- 5 -
Nowy dzień rozpoczął się w Atlancie. Było to piękne miasto, którego nie mogło zabraknąć na trasie cyrku Benzini. Jak zwykle praca wrzała, wszyscy krzątali się na placu w pobliżu nasypu kolejowego, a próbująca odnaleźć się w tym wszystkim nastolatka, nie miała za bardzo pojęcia, od czego zacząć. Nie chciała nikomu przeszkadzać, Michaela nigdzie nie było, a ojciec nie wyglądał na takiego, który chciał, aby zawracano mu głowę. Gdy clowni razem z Bellą przeszli obok niej, śmiejąc się z samych siebie, uznała, że chyba dobrze bawią się bez niej i nie była im potrzebna. Usiadła, więc przy wejściu do swojego wagonu, wzdychając ciężko, a wtedy całkiem znikąd wyrósł przed nią czerwonowłosy, młody mężczyzna.
- Dzień dobry. - przywitał się dziarsko. - Gotowa? - dodał, wywołując uśmiech na jej twarzy.
- Na co? - wstała, poprawiając szelki swoich ogrodniczek, idąc za nim na tyły składu, gdzie znajdowały się jeszcze wszystkie zwierzęta. - A tak w ogóle, to dzień dobry. - dodała, zdając sobie sprawę, że się nie przywitała.
- Musimy wyprowadzić konie z wagonów i nakarmić tygrysy. - podał jej plan na dzisiejszy poranek, odwracając się w tym samym czasie twarzą do nastolatki. Cieszył się, że mogą spędzić trochę czasu razem.
- Myślałam, że zajmujesz się z Jade końmi. - mruknęła, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Przełknęła cicho ślinę, zwieszając wzrok na swoje buty.
- Jade jest zajęta czymś z twoim ojcem, nie mam pojęcia, o co chodzi, ale o piętnastej mamy do nich przyjść, mówili ci o tym? - uniósł brew, na co pokręciła przecząco głową. Nie zdziwiło go to, Jacob wszystko ukrywał.
- Wiesz, o co może chodzić? - zapytała, gdy odsuwał drzwiczki wagonu na bok.
- Nie mam pojęcia. - przyznał zgodnie z prawdą. - Ale zauważyłem, że wagon, który do niedawna był składem niepotrzebnych pierdół stoi od wczoraj pusty, może mają w planach kupić jakieś nowe zwierze? - zasugerował, poddając jej kantary razem z lonżami. Wiedział, że nie ma na to pieniędzy, ale ojciec Red był wyjątkowo przebiegły i do wszystkiego zdolny. Nie dostali wypłaty za zeszły miesiąc pracy, więc wszystko zaczęło się układać w logiczną całość.
- Poczekamy, zobaczymy. - podsumowała, wyprowadzając Kobalta na zewnątrz. Jego sierść mieniła się we wschodzącym słońcu, a grzywę rozwiewał lekki wiatr. Zwierzę samo w sobie było dostojne i majestatyczne. Jego ciemne oczy lustrowały nowe otoczenie, idąc obok Red z gracją stawiał kolejne kroki, wyciągają kopyta na przód. Zostawiła go w miejscu przeznaczonym dla koni, mijając się po drodze z Bellą, z którą zamieniła parę słów, starsza poczochrała jej włosy i uciekła, tak szybko, jak się pojawiła.
- Ona jest czasami niemożliwa. - przyznał Michael, pojawiając się przy niej całkiem niespodziewanie. - Ale sprawia, że wszyscy jakoś dobrze się dogadujemy i nie skaczemy sobie do gardeł. - dodał, spoglądając przy okazji na profil nastolatki i jej poczochrane włosy, które i tak były piękne. Wręczył jej lonżę z przypiętą do niej Księżną. Poczekał, aż odprowadzi klacz na miejsce i razem zawrócili do wagonu. Dużo rozmawiali, tak naprawdę wciąż odkrywając siebie nawzajem. Karuzela nabierała tempa, a przejażdżka wydawała się nie mieć końca.
:::
- Przygotowałem dla tego cyrku wielką rzecz, dosłownie. - zaśmiał się Jacob. Był bardzo przejęty odkąd wybiła piętnasta. Michael przyprowadził Red na wyznaczone miejsce, nie wiedział, czego się spodziewać, a ciekawość, która przemawiała przez niego, jak i przez drobną brunetkę była zbyt bardzo widoczna. Stali na uboczu, pozwalając aby nadszedł moment, w którym dowiedzą się, co to za niespodzianka. - Mam nadzieje, że ci się spodoba, córeczko. - dodał, spoglądając na nastolatkę, która zarumieniła się lekko, a Michael miał ochotę objąć ją, aby nie musiała stać taka zawstydzona przed wszystkimi.
- Nie przeciągając. - zaczęła Jade, której Jacob oddał głos. - Poznajcie Rosie. - ciągnęła, gdy dwóch gorylów Jacoba odsuwało drzwi starego magazynu, przy którym stali. - Ma czterdzieści pięć lat i jest bardzo łagodna, Michael, oddajemy ją w twoje ręce, przygotują ją do następnego występu. - dodała, spoglądając spod wachlarzy długich, wypielęgnowanych rzęs na kolorowego. Zostawili ich samych, aby nastolatka mogła się nacieszyć nową podopieczna cyrku i Michael mógł się z nią oswoić.
- No tego, to ja się nie spodziewałem. - przyznał otwarcie, stając przed słonicą, która wachlowała swoimi uszami, aby się ochłodzić. - Cześć, staruszko. - dodał, gładząc ją po trąbie. - Ma strasznie suchą skórę.
- To źle? - Red uniosła brew, znajdując się po prawej stronie zwierzęcia. Była pod wrażeniem jej wielkości, ale też delikatności i powagi.
- Na razie, to nic poważnego, ale w najbliższym czasie, będziemy musieli cię wykąpać. - dodał, gdy oplotła go w pasie trąbą. - Ja rozumiem, że jestem przystojny, ale raczej nie gustuje w słoniach, wybacz. - dodał, śmiejąc się z zaistniałej sytuacji.
- I skromny też. - dopowiedziała brunetka, dołączając do niego.
- Oczywiście. - puścił jej oczko, odsuwając się od zasięgu trąby Rosie.
- Polubiła cię. - zauważyła, gładząc jej ucho. - Mam nadzieje, że mnie też polubi. Uwielbiam słonie. I wilki. - wyznała mu w sekrecie, przez co uśmiechnął się lekko.
- Zapamiętam. - powiedział, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. - Nie da się ciebie nie lubić, Red. Więc Rosie na pewno nie będzie wyjątkiem. - dodał. - Poza tym wygląda na totalnego pieszczocha, więc kupisz ją takim właśnie głaskaniem.
Dziewczyna zarumieniła się na jego słowa i aby tego nie zauważył, schowała się za uchem słonicy, przez co kolorowy zachichotał cicho. Ona była taka urocza.
- Nie chce przerywać tego momentu. - zaczął, naprawdę nie mają sumienia kończyć tej chwili. - Ale robi się coraz później, a kociaki wciąż nie dostały jeść, nie chcesz wiedzieć, co robią, jak są głodne. - dodał, przeczesując palcami włosy.
- Obiecaj, że do niej wrócimy.
- Jeśli tylko będziesz chciała. - posłał jej najpiękniejszy uśmiech, jaki miał i ruszyli razem w kierunku dużych, pręgowanych kotów.
- Nie boisz się ich karmić? - zapytała, prawie za nim biegnąć. Znowu stawiał zbyt wielkie kroki.
- Nie. - przyznał bez zastanawiania. - Pracuje tu chyba wystarczająco długo i nie zrobiłem im krzywdy, więc nie mają powodu, aby mi coś zrobić. - przyznał, podając jej wiadra wypełnione świeżym mięsem. - Jedyne, z czego na razie jestem zadowolony to fakt, że Jacob dba o jedzenie dla tych czworonogów. Nie dostają niczego zepsutego, więc nie ma ryzyka, że zachorują.
- Prowadź. - poleciła, posyłając mu nerwowy uśmiech. Choć jej pierwsza konfrontacja z dużymi kotami minęła, to nadal się ich trochę obawiała. Zwierzę, to było zwierzę i choć miało uczucia, to posiadało jeszcze instynkt łowczy, który mógł obudzić się w każdej chwili.
Koty były jednak zbyt leniwe, aby wstawać, jedynie zamruczały zadowolone, że ktoś poświęcił im uwagę i w końcu przyniósł jedzenie. Michael oparł się o ich klatkę, spoglądając na Red, która uważnie lustrowała tygrysice i jej poczynania względem posiłku.
- Ona jest piękna, nawet gdy je. - przyznała, wymieniając spojrzenie z weterynarzem. - Ale wracajmy do Rosie, proszę. - dodała, łapiąc go za dłoń i ciągnąc w kierunku magazynu. Zaśmiał się cicho i ruszył w tamtym kierunku, nie puszczając jej dłoni.
~*~
jestem, żyje, nie zapomniałam o tym ff, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłam daty ostatniego update'a :ccc
przepraszam, mam nadzieje, że to się więcej nie powtórzy
komentujesz = motywujesz
lots of love, Red x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro