I
Weszła wolnym krokiem do budynku. Jeszcze nigdy się nie spóźniła, dlatego i tym razem była na miejscu przed czasem. W jej zasięgu wzroku nie było nikogo, jak zwykle. Usiadła na ławce i czekała na otwarcie wielkich drzwi. Test miał się rozpocząć za niedługo. Nie była w stanie określić za ile dokładnie więc sięgnęła do ręki i podwinęła materiał koszulki. Miała jeszcze dziesięć minut.
Błądziła wzrokiem po zbierającym się tłumie. Wiedziała, że zda mniej niż połowa z nich. Sama nie była pewna czy się dostanie, wszystko zależało co będzie musiała zrobić.
Dosiadła się do niej jakaś rozgadana grupka więc przesunęła się na sam koniec ławki. Westchnęła cicho i bez większego skupienia nadal obserwowała gęstniejący tłum. Nie mogła pojąć, jak ludzie mogą być tak głupi. Wielu z nich już chwaliło się swoimi indywidualnościami. Przecież tutaj chodziło o to żeby być istną zagadką. Ona nie mogła pozwolić sobie na takie głupie błędy, dlatego z nikim nie rozmawiała.
- Carmen... właściwie to skąd masz takie imię?
- Nie wiem. Raczej historia nie jest porywająca.
Carmen wstała i otrzepała spódniczkę, jak miała w zwyczaju. Wstała i udała się do masywnych wrót. Jak dobrze określiła, otworzyły się zaraz jak do nich podeszła. Trochę niepewnym krokiem przekroczyła próg. Znalazła się w ogromnej sali, gdzie naokoło były poustawiane ławki, jak jakiejś auli. Jako że była pierwsza, miała do wyboru do koloru miejsc. Zajęła więc to jak najdalej od głównej części, w ciemnym rogu żeby nie rzucać się w oczy. Zaraz po niej wtoczyła się fala ciekawskich i głośnych uczniów.
Nie mogła nadziwić się ich różnorodności. Wszędzie rogi, ogony, skrzydła czy różnokolorowe odcienie skóry i włosów. W porównaniu do nich Carmen wyglądała bardzo przeciętnie, tak jak wszyscy. Nie wystawała niczym nadzwyczajnym ponad tłum. Jedyne czym mogła się odznaczyć to jaskrawe, niebieskie tęczówki, ale to raczej nie było nic niecodziennego.
Kiedy wszyscy usiedli, światła zgasły, a jedyne co zobaczyła to to, że obok niej był blondyn i chłopak o zielonych włosach. Prawdopodobnie, jak wydedukowała, znali się. Rozmawiali ze sobą wcześniej. Zaraz za nimi siedziała jej kuzynka, Mei Hatsume. Była niezwykłym wynalazcą, co chwilę o tym gadała i prezentowała jej nowe rzeczy. Dziewczyna je oceniała, dając jej jakieś nieudolne rady. Mei pomachała do niej beztrosko. Odmachała jej mniej ochoczo niż zrobiła to Hatsume. Carmen ponownie westchnęła kiedy usłyszała krzykliwy głos Present Mic'a .
- A teraz wszyscy mówią „HEEY!"- wykrzyknął na salę. W pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Nikt nie zamierzał nic mówić, to było zbyt żenujące. – Prawidłowa odpowiedź- powiedział trochę zrezygnowany.
Zaczął tłumaczyć zasady, więc Carmen automatycznie się skupiła na tym co mówił.
- Będziecie działać na planie miasta. Waszym zadaniem będzie pokonywanie trzech rodzajów robotów ...- Tutaj dziewczyna zaczęła gorączkowo myśleć. Jej zdolność na nic nie zdawała się w walce. A zwłaszcza z nieożywionymi rzeczami. W głowie ustalała miliony możliwości jak wybrnąć z tej ciężkiej sytuacji, ale żadna się nie kleiła. Miała dobrą podzielność uwagi, dlatego słuchała jednym uchem zawodowego bohatera.
Wciągnęła głośno powietrze, kiedy w jej głowie narodził się plan idealny. MEI! To było oczywiste! Carmen była pewna, że miała jakiś jeden ze swoich gadżetów, który mogłaby jej pożyczyć.
Z nerwów i podekscytowania pomysłem zaczęła przeczesywać swoje włosy. Kiedyś jej znajomi mówili na nią żartobliwie szatan, bo to było ich pierwsze skojarzenie po jej oznajmieniu, że jest szatynką. Oczywiście byli to znajomi internetowi. Nie przepadała za tymi z jej normalnego otoczenia. Chociaż wychodziła z założenia, że lepiej nie mieć niepotrzebnych wrogów, czasami nie mogła powstrzymać się od kąśliwych uwag. Wiedziała, że wszyscy myślą, że jest wesołą, miłą dziewczyną, ale tak naprawdę była okropna. Najgorsze myśli zatrzymywała dla siebie.
Przed przyjściem do tej szkoły zastanawiała się nawet, czy nie pokazać swojej prawdziwej natury, ale rozmyśliła się. Bycie miłym niosło za sobą wiele korzyści, a Carmen nie zamierzała z nich rezygnować. Rozgrywała więc wiele małych wojen, ale po swojemu. W końcu nikt nie podejrzewa tak milutkiej dziewczyny jak ona o to, że wyrzuciła czyiś plecak przez okno, czy zalała parę rzeczy. Nikomu nawet to nie przyszło na myśl. Niewinność pasowała Carmen. Irie
Uczniowie zaczęli wstawać po ostatniej kwestii wypowiedzianej przez Present Mic'a. Zrobiła to też szatynka.
-Irie- chan!!!- wykrzyknął dziewczęcy głos. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto ją zawołał. Zrobiła to jednak, bo musiała poprosić o coś Hatsume.
- Mówiłam ci żebyś zwracała się do mnie po imieniu- skarciła kuzynkę z groźną miną. Mei była jedną z nielicznych, którzy znali jej prawdziwą naturę. Odciągnęła ją gdzieś na bok, tak żeby ludzie ich nie słyszeli. Irie westchnęła.
- Mam do ciebie ogromną proźbę...- Mei już chciała coś wtrącić, ale ostrzegawcze spojrzenie Carmen skutecznie ją do tego zniechęciło. – Potrzebuję jakiejś broni, czegokolwiek, co mogę użyć do rozwalenia tych robotów. Byle było niezbyt ciężkie, poręczne i skuteczne.
Złote oczy Hatsume zabłyszczały jak cekiny.
-O to się nie martw- oznajmiła z szerokim uśmiechem. Pobiegła gdzieś na zewnątrz budynku, a Carmen nie pozostało nic innego jak za nią pójść.
Położenie słońca wskazywało na to, że dochodziło południe. Szatynka zauważyła Mei przy jej rowerze. Nawet nie można było go tak nazwać, bo był obłożony rurami wydechowymi, specjalnymi silnikami i bogowie wiedzą co jeszcze. Do tego po obu stronach pojazdu doczepione były dwa ogromne wory z prawdopodobnie całym sprawnym sprzętem dziewczyny.
Sama Hatsume była dosłownie zatopiona w rupieciach, szukając czegoś specjalnego. To był jeden z niewielu razy kiedy to Irie prosiła ją o pomoc, a nie na odwrót. W końcu wyłoniły się jej usmolone różowe włosy i jej okulary na czubku głowy. Uśmiechała się dumnie trzymając w dłoniach dwa pistolety.
- Pamiętam, że kiedyś chodziłaś na strzelnicę- oznajmiła podając mi broń. Były zaskakująco lekkie. Miały też dosyć niecodzienny widok, bo wyglądały jak te zabawkowe, plastikowe na wodę.
- To chyba jakiś żart.
Tak jakby właśnie tak było Mei zaśmiała się głośno.
- Lepiej na nie uważaj. Nie potrzeba załadowywać kolejnych naboi, ale mają niesamowitą siłę. Spróbuj- zachęciła ją tym swoim podekscytowanym głosem. Carmen pewnie przytrzymała jeden pistolet w dłoni i równie odważnie wycelowała w drzewo stojące kilkadziesiąt metrów od nich.
Pociągnęła za spust i z niesamowitą siłą odrzutu wyleciał niebieski pocisk. Szatynka zatoczyła się do tyłu i obserwowała jak ładunek trafia idealnie w środek. Chwilę nic się nie działo i już miała okrzyczeć Mei ale nastąpił gwałtowny wybuch. Po roślinie został tylko popiół. Carmen aż otworzyła usta ze zdziwienia i wymamrotała ciche ' biorę'.
-Wiedziałam, że ci się spodoba!- wykrzyknęła radośnie Hatsume. Jej oczy znowu zabłyszczały tajemniczym blaskiem, a z worka wyciągnęła niezbyt stylowe rękawiczki i pas. – Załóż jeszcze to, może nie jest to ostatni krzyk mody, ale są bardzo pomocne. Do dziur w pasie włożysz borń, a rękawiczki zapobiegną otarciom!
Carmen bezgłośnie westchnęła z ulgą. Gdyby Mei jej nie wyratowała, prawdopodobnie już na starcie znajdowałaby się na szarym końcu. Jej quirk nie pasował do tego zadania co nie podobało się dziewczynie.
- Dziękuję Mei-chan.
Irie odwróciła się na pięcie i wręcz pobiegła do budynku. Musiała jeszcze zdążyć przebrać się na egzamin praktyczny w bardziej sportowe ciuchy.
**********************************************************************************
Stała przed wielką bramą i murem. Karteczka, którą trzymała w ręce mówiła, że jest w grupie B. Podniosła wzrok znad papieru i zlustrowała wszystkich wokoło. Nikt nie wyróżniał się swoim wyglądem. Nie przykładała już uwagi do tego czy ktoś ma czerwone czy fioletowe włosy. W tym miejscu najwyraźniej było to coś normalnego.
Z tłumu wyróżniały się jednak trzy osoby. Wydawałoby się, że bije od nich jakaś niezrozumiała siła, a Carmen była praktycznie pewna, że zdadzą. Brunetka była niska i krótko ścięta. Wydawała się zdenerwowana. Tak jak szatynka pamiętała, nazywała się Ochaco a jej zdolnością był brak grawitacji.
Niedaleko niej stał równie niewysoki chłopak o dużych oczach i zielonych włosach. Za to od niego na kilometr bił brak pewności siebie. Carmen nie była pewna jaką zdolność posiada ani nawet jak się nazywa. Po jego prawej zaś był nie kto inny jak Iida Tenya. Nienaturalnie wielka góra mięsa z silnikami w łydkach. Brat zawodowego bohatera.
Skąd jednak Irie to wszystko wiedziała? Razem z Mei siedziała całe wakacje i szukała informacji o ich rówieśnikach przystępujących do egzaminu. Mimowolnie Carmen zapamiętała ważne informacje o osobach, które rzuciły jej się w oczy. Tata Hatsume miał dostęp do ogromnej bazy danych o każdym obywatelu i przymknął oko na małe przeszukiwanie znajomych.
Z zamyślenia wyrwał dziewczynę głośne uderzenie w gong. Egzamin się rozpoczął. Razem z resztą uczestników rzuciła się do biegu. Prawdopodobnie wyglądali jak dzikie zwierzęta. Carmen nie lubiła tego, że to sobie uświadomiła.
Zza pierwszego budynku wyszedł robot za jeden punkt. Irie nawet nie myślała, żeby się z nim rozprawić, nie szła za resztą grupy, która już go niszczyła. Wbiegła do jakiejś ciemnej uliczki przy jednym z wieżowców. Kopiąc wywarzyła drzwi do środka i zastała tam schody. Nie miała czasu, więc gorączkowo szukała windy.
Na szczęście ją znalazła i przekonała się, że jest prąd. Jak na razie miała ogromnego farta. Weszła do środka i nacisnęła guzik z największą liczbą. Czekała aż się zatrzyma, nerwowo tupiąc nogą. Kiedy była na miejscu dosłownie wypadła na dach budynku. Nie miała czasu na podziwianie wspaniałego widoku. Stanęła niedaleko krawędzi, oczywiście utrzymując bezpieczną odległość. Carmen może nie miała lęku wysokości, ale gdzieś z tyłu głowy siedziały jej nieprzyjemne scenariusze.
Z tej perspektywy widziała niezbyt wyraźnie wszystkich uczestników i roboty. Nic nie kryło się przed jej wzrokiem. Z pasa wyciągnęła podręczną lornetkę i zlustrowała teren niedaleko niej. Znalazła grupkę maszyn za dwa punkty, do której niebezpiecznie szybko zbliżało się kilku kandydatów. Niewiele myśląc Carmen wycelowała pistoletem w pierwszego z brzegu. Pociągnęła za spust, ale pocisk chybił i trafił w metalową konstrukcję.
-Cholera!- powiedziała zirytowana. Nie mogła pozwolić sobie na tak idiotyczne błędy. Konstrukcja gwałtownie wybuchła przygniatając machiny. Nie traciła czasu i wystrzeliła serię naboi. Większość trafiła, tylko niektóre prześlizgnęły się obok jej celów. W jednej chwili było spokojnie, aby w drugiej nastąpiła ogromna eksplozja. Pochłonęła ona nie tylko dwu-punktowce, ale także obiekty obok. Wszystko zaczęło się zawalać, a grupa, która się tam zbliżała wycofywała się. Stracili bardzo wiele punktów, które mogli zdobyć.
Carmen policzyła, że zdobyła około czternaście punktów. Nie spoczywała na laurach i strzelała jak najęta. Przy każdym następnym razie celowała coraz lepiej. Skończyła liczenie, kompletnie zatraciła się w wystrzeliwaniu. Nagle przez lornetkę dostrzegła coś tak niespodziewanego, że musiała przetrzeć oczy ze zdziwienia. Chłopak, którego nie rozpoznała przed egzaminem podbiegł do robota z ogromnym zerem na boku i rzucił się na niego. Jego ręka stała się cała czerwona i wycelował nią w niego. Maszyna została dosłownie zgnieciona pod naciskiem jego siły. Irie wmurowało w ziemię.
Nie spodziewała się po nim czegoś takiego. Jego ciało bezwładnie opadało na ziemię, ale uratowała go Ochaco. Użyła swojej antygrawitacji i powoli położyła go na podłożu. Szatynka spojrzała na zegarek. Za minutę miał skończyć się egzamin, więc zaczęła się zbierać. Tym razem nie za bardzo się spieszyła więc wolnym krokiem przemierzała ulice miasta. Wyglądało jak każde inne, zwyczajne. Zastanawiało ją, ile czasu musiało im zająć zbudowanie tego wszystkiego. A może używali tego co roku?
Doszła z powrotem do bramy w towarzystwie kilku jej rówieśników. Chciała mieć pewność, że zda. Bardzo tego pragnęła. W ciszy odeszła do domu z nikim się nie żegnając. W domu musiała wszystko przeanalizować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro