- 22 -
- I chciałeś go wyrzucić tylko dlatego, że się ze mną spotyka? - prychnęła Red, która już o wszystkim wiedziała. Łatwo było się tego domyślić, z resztą nie tylko tego, jak i tego, że była wściekła, może nawet wkurwiona na własnego ojca. - Boże, tato, jakie to jest żałosne i dziecinne zachowanie! - oburzyła się, chodząc po jego wagonie w tą i z powrotem.
- Nieco grzeczniej, co? - zauważyła Jade, która siedziała na oparciu fotela zajętego przez Jacoba.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, małpo. - warknęła, zamykając jej tym samym usta. - I nie rozmawiam z tobą. - dodała, czując, że ona też miała w tym swój wkład, z resztą nie tylko ona.
- Red. - upomniał ją ojciec, ale ona tylko przewróciła oczami. Była zdenerwowana, tak jak nigdy wcześniej. Zaczęła podejrzewać wszystkich, ale nie jego. - Uspokój się.
- Nie. - rzuciła beznamiętnie. - Nie pozwolę, żebyś wpieprzał się w moje życie. A już na pewno nie w momencie, kiedy pojawiasz się znikąd po tym, jak zaakceptowałam fakt, że masz mnie w dupie. - ciągnęła, zatrzymując się przed nim. - Nie było cię, kiedy cię potrzebowałam, więc nie licz, że pozwolę ci podejmować za mnie jakiekolwiek decyzje. I nie będę sprzątać błota z butów, w których wlazłeś w moje życie z powrotem.
- To nie jest odpowiedni mężczyzna dla ciebie.
- To kto niby nim jest? - uniosła brew, krzyżując dłonie na piersi. - Nawet go nie znasz i nie masz prawa go oceniać. - dodała, czując wewnętrzną potrzebne obronienia weterynarza. Dalej jej zależało i chciała, aby z powrotem było pomiędzy nimi dobrze, choć nie miała pewności, że tak się stanie.
- Po prostu wiem, jaki jest i to wszystko. - wzruszył ramionami, a później uniósł brwi w sposób, który tylko to potwierdzał.
- To może teraz zacznij się interesować kimś innym, a nam daj spokój, co? - prychnęła znowu. - Zapytaj się swojej dziewczyny, co robiła, aby nas skłócić. Zdradza cię na lewo i prawo, ale to Michael jest tym najgorszym. - dodała, wskazując na Jade, przez co mężczyzna zacisnął dłonie w pięści.
- Nie wymyślaj niestworzonych historii, dziecko. - zagroził jej.
- Bo co? Bo odeślesz mnie do domu? Zauważ, że zawsze mogę wrócić, jak i stąd wyjechać. Jesteś moim ojcem, a nie szefem i nie będziesz mi rozkazywać. - zaczęła się z nim mierzyć na spojrzenia. Działali na siebie jak te czerwone płachty na byka i żadne nie miało zamiaru odpuścić. Red może i była nieśmiała, ale kiedy ktoś jej coś narzucał, to nie było już tak uroczo i przyjemnie.
- I jako twój ojciec mam prawo zabronić ci się z nim spotykać. - wstał, ale Red nie miała zamiaru zacząć się bać i dalej stała, uparcie wpatrując się w niego.
- A ja nie muszę cię ślepo słuchać. - uśmiechnęła się sarkastycznie, przez co Jacoba zaczęła świerzbić ręka. - No dalej, uderz mnie. Wtedy to na pewno nie zobaczysz mnie do reszty swoich dni i nie pozwolę ci się do mnie zbliżyć bliżej niż na kilometr. - dodała, a później wybiegła, czując tylko swoje niespokojnie bijące serce.
:::
- Jestem zdania, że bardzo dobrze mu to powiedziałaś. - przyznała Bella, kiedy opiekowały się tygrysiątkami w czasie show. - A nawet bardzo dobrze. Może w końcu zrozumie, że odpowiadasz za siebie i on też powinien to zacząć robić. - dodała, kręcąc głową.
- Jedyne, co teraz czuje to obrzydzenie i rozumiem, dlaczego każdy go tutaj nienawidzi. - przyznała, drapiąc jedno z tygrysiątek po brzuchu, bo bardzo to polubiły.
- To i tak delikatnie ujęte. - westchnęła, kręcąc głową. - Przepraszam. - dodała, zdając sobie sprawę, co powiedziała.
- Nic się nie dzieje, poza tym zauważyłam to. - machnęła ręką, posyłając jej uśmiech. Jeśli kogoś miało to urazić, to na pewno nie Red. A przynajmniej już nie. - Nie przejmuj się.
- No dobrze. - westchnęła ciężko i zajęła się już później tygrysiątkami. Dalej rozmawiały, ale Bella uważała już na język, przyłapując się, że czasem staję się niewyparzony i to nawet za bardzo, a ona sama mówi, to co tylko jej ślina na niego przyniesie. - A poza tym, to rozmawiałaś z Michaelem? - dodała, biorąc oddech.
- Nie, jeszcze nie. - odpowiedziała Red. Dosyć szybko i chłodno, jakby jeszcze chciała unikać tego tematu. - Nie mogłam go nigdzie dzisiaj znaleźć. - dodała, tłumacząc się, chociaż wcale nie musiała i dobrze o tym wiedziała.
- Nawet go nie szukałaś. - spojrzała na nią oczywistym spojrzeniem, a później roześmiała się cicho. - Wiedziałam. - dodała, ale rozumiała ją. Michael sam nie był w lepszym stanie i cholernie za nią tęsknił, ale wizja skończenia życia poprzez złamany kark nie pozwoliła mu nic zrobić i nadal przypierała go do ściany.
- Po prostu... - zaczęła, ale już nie dokończyła, bo usłyszała tylko wrzaski i krzyki, a także trąbienie Daisy, która wydawała się być czymś przestraszona. Wymieniła tylko spojrzenie z Bellą i obydwie wybiegły z wagonu zobaczyć, co się stało, zostawiając wcześniej tygrysiątka w dobrych rękach.
A to, co zastały, to... dosyć okropny widok. Klaun, który znalazł się przy nich powiedział, że reszta w zamian za brak kolejnej wypłaty nastraszyła słonia, po to, by zrzucił z siebie Jade, albo przynajmniej stratował Jacoba, podczas przedstawienia, ale to nie za bardzo się udało i skończyło się na tym, że zwierzę uciekło, przerywając cały pokaz. Teraz wkurwiony wyżywał się po zwierzęciu do tego stopnia, że z ran, jakie zrobił lała się krew.
- Zostaw ją! - Red chciała się wyrwać Belii i pobiec do nich, aby uratować słonicę, ale ta jej nie pozwoliła.
- Nie. - powiedziała, trzymając mocno jej dłoń. - Jest nieobliczalny, nie chce, żeby stało ci się stało przez niego. Po prostu nie. - dodała i przyciągnęła ją do siebie, a Red zaczęła szlochać. Nie mogła nawet na to patrzeć, a wszystko, co słyszała działało na nią jeszcze gorzej.
- To nie jest mój ojciec. - pokręciła głową, szlochając cicho. - To już potwór, którego widzę pierwszy raz na oczy, przysięgam.
- Zabierz ją stąd, ja muszę porozmawiać z tymi debilami. - westchnęła tylko starsza brunetka, nie chcąc, aby nastolatka dalej w tym uczestniczyła i po upewnieniu się, że dotarła bezpiecznie do wagonu i ktoś z nią został, poszła opierdolić klaunów.
~*~
3 rozdziały do końca x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro