Epilog
Rozdział nie betowany pod względem błędów interpunkcyjnych, wybaczcie mi to.
~*~
Jungkook uśmiechnął się delikatnie.
Stał przed budynkiem szkoły, korzystając z faktu, że trwają lekcje i patrzył na zamknięte drzwi, atakowane przez drobinki śniegu. Zima szalała w pełni, obladzając chodniki, przyozdabiając drzewa, parapety, samochody i dachy ciężkim mokrym śniegiem, idealny do walki na śnieżki. Pogoda jednak pozbawiona była wiatru, a duże płaty śniegu wirowały na sporadycznych podmuchach. Zdawałoby się, że wszystko jest w porządku. Gdzieniegdzie dało się zobaczyć starsze pary spacerujące pod rękę, rodziny wybierające się na ostatnie przedświąteczne zakupy.
Patrzył na miejsce, w którym wszystko się zaczęło. W którym po raz pierwszy sięgnął po szkodzące mu substancje. W którym po raz pierwszy odbył rozmowę z Songhye. Pamiętał to jakby stało się zaledwie tydzień wcześniej, gdy podeszła do niego - siedzącego samotnie obok kolumny podtrzymującej dach tuż nad wyjściem. Nie pamiętał o czym rozmawiali, jednak samo wspomnienie zachwytu jej brązowymi oczami, jej miękkimi włosami przyprawiało go o delikatne ukłucie w sercu.
To ona była winna, lecz jej nie winił. Los chciał, by się spotkali i właśnie tak się stało.
Jungkook patrzył na miejsce, w którym wydarzyły się wszystkie złe rzeczy. Przypominał sobie więzy na nadgarstkach, czasami nadal krzyczał nocami i szarpał się próbując rozwiązać niewidzialne liny, przypominał sobie ciemność, która ogarniała go za każdym razem, gdy prosił o litość.
Zaśmiał się gorzkim tonem.
Gwałt. Tak bardzo powszechne, a jednak odległe pojęcie. Zdarzały się one w filmach, serialach paradokumentalnych, gazetach, książkach, wiadomościach - nigdy naprawdę. Nikt nigdy nie dowiedział się co działo się na zamkniętymi drzwiami kantorku sali gimnastycznej, nikt nigdy nie dowiedział się kogo skrew znaleziono na kafelkach męskiej łazienki.
W szkole zaczęło się pierwsze omdlenie, pierwsze stracenie kontaktu z rzeczywistością i pierwsze zachowanie, na które nikt nie zareagował. Wezwano Seokjina, najstarszego, który brał za niego odpowiedzialność i po sprawie. Nikt nigdy się nie zainteresował. Tuszowano każdą wpadkę, każdy wypadek i niepowodzenie oraz wszystko bo mogłoby zaszkodzić dobremu imieniu szkoły. Zatuszowano również artykuł oskarżający Jungkooka o handel narkotykami, by wszystko było w porządku.
Wszystko było w porządku.
"W porządku"
Zacisnął skostniałe palce na czapce z obrazkiem pingwina i wziął głęboki wdech, atakując mrozem swoje gardło.
Wydarzenie, mające miejsce na dachu kawiarni, która stała na tej samej ulicy, odwiedzało go co noc. Urwany krzyk rozbrzmiewał krótko i przerażająco w najgorszych koszmarach.
Wtedy wszystko się skończyło. Sprawa ta również została zatuszowana. Nikt nie poniósł odpowiedzialności, a oprawcami stały się ofiary.
Nie było już jego, nie było ich, nie było grupy, nie było niczego. Myśli, słów, łez, oddechu. Tylko wzrok utkwiony w wgniecionej masce i krwi plamiącej świeży śnieg.
Ciemność powoli pochłaniała Seul mimo wczesnej godziny, ciągnąc za sobą więcej śniegowych chmur. Gdzieś w tyle dało się słychać dzwoneczki, gdzieś indziej ktoś zapalał lampki w oknach i nad wejściem do domu.
Kilka okien w szkolnych klasach rozbłysło blaskiem, a za nimi toczyło się zwyczajne życie zwyczajnych, nie świadomych niczego ludzi. Życie Jungkooka było niemal takie same zaledwie półtora miesiąca wcześniej.
Wszystko zaczęło się półtora miesiąca wcześniej. Jego rozterki, jego myśli i jego kłopoty. Taehyung. Tehyung zaczął się półtora miesiąca wcześniej, zaczął się jego głos, jego ciepło, jego cierpliwość i jego uśmiech. W dniu, w którym czekał na niego przed szkołą, stojąc w tym samym miejscu, w którym teraz Jungkook. Przez całe półtora miesiąca wypełniony był sprzecznymi uczuciami, a górowała nad nim chęć bycia przy tym rudowłosym chłopaku, który podarował mu zbyt wiele, by móc o tym zapomnieć.
- Yah, gdzie twoja czapka? - wesoły głos chłopaka zabrzmiał wokół niego, a jego delikatne tony rozmył wiejący wiatr.
Jungkook spojrzał na trzymaną w dłoniach czapkę. Tą samą półtora miesiąca temu założył na rude kosmyki Taehyungowych włosów. Potarł zmarznięte palce i wytarł kilka łez spływających po jego policzku. Na jego czarnych włosach z pewnością odznaczały się drobinki płatków śniegu, które zdążyły przez kilka długich minut napadać. Strząsnął je dłonią i schował włosy pod przyjemnym materiałem czapki.
- Obiecuję, że jeszcze się zobaczymy, hyung - wyszeptał, unosząc głowę w górę, ponad dach szkoły, a kilka płatków zapieczętowało jego słowa, dotykając rozgrzanych ust. Kąciki jego ust uniosły się,nie dlatego, że się cieszył. Uniosły się, dlatego że wraz z upadkiem Taehyunga coś w nim pękło i uśmiech był jedyną rzeczą na którą mogła zdobyć się jego marna postać.
KONIEC
Zapraszam na kolejna notkę, która pojawi się wieczorem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro