Spotkanie
- Ej! Bekso! Przynieś mi coś do jedzenia!
- Jeff sam możesz to zrobić. Nie mam zamiaru ci usługiwać.
- Kurwa żaden pożytek z ciebie.
Jeff wstał i kanapy i udał się do kuchni.
- Jeff ma rację Bekso. Żaden z ciebie pożytek.
Powiedziała Nina która siedziała w fotelu na przeciwko mnie.
- A dajcie mi kurwa spokój.
Wyszłam z salonu i skierowałam się na poddasze. Wyszłam przez okno i usiadłam na dachu budynku. Po chwili z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
- Nikt mnie nie potrzebuje.
Szepnełam chowając twarz w dłoniach. Moja blond grzywka zasłoniła mi lewą stronę twarzy. Akurat gdzie miałam podbite oko. Po chwili koło mnie poczułam ciemną i mroczną aurę.
- Znów?
Spytała całkowicie czarna postać która usiadła koło mnie.
- tak...
Spojrzałam na TO. To mój demon ,tak jakby mój. Żywi się moją energią ,albo energią osób które zabijam.
- Powinnaś dać sobie z nimi spokój.
- Ale może w końcu...
- Nie An! Nie zaakceptują cię!
Demon wstał i zwrócił twarz w moim kierunku.
- Jesteś dla nich szkodnikiem który wtargł do ich domu! Z twoimi starymi i ludźmi ze szkoły było tak samo!
- Zamknij się!
Uderzyłam ją. Moja ręka zaczęła pięć tak samo jak policzek. Czuję jej ból ,a ona mój.
- O to mi chodziło słodziutka! Pokaż ,że możesz zrobić wszystko! Nie pokazuj że jesteś beksą!
Złapała mnie za ramiona i potrzasneła.
- Crybaby to mój pseudonim idiotko.
- Słaby ten psełdonim.
- Ej czekaj.
Zwróciłam głowę w stronę lasu. W kierunku naszego domu zbliżały się cztery postacie. Szybko wróciłam do środka i zbiegłam na dół.
- Ktoś się zbliża do rezydencji!
Krzyknęłam w stronę salonu. Wszyscy zabrali broń i wybiegli z rezydencji. Ja też zabrałam broń.
- *W końcu się przydałam. *
Pomyślałam. Dobiegłam do reszty przed domem.
- Ludzie to tylko cyrkowcy! Bekso ty idotko po chuj nas niepokoisz!
Krzyknął w moją stronę Ben. Stałam jak głupia z nożem w ręce patrząc na wszystkich. Wszyscy zaczęli wracać do rezydencji. Te cztery postacie zniknęły mi z oczu. Odwróciłam się w stronę rezydencji gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Padłam na kolana i zaczęłam płakać. Koło mnie pojawiła się ONA.
Obieła mnie lekko.
- Mówiłam. Nawet się nie staraj. Oni cię nie doceniają.
- Dziękuje ci.
- Do kogo ty mówisz?
Odwróciłam się. Za mną stał mężczyzna ubrany na czarno. Miał szarą skóre i złote oczy. Patrzył na mnie w skupieniu.
- N..nie ważne.
Szepnełam i wstałam ze spuszczoną głową.
- Jestem Puppeteer.
Powiedział i wystawił dłoń. Uścisnełam ją dalej mając spuszczoną głowę.
- Ja jestem Anna ,ale mówią mi...
- Beksa! Wracaj do domu! Zrobisz w końcu coś pożytecznego może?!
Odwróciłam się w drzwiach do rezydencji stał Masky. Przywódca Proxy.
- O cześć chłopaki.
Podniosłam głowę. Zaa Puppeterem stały jeszcze trzy postacie. Błazen z niebieskimi włosami ,czarno-biały wysoki na ponad dwa metry clown i młodo wyglądający mężczyzna z czerwonymi włosami.
- Ignorujcie ją i chodźcie do środka!
- Haha!! Dzięki Masky zaraz wejdziemy!
Krzyknął clown. Postanowiłam pójść za dom. Puki jeszcze się ta czwórka ze mnie nie śmieje. Masky wszedł po domu a ja odwróciłam się napięcie i zaczęłam się kierować w stronę ogrodu. Gdy to nagle coś złapało mnie za nadgarstek. To była ręką. Spojrzałam za siebie. Był to ten błazen.
- A ty gdzie się wybierasz lizaczku.
Uśmiechnął się do mnie i oblizał wargi. Poczułam ,że znów mam łzy w oczach. Wystraszyłam się go.
- Candy Pop! Wystraszyłeś ją! Odejdź od niej.
Podszedł do nas czerwonowłosy.
- Ok ok już.
Candy Pop odsunął się odemnie. Jason spojrzał na mnie.
- Jesteś cała w śniakach. Wszystko dobrze?
Zapytał odgarniając włosy z mojej twarzy. Zrobił wielkie oczy. No tak moja twarz nie wyglądała zbyt dobrze. Miałam podbite lewe oko ,szwy z lewej strony policzka i ścianka na prawym policzku.
- Kto ci to...
Nie wytrzymałam. Zaczęłam płakać i uciekłam do ogrodu. Schowałam się w małej altance za domem. Po kilku minutach szlochania usłyszałam krzyki z domu. Okno było otwarte więc co nieco słyszałam.
- kłócą się.
Powiedziała ONA. Przytaknęłam i spojrzałam na moje ręce.
- Masz coraz więcej śniaków. Za niedługo będziesz wyglądać jak śliwka.
Zaśmiała się. Ja się wymyśliłam na lekki uśmiech.
Siedziałam w altance do wieczora. Byłam zmęczona i głodna. Uznałam ,że czas wrócić do rezydencji. Weszłam tylnymi drzwiami. Starałam się iść tak by nikt mnie nie usłyszał. Stojąc na schodach przysłuchałam się rozmowie z salonu.
- Co ona was tak interesuje co? Ona jest nikim. Nawet zabijać dobrze nie potrafi -EJ
- Zgadza się. Czasami się zastanawiam dlaczego Slenderman jej nie zabił w tym lesie. - Ben
- Jest całkiem ciekawa - ???
- Ona?! Hahahha!!! Ona Jest żałosna- Jeff
- A skąd ona ma tyle śniaków? -???
- Bije ją - Jeff
- Co?! - kilka głosów
- No tak. Jest tutaj od 13 dni i już każdy ma jej dość. Cały czas tylko płacze i gada sama do siebie. - Ben
- Ona jest dziwadłem - Jane
- Może weźmiemy ją do siebie? - ???
- Do nas? - ???
- A bierzcie ją! Możecie z niej nawet dziwkę zrobić! Jeżeli wam się uda. Ja próbowałem ,ale jest strasznie uparta. -Jeff
Gdy to powiedział znów zachciało mi się płakać. Zgadza się ,Jeff próbował mnie kiedyś zgwałcić. Zaczęłam cicho szlochać.
- Nie płacz cukiereczku.
Poczułam ,że nadludzko wielkie ręce mnie podnoszą i wtulają w twardą klatkę piersiową. Spojrzałam do góry. To ten clown.
- Jason! Znalazłem ją!
Clown wszedł ze mną na rękach do salonu.
- Świetnie Jack!
Mężczyzna podszedł do nas ,a clown posadził mnie ostrożnie na ziemi.
- Gdzie ty byłaś? Szukaliśmy cię.
Powiedział zamartwiony. Jego miodowe oczy były takie piękne w tamtej chwili. Widziałam w nich smutek jak i troskę oraz szczęście.
- W ogrodzie.
Szepnełam.
- Płakałaś malutka?
Nagle Candy Pop wziął moją twarz w dłonie i mi się przyjrzał.
- N..n.... Tak...
Szepnełam i popatrzyłam mu w oczy. Od nich też bił smutek. Odwróciłam się. Koło mnie stał jeszcze Puppeteer i Jack. Patrzyli na mnie bardzo smutni.
- D.. dlaczego tak na mnie patrzycie?
Szepnełam.
- To znaczy?
Zwróciłam się w stronę Jasona.
- Macie smutek w oczach.
Powiedziałam. Patrzyli na mnie w lekkim szoku. Nagle podszedł do nas Toby.
- Operator powiedział ,że jeżeli chcesz możesz zamieszkać na parę dni u tych dziwadeł.
Zmierzył ich wzrokiem mówiącym ,,jesteście odrażający" a następnie tym samym wzrokiem zwrócił się w moją stronę.
- Ale nie myśl ,że cię uratujemy od nich. Mogą cię torturować ,zgwałcić czy nawet zabić. Więc możesz wybierać czy wolisz ich czy nas.
- Ja... Ja...
Szepnęłam i spuściłam głowę. Znów poczułam mroczną aurę.
- Idź z nimi! To lepsze od zostania z tymi dupkami! Zresztą ci debile tutaj CHCIELI cię zabić i zgwałcić. A oni... Na pewno tego nie zrobią. Zaufaj mi!
Spojrzałam na nią i wymusiłam cień uśmiechu.
- Pójdę z nimi.
Powiedziałam i spojrzałam pewnie na Tobiego.
- To się pakuj.
I odszedł. Zwróciłam się w stronę chłopaków.
- Nie przedstawiłam się wam do końca. Jestem Anna ,ale mówią mi Crybaby albo An.
Powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Ja jestem Jason the toy maker. Mów mi Jason.
Uśmiechnął się czerwonowłosy wziął moją dłoń i ucałował jej wierzch.
- Ja jestem Candy Pop! Ale mów mi Candy!
Uśmiechnął się szeroko błazen i nie przytulił. Zesztywniałam. Pierwszy raz zostałam przytulona.
- Ja jestem Laughing Jack! Możesz mi mówić Jack ,albo roześmiany! Cukierka?
Objął mnie ramieniem i drugą rękę na której była garść cukierków posunął mi pod nos.
- Tak dziękuje.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Gdy już miałam sięgać po słodycz złota nitka złapała mnie za nadgarstek. To był Puppeteer. Patrzył podejrzanie na roześmianego.
- Spokojnie! Te nie są zatrute!
Clown uśmiechnął się do niego. Ten puścił moją rękę a ja wzięłam różowego cukierka i zjadłam go. Był o smaku malinowym. Uśmiechnęłam się nieco szerzej. Kocham słodycze.
- Widzę ,że ci smakują moje słodycze!
Jack się uśmiechał jeszcze szerzej. Pokiwałam głową na tak.
- Ej! Jeżeli chcesz z nimi pójść to idź się pakować!
Krzyknął Jeff.
- Już idę!
Krzyknęłam w jego stronę i pobiegłam na poddasze do mojego pokoju.
Co myślicie? 😅
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro