Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Can You Feel It 8

*perspektywa Michaela*
Nareszcie w domu. Po dwóch tygodniach koncertowania w końcu wracamy. Mimo, że kocham scenę, ciągłe przenoszenie się z miejsca na miejsce jest męczące. Nawet nie można się porządnie wyspać, bo Joseph budzi nas już o świcie żeby zrobić próby. Joseph... Zastanawiacie się pewnie czemu do własnego ojca mówię po imieniu? Odpowiedź jest prosta, nie pozwala nam się do niego zwracać inaczej. Twierdzi, że zwracając się do niego po imieniu okazujemy mu szacunek. Nie rozumiem tego i pewnie nigdy nie zrozumiem, ale nic z tym nie możemy zrobić. Joseph jest jaki jest i już się nie zmieni.
Jednak od niedawna mam jeszcze jeden powód do radości z powrotu do domu, a jest nim...Rebecca. Nie mogę się doczekać aż ją zobaczę. Mam nadzieję że nie będzie na mnie zła za to że jej nie powiedziałem o wyjeździe, jednak sam dowiedziałem się w ostatniej chwili i nie było kiedy.

-W końcu jesteście! - Na przeciw nas wyszła mama i wyściskała każdego po kolei. - Trafiliście w sam raz na obiad - weszliśmy do domu i pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy było zjedzenie wspólnego posiłku. - Jak wam minęła podróż?

-Dobrze, ale długo - odpowiedział Tito.

-Opowiadajcie jak było - zachęciła nas. Bracia zaczęli opowiadać na początku o trasie, a później przeszli na temat dziewczyn.

-Tamta blondynka była przepiękna

-Aaa nic nadzwyczajnego, ta ruda to dopiero było coś... Widzieliście jakie miała...- w tym momencie mama popatrzyła się na Jarmeina karcącym wzrokiem - Jakie miała kolorowe kwiatki na sukience? - wszyscy zaczęli się śmiać.

-No tym razem ci się udało. - powiedziała mama. Reszta popołudnia minęła nam na luźnej rozmowie. Wieczorem chciałem iść odwiedzić Rebecce, jednak zrezygnowałem, bo po kilku godzinnej podróży byłem zmęczony i gdy tylko wszedłem do pokoju padłem na łóżko i zasnąłem.

*kilka dni później*

Stałem przed drzwiami domu Rebeki, czekając aż ktoś mi otworzy. Po dłuższej chwili drzwi się otwarły i stanął w nich jej dziadek.

-Dzień dobry - przywitałem się - Jest może Rebecca?

-Dzień dobry, jest, wejdź - zrobił mi miejsce w drzwiach - Ale nie wiem czy będzie chciała z tobą rozmawiać

-Nie rozumiem - popatrzyłem na niego pytająco.

-Od dwóch tygodni nie wychodzi z domu i nawet ze mną rozmawia tylko wtedy, kiedy musi. Ale spróbuj - Potaknąłem tylko głową - Tamte drzwi - wskazał na korytarz. Poszedłem w tamtą stronę i zapukałem. Kiedy nikt nie odpowiedział niepewnie uchyliłem drzwi i wszedłem do środka. Leżała na łóżku odwrócona tyłem do mnie

-Hej - powiedziałam. Kiedy mnie usłyszała spojrzała zdziwiona w moją stronę, ale po chwili zmarszczyła brwi...

*Perspektywa Rebeki*

Wiedziałam, że mamy gościa jednak nawet nie chciałam wiedzieć kto to jest. Jednak po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi, które po tym jak się nie odezwałam otworzyły się. Myślałam, że to dziadek, lecz nim zdążyłam się odwrócić usłyszałam głos należący do kogoś innego.

-Hej... - Spojrzałam zdziwiona w jego stronę. Był ostatnią osobą, której się spodziewałam. Myślałam, że już dał sobie spokój i zastanawiałam się po co tutaj przyszedł.

-Czego chcesz? - Spytałam może trochę niegrzecznie, ale byłam zła. Przez ponad 2 tygodnie nie dawał znaku życia, a teraz się nagle pojawia tylko po co? Po to żeby mi powiedzieć że to koniec?

-Rebbie co się stało?

-Jak to co? Nie odzywałeś się przez całe dwa tygodnie. Nie było mnie w szkole, a nawet nie zainteresowałeś się co się ze mną działo! - wykrzyczałam - Myślałam, że jesteś inny i to, że wiesz o moich rodzicach nic między nami nie zmieni! Jak mogłam się tak pomylić...

-Skończyłaś? - Spytał spokojnie. Nie odezwałam się - Wiem jak to mogło wyglądać, szczególnie, że wyjechaliśmy z braćmi zaraz po naszej rozmowie... - miałam już mu przerwać, ale nie dał mi dojść do słowa. - Właśnie wtedy dowiedzieliśmy się od Josepha, że mamy koncerty na drugim końcu USA i na drugi dzień już mieliśmy samolot. Nie miałem kiedy ci o tym powiedzieć. - Siedziałam przez chwilę w ciszy.

-Przepraszam - odezwałam się w końcu

-Za co ty mnie przepraszasz?

-Za to, że tak na ciebie naskoczyłam

-To zrozumiałe - uśmiechnął się - To jak zgoda? - Rozłożył ramiona.

-Zgoda - Niepewnie go przytuliłam. Jednak w tym momencie do pokoju wszedł dziadek. Szybko się od siebie odsunęliśmy i oboje spłonęliśmy rumieńcem. Dziadek na ten widok tylko się uśmiechnął i wyszedł.

-Kiedy wracasz do szkoły? - zapytał nagle Michael.

-Nie wiem... Narazie wolę nigdzie nie wychodzić - miał już o coś spytać, ale mu na to nie pozwoliłam - Nie pytaj, nie mam ochoty o tym gadać

-Rozumiem... Ale wracaj szybko, bo Ashley i jej paczka od wczoraj nie dają mi spokoju - zaśmiałam się. - Mówię ci! Jedna prawie wlazła za mną do łazienki, jak tak dalej pójdzie to nie zwytrzymam.

-Michael Jackson się denerwuje - zsczęłam chichotać
-Chciałabym to zobaczyć.

-Czy ty się ze mnie śmiejesz? - uniósł jedną brew - Rebecco Ross czy ty się śmiejesz z mojego poważnego problemu?

-Nie - zaśmiałam się - Po prostu wyobraziłam sobie ciebie jak się wkurzasz

-Myślisz że nie potrafię być zły? - zaczął stroić różne głupie miny

-Nie - zaczęłam jeszcze bardziej się śmiać.

-To się doigrałaś - zaczął się nade mną pochylać.

-Przecież wiem, że nic mi nie zrobisz - pokazałam mu język.

-Jesteś pewna?

-Tak - w momencie kiedy wypowiedziałam to słowo zaczął mnie łaskotać. - Dość! Haha Już Nie mogę! stop! - darłam się tak, że chyba było mnie słychać w całym domu. Przestał na chwilę.

-Więc? Już wierzysz?

-Nie - zachichotałam, aby go sprowokować, ale zanim ponowił "tortury" dodałam - Ale za to jesteś mistrzem łaskotek

-W sumie to też może być - podniósł się ze mnie.

-Chcesz się może czegoś napić? - Widziałam, że zmęczyło go to całe łaskotanie

-Soku pomarańczowego jeśli to nie problem

-Jasne, zaraz wracam - poszłam do kuchni. Po chwili wróciłam z dwoma szklankami soku. -Proszę

-Dziękuję - siedzieliśmy chwile w ciszy - Tak pomyślałem... Że może wpadnę w piątek, przyniosę ci zeszyty i pomogę nadrobić zaległości? - zaproponował nagle.

-A ty już nadrobiłeś wszystko?

-Prawie, ale do piątku zdążę - uśmiechnął się.

-To w takim razie zapraszam

-Więc jesteśmy umówieni. Wiesz może która godzina?

-Po 20...

-Ale się zasiedziałem - wstał z miejsca - Będę już się zbierał.

-Szybko minęło - odprowadziłam go do drzwi - Dziękuje za miło spędzony dzień

-Do usług - ukłonił się - To do zobaczenia - odprowadziłam go jeszcze wzrokiem do furtki po drugiej stronie ulicy, a potem zniknął z mojego pola widzenia...











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro