(15) so close to the other side
tekau ma rima nga.
kiedy l u k e ostatnio zaglądał do pokoju córki, arielle leżała w łóżku i słuchała opowieści czytanej przez dylana. niewielkie urządzenie, monitorujące pracę serca, leżało obok, kabelki przebiegały pod koszulkę dziewczynki i podłączone były do dwóch plastrów, znajdujących się tuż nad sercem czterolatki. od wczorajszego pobytu u lekarza miała tylko jeden niegroźny atak i jutro po południu mieli jechać zwrócić urządzenie. lekarz podłączał je po to, by spróbować ustalić jak mogliby pomóc arielle. niestety na razie nie mieli luke'owi nic do powiedzenia.
mężczyzna westchnął i wytarł ostatni umyty talerz ścierką, następnie osuszając ręce papierowym ręcznikiem. michael nie pojawił się na dzisiejszych zajęciach, nie odpisywał na wiadomości. luke domyślił się, że mógł wczoraj być dla niego trochę niemiły, ale naprawdę nie miał energii na radzenie sobie ze wszystkim, z czym powinien sobie aktualnie radzić. przez większą część czasu myślał o córce, przy której nie mógł zostać. i tak nie wiedział na jak długo ma tę pracę, a branie zwolnienia na pewno nie pomogłoby mu jej zatrzymać, dlatego to ashton wziął urlop i pilnował arielle.
luke czasem żałował, że rzucił palenie, co zrobił kiedy tylko dowiedział się o ciąży malikoi. teraz cholernie przydałby mu się papieros.
jego myśli przerwało pojawienie się theo, który wyjął z lodówki karton soku i nalał go do szklanki.
– ellie chce się pić – wyjaśnił, kiedy luke na niego spojrzał. blondyn uśmiechnął się lekko.
– zrobiła z was swoich służących? – spytał rozbawiony. dylan i theo praktycznie nie wychodzili z pokoju arielle, odkąd wrócili ze szkoły próbowali zabawiać ją na różne sposoby, oglądali razem kreskówki. arielle jak zwykle cieszyła się uwagą, a luke był wdzięczny chłopcom za odrywanie myśli dziewczynki od dziwnego przedmiotu, podłączonego do jej ciała.
– nie! zawsze mówiłeś, że zajmujemy się swoimi. arielle jest nasza i źle się czuje, więc się nią zajmujemy – odparł chłopiec i uśmiechnął się szeroko, jednak zaraz na jego czole pojawiła się drobna zmarszczka, tak bardzo upodabniająca go do ojca. – nic jej nie będzie, prawda? wyzdrowieje? – spytał, trzymając w obu dłoniach szklankę soku. luke spojrzał na niego, obejmując wzrokiem rozczochrane włosy, duże złoto-brązowe oczy, poplamioną koszulkę z siedmioma krasnoludkami. theo zawsze bardziej przypominał mu ashtona niż dylan, mimo iż byli do siebie bardzo podobni i może chodziło o zachowanie chłopca, który zawsze zdawał się czymś martwić.
– oczywiście, tee. za niedługo ellie wyzdrowieje – powiedział, starając się brzmieć przekonująco. – a teraz chodźmy zanieść jej picie, okej?
– oki doki – zaśmiał się chłopiec i pomaszerował przodem, prowadząc luke'a na górę, do pokoju arielle.
pierwszym, co zauważył luke, była blada twarz jego córki. nawet drobne ataki bardzo ją męczyły, ale jednocześnie arielle nie potrafiła po nich zasnąć. theo podał dziewczynce picie i jeszcze przez chwilę stał obok, żeby upewnić się, że ellie nie upuści szklanki. dylan kontynuował czytanie opowieści o aladynie, florek nawet na moment nie ruszał się z nóg łóżka, natomiast luke przysiadł po drugiej stronie i dotknął wierzchem dłoni czoła córki. było chłodne. dziewczynka uśmiechnęła się do niego i złapała jego rękę, następnie wracając wzrokiem do siedmiolatka i słuchając zakończenia.
– i żyli długo i szczęśliwie, koniec – powiedział dylan i zamknął książkę, kładąc ją sobie na kolanach. arielle zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś.
– dlaczego wszystkie historie się tak kończą? – spytała, zwracając swoje ciemne oczy na ojca, który z kolei nie odrywał od niej wzroku. – dlaczego w którejś zombie nie zjadają wszystkich?
dylan przewrócił teatralnie oczami i odłożył książkę na półkę.
– następnym razem przeczytam ci historię z kolekcji theo, tam zombie zjadają ludzi przez cały czas – odparł, wzruszając ramionami.
– nie macie czasem zadania domowego? – rzucił blondyn. chciał, żeby ellie chociaż trochę się przespała, a wiedział, że jeśli będzie miała koło siebie tyle osób, to postara się nie spać jak najdłużej, byle tylko się bawić.
theo i dylan jęknęli niechętnie i zrobili zirytowane miny, stojąc obok siebie w identycznej pozycji. luke patrzył na nich z rozbawieniem, próbując sobie przypomnieć, czy ashton też tak wyglądał w wieku siedmiu lat. zapewne często miał taką minę, bo lubił twierdzić, że luke irytował go odkąd tylko się urodził.
– zawsze psujesz zabawę – stwierdził theo oskarżycielskim tonem, natomiast luke udał oburzenie.
– nie, theo. to kwestia dla taty – rzucił cicho dylan, szturchając brata w ramię. theo przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, ale w końcu wzruszył ramionami i uśmiechnął się do luke'a. – przyjdziemy później, ellie – dodał, a następnie razem z bratem wybiegł z pokoju, zostawiając ojca i córkę samych.
– spróbujesz się przespać? – zaproponował luke, poprawiając poduszkę czterolatki. ta ziewnęła, ale uparcie pokręciła głową.
– nie, jestem głodna. chciałabym zjeść makaron z serem. czy wujek ash mógłby...
– wujek ash już idzie do kuchni, skarbie! – krzyknął ashton z korytarza, nawet nie zatrzymując się przy drzwiach pokoju ellie. dziewczynka spojrzała w tamtą stronę i uśmiechnęła się wesoło. luke naprawdę kochał tę rodzinę i wiedział, że bez ashtona nigdy w życiu by sobie nie poradził.
arielle przeciągnęła się i rozejrzała po pokoju, następnie lekko dźgając ojca w brzuch.
– a ty mi coś jeszcze przeczytaj – rzuciła tonem pani na włościach. blondyn pokręcił głową z dezaprobatą, ale nie miał serca, żeby jej odmówić. był zdecydowanie zbyt miękki kiedy chodziło o arielle.
– w porządku, słońce ty moje, czego chciałabyś posłuchać? – zapytał, podchodząc do półki z książeczkami. ellie podciągnęła kołdrę pod brodę i wysunęła do przodu dolną wargę, zastanawiając się.
– bajkę o czerwonym kaczurku – odparła, natomiast luke zaczął sięgać do półki, ale zatrzymał się w połowie i spojrzał na swoją córkę, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
– kapturku, ellie. czerwonym kapturku – poprawił ją i przez moment był pewien, że dziecko pokaże mu środkowy palec. jednak wymamrotała tylko ciche "spadaj" i zakopała się bardziej w pościel.
dwudziestosiedmiolatek wziął książkę, następnie siadając obok córki i wyciągając długie nogi na łóżko. objął arielle ramieniem, zaś ona momentalnie przysunęła się bliżej i oparła o niego. luke spojrzał na czarne urządzenie i również przesunął je bliżej, żeby nie naciągać kabli, po czym otworzył książeczkę.
– tatusiu, czy mikey może przyjść mnie odwiedzić? – spytała cicho, zanim luke zaczął czytać. mężczyzna westchnął, głaszcząc dłonią jej ramię.
– zadzwonię do niego później i spytam, dobrze? – zaproponował, zaś dziecko radośnie pokiwało głową.
o ile ten mały dupek raczy odebrać, pomyślał i pocałował córkę w czubek głowy, następnie rozpoczynając opowieść.
(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧
m i c h a e l naprawdę nie chciał zachowywać się jak skończony idiota, ale nie mógł nic na to poradzić. może calum miał rację? może angażowanie się w coś tak skomplikowanego nie miało sensu? mike wiedział, że calum nie mówił mu tego tylko dlatego, że między nim i lukiem wciąż nie było jako takiej zgody. cal znał go lepiej niż ktokolwiek i wiedział jak naiwny michael był. to jeden z powodów, dla których się przyjaźnili – calum potrafił lepiej oceniać ludzi i pomagał lekkomyślnemu dwudziestolatkowi chronić swoje serce przed podeptaniem.
o osobach panseksualnych często mówi się, że kochają wszystko i wszystkich. zazwyczaj jest to stwierdzenie złośliwe, mające na celu obrażenie tej orientacji, jednak w taki sposób, by nie nazwano cię homofobem, bądź kimś podobnym, nawet jeśli tym właśnie jesteś. lecz mimo wszystko w tym stwierdzeniu coś było. michael był po prostu zakochany w życiu, zakochany w ludziach. czasem miewał gorsze dni, jak każdy, ale później poznawał kogoś nowego i wszystko stawało się znów ekscytujące. michael przyznawał, że "skakał z kwiatka na kwiatek." potrafił umawiać się z kilkoma osobami jednocześnie; twierdził, że jest zakochany średnio pięć razy dziennie i calum doskonale o tym wiedział.
ale z lukiem było inaczej i michael mógłby przysiąc, że to prawda. problem był taki, że calum słyszał to wcześniej setki razy i uważał, że znów mu przejdzie. gdyby tylko.
clifford przez cały dzień unikał telefonów od luke'a, ale wystarczyła wiadomość "arielle chce cię zobaczyć" i chłopak od razu znalazł się w metrze, jadąc w stronę dzielnicy hemmingsa. a przecież nawet nie lubił dzieci. był jak dziwka, tylko arielle musiałaby być alfonsem. albo może michael powinien był wypić tę kawę przed wyjściem i przestać myśleć o takich głupotach.
zapukał do drzwi domu luke'a i ashtona, po czym przeczesał włosy dłonią, czekając aż ktoś mu otworzy. zrobił to theo. albo dylan. w każdym razie jeden z nich.
– cześć, tatuś nazwał cię dzisiaj dupkiem – oznajmił dzieciak z szerokim uśmiechem, uchylając szerzej drzwi, by wpuścić michaela do środka. mężczyzna westchnął i podążył za chłopcem.
– prawdopodobnie zasłużyłem – przyznał, zdejmując skórzaną kurtkę i wieszając ją w korytarzu. – theo, czy dylan? – spytał w końcu. wiedział, że bliźniaki nie są aż tak podobne, ale za krótko ich znał i za rzadko widywał, by móc ich rozróżnić.
chłopczyk przewrócił teatralnie oczami i skrzyżował chude ramionka na klatce piersiowej, tuż nad wizerunkiem mowgliego z księgi dżungli.
– jestem theo, dylan ma bardziej kręcone włosy i zawsze śmierdzi jak ketchup z mcdonalda, wiesz? ciągle mówię mu, że to ohydne, ale mnie nie słucha. bracia są okropni, masz jakichś? – pytał szczerze zainteresowany. michael wątpił, że będzie wąchał dylana, by poznać, że to faktycznie on, ale pomoc theo była miła, poza tym mike cieszył się, że chłopczyk już nie był tak nieśmiały, jak podczas ich poprzednich spotkań. droga do starszych domowników na sto procent prowadziła przez dzieci. jeśli je do siebie przekonasz, jesteś wkupiony.
– nie, rodzice ledwie radzili sobie ze mną i stwierdzili, że nie mają pojęcia dlaczego myśleli, że dzieci to dobry pomysł – zaśmiał się michael, a theo mu zawtórował, opierając się o ścianę.
– tata też ciągle tak mówi! "luke, powiedz mi dlaczego chciałem mieć dzieci? wtedy na pewno miało to jakiś powód" – theo starał się naśladować głos swojego ojca i szczerze mówiąc szło mu całkiem nieźle. michael wybuchnął śmiechem, co sprowadziło do holu niezadowolonego ashtona w białym fartuchu kucharskim. to tylko jeszcze bardziej rozśmieszyło clifforda i theo, którzy niemal płakali ze śmiechu, gdy ash podniósł drewnianą łyżkę do góry.
– wiedziałem, intelektualny poziom jest dokładnie taki sam – westchnął irwin, odwracając się do luke'a, który cicho schodził po schodach z wielkim psem, wlokącym się za nim. luke był niewyspany, rozczochrany i miał na sobie poplamioną koszulkę. cały wolny czas spędzał z arielle i wyraźnie się to na nim odbijało.
blondyn spojrzał na michaela i prychnął, ale nie miał siły porządnie wyrazić swojej dezaprobaty.
– teraz się zjawiasz? – fuknął, mijając mężczyznę i wchodząc do ciemnego salonu. opadł na kanapę i wcisnął twarz w poduszki, jęcząc pod nosem.
– theo, idź umyj zęby i kładź się do łóżka. dylan już pewnie leży – rzucił ash, wyczuwając atmosferę, która zmieniła się wraz z przybyciem luke'a. on i michael zdecydowanie powinni porozmawiać, zaś ashton zdecydowanie nie chciał, by jego siedmioletni syn był tego świadkiem. do diabła, on sam nie chciał być świadkiem. zdjął fartuch, wyłączył ogień pod przygotowywaną dla niego i luke'a kolacją, a następnie pogonił synka na górę i ruszył za nim, gasząc wcześniej światło w kuchni.
michael jeszcze przez moment niezręcznie stał w korytarzu, po czym wszedł do salonu i stanął przy kanapie, patrząc na leżącego mężczyznę.
– luke, ja... – zaczął, ale wtedy blondyn usiadł i popatrzył na niego z miną, która zamknęła michaelowi usta.
– nie raczyłeś mi nawet odpisać. teraz arielle śpi, więc nie masz po co tutaj być – powiedział spokojnym tonem i odwrócił wzrok, splatając ze sobą własne dłonie i pochylając się nieco do przodu. dwudziestolatek znów spróbował się odezwać, ale luke najwidoczniej nie miał zamiaru go słuchać. – przywiązujesz do siebie moje dziecko, a później masz je kompletnie gdzieś! – krzyknął z frustracją i dopiero wtedy michael zorientował się, że luke wcale nie próbuje zacząć z nim kłótni. chciał po prostu spuścić z siebie trochę pary, żeby nie pęknąć przy arielle, bo dziewczynka potrzebowała teraz swojego taty bardziej niż kiedykolwiek. i michael miał zamiar mu pozwolić, jeśli to właśnie mogło pomóc starszemu mężczyźnie. – nie masz prawa tego robić. arielle straciła już zbyt wiele osób. jej matka jest okropna, dziadkowie mają ją gdzieś, jedyna babcia, która ją kochała już nie żyje. jedna osoba za drugą zostawia ją i nawet się nie oglądają, a ja nie potrafię jej wyjaśnić, dlaczego tak naprawdę żaden inny krewny nie chce jej w swoim życiu – kontynuował mężczyzna, podrywając się z miejsca i podchodząc do michaela. spojrzał na niego z góry z niemal błagalnym wyrazem twarzy. i serce michaela znów zostało podeptane. – ellie cię kocha. nie wiem, dlaczego tak jest, ale nic na to nie poradzę. i jeśli masz zamiar dalej być skończonym kretynem i pojawiać się tylko wtedy, gdy najdzie cię na to ochota, to możesz się wynieść. ja tego nie potrzebuję, michael. arielle tego nie potrzebuje. ona potrzebuje stabilizacji, jakiegoś zapewnienia, że będziesz... – głos luke'a w końcu się załamał, a w jego oczach pojawiły się łzy. dwudziestosiedmioletni mężczyzna zacisnął powieki, próbując odzyskać nad sobą panowanie. michael znał moment, w którym byłeś tak zmęczony, że nie miałeś siły nawet na płacz. luke właśnie osiągnął ten moment. – już nie daję rady, jestem takim gównianym ojcem.
– hej, nie mów tak – odezwał się michael i bez problemu przyciągnął wyższego blondyna do siebie, obejmując ramionami jego szyję. mocno przytulił luke'a, zaś ten oparł głowę na jego ramieniu i stał nieruchomo. – jesteś świetnym ojcem, luke, i wiesz o tym. arielka też o tym wie. nawet moja mama o tym wie, a przecież jeszcze cię nie zna – dodał, wywołując u luke'a chichot, który zatrząsł jego szczupłym ciałem. mike gładził dłonią jego włosy, nieco skręcające się na końcówkach. – po prostu masz gorszy czas, ale przecież wiesz, że będzie lepiej. arielka wyzdrowieje, a ty w końcu się wyśpisz i przestaniesz wyglądać tak, jakby potrącił cię autobus.
luke odsunął się i szturchnął michaela.
– jesteś takim dupkiem – westchnął, po czym czule przejechał dłonią po policzku studenta. – ale przepraszam za to, co powiedziałem. nie powinienem, bo przecież nie masz obowiązku...
– nie – przerwał mu michael i przełknął ślinę. przez moment zastanawiał się nad swoimi kolejnymi słowami, by dobrze ująć to, co miał na myśli. – masz rację. chciałbym być kimś regularnym w życiu arielle i twoim. problem w tym, że nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać – przyznał niezręcznie, patrząc w błękitne oczy luke'a, które wciąż były zaszklone i nieco zaczerwienione. po policzku mężczyzny spływała łza, zmierzająca w kierunku ust.
luke uśmiechnął się lekko i ujął twarz michaela w dłonie, następnie łącząc ich wargi w długim, powolnym pocałunku. michael czuł słony posmak łez, ale nie przeszkadzało mu to, ponieważ całował luke'a, a to za każdym razem było idealne. właśnie dlatego michael wiedział, że to prawdziwe. że nie jest tak, jak z innymi. michael kochał luke'a, tak po prostu.
przysunął się bliżej i zacisnął dłonie na koszulce blondyna, pogłębiając pocałunek. pod koniec luke przygryzł lekko jego dolną wargę, zaś michael poczuł dreszcze przechodzące przez jego ciało i złapał luke'a za rękę, następnie ciągnąc go w kierunku schodów na górę. potykali się w ciemności i chichotali jak dzieci, nawet na moment nie odrywając od siebie dłoni.
kiedy michael popchnął luke'a na łóżko w sypialni mężczyzny, blondyn uniósł się na łokciach i uśmiechnął wesoło, obserwując zielonookiego.
– to całkiem dobry start do bycia kimś regularnym w moim życiu, milward.
—carry on.
{cześć dzieciaczki
przepraszam za tę przerwę, ale ostatnio znów nie mam ochoty/czasu na pisanie i nie wiem jak będzie teraz z rozdziałami. zostało ich jakieś 10 do końca i postaram się dodawać w miarę szybko, ale nic nie obiecuję, bo po prostu nie mam siły/chęci.
ten rozdział zawdzięczacie tylko i wyłącznie shawnowi, którego albumu słuchałam podczas pisania. mam nadzieję, że jest chociaż znośnie.}
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro