Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- 5 -

Nowy dzień rozpoczął się w Atlancie. Było to piękne miasto, którego nie mogło zabraknąć na trasie cyrku Benzini. Jak zwykle praca wrzała, wszyscy krzątali się na placu w pobliżu nasypu kolejowego, a próbująca odnaleźć się w tym wszystkim nastolatka, nie miała za bardzo pojęcia, od czego zacząć. Nie chciała nikomu przeszkadzać, Michaela nigdzie nie było, a ojciec nie wyglądał na takiego, który chciał, aby zawracano mu głowę. Gdy clowni razem z Bellą przeszli obok niej, śmiejąc się z samych siebie, uznała, że chyba dobrze bawią się bez niej i nie była im potrzebna. Usiadła, więc przy wejściu do swojego wagonu, wzdychając ciężko, a wtedy całkiem znikąd wyrósł przed nią czerwonowłosy, młody mężczyzna.

- Dzień dobry. - przywitał się dziarsko. - Gotowa? - dodał, wywołując uśmiech na jej twarzy. 

- Na co? - wstała, poprawiając szelki swoich ogrodniczek, idąc za nim na tyły składu, gdzie znajdowały się jeszcze wszystkie zwierzęta. - A tak w ogóle, to dzień dobry. - dodała, zdając sobie sprawę, że się nie przywitała. 

- Musimy wyprowadzić konie z wagonów i nakarmić tygrysy. - podał jej plan na dzisiejszy poranek, odwracając się w tym samym czasie twarzą do nastolatki. Cieszył się, że mogą spędzić trochę czasu razem. 

- Myślałam, że zajmujesz się z Jade końmi. - mruknęła, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Przełknęła cicho ślinę, zwieszając wzrok na swoje buty.

- Jade jest zajęta czymś z twoim ojcem, nie mam pojęcia, o co chodzi, ale o piętnastej mamy do nich przyjść, mówili ci o tym? - uniósł brew, na co pokręciła przecząco głową. Nie zdziwiło go to, Jacob wszystko ukrywał. 

- Wiesz, o co może chodzić? - zapytała, gdy odsuwał drzwiczki wagonu na bok.

- Nie mam pojęcia. - przyznał zgodnie z prawdą. - Ale zauważyłem, że wagon, który do niedawna był składem niepotrzebnych pierdół stoi od wczoraj pusty, może mają w planach kupić jakieś nowe zwierze? - zasugerował, poddając jej kantary razem z lonżami. Wiedział, że nie ma na to pieniędzy, ale ojciec Red był wyjątkowo przebiegły i do wszystkiego zdolny. Nie dostali wypłaty za zeszły miesiąc pracy, więc wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. 

- Poczekamy, zobaczymy. - podsumowała, wyprowadzając Kobalta na zewnątrz. Jego sierść mieniła się we wschodzącym słońcu, a grzywę rozwiewał lekki wiatr. Zwierzę samo w sobie było dostojne i majestatyczne. Jego ciemne oczy lustrowały nowe otoczenie, idąc obok Red z gracją stawiał kolejne kroki, wyciągają kopyta na przód. Zostawiła go w miejscu przeznaczonym dla koni, mijając się po drodze z Bellą, z którą zamieniła parę słów, starsza poczochrała jej włosy i uciekła, tak szybko, jak się pojawiła.

- Ona jest czasami niemożliwa. - przyznał Michael, pojawiając się przy niej całkiem niespodziewanie. - Ale sprawia, że wszyscy jakoś dobrze się dogadujemy i nie skaczemy sobie do gardeł. - dodał, spoglądając przy okazji na profil nastolatki i jej poczochrane włosy, które i tak były piękne. Wręczył jej lonżę z przypiętą do niej Księżną. Poczekał, aż odprowadzi klacz na miejsce i razem zawrócili do wagonu. Dużo rozmawiali, tak naprawdę wciąż odkrywając siebie nawzajem. Karuzela nabierała tempa, a przejażdżka wydawała się nie mieć końca. 

:::

- Przygotowałem dla tego cyrku wielką rzecz, dosłownie. - zaśmiał się Jacob. Był bardzo przejęty odkąd wybiła piętnasta. Michael przyprowadził Red na wyznaczone miejsce, nie wiedział, czego się spodziewać, a ciekawość, która przemawiała przez niego, jak i przez drobną brunetkę była zbyt bardzo widoczna. Stali na uboczu, pozwalając aby nadszedł moment, w którym dowiedzą się, co to za niespodzianka. - Mam nadzieje, że ci się spodoba, córeczko. - dodał, spoglądając na nastolatkę, która zarumieniła się lekko, a Michael miał ochotę objąć ją, aby nie musiała stać taka zawstydzona przed wszystkimi. 

- Nie przeciągając. - zaczęła Jade, której Jacob oddał głos. - Poznajcie Rosie. - ciągnęła, gdy dwóch gorylów Jacoba odsuwało drzwi starego magazynu, przy którym stali. - Ma czterdzieści pięć lat i jest bardzo łagodna, Michael, oddajemy ją w twoje ręce, przygotują ją do następnego występu. - dodała, spoglądając spod wachlarzy długich, wypielęgnowanych rzęs na kolorowego. Zostawili ich samych, aby nastolatka mogła się nacieszyć nową podopieczna cyrku i Michael mógł się z nią oswoić.

- No tego, to ja się nie spodziewałem. - przyznał otwarcie, stając przed słonicą, która wachlowała swoimi uszami, aby się ochłodzić. - Cześć, staruszko. - dodał, gładząc ją po trąbie. - Ma strasznie suchą skórę.

- To źle? - Red uniosła brew, znajdując się po prawej stronie zwierzęcia. Była pod wrażeniem jej wielkości, ale też delikatności i powagi.

- Na razie, to nic poważnego, ale w najbliższym czasie, będziemy musieli cię wykąpać. - dodał, gdy oplotła go w pasie trąbą. - Ja rozumiem, że jestem przystojny, ale raczej nie gustuje w słoniach, wybacz. - dodał, śmiejąc się z zaistniałej sytuacji. 

- I skromny też. - dopowiedziała brunetka, dołączając do niego. 

- Oczywiście. - puścił jej oczko, odsuwając się od zasięgu trąby Rosie. 

- Polubiła cię. - zauważyła, gładząc jej ucho. - Mam nadzieje, że mnie też polubi. Uwielbiam słonie. I wilki. - wyznała mu w sekrecie, przez co uśmiechnął się lekko.

- Zapamiętam. - powiedział, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. - Nie da się ciebie nie lubić, Red. Więc Rosie na pewno nie będzie wyjątkiem. - dodał. - Poza tym wygląda na totalnego pieszczocha, więc kupisz ją takim właśnie głaskaniem. 

Dziewczyna zarumieniła się na jego słowa i aby tego nie zauważył, schowała się za uchem słonicy, przez co kolorowy zachichotał cicho. Ona była taka urocza. 

- Nie chce przerywać tego momentu. - zaczął, naprawdę nie mają sumienia kończyć tej chwili. - Ale robi się coraz później, a kociaki wciąż nie dostały jeść, nie chcesz wiedzieć, co robią, jak są głodne. - dodał, przeczesując palcami włosy.

- Obiecaj, że do niej wrócimy.

- Jeśli tylko będziesz chciała. - posłał jej najpiękniejszy uśmiech, jaki miał i ruszyli razem w kierunku dużych, pręgowanych kotów. 

- Nie boisz się ich karmić? - zapytała, prawie za nim biegnąć. Znowu stawiał zbyt wielkie kroki.

- Nie. - przyznał bez zastanawiania. - Pracuje tu chyba wystarczająco długo i nie zrobiłem im krzywdy, więc nie mają powodu, aby mi coś zrobić. - przyznał, podając jej wiadra wypełnione świeżym mięsem. - Jedyne, z czego na razie jestem zadowolony to fakt, że Jacob dba o jedzenie dla tych czworonogów. Nie dostają niczego zepsutego, więc nie ma ryzyka, że zachorują. 

- Prowadź. - poleciła, posyłając mu nerwowy uśmiech. Choć jej pierwsza konfrontacja z dużymi kotami minęła, to nadal się ich trochę obawiała. Zwierzę, to było zwierzę i choć miało uczucia, to posiadało jeszcze instynkt łowczy, który mógł obudzić się w każdej chwili.

Koty były jednak zbyt leniwe, aby wstawać, jedynie zamruczały zadowolone, że ktoś poświęcił im uwagę i w końcu przyniósł jedzenie. Michael oparł się o ich klatkę, spoglądając na Red, która uważnie lustrowała tygrysice i jej poczynania względem posiłku. 

- Ona jest piękna, nawet gdy je. - przyznała, wymieniając spojrzenie z weterynarzem. - Ale wracajmy do Rosie, proszę. - dodała, łapiąc go za dłoń i ciągnąc w kierunku magazynu. Zaśmiał się cicho i ruszył w tamtym kierunku, nie puszczając jej dłoni. 

~*~

jestem, żyje, nie zapomniałam o tym ff, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłam daty ostatniego update'a :ccc

przepraszam, mam nadzieje, że to się więcej nie powtórzy 

komentujesz = motywujesz

lots of love, Red x


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro