4
Candy poruszyła się delikatnie. Minęło jednak kilka chwil zanim udało jej się otworzyć oczy. Podniosła lekko głowę i zauważyła że jest w dziwnie wyglądającym pomieszczeniu. Wyglądało jak sala operacyjna, ale taka opuszczona. Ściany były czarne, jakby przypalone, wszędzie były pajęczyny, a na ziemi i po kątach walał się zniszczony sprzęt medyczny. Candy podparła się rękami i podniosła się do pozycji siedzącej.
-Co...co się stało? Co to za miejsce?-zapytała dziewczynka sama siebie. Wiedziała jedno: musiała się stąd wydostać. Wstała i zaczęła szukać jakichkolwiek drzwi, lecz nie umiała ich znaleźć. Zauważyła nagle jakąś zasłonę. Odsłoniła ją i znalazła wyjście. Były to stare, zardzewiałe, przesuwne drzwi. Były one jednak szczelnie zamknięte. Obok znajdował się czytnik kart.
-Karta...muszę znaleźć kartę...-powiedziała Candy do siebie. Zaczęła jej szukać. Przeszukując jakąś szafkę znalazła coś na wzór karty pacjenta. Wzięła ją i zaczęła czytać.
Imię: Candy Saphyer
Wiek: 9
Wzrost: 140 cm
Data urodzenia: nieznana
Stan zdrowia: odpowiedni do przeprowadzenia przeszczepu
Dalsza treść była jej nieznana, ponieważ była zamazana. Dziewczyna nic z tego nie rozumiała. Czemu to jest jej karta? Skąd oni znają jej nazwisko? I o jakim przeszczepie wspominali? Przeszczepili jej coś? Candy miała wiele pytań, ale na żadne nie umiała znaleźć odpowiedzi. Nagle Candy zdała sobie z czegoś sprawę. Nie miała swojego plecaka. Musiała go poszukać. Zauważyła jakieś drzwi do innego pomieszczenia. Były lekko uchylone. Postanowiła tam wejść. Widok w środku sprawił że prawie zemdlała. Pokój był cały we krwi, jakby rozpętała się tu jakaś rzeź. Rozejrzała się po pokoju i zobaczyła na stoliku kolejną kartę pacjenta. Czyli to był kolejny pokój dla pacjenta. Karta była cała zakrwawiona, lecz udało jej się odczytać imię i nazwisko: Rachel Wilson.
-Rachel...?-zdziwiła się Candy. Rachel też tu była? Więc czemu nie ma jej w sali? Zobaczyła kolejne drzwi, były one jednak zamknięte. Kawałek dalej zobaczyła ciało. Dziewczyna pisnęła ze strachu, ale potem zasłoniła sobie usta rękami. Gdy nie usłyszała żadnych kroków, uspokoiła się. Przyjrzała się ciału. Był to mężczyzna w laboratoryjnym kitlu. Miał głęboką ranę na brzuchu i szyi. Trzymał kurczowo kartę do drzwi, którą potrzebowała Candy i...jej plecak. Już nie był w kolorze pudrowego różu, był teraz poplamiony krwią. Dziewczyna szybko wyrwała plecak z ręki nieboszczyka i założyła na plecy nie zważając na krew. Poczuła lekki ciężar, miś był w środku. Musiała jednak wziąć jeszcze kartę dostępu. Candy przełknęła głośno ślinę.
-D-dasz radę Candy...-starała się sama przekonać dziewczyna. Podeszła do mężczyzny i szybko zabrała kartę. Jeszcze raz rozejrzała się po sali w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Zauważyła tylko pistolet na ziemi, wyglądał on jednak na zniszczony.
-I tak nie umiesz posługiwać się bronią, więc czemu się przejmujesz?-zapytała samą siebie Candy. Jeszcze raz przeskanowała wzrokiem salę. Gdy w końcu uznała, że nie ma tu już nic więcej przydatnego, wyszła z pomieszczenia. Podeszła do żelaznych drzwi i przyłożyła kartę. Na szczęście działała. Drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem. Candy rzuciła gdzieś kartę i z niemałą trudnością starała się otworzyć drzwi. W końcu udało jej się uchylić je na tyle, by się przecisnąć. Jej oczom ukazał się zniszczony korytarz. Jeden jej koniec był zabarykadowany jakimiś krzesłami, szpitalnymi meblami i stołami operacyjnymi. Drugi koniec rozgałęział się i prowadził w kilku kierunkach. Candy bez zastanowienia poszła w tamtym kierunku. Niewiele się zastanawiając skręciła w prawo. Po jej głowie krążyło jednak ciągle to samo pytanie:
Co to za miejsce...?
Hello! Dzisiaj taki krótszy rozdzialik z horrorku, ponieważ większą akcję chcę zostawić na kolejny rozdział. Trzymajcie się cieplutko i cieszcie się tym ostatnim miesiącem wakacji. Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro