Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(12) you know it's gonna get better

kotahi tekau ma rua.

l u k e wpadł do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi i rzucając kluczyki do samochodu na komodę. jego teczka szybko znalazła się na podłodze, tak samo jak biała koszula, a wszystko w drodze do sypialni. był tak zaabsorbowany własnymi działaniami, że dopiero po kilku minutach zorientował się, że ktoś jeszcze jest w domu, co było dość dziwne, ponieważ ashton zazwyczaj wracał później. luke stwierdził, że w jego obecnym trybie życia ktoś mógłby się włamać do domu, a on zauważyłby to dopiero wtedy, gdyby złodziej próbował odrąbać mu głowę. chociaż może nawet w takiej sytuacji najpierw ściągnąłby zegarek z nadgarstka, a później był jak "uch huh, coś mi tu nie gra."

– ash, wywalili cię z pracy? mówiłem, że nikt nie lubi kiełbasek sojowych! – rzucił głośniej, przetrząsając szufladę w poszukiwaniu czystej koszulki. w końcu jednak trafił na czarny sweter, który pachniał dość ładnie, więc z braku innych opcji luke zgodził się przetrwać upał.

ashton wskoczył do jego pokoju na jednej nodze, drugą wciskając w nogawkę jeansów i niemal upadając na panele. ostatecznie przewrócił się na łóżko, zaś luke pokręcił głową z dezaprobatą. który z nich pomyślał, że wspólne mieszkanie to dobry pomysł, skoro oboje są tak samo nieogarnięci?

bardzo śmieszne, lucas. okazało się, że w restauracji ktoś urządza przyjęcie i potrzebują menu na cały wieczór, a zgadnij na kogo spadło to zadanie? spytał mężczyzna, zapinając guzik i podrywając się do góry. włosy opadały mu na oczy, a koszula była wymięta, jednak mimo tego ashton wyglądał dobrze, z resztą jak zawsze, co skromnym zdaniem luke'a było "kurewsko niesprawiedliwe."

– o boże, mam nadzieję, że nie na ciebie. bo jeśli tak, to organizatorzy przyjęcia będą niewymownie zawiedzeni. ty kompletnie nie umiesz się bawić – westchnął blondyn, podwijając rękawy swetra do łokci i przeczesując dłonią swoje jasne włosy, które opadały na jedną stronę i potrzebowały jak najszybszego obcięcia.

ashton popatrzył na niego ze zirytowaną miną i przewrócił teatralnie oczami, jakby miał do czynienia ze swoimi dziećmi, a nie z dorosłym mężczyzną. mógłby przysiąc, że czasem ta dwójka chłopców była bardziej dojrzała niż hemmings.

– skąd u ciebie taki dobry humor, huh? czy to nie ty straciłeś tydzień temu "miłość swojego życia"? i czy to nie tobie żona utrudnia życie?

– powiedziałbym, że wszystko z powyższej listy pasuje do ciebie, misiaczku – zaświergotał luke, zostawiając zaskoczonego ashtona samego. cóż, prawdopodobnie dobry humor nie był zbyt na miejscu, zważywszy, że ash miał rację, ale kogo to obchodzi? luke miał cudowną córeczkę, która wczoraj namalowała dla niego w przedszkolu piękny obrazek i teraz jedynie to się liczyło. luke potrzebował najmniejszych rzeczy, byle tylko utrzymać się przed krawędzią załamania nerwowego. a stał dokładnie centymetr od niej.

– w każdym razie... muszę zostać dłużej w pracy. zajmiesz się chłopakami? przywiozłem wam lasagne. wystarczy, że odgrzejesz ją w piekarniku i będziecie mieli kolację. po prostu nie wysadź domu w powietrze, ja powinienem wrócić jakoś...

– ashton, hej, stop! – krzyknął luke, zaś ashton zamilkł w pół zdania. zamrugał kilka razy i spojrzał na swojego przyjaciela, który właśnie chował komórkę do tylnej kieszeni czarnych spodni. na jego palcu zwisały kluczyki, zaś blondyn był już gotowy do wyjścia. – jadę teraz po dzieciaki, później zabiorę je na jakiś obiad, wrócimy do domu, chłopcy odrobią lekcje, obejrzymy jakiś film, dam im kolację, pomogę się umyć i położę całą trójkę do łóżek, przy okazji nie wysadzając domu w powietrze. czy to brzmi jak plan? – spytał, uśmiechając się lekko do swojego zestresowanego współlokatora.

ashton odetchnął i pokiwał głową.

– jasne, to brzmi jak dobry plan. oczywiście, że dasz sobie radę, przepraszam. kocham cię, wiesz o tym?

woah, w tym momencie wychodzę.

co to za homofobia? daj mi buzi.

– ashton, odwal się. mówię poważnie.

– luuuuke, nie bądź taki.

– do widzenia, ashton.

– dupek.

(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧

– raz, dwa, trzy – liczył luke, kiedy dzieci wysiadały z samochodu. to nie tak, że zostawiłby któreś pod kawiarnią, ale zawsze lepiej się upewnić, niż potem zauważyć, że któregoś brakuje, prawda? – idźcie umyć ręce, później dylan i theo odrobią zadania domowe, a arielle...

– będzie się rządzić! – wtrąciła radośnie dziewczynka, skacząc wokół dwójki siedmiolatków, obserwujących ją z minami typu "ach, te dzieci." luke całkowicie się z nimi zgadzał.

– czyli wszystko po staremu – stwierdził theo, wzruszając ramionami i maszerując do domu. luke wpuścił ich do środka i podniósł pocztę, po której cała trójka przebiegła.

rachunki, rachunki, prenumerata "wspaniałej pani domu", rachunki...

– kancelaria prawna concordia? – przeczytał blondyn z zaskoczeniem, kładąc resztę kopert na małym stoliku w salonie. opadł na kanapę i rozerwał interesującą go korespondencję, wyjmując ze środka kilka stron zapisanych papierów. nie dotarł nawet do końca, a już wyciągał komórkę i wybierał numer, by odczekać kilka sekund, aż druga strona odbierze.

słucha...

– co ty myślisz, że robisz? – spytał, ledwie panując nad złością w swoim głosie. słyszał tupot stóp nad głową i wiedział, że theo, dylan i arielle znajdują się w łazience chłopców, myjąc się po obiedzie. nie chciał, żeby dzieci go słyszały, ale nie mógł czekać.

więc dostałeś już papiery? przecież mówiłam ci, co mam zamiar zrobić – odpowiedziała spokojnie malikoa, zaś luke dosłownie mógł wyczuć jej złośliwy uśmieszek. i w tym momencie wszystkie jego chęci, by załatwić tę irracjonalną sprawę pokojowo, wyparowały.

mężczyzna wstał, rzucając dokumenty na szklany stolik i obchodząc go, by mieć więcej miejsca do nerwowego maszerowania.

– jasne, ale nie sądziłem, że mówisz serio. to znaczy... poważnie myślisz, że jakikolwiek sąd przyzna ci prawa rodzicielskie po tym, co zrobiłaś? – zakpił, czując, że nie ma innego wyjścia. malikoa nie była osobą, która łatwo odpuszcza i luke był naiwny sądząc, iż ta sprawa przebiegnie w prosty sposób. jednak tym razem i luke nie miał zamiaru odpuszczać.

od tamtej pory uczęszczałam na terapię, mam opinię psychiatry i psychologa. nie ma przeciwwskazań...

– w dupie mam opinie twoich cholernych psychologów! – krzyknął, lecz kiedy usłyszał, że dzieci na górze się zatrzymują, momentalnie zniżył głos, próbując się opanować. – może do mnie przyjść sam papież i powiedzieć, że wybacza ci próbę morderstwa naszego nowo narodzonego dziecka, a ja i tak odpowiem, że nigdy w życiu nie oddam ci połowy praw rodzicielskich. będziesz mogła się cieszyć, jeśli zostanie ci chociaż ten czas, który już masz z arielle, bo przysięgam, że postaram się, byś nawet tego została pozbawiona. skoro tylko w taki sposób możemy to załatwić, droga wolna. ale pamiętaj, że to ty zaczęłaś – dodał, następnie rozłączając się nim kobieta miała choćby szansę pomyśleć nad odpowiedzią.

czy zareagował zbyt gwałtownie? zapewne. ale każdy rodzic by go zrozumiał. luke nie mógł w taki sposób ryzykować. kiedy po narodzinach arielle zauważył, że z malikoą dzieje się coś złego, poprosił ją, by udała się do psychologa i zrobiła to, a on powiedział, że "nie ma przeciwwskazań," by zostawiać dziecko z matką, ponieważ depresja poporodowa to nie stan wyjątkowy i u większości matek mija w dość szybkim czasie. wtedy luke posłuchał. tym razem nie miał zamiaru.

– ellie, theo, dylan! jedziemy na wycieczkę!

(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧

– co te pęknięte kondomy robią na mojej kanapie? – spytał c a l u m, kiedy wyszedł ze swojego pokoju jakieś dwie minuty po tym, jak luke bez pukania wtargnął do jego mieszkania.

– możesz zwracać się do moich dzieci po imieniu? – westchnął blondyn, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i wpatrując się w wysokiego bruneta, który opierał się o framugę i patrzył na trójkę małolatów, zajmujących miejsce w jego salonie. arielle wesoło pomachała wujkowi, zaś dylan i theo wymamrotali nieśmiałe "dzień dobry."

calum odwrócił głowę i przyjrzał się luke'owi. jego twarz była przemęczona, pod oczami miał cienie, włosy rozczochrane. wyglądał jak gówno, a w ręce ściskał plik białych kartek, na których na pewno było coś napisane, ale calum był zbyt skacowany, by próbować choćby domyślić się po jaką cholerę hemmings niemal włamał mu się do domu.

– masz już trójkę? stary, moja siostra wie, że zrobiłeś sobie dwójkę zanim w ogóle ją poznałeś?

dwudziestosiedmiolatek włączył dzieciom telewizję i poprosił, by grzecznie tu posiedziały, a sam wypchnął hood'a z salonu do niewielkiej kuchni po drugiej stronie wąskiego korytarza.

– ci chłopcy to synowie mojego przyjaciela, ale to nieważne. ważne jest, że twojej siostrze odbiło – stwierdził luke i rzucił papiery na blat, by calum mógł je przeczytać. brunet jeszcze przez chwilę uważnie mu się przyglądał, po czym niechętnie spuścił wzrok i przejechał nim po czarnych literkach, próbując przyswoić tekst nafaszerowany odzywkami typowymi dla bufonowatych prawników. calum naczytał się tego dość przed czterema laty, gdy luke odbierał malikoi prawa rodzicielskie.

– rozmawiałeś z nią o tym? – spytał dziwnie zaniepokojony chłopak, znów patrząc na starszego mężczyznę. – to znaczy... jesteś kompletnie pewien, że ona robi to na poważnie, a nie tylko po to, żebyś ty po prostu dał jej trochę więcej czasu z arielle?

szczerze mówiąc, luke nawet o tym nie pomyślał, jednak kiedy calum już wspomniał taką ewentualność... nie można było wykluczyć, że jest to coś, co zrobiłaby malikoa. może wcale nie chciała połowy praw rodzicielskich? w końcu nie chciała tego cztery lata temu, a nie spędziła z arielle dość czasu, by nagle zapałać miłością. może chodziło tylko o trochę więcej godzin, lub dodatkowy dzień w miesiącu? ale przecież na to luke zgodziłby się chętniej, mogła po prostu spytać. dlatego to mu nie pasowało.

– ta, jestem całkiem pewien, że mówi poważnie. ty uważasz, że to dobry pomysł? żebyśmy zajmowali się arielle przez taką samą ilość czasu? wiem, że według ciebie chciałem tylko mieć córkę dla siebie i skrzywdziłem twoją siostrę, ale przecież nie jesteś idiotą. musiałeś widzieć, że coś jest nie tak z malikoą – powiedział luke.

calum słyszał w jego głosie niemal błagalną nutę. nerwowo przeczesał włosy dłonią, wzruszając lekko ramionami. oczywiście, że widział. cała ich rodzina widziała, ale wtedy odpowiednie wydawało się stanie po stronie własnej krwi, a nie tego, co faktycznie było rozsądne. calum chyba jako jedyny tak naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, do czego zdolna była jego starsza siostra, dlatego kłócił się z nią po rozprawie i również wtedy, gdy malikoa chciała odzyskać chociaż część praw rodzicielskich. według caluma nie nadawała się na matkę i jasne, on sam nie był wzorowym wujkiem, ale nie chciał, żeby arielle coś się stało. sam fakt, że malikoa próbowała przejąć połowę praw był nie do pomyślenia.

– okej, nawet jeżeli masz rację... to co mianowicie chcesz, żebym zrobił? – spytał ostrożnie brunet.

i luke mu powiedział.

(ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧

m i c h a e l wszedł do mieszkania z tornistrem przewieszonym przez jedno ramię, zakupami trzymanymi w prawej ręce i z pudełkiem pizzy na lewej ręce. zamknął drzwi stopą, kierując się do salonu. zatrzymał się w pół kroku, a kiedy jego oczom ukazała się trójka dzieci szybko zamrugał, bo mógłby przysiąc, że marihuana już przestała działać, ale w takim razie co one tu robiły? oczywiście michael wiedział, że calum w końcu dostosuje wygląd do swojego wieku mentalnego, lecz żaden z dwójki chłopców go nie przypominał, natomiast dziewczynka...

– arielka? co ty tutaj robisz? – spytał zaskoczony, zwracając na siebie uwagę trójki małych gości. dziewczynka poderwała się z kanapy i pokonała dzielącą ich odległość w przeciągu kilku sekund, by następnie wpaść na michaela i objąć go w pasie swoimi chudymi ramionkami, które nawet nie złączyły się u dołu jego pleców, ponieważ były za krótkie. michael balansował opakowaniem pizzy, starając się nie upuścić go na jej głowę.

TAK tęskniłam! – westchnęła czterolatka, podkreślając JAK tęskniła i wciskając głowę w jego udo. dobrze, że nie uderzyła głową kilka centymetrów w prawo, ponieważ michael miałby problem. arielle była niesamowicie niska. michael nie miał do czynienia z innymi czterolatkami, więc nie wiedział, czy to normalne. – tatuś ciągle mówił, że jesteś zajęty, ale ja myślałam, że już mnie nie lubisz.

– no coś ty, jak mógłbym cię nie lubić? nie lubię twojego taty, jest wredny – przyznał mike konspiracyjnym szeptem, a dwójka chłopców zachichotała na kanapie, odrywając się od oglądania spongeboba. teraz kiedy arielle wspomniała o swoim ojcu, michael też sobie o nim przypomniał, zupełnie jakby nie myślał o nim w każdej sekundzie każdego dnia i jakby nie widywał go codziennie na zajęciach, na których ten totalnie go ignorował. teraz dopiero jego życie zaczynało przypominać fanfiction, w którym główna bohaterka jest zakochana w nauczycielu. – calum! co te pęknięte kondomy...

– co jest z wami nie tak?! to są dzieci, one was słyszą! – odezwał się znajomy głos, przez który michael miał ochotę urywać głowy wszystkim pluszakom w sklepie z zabawkami dla dzieci.

– co to są pęknięte kondomy? – spytał dylan z zaciekawieniem, wpatrując się w arielle, która wciąż była uczepiona michaela i chyba nie miała zamiaru go puścić. stanęła na jego butach, zaś mężczyzna zaczął powoli przesuwać się w stronę stolika, by odłożyć pizzę i zakupy. dopiero wtedy podniósł maleńką brunetkę i oparł ją sobie na biodrze, podczas gdy ona pstrykała palcem w koczyk w jego brwi.

– powód, przez który dzisiaj tu jesteście – wyjaśnił clifford i poczuł, jak ktoś mocno uderza go w ramię. odwrócił głowę, by ujrzeć luke'a i mimowolnie się uśmiechnął. od tygodnia nie znajdował się tak blisko blondyna i przez chwilę nawet nie obchodził go zapewne ważny powód, dla którego luke się tu pofatygował.

– jestem pewien, że dylan i theo byli planowani. cóż... przynajmniej jeden z nich – stwierdził mężczyzna, marszcząc lekko brwi i wodząc wzrokiem od jednego bliźniaka do drugiego. ashton nigdy nie mówił mu jak to z nimi było, ale też nie narzekał, że zamiast jednego dostał dwójkę. chyba mu to pasowało. – w każdym razie... my już będziemy się zbiera...

– nie! – krzyknęli równocześnie arielle i michael. i o ile zachowanie swojej córki, która bądź co bądź wciąż miała tylko cztery lata, mógłby zrozumieć, to dziecinny pisk michaela był dość zabawny. – to znaczy... huh, kupiłem pizzę i myślę, że wystarczy jej dla wszystkich, jeśli macie ochotę – dodał szybko dwudziestolatek, patrząc na dylana i theo.

– nie dość, że się tutaj włamali, to teraz jeszcze będą jedli moją kolację? – spytał oburzony calum, opadając na kanapę obok dylana i popychając lekko dzieciaka, żeby zrobił mu miejsce. mimo wszystko w jego głosie słychać było rozbawienie.

mi casa coś tam, coś tam, albo jakoś tak. arielko, siadaj obok wujka caluma, a ja przyniosę coś do picia – zaoferował uradowany michael, widząc, że luke został przegłosowany. dziewczynka wdrapała się na kolana zaskoczonego caluma, zaś mike uznał, że tak też będzie okej i udał się do kuchni. już kilka sekund później usłyszał za sobą kroki, ale nie odwrócił się, wyjmując szklanki i zastanawiając się, czy nie zapomniał kupić soku.

– słuchaj, michael. ja... – zaczął luke niepewnie, wypakowując zakupy, które zrobił michael i podając mu karton z sokiem pomarańczowym, żeby ten mógł go rozlać do kubków. – przepraszam za to, jak potraktowałem cię tydzień temu. zachowałem się jak dupek, ale musisz zrozumieć, że teraz nie jest najlepszy czas na... cokolwiek między nami jest. malikoa wynajęła już prawnika i muszę skupić się na tej sprawie, zanim skupię się na czymkolwiek innym, wiesz? – mruknął, nawet na moment nie odrywając swoich błękitnych oczu od twarzy michaela, mimo tego, że dwudziestolatek wciąż na niego nie patrzył. luke za nim tęsknił, to było najprostsze wyjaśnienie, ale to arielle była na pierwszym miejscu i blondyn po prostu chciał, żeby michael był w stanie to zrozumieć. musiał zrozumieć.

w końcu student nalał napój do ostatniej szklanki i zakręcił karton, odstawiając go do lodówki. dopiero wtedy spojrzał na luke'a i uśmiechnął się lekko, ujmując palcami podbródek blondyna. mike pochylił się nad dzielącym ich blatem i ledwie musnął wargi mężczyzny, obdarzając go najdelikatniejszym pocałunkiem, jakiego luke kiedykolwiek doświadczył. jednak to wystarczyło.

michael wcale nie oczekiwał wyjaśnień, bo o tym wszystkim wiedział. rozumiał. poczeka. i właśnie to dało luke'owi nadzieję, że będzie lepiej.

—carry on.

{cześć dzieciaczki,
czy ktoś poza mną ma wrażenie, że ta historia jest trochę bez sensu?

jak myślicie - o co luke poprosił caluma?
no i jak ogólnie wam się podoba? wcale? tak myślałam.}

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro