Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43


W jego oczach widzę zmieszanie, za którym pojawia się gniew.

- Słyszałeś nas? Hymm?

- Przykro mi...

- To niewiarygodne, że podsłuchiwałeś!

- To był przypadek. Przechodziłem tędy i... zobaczyłem cię. I byłem ciekaw, bo... tyle słyszałem o twoim ojcu. Przepraszam.

- No cóż - rzuca. - Mam nadzieję, że to, co zobaczyłeś, zaspokoiło twoją ciekawość. - Mija mnie i idzie dalej, ale ja chwytam go za ramię.

- Zaczekaj! Przecież nawet nie znam angielskiego, zapomniałeś?

- Przysięgnij, że nie zrozumiałeś ani słowa z naszej rozmowy.

Puszczam go.

- Nie mogę, bo zrozumiałem. Słyszałem wszystko.

Daehyun się nie porusza. Patrzy na chodnik, ale nie jest zły. Jest zmieszany.

- Hej. - Dotykam jego ramienia. - Nic się przecież nie stało.

- Stało się, Youngjae. Bardzo dużo się stało. - Odwraca gwałtownie głowę w stronę ojca, który nadal flirtuje z nieznajomą. Który nadal nie zauważył zniknięcia syna.

- Możliwe - mówię, szybko zbierając myśli. - Ale sam mi kiedyś powiedziałeś, że rodziny się nie wybiera. To jest prawdą również w twoim przypadku, wiesz?

Wpatruje się we mnie tak intensywnie, że zaczyna mi się robić bardzo nieswojo. Prawie tracę oddech. W końcu jednak zbieram się na odwagę i biorę go pod ramię, po czym pociągam za sobą. Przechodzimy jedną przecznice i siadamy przy stoliku przed kawiarenką z jasnozielonymi okiennicami. Mały chłopiec, siedzący w środku, szarpie zasłony i przygląda się nam.

- Opowiedz mi o swoim ojcu.

Daehyun sztywnieje.

- Opowiedz mi o nim - powtarzam.

- Nienawidzę go - mówi cicho.  - Nienawidzę każdą cząstką ciała. Nienawidzę tego, co zrobił mamie i co zrobił mnie. Nienawidzę tego, że ilekroć się spotykamy, zawsze jest z inną kobietą. I nienawidzę, że wszyscy mają go za uroczego, wspaniałego faceta, gdy tak naprawdę to podły sukinsyn, który woli mnie poniżyć, zamiast rozsądnie porozmawiać o mojej dalszej nauce.

- Wybrał dla ciebie uczelnię i dlatego nie chcesz z nim gadać.

- On nie chce, żebym był blisko niej. Woli, żebyśmy byli rozdzieleni, bo razem jesteśmy silniejsi od niego.

Dotykam jego dłoni i delikatnie ją ściskam.

- Daehyun, już teraz jesteś od niego silniejszy.

- Ty nic nie rozumiesz. - Zabiera rękę.  - Mama i ja jesteśmy od niego zależni. We wszystkim! On ma pieniądze i jeśli go zdenerwujemy, mama wyląduje na ulicy.

Jestem zdezorientowany.

- A co z jej malarstwem?

Daehyun prycha.

- Na tym się nie zarabia. A nawet jeśli, ojciec wszystko kontroluje.

Przez chwilę milczę. Tak wiele razy miałem do niego pretensje o to, że nasze problemy biorą się z jego niechęci do szczerej rozmowy, ale nie miałem racji. Nie w sytuacji, gdy prawda jest aż tak okropna. Gdy okazuje się, że od urodzenia był poniżany, pewnie też bity i to nie raz przez ojca.

- Musisz mu się postawić - oświadczam.

- Łatwo ci mówić...

- Nie, wcale nie jest mi łatwo! Nie jest łatwo widzieć cię w takim stanie. Ale nie możesz pozwolić, żeby zwyciężył. Musisz go przechytrzyć, musisz go pobić w jego własnej grze.

- Grze? - Wybucha gorzkim śmiechem. - Nie, dziękuję. Nie chcę być taki jak on.

Głowa pracuje mi na zwiększonych obrotach.

- Posłuchaj. Kiedy ta kobieta się pojawiła, on się całkowicie zmienił...

- Och, zauważyłeś? No, no.

- Zamknij się i słuchaj. Zrobisz tak. Wrócisz do ojca i jeśli ta baba nadal z nim jest, opowiesz, jaki jesteś szczęśliwy, że on wysyła cię do Berkeley.

Próbuje mi przerwać, ale ja pre dalej.

- A potem pójdziesz do jego galerii i powiesz to samo każdemu, kto tam pracuje. Następnie zadzwonisz do dziadków i im też powiesz to samo. I potem pochwalisz się przed wszystkimi ludźmi z jego życia.

- I on się wścieknie - kontynuuję. - To nie będzie przyjemne, ale twój ojciec bardzo dba o wizerunek, więc co mu pozostanie? Żeby zachować twarz, będzie musiał posłać cię do Kalifornii.

- To szaleństwo - mamrocze niepewnie. - Ale... właśnie dlatego może wypalić.

- Nie zawsze musisz sam rozwiązywać swoje problemy, wiesz? Właśnie po to ludzie zwierzają się przyjaciołom. - Uśmiecham się i dla podkreślenia słów szeroko otwieram oczy.

Daehyun kręci głową i chce coś powiedzieć.

- Idź! - popędzam go. - Teraz, póki ona tam jeszcze jest!

Widać, że się waha, więc go popycham.

- Idź! Idź już, idź.

Pociera niepewnie kark.

- Dzięki.

- Idź!

I Daehyun idzie.

A ja wracam do akademika. Bardzo się niepokoję o Dae, ale wiem, że musi się sam zmierzyć z ojcem. Musi mu się postawić. Gdy tak idę i rozmyślam, cieszę się, że wreszcie moglem mu się czymś zrewanżować. On dał mi tyle prezentów np. Notes dla osób leworęcznych. Żeby tylko mój pomysł okazał się skuteczny.

Postanawiam odrobić lekcję. Przerzucam notatki, aż natrafiam na zadanie z koreańskiego. Nasz ostatni dział, poezja. Zbiór wierszy Nerudy. Od Świąt Dziękczynienia stoi na półce nad biurkiem. Stoi tam, bo to przecież lektura szkolna, no nie? Kolejny zwyczajny prezent.

Ale to nie tak. Nie tak.

To znaczy, jasne, ze to nasza lektura, ale zarazem tomik poezji miłosnej. Naprawdę seksownej. Czemu miałby mi go dawać, gdyby ten gest był bez znaczenia? Mógł przecież kupić jakiś podręcznik.

Ale on mi dał w prezencie poezję miłosną.

Otwieram książkę na pierwszej stronie. Natychmiast pamięć przenosi mnie do pierwszego wieczoru w akademiku, do okręgu, do chwili, gdy po raz pierwszy czuję, że zakochałem się w Dae. I znów do okręgu w czasie Świąt Dziękczynienia. Znowu to samo uczucie. A potem z powrotem jestem w swoim pokoju i wpatruję się w tomik. Czemu po prostu mi nie powiedział? Czemu nie otworzyłem tego zbioru, gdy mnie o to prosił w czasie Świąt Bożego Narodzenia? I nagle ogarnia mnie silna potrzeba powrotu to tego miejsca, w którym wypowiada się swoje życzenia.

Zostało mi tylko kilka tygodni w Londynie, a ja nadal go nie zwiedziłem. Co ja robię w akademiku w sobotni wieczór? Wkładam buty, wypadam z budynku i z prędkością światła pędzę ulicami. Bardzo mi się spieszy. Chcę już być na miejscu. W tej chwili. Natychmiast. Nie umiem tego wytłumaczyć.

Oczy miasta śledzą mnie uważnie, gdy przebiegam przez most rozciągnięty nad rzeką. Widok budowli jest oszałamiający jak zawsze.

Kolejny raz Londyn budzi mój zachwyt.

Big ben. Ależ oczywiście!

Muszę wejść na górę. Muszę zobaczyć to piękne miasto z lotu ptaka, póki mogę. Kiedy płacę za bilet, odnoszę wrażenie, że ktoś mnie woła. Rozglądam się, ale nie dostrzegam nikogo znajomego.

Więc wchodzę na schody. Na pierwszym półpiętrze znajduje się sklep z pamiątkami. Nie zwracam na niego uwagi, tylko idę wyżej. I wyżej. Uff. Strasznie dużo schodów. Cholera, czy one się nigdy nie skończą?

No nie. Niemożliwe.

Jeszcze wyżej?

To idiotyczne. Nigdy nie kupię domu ze schodami. Nie będę miał nawet schodów na ganek. Wystarczy mi lekkie wzniesienie. Z każdym pokonany stopniem nienawidzę siebie za ten głupi pomysł, żeby tu wejść, do chwili aż docieram do wyjaśnia i...

Jestem naprawdę wysoko. Widzę okolice akademika!

Nachodzi mnie chęć zadzwonienia do Dae, lecz dochodzę do wniosku, że pewnie nadal jest z ojcem. Ehh, nieważne.

Jestem tu sam, więc siadam na rogu i oglądam miasto.

Wkrótce wyjeżdżam. Ciekawe, co powiedziałby tata, gdyby mnie teraz zobaczył, pogrążonego w melancholii z powodu pożegnania, mimo że tak bardzo nie chciałem opuszczać Seulu. Miał dobre intencje. Dopiero teraz to zrozumiałem. Z zadumy wyrywa mnie jakiś hałas dochodzący ze schodów - krzyk, a potem dudnienie kroków.

Ktoś wbiega na górę.

Wyluzuj, Youngjae. To na pewno tylko turysta.

Turysta, który wbiega na sam szczyt?

Przygotowuję się na atak i nie muszę długo czekać. Na platformę widokową wypada jakiś mężczyzna. Jest ubrany w króciutkie spodenki i buty sportowe. Wspinał się tu tylko dla rozrywki? Facet nie patrzy na mnie, tylko rozciąga się, biegnie w miejscu przez trzydzieści sekund, a potem wraca skąd przyszedł.

Ok. To było dziwne.

Z powrotem sadowię się w swoim kącie, lecz po chwili znów słyszę czyjś krzyk. Podrywam się na nogi. Dlaczego ten biegacz miałby krzyczeć? Tam musi być ktoś jeszcze. Ktoś, kto się wystraszył biegacza i tego, że spadnie. Na myśl przychodzi mi Daehyun i to, jak bardzo boi się wysokości. Ta osoba na schodach mogła wpaść w panikę.

Wyglądam na klatkę schodową.

- Halo? Good evening? All right? - Żadnej odpowiedzi. Schodzę kilka stopni w dół, zastanawiając się, czemu robię to ja, a nie ktoś inny. - Is somebody there? Can I help you?

Słyszę dziwne szuranie, więc schodzę jeszcze niżej.

- Halo? - Ten koleś pewnie nie zna angielskiego. Słyszę, że dyszy. Jest tuż pode mną, za zakrętem schodów... Pokonuję go i...

Wrzeszczę przerażony. I ten ktoś również się drze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro