Rozdział 45
Himchan chrząka i rzuca nam poirytowane spojrzenie.
- My chyba nigdy tacy nie byliśmy, co? - pyta Bang.
Zelo wydaje głośny jęk i ciska w niego długopisem. Chyba zaczęli się spotykać. Ich zachowanie jest trochę inne, niż zazwyczaj. A tak dla jasności. Yongguk i Himcham zerwali ze sobą. W pewnym sensie to aż dziwne, że tak długo z tym zwlekali. Koniec wydawał się nieuchronny, choć z drugiej strony, podobnie było w przypadku wielu innych spraw. Które również dość długo się rozwiązywały.
Rozstali się w przyjaźni. Uznali, że nie ma sensu utrzymywać związku na odległość. I chyba obojgu ulżyło. Himchan jest zaaferowany przyszłymi studiami, a Bang... cóż, musi się pogodzić z faktem, że my wyjeżdżamy, a on zostaje. W sumie to nie wszyscy emigrujemy, Zelo przecież jeszcze zostaje i mam nadzieję, że losy tych dwojga złączą się na dobre, i będą razem szczęśliwi.
Przygotowujemy się do egzaminów w moim pokoju. Już zmierzcha i wpadająca przez okno lekka bryza porusza zasłonami. Lato jest blisko. Wkrótce znowu zobaczę Momo. Napisała mi nowego mejla. Między nami nadal jest trochę dziwnie, ale się staramy.
Siedzimy z Dae obok siebie, spleceni nogami. Jego palce krążą delikatnie po moim ramieniu. Wtulam się w niego, wdychając zapach perfum, i jeszcze tego czegoś, co jest charakterystyczne tylko dla niego, a czym cały czas nie mogę się nasycić. Całuje mnie w czoło, a ja przesuwam ręką po jego wspaniałych, poukładanych włosach.
Kocham je i mogę ich teraz dotykać, gdy tylko przyjdzie mi na to ochota.
A Dae się nawet nie irytuje. Zazwyczaj.
Wszyscy zaakceptowali nasz związek.
Co do nas, Dae miał rację. Między naszymi szkołami jest tylko dwie godziny drogi. W weekendy będzie zostawał u mnie, a w ciągu tygodnia będziemy się widywali tak często, jak to tylko możliwe. Będziemy razem. Obojgu nam spełniły się życzenia wypowiedziane przy okręgu - prosiliśmy o siebie. Dae powiedział, że prosił o mnie za każdym razem. Także wtedy, gdy wybrałem się na Big Bena.
- Mhm - mruczę, bo całuje mnie po szyi.
- Dość tego - oświadcza Himchan. - Idę stąd, bo zwariuję. Ulegajcie dalej czarowi hormonów, ja się żegnam.
Bang i Zelo też wychodzą. Pasują do siebie. Ładnie razem wyglądają. A my zostajemy sami. Tak jak lubię.
- Ha! - odzywa się Dae. - To właśnie lubię.
Sadza mnie sobie na kolana, a ja opasuję go nogami. Jego usta są miękkie jak atłas. Całujemy się, aż na zewnątrz zapalają się latarnie. Aż diwa operowa nie rozpocznie swojego stałego występu.
- Będzie mi jej brakowało - wyznaję.
- Zastąpię ją. - Głaszcze mnie po policzku. - Albo wybierzemy się do opery. Jak będziesz wolał.
Splatam palce dłoni z jego palcami.
- Najbardziej podoba mi się tutaj. Ta chwila.
- Czy to przypadkiem nie tytuł ostatniej powiesci twojego ojca? Ta chwila?
- Uważaj. Kiedyś go poznasz i sam się przekonasz, że wcal nie jest tak zabawny, jak to się wydaje.
Dae się krzywi.
- Och, więc Będzie tylko nieco mniej zabany, tak? W taki razie jakoś to chyba zniosę.
- Mówię serio! Musisz mi obiecać, tu i teraz, natychmiast, że mnie nie zostawisz, kiedy go poznasz. Bo większość ludzi by uciekła.
- Nie jestem jak większość ludzi.
Uśmiecham się.
- Wiem, ale i tak obiecaj.
Spogląda mi prosto w oczy.
- Youngjae, przysięgam, że nigdy cię nie opuszczę.
Moje serce w odpowiedzi zaczyna bić mocniej. I Dae o tym wie, bo bierze moją rękę i kładzie sobie na piersi, żeby pokazać, że jego również wali jak oszalałe.
- A teraz twoje kolej - mówi.
Nadal jestem oszołomiony.
- Na co?
Śmieje się.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz, kiedy poznasz mojego ojca.
Przez chwilę milczę.
- Myślisz, że może mnie nie zaakceptować?
- Och, jestem pewien, że tak będzie.
Okej. Nie na taką odpowiedź liczyłem.
Dae dostrzega mój niepokój.
- Youngjae, przecież wiesz, że mój ojciec nie lubi wszystkiego, co może mnie uczynić szczęśliwym. A ty uszczęsliwiasz mnie jak jeszcze nikt dotąd. - Uśmiecha się. - O, tak. On cię znienawidzi.
- A więc... to dobrze, że tak będzie?
- Nie obchodzi mnie, co on sobie pomyśli. Zależ mi tylko na tobie i tym, co ty myślisz. - Przytula mnie mocniej. - Choćby to, że uważasz, że powinienem przestać ogryzać paznokcie.
- Bo ogryzasz je prawie do krwi - zauważam z rozbawieniem.
- No i że trzeba prasować pościel.
- Ja wcale tego nie robię!
- Ależ robisz i jak to kocham. - Czerwienię się, a Dae całuje moje rozpalone policzki. - Ale wiesz, moja mama cię lubi.
- Naprawdę?
- Opowiadałem jej o tobie przez cały rok. Jest zachwycona, że ze sobą chodzimy.
Uśmiecham się w duchu i na zewnątrz.
- Już się nie mogę doczekać, kiedy ją poznam.
Dae również się uśmiecha, lecz po chwili w jego oczach pojawia się błysk niepokoju.
- A twój ojciec mnie zaakceptuje? Chyba nie jest jednym z tych ześwirowanych na punkcie ludzi innej orientacji?
- Nie. To znaczy, on się chyba domyśla, że wolę chłopców. I w sumie nie zawsze jest taki zły na jakiego wygląda.
Dae unosi swoje brwi do góry.
- No wiem! Ale powiedziałem "nie zawsze". Większość czasu jest. Tylko że... on chce dobrze. Wysyłając mnie tu, myślał, że robi dla mnie coś dobrego.
- I co? Miał rację?
- Patrzcie, jak się dopomina komplementów.
- Lubię komplementy.
Bawię się jego włosami.
- Podoba mi się sposób, w jaki je układasz. I często ci ich zazdroszę.
- Superrr - szepcze mi do ucha. - Bo długo nad tym ćwiczyłem.
W moim pokoju jest już ciemno. Otoczony ramionami Dae, w spokojnym milczeniu przysłuchuje się śpiewowi operowej diwy. Jestem zdumiony myślą, że będzie mi strasznie brakowało Londynu. Przez osiemnaście lat moim domem był Seul. Ale Londyn, choć spędziłem w nim tylko dziewięć miesięcy, bardzo mnie zmienił. A w przyszłym roku będę musiał poznać nową szkołę. Jednak już się tego nie obawiam.
Bo miałem rację. Dla nas obojga dom to nie miejsce, a ludzie.
I my go wreszcie odnaleźliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro