, a gdy zgasły światła zaczął wrzeszczeć tak, jak inni. bransoletki na nadgarstkach tysięcy ludzi zaczęły jasno błyszczeć, będąc jedynym widocznym znakiem ich obecności.

wtem wszystko rozbłysło i po arenie przebiegły pierwsze dźwięki wild. luke uśmiechnął się, kiedy michael mocno ścisnął jego nadgarstek, wpatrując się prosto w scenę, na której nagle pojawił się sam troye.

"trying hard not to fall/ on the way home/ you were trying to wear me down, down/ kissing up on fences/ and up on walls/ on the way home/ i guess it's all working out, now."

()*:・゚

m i c h a e l płakał na talk me down i heaven, jednak to było do przewidzenia. luke wtedy po prostu trzymał go w ramionach, kołysząc się w rytm muzyki. mike miał nadzieję, że blondyn bawił się tak dobrze jak on, śpiewając razem z troyem, wrzeszcząc odpowiedzi na jego głupie pytania, śmiejąc się i zdzierając sobie gardło. michael wiedział, że w tej chwili nie chciałby być nigdzie indziej i co zabawne – nie była to kwestia tego, iż jakieś dwa metry od niego znajdował się cholerny troye sivan. chodziło o to, że był z nim właśnie luke. że to właśnie z nim mógł dzielić to swoje prywatne szczęście, którego zawsze starczyłoby dla nich obu.

michael wiedział, że następną piosenką na setliście jest for him i to na nią czekał przez cały wieczór, dlatego teraz spojrzał w górę na luke'a, któremu włosy przylepiały się do spoconego czoła, a błękitne oczy błyszczały radością, jaką wcześniej mike widział u niego tylko podczas przebywania z arielką. michael nerwowo pociągnął jego koszulkę, a luke ze zrozumieniem pokiwał głową, od razu wiedząc o co mu chodzi. clifford odwrócił się do sceny i pisnął, gdy piosenka się zaczęła.

"we are runnin' so fast/ and we never look back/ and whatever i lack, you make up/ we make a really good team/ though not everyone sees/ we got this crazy chemistry between us."

luke objął michaela w pasie, znów przyciągając go do swojej klatki piersiowej i opierając podbródek na czubku jego głowy, uprzednio ściągając różową czapkę z daszkiem mike'a i trzymając ją w dłoni. michael czuł na plecach szybkie bicie serca wyższego mężczyzny, które z jakiegoś powodu uspokajało go w tym hałasie. michael przymknął oczy, skupiając się na tych rytmicznych uderzeniach i kolejnych słowach, wychodzących z ust troya. luke zaczął powoli kołysać biodrami, zaś michael dopasował do niego swoje ruchy, mrucząc pod nosem tekst.

"you don't have to say, "i love you," to say i love you/ forget all the shooting stars and all the silver moons/ we've been making shades of purple out of red and blue/ sickeningly sweet like honey, don't need money/ all i need is you/ all i need is you, you."

student nie do końca wiedział, dlaczego akurat tej piosenki najbardziej chciał posłuchać z lukiem. może dlatego, że była tak prawdziwa i adekwatna? odkąd michael poznał luke'a nie potrzebował niczego innego, jakkolwiek żałośnie i cukierkowo to brzmiało. ludzie mogli nazywać go naiwnym małolatem, który jeszcze nie wie, co to miłość; jednak jeśli chęć do spędzenia z lukiem reszty życia i gotowość do zaopiekowania się jego córką nie była dobrym startem, to michael nie wiedział, co mogłoby nim być. luke był jego początkiem i końcem, może to faktycznie było naiwne i wynikało z tego, że serce michaela jeszcze nie zostało złamane, ale wierzył, że im się uda.

"we're not a commercial for anyone else/ we go out for coffee/ and keep it to ourselves/ we make little homes out of three-star hotels/ and i know what you're feeling/ 'cause i feel it as well."

luke nachylił się i lekko musnął ustami szyję michaela, który uniósł dłoń, by pogłaskać blondyna po policzku. czuł pod palcami dwudniowy zarost i kochał to. kochał sposób, w jaki ciało luke'a pasowało do jego własnego i jak ich serca potrafiły się zgrać, nawet gdy biły w zupełnie różnym tempie. kochał to, jak dłonie luke'a zawsze odnajdywały drogę do jego ciała, jednocześnie nie dotykając go w sposób erotyczny, ale sprawiając, że michael czuł się ważny, potrzebny. kochał ich seks, oczywiście. kochał to, jak delikatny luke był, jak potrafił nie tylko brać, ale również dawać. kochał doświadczenie blondyna, chociaż nienawidził myśleć o tym, z kim je zdobywał. kochał ich kłótnie o to, który bohater marvela jest lepszy i która postać z dc comics zasługuje na własny film. kochał arielle, bo również była częścią luke'a.

do tego wszystko się sprowadzało. michael kochał luke'a. to tak proste, a jednocześnie tak skomplikowane.

you don't have to say, "i love you," to say i love you. forget all the shooting stars and all the silver moons – śpiewał luke zachrypniętym głosem wprost do ucha michaela, owiewając jego skórę gorącym oddechem.

i dwudziesolatek mu wierzył. nie musiał wypowiadać tych słów, by luke wiedział. ale i tak to zrobił. bardziej dla siebie, by poczuć wyrazy zlewające się z jego języka i mieć świadomość, że to całkiem naturalne i takie, jakie powinno być.

zrobił to w samochodzie, gdy oboje próbowali ochłonąć po koncercie i tym, czego doświadczyli. wszystkie okna były uchylone, a chłodniejsze nocne powietrze wpadało do środka, dając ulgę ich rozpalonej skórze. michael patrzył na luke'a, którego twarz była zarumieniona. było cholernie duszno i oboje byli spoceni tak bardzo, że ich zapach dawało się już wyczuć, ale michaelowi to nie przeszkadzało.

– kocham cię – powiedział takim tonem, jakby powtarzał to od lat i jakby już zawsze miał to robić. brzmiał pewnie, nie wahał się, nie bał. głos mu nie zadrżał. luke otworzył oczy i przez moment tylko na niego patrzył, jakby chciał upewnić się, że od upału nie ma omamów słuchowych. – kocham – powtórzył więc michael, zdejmując różową czapkę i rzucając ją na tylne siedzenie samochodu.

luke roześmiał się głośno, a był to najczystszy i najpiękniejszy dźwięk na świecie.

– ja ciebie też, michael. cholera jasna, ja ciebie też – rzucił z niedowierzaniem, kręcąc lekko głową i zatrzymując spojrzenie na zielonych oczach michaela.

życie żadnego z nich nie było idealne i bardzo możliwe, że razem mogli stworzyć więcej bałaganu, niż harmonii, ale kiedy luke złapał michaela za rękę i pocałował jej wierzch, całując go prosto w duszę, wydawało się, że oboje znaleźli się jedną nogą w złotym życiu.

—carry on.

{cześć dzieciaczki
to jest tak bardzo o niczym
ale tak mi się podoba :-(

lubcie to chociaż trochę, co?}

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro