Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•🐜It's Time To Staph, Okay?🐜•


×××

×××


- Boże Święty, Louis... Ja już zapomniałam o czym ty mówiłeś na początku... - Przyznałaś swojemu bratu, opowiadającemu od piętnastu minut jakąś historię, która według niego miała "odmienić twoje życie".

Jedyne co odmienia twoje życie, to memy, dzięki którym poprawiasz sobie humor. No i czasem Louis, który stara się wspierać twoją egzystencję po stracie twojej jedynej miłości - twojego kota, który nie przeżył operacji weterynaryjnej. Niby to tylko kot, ale wszyscy wiedzą, jak bardzo przywiązujesz się do zwierząt. Ktoś tylko go wspomni, a ty musisz wyjść z pomieszczenia, bo zaczynasz płakać. Na szczęście masz brata, który zawsze stara się poprawić ci humor i - nie ukrywajmy - wychodzi mu to.

Chociaż czasami Louis aż za bardzo wchodzi ci w dupę, jak na przykład dzisiaj.

- Więc zacznę od no... -

- nIE! Nie trzeba, jest okej. Już sobie przypomniałam... - Zaczęłaś zaprzeczać, bo nie chciałaś, żeby Louis znowu zaczął się rozgadywać.

- No to może znalazłabyś sobie chłopaka? Wiesz, do zabawy i tak dalej - Spytał się twój brat, a ty prawie zakrztusiłaś się sokiem.

- Jakiej znowu zabawy?! - spojrzałaś na niego z płomieniami w oczach

- No w chowanego, a w co chcesz się jeszcze bawić? - zapytał się, nie rozumiejąc twojej reakcji. Dopiero po chwili zrozumiał drugi sens swoich słów i głośno zaśmiał, co po chwili odwzajemniłaś.

Jednak szybko się opamiętałaś i przyjęłaś minę poważniejszą od samego Kapitana Ameryki - Nie potrzebuję chłopaka, po co mi on? - spytałaś się brata, który po chwili znów zaczął się nakręcać, na co westchnęłaś, bo wiedziałaś, że nie ma już odwrotu.

- No bo siostra mojego znajomego z baru mówiła, jak kiedyś widziała cię z tym typem, który pracował jako mechanik przy tym kebabie, gdzie robią dobre surówki, no i że już z nim nie jesteś i jej koleżanka powiedziała, że musi być ci smutno, więc ta siostra mojego znajomego powiedziała mu, żeby powiedział mi, że trzeba ci znaleźć chłopaka, co zamierzam teraz zrobić - skończył Louis, a ty stałaś w miejscu jak ten słup soli, starając się ułożyć sobie wszystko po kolei. Po kim on jest taki rozgadany?

- Louis, nie potrzebuję chłopaka. Jest mi dobrze samej - oczywiście skłamałaś, bo nienawidzisz być sama, ale jeżeli już szukałabyś chłopaka, to na pewno nie poprosiłabyś o pomoc swojego brata. Co to, to nie.

- Ale jak to? Przecież widzę, że jesteś smutna. Potrzebujesz kogoś takiego jak ja, tylko ze jeszcze z opcją całowania i dobrego w "riki tiki" - powiedział, po czym poruszył sugestywnie brwiami.

- Louis... Nie. - zaprzeczyłaś stanowczo.

- Louis tak! - krzyknął i z uśmiechem na twarzy pożegnał się z tobą i poszedł do siebie.

- Dlaczego akurat ja... - spytałaś samej siebie i zmęczona położyłaś się na kanapie, okrywając się kocem. Włączyłaś sobie muzykę i zasnęłaś na chwilę.

×××

- Zaraz, ale w jakim sensie "potrzebuje chłopaka"? I dlaczego akurat mnie? Przecież ja w ogóle nie jestem w jej typie! - oburzył się Scott, podając Louisowi talerz z grochówką, którą sam zrobił.

W gotowaniu może i nie był najlepszy, ale Louis nauczył go robić gofry i kilka innych rzeczy, które były zjadliwe, więc Scott ma teraz powód do dumy. Poza tym, Cassie kocha, kiedy tata jej gotuje, a wszysycy wiemy, że Lang jest w stanie zrobić wszystko dla swojej jedynej córki. Więc żeby nie wydawać pieniędzy na kursy, po prostu przyszedł do Louisa.

- A ty nie byłeś w niej zakochany w liceum? Dziwne... Chilly mówił mi coś innego... - zastanowił się Louis i wziął do ręki łyżkę, aby po chwili spróbować popisowej zupy swojego przyjaciela.

- Co? - zapytał Scott - A-ale skąd? Nie! Nie byłem! - zaczął się jąkać i wymachiwać rękoma - Zaraz, jaki znowu Chilly?? - zapytał, uspokajając się.

- Pamiętasz Freda, co grał w koszykówkę i połamał palec u nogi temu Chrisowi z przeciwnej drużyny?

- No pamiętam, a co? - zapytał Lang, siadając naprzeciw swojego przyjaciela.

- No to brat Chrisa koleguje się z kuzynem Matt'a. No wiesz, ten od panni Adams. No i on ma dziewczynę, która słyszała od swojej koleżanki, jak mówiłeś Richardowi, że kochasz [T.I]. No więc teraz możesz się z nią umówić! - zaproponował Louis, wycierając ze stołu zupę, którą przed chwilą przypadkiem rozlał.

- Ale ja nie chcę mieć dziewczyny. Już jedną miałem, a teraz Cassie nie ma matki. Przecież mogłaby jej nie zaakceptować... - westchnął smutno Scott, myśląc o tym, co mogłoby się wtedy wydarzyć.

Po rozwodzie ze swoją żoną, Cassie stała się dla Scotta najważniejsza. Dla swojej córki mógłby wywrócić i całe Stany Zjednoczone do góry nogami, aby zobaczyć uśmiech na jej twarzy. Codziennie rano dziękował Bogu za to, że może mieć ją przy sobie jeszcze jeden dzień dłużej. Bardzo cenił sobie każdą chwilę spędzoną ze swoją córką. Starał się nie popłakać, za każdym razem kiedy słyszał od niej zwykłe "kocham cię", bo wtedy czuł się doceniony za to, co dla niej robi. Cassie była ogromną szczęściarą. Kochała swojego tatę za dosłownie wszystko. Lang spędza z nią każdą wolną chwilę, co ona oczywiście docenia. Dziewczyna uważa Scotta za swój największy autorytet. Nie dość, że jest jej opiekuńczym ojcem, to jest też jej bohaterem. Stara się mu codziennie pokazywać, jak bardzo ważny dla niej jest. Mimo tego, co działo się w jej życiu, dziewczynka wydawała się być naprawdę szczęśliwa. Co jej się dziwić, każdy chciałby mieć takiego ojca, nie?

Scott na samą myśl o Cassie, uśmiechnął się, wracając jednak do rzeczywistości - Poza tym... Nawet jeżeeeli kiedyś ją lubiłem, to nie oznacza przecież, że teraz też ją lubię - Oczywiście skłamał, chcąc pokazać Louis'owi, że ten nie musi mu pomagać w jego życiu towarzyskim.

W liceum, Scott dzień w dzień miał nadzieję, że odezwiesz się do niego chociaż raz. Jemu do szczęścia wystarczało zwykłe "hej", żeby potem przez resztę dnia dosłownie skakać ze szczęścia. Jak tylko pomyślał o twoich włosach, oczach, o twoim uśmiechu, który samemu u ciebie wywołał... Po prostu nie mógł wyobrazić sobie kogoś cudowniejszego od ciebie. Niestety, ty nie widziałaś, że Scott coś do ciebie czuje, więc traktowałaś go jako zwykłego przyjaciela. On jednak nigdy nie był przez to smutny, albo zwiedziony. Jemu starczała sama świadomość tego, że nie jest dla ciebie jak powietrze i że lubiłaś spędzać z nim czas po lekcjach. Scott naprawdę był wtedy zakochany.

No ale wyszło jak wyszło, bo po liceum widzieliście się może... Z sześć razy? Z czego cztery były zaplanowane jako "przyjacielski wieczór'' wraz z Louisem, a pozostałe dwa były zwykłym, przypadkowym spotkaniem na mieście. Poza tym, nie chciałaś przerywać Scottowi w małżeństwie. A następnie w rozwodzie.

W sumie to ani trochę nie przeszkadzadzał ci fakt, że i Scott i twój brat uczestniczyli w mniejszych rabunkach. Zawsze starałaś się ich wspierać, nawet jeżeli im nie pomagałaś, bo nie chciałaś się w to mieszać. Dlatego kompletnie nie rozumiałaś, czemu matka Cassie zostawiła Scotta samego z córką. Przecież jak się kogoś kocha, to akceptuje się w nim wszystko, a nie tylko rzeczy, które sobie z niego wybierzesz. Powinna go wspierać, a ona tak po prostu wyjechała bez słowa, zostawiając tylko krótki list, który złamał Langowi serce, a on sam zaczął się o wszystko obwiniać.

- No weź, będzie fajnie - dalej prosił go Louis - Przecież nigdy ci nie powiedziała, że cię nie lubi, nie? - powiedział i dopił zupę, przechylajac talerz do swoich ust.

- Nie, naprawdę masz nic nie robić, rozumiemy się? - Scott zagroził swojemu przyjacielowi palcem.

- No dobra, nie będę się mieszać! Obiecuję! - Louis podniósł ręce w górę, na znak, że się poddaje.

×××

Siedziałaś sobie grzecznie przy stoliku, popijając gorącą czekoladę i patrząc na zegarek, który wskazywał grubo ponad godzinę dwudziestą pierwszą. Spojrzałaś na osobę przed tobą, która uroczo wcinała ciasto, po chwili oblizując usta z bitej śmietany.

- No i w sumie tak wyglada teraz sytuacja - Skończył opowiadać swój monolog Scott - Ale ogólnie to jakoś nam idzie, więc nie jest źle - uśmiechnął się w twoją stronę i oparł głowę na dłoni.

Odwzajemniłaś uśmiech i wzięłaś do ust kawałek swojego ciasta. Na zewnątrz okazywałaś miłą twarz, bo w końcu od dawna nie widziałaś się ze swoim dawnym przyjacielem, jednak w środku miałaś istne piekło i pełno pomysłów na to, jak zabić swojego brata za to, że cię nie posłuchał. W sumie jak zawsze.

- Dobra, będziemy się zbierać, nie? Już ciemno - uśmiechnełaś się, dopijając czekoladę i biorąc ostatni kawałek ciasta - Mogę cię odprowadzić do przystanku, bo mieszkam niedaleko - wstałaś i narzuciłaś na siebie kurtkę.

- O, jasne! Już, chwila - zgodził się Scott, również wstając i wsuwając krzesło na swoje miejsce - W takim razie chodźmy - zaproponował, po czym wziął cię ze sobą na zewnątrz.

Przez chwilę szliście w ciszy, którą po pewnym czasie przerwałaś - Przepraszam cię za niego. Nie chciałam, żebyś na darmo się tu wiózł przez pół miasta, tylko po to, aby zjeść kawałek ciasta i napić się czekolady - zaśmiałaś się, mówiąc oczywiście o swoim bracie, który jednak postanowił was zeswatać, mimo zakazów i twoich, i Scotta.

- Nie no, jest dobrze. I tak chciałem cię gdzieś wyciągnąć, bo zginął nam kontakt - Scott uśmiechnął się smutno i podrapał po karku - No chyba, że ty nie chciałaś, wtedy to wiesz, zrozumiem... - uznał i przestał mówić.

- Pewnie, że chciałam. Kto by nie chciał spotkać starego przyjaciela, nie? - zaśmiałaś się i szturchnęłaś go łokciem, starając się rozwiać sztywną atmosferę między wami - Poza tym i tak nie miałam co robić - uśmiechnęłaś się.

Po chwili staliście już na przystanku, ktory oświetlał tylko blask księżyca i lampa, postawiona kilka metrów dalej. Panowała między wami cisza i jedyny hałas robiły samochody, które od czasu do czasu was mijały.

- Wiesz, nie rozumiem jednej rzeczy, z tych, co mi mówiłaś - Przerwał ciszę Scott, który widząc twoje zaciekawione spojrzenie, zaczął mówić dalej - Jakim cudem nie masz chłopaka? Przecież każdy chciałby kogoś takiego jak ty. Ja w życiu bym ci nie odmówił. Znaczy!... W-wiesz o co mi chodzi... - Zamotał się Lang, patrząc na swoje buty ze wstydu. Po co on się w ogóle odzywał?

Ty jednak zaśmiałaś się i poklepałaś go po ramieniu - Wiem, Scott... Wszystko już wiem - wyszeptałaś mu do ucha, widząc nadjeżdżający po niego autobus. Twój przyjaciel spojrzał się na ciebie lekko zdezorientowany, a ty wykorzystałaś moment i złożyłaś na jego usta delikatny pocałunek.

- Nic a nic się nie zmieniłeś, Lang - zaśmiałaś się i zaczęłaś iść w swoją stronę, machając mu na odchodne.

Scott musiał jeszcze przez chwilę analizować to, co przed chwilą się stało, a dopiero potem wejść do autobusu. Nadal nie wierzył w to co się wydarzyło. W to, na co czekał od pierwszych dni liceum. W końcu mógł poczuć się dumny z tego, że jednak coś zrobił dobrze. I tak się właśnie czuł. Był szczęśliwy, że już po pewnym czasie spokojnie mógł nazywać cię swoją dziewczyną, a następnie narzeczoną, no i ostatecznie żoną.

A Louis i Cassie na tą właśnie wiadomość przybili sobie przyjacielską piątkę, bo ich misja oficjalnie została zakończona pomyślnie.







+++++++++++
Dobrze, w końcu napisałam do końca tego OneShota. Ogólnie to pojawiłby się on wcześniej, ale moja wena zrobiła sobie trochę dłuższą przerwę świąteczną i wróciła dopiero dzisiaj. Mam nadzieję, że to 'coś' przypadnie wam do gustu.

A ja tym czasem pójdę dokończyć swoją czekoladę, see ya! ~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro