- 18 -
- Naprawdę nic mi nie jest, po prostu... - jęknęła, kiedy sprawdzał, czy wszystkie jej kości są w jednym kawałku.
- Po prostu spadłaś z konia, uderzyłaś głową w ziemię i jesteś wyjątkowo uparta. - dokończył za nią, błagając w myślach o to, żeby nic jej nie było i żeby nie trzęsły mu się ręce, bo tego na pewnie nie potrzebował.
- Po prostu nie zauważyłam tej pantery. - prychnęła, odpychając kolejny raz jego dłonie. - I to nie jest mój pierwszy upadek. Jeździłam już konno i spadałam wcześniej kilka razy. - dodała, a raczej wymruczała. Nadal była na niego zła. Chociaż to i tak było delikatnie ujęte. W dodatku uaktywniła się u niej zazdrość, co było już spotykanym zjawiskiem, ale raczej nie w takim stopniu. Była zła, zazdrosna i cała obolała, co nie wróżyło niczego dobrego. A już na pewno nie dla Michaela, który doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli już uda mu się przekonać ją do rozmowy, to dostanie po głowie. I to srogo.
- Nie wiem, czy pierwszy czy nie, ale tak samo jak w poprzednich trzeba sprawdzić, czy nic ci nie jest uparciuchu. Poza tym wszystko widziałem i lepiej się ciesz, że nie masz teraz wstrząśnienia mózgu. - dodał, mając już dość tego, że nie chce dać sobie pomóc. - I po prostu skończ. Nawet nie dałaś mi nic powiedzieć, stwierdzając od razu swoją wersję.
- Dalej chcesz się o to kłócić? - westchnęła ciężko, przy okazji przewracając oczami.
- Tak. - zacisnął dłonie w pięści. - Bo kurwa zależy mi na tobie! Zrozum to! Na nikim innym, tylko na tobie. - ciągnął, siadając obok niej, ponieważ uniosła się na łokciach, a później wyprostowała. - I naprawdę w dupie mam Jade oraz wszystko to, co z nią związane. Nie widzisz, że próbuje zrobić wszystko, abyśmy jednak nie zbliżyli się do siebie? Wcześniej, czy teraz. Dobrze, dałem się jej pocałować, ale tylko dlatego, że mnie zaskoczyła. Tutaj to moja wina i nawet nie będę się tłumaczył, ale nie chce stracić cię tylko dlatego, że ktoś postanowił sobie, że nie możemy być razem.
- N-Naprawdę? Zależy ci na mnie? - spytała cicho, krzyżując pod sobą nogi.
- Tak, głuptasie. Gdyby tak nie było, to nic bym nie powiedział. Ale, tak. Zależy mi na tobie, jak na nikim innym wcześniej. I daj mi szansę to naprawić. Proszę. - złapał jej dłoń w swoją. - Proszę. - powtórzył.
- A nie będziemy się już kłócić? - uniosła brew, pytając nieśmiało i podgryzła potem wargę. Miała ochotę skakać i krzyczeć z radości, ponieważ wolał ją, a nie jakąś Jade. I może to było zbyt szybko i nie powinna mu tak po prostu tego zapominać, bo jednak całował się z inną, ale za bardzo chciała, aby było w porządku i mieć go przy sobie, że nie miała na to zbyt wielkiego wpływu.
- Postaram się o to. - obiecał jej, a później sam się uśmiechnął, gdy zobaczył, jak kąciki ust nastolatki wędrują w górę. - I wiesz co? W ramach przeprosin chce cię gdzieś zaprosić. Na prawdziwą randkę. Co ty na to?
- Chętnie. Ale kiedy poczuje się lepiej, na razie mam dość wrażeń. - zaśmiała się cicho. - Położysz się na chwilę ze mną?
- Jasne. - przytulił ją do siebie i ułożyli się na materacu. Ułożył dłoń na jej talii, przyciągając do siebie, ale ona ją zabrała i przysunęła bliżej. Nie minęło wiele czasu, jak zasnęła, czując zmęczenie po tym wszystkim, a Michael nie miał serca jej budzić i kiedy tylko upewnił się, że się nie obudzi, zostawił ją samą.
:::
- Mike, szef cię prosi do ciebie. - oznajmił jeden z klaunów, kiedy weterynarz zajmował się tygrysiątkami. - Mówi, że nie obchodzi go, to co robisz i masz przyjść. - dodał, przez co jego serce zaczęło wybijać niespokojny rytm.
- Huh, w porządku. Już idę. - powiedział, wstając z kucek i otarł dłonie w spodnie. Poprawił jeszcze włosy i z duszą na ramieniu udał się do wagonu, które służyło za biuro Jacoba. Zastanawiał się, o co może chodzić i miał tylko nadzieje, że nie wyrzucą go po drodze, jak to już bywało w kilku innych przypadkach. Czasem ludzie po prostu znikali w trasie i nikt już ich nie wiedział, a co z nimi się działo, to było oczywiste. Osiłki szefa dobierały się do takiej osoby, a później lądował poza wagonem i nikt nie przejmował się tym, czy przeżyje czy nie.
Weterynarz najpierw zapukał, a później wszedł do środka. Uderzył w niego mocny zapach whisky wymieszany z papierosami, które Jacob palił nałogowo. Podobno go to uspokajało, ale wszyscy wiedzieli, że prędzej, czy później skończy z nowotworem.
- Siadaj. - rzucił chłodno, kiedy złapał kontakt wzrokowy z Michaelem. - Już. - dodał, kiedy weterynarz zaczął się wahać, ale wypełnił jego polecenie.
- Wzywał mnie szef. - zaczął. - Więc jestem...
- Powiedz mi, co się stało dzisiaj z Red? - zaczął chłodno, opierając się łokciami o mahoniowe biurko. Przy okazji pojawiła się Jade, która pewnie mu wszystko wyśpiewała. Posłała mu tylko krótkie i dosyć znaczące spojrzenie, a później, po odstawieniu na biurko szklanki z whisky wyszła.
- A coś miało się stać? - spytał, unikając wzroku szefa i jednocześnie ojca dziewczyny, którą kochał. - Po prostu spadła z konia, kiedy poprosili ją o rozjeżdżenie przed show i to wszystko. Zająłem się nią i...
- Myślałem, że będziesz ze mną szczery. - zaczął Jacob, nie przejmując się tym, że mu przerwał. - Ale najwidoczniej się pomyliłem. - dodał. - Myślisz, że nie wiem, co się tak naprawdę stało i uwierzę byle jakiemu weterynarzowi, któremu jeszcze tu trzymam?
- Przecież nic się jej nie stało i jest z nią wszystko w porządku. Zasnęła, a to wyjdzie jej na dobre...
- Po prostu nie zbliżaj się już do niej, a nikomu nie stanie się krzywda. - uderzył pięścią w biurko. - O mało co ten koń jej nie zabił, bo to twoja wina i tej waszej kłótni, a ja nie będę tolerował czegoś takiego tuż przed moim nosem. A teraz zjeżdżaj stąd, póki jeszcze nie mam ochoty cię wywalić na zbity pysk. No już, nie ma cię tu!
~*~
na to też czekałam całe ff;')
+ nie wiem, jak wy, ale ja kocham tego gifa z bradem całym sercem i w większości przypadku to jest mój mood na wszystko, i swear
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro