Rozdział 27
- Youngjae, Youngjae, wolniej. Jongup jest z Momo? - pyta Daehyun przez telefon.
- Od Świata Dziękczynienia. Okłamy... okłamywała mnie przez ten cały czas!
W przedniej szybie auta kontury miasta na tle nieba są zamazane. Wieżowce błyszczą niebieskimi i białymi światłami. To tylko głupie prostokąty, zaprojektowane tak, aby wznosiły się jak najwyżej, wyżej od innych.
- Weź, proszę, głęboki oddech i zacznij od samego początku, dobrze? - mówi Daehyun.
Jimin i Yoon'a przyglądają mi się we wstecznym lusterku, gdy ponownie relacjonuje całą historię. Na łączach robi się cicho.
- Jesteś tam? - pytam.
- Jestem - potwierdza Daehyun zezłoszczonym głosem. - I bardzo żałuję, że mnie tam nie ma. Przy tobie. Żałuję, że nic nie mogę zrobić.
- Chcesz przyjechać i przylać jej ode mnie?
- Już pakuję moje gwiazdy ninja.
- Jestem idiotą. Nie mogę uwierzyć, że myślałem, że mu się podobam. To jest w tym najgorsze, że on nawet nie był mną zainteresowany.
- Brednie. Był zainteresowany.
- Nie, nie był - odpowiadam. - Momo tak powiedziała.
- Bo jest zazdrosna! Youngjae, słyszałem waszą rozmowę, kiedy do ciebie zadzwonił pierwszego wieczoru w Londynie. - Chcę zaprotestować, ale mi przerywa. - Każdy koleś z działającym fiutkiem musiałby być nienormalny, żeby się tobą nie zainteresować.
Zapada wypełniona zdumieniem cisza. Po obu stronach linii.
- Oczywiście chodzi o twoją inteligencję. I to, jaki jesteś zabawny. Nie, żebyś nie był atrakcyjny. Bo jesteś. Atrakcyjny. Och, niech to szlag...
Czekam.
- Jesteś tam jeszcze czy się rozłączyłeś, bo gadam jak poraniony idiota?
- Jestem.
- Boże, to wszystko przez ciebie.
Daehyun powiedział, że jestem atrakcyjny. I to już drugi raz.
- Daj już spokój. Jak tam mama? Przepraszam, cały czas gadam o sobie, a miało być o niej, a ja nawet nie spytałem...
- Spytałeś. To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłeś po odebraniu. I technicznie rzecz biorąc, to ja do ciebie zadzwoniłem. Żeby się zapytać, jak było na koncercie, i o tym właśnie rozmawiamy. A tak poza tym, to od razu z Busan poleciałem do San Francisco, ponieważ dziadkowie powiedzieli, że nie ma sensu, żebym u nich teraz przebywał, gdy moja mama leży w szpitalu.
- Och. - Gmeram palcami w futerku pluszowej pandy, która leży na podłodze. Ma naszytą na piersi satynową łatkę z napisem "I wuv u". Bez wątpienia prezent od Yoony. - Ale, tak czy inaczej, jak ona się ma? Twoja mama?
- Chyba... dobrze. - W głosie Daehyun'a nagle pojawia się znużenie. - Nie wiem, czy jest lepiej, czy gorzej, niż się spodziewałem. Pod pewnymi względami jest i tak, i tak. Wyobrażałem sobie najgorsze - siniaki i że bedzie strasznie chuda - i z ulgą stwierdziłem, że tak nie jest. Ale mimo wszystko, gdy ją zobaczyłem... jednak straciła sporo kilogramów. I jest wyczerpana. No i leży w wyłożonym ołowiem pokoju. Z tymi wszystkimi plastikowymi rurkami...
- Wolno ci u niej zostawać? Jesteś tam teraz?
Przez chwilę nic nie mówi, a ja zaczynam się bać, że posunołem się za daleko. Ale w końcu się odzywa.
- On tu jest. A ja jakoś go znoszę. Ze względu na mamę.
- Daehyun?
- Taa...?
- Przykro mi.
- Dzięki. - Jego głos jest teraz cichszy, tymczasem Jimin skręca w ulicę w pobliżu mojego domu.
Wzdycham.
- Będę musiał kończyć. Już prawie dojeżdżamy. Jimin i Yoon'a mnie podwieźli.
- Jimin? Twój były chłopak?
- Nie chciałem się tułać autobusami. Jeszcze bym nie wsiadł do tego co trzeba i no...
Cisza.
- Hm.
Rozłączamy się, a Jimin wjeżdża na podjazd. Yoon'a odwraca głowę i się gapi.
- To było interesujące. Z kim rozmawiałeś?
Jimin sprawia wrażenie nieszczęśliwego.
- No co? - pytam.
- Rozmawiałeś z tym kolesiem, a z nami nie chciałeś?
- Przepraszam - mamroczę, gramoląc się z wozu. - To po prostu przyjaciel. Dzieki za podwózkę.
Jimin również wysiada. Yoon'a chce pójść w jego ślady, ale on posyła jej ostre spojrzenie.
- To znaczy, że co? - woła za mną. - My nie jesteśmy już twoimi przyjaciółmi?
Powłócząc nogami, zmierzam do domu.
- Jestem zmęczony, Jimin. Idę spać.
Jednak on i tak mnie dogania. Wyciągam z kieszeni klucz do drzwi, ale Jimin łapie mnie za rękę i nie pozwala jeszcze otworzyć.
- Słuchaj, rozumiem, że nie chcesz o tym mówić, ale powiem ci jedno, nim pójdziesz pogrążać się w rozpaczy...
- Jimin, błagam...
- Jongup to nie jest fajny gość. Nigdy nie był. Nie wiem, co ty w nim widziałeś. Ze wszystkimi się kłóci, kompletnie nie moża na nim polegać...
- Po co mi to wszystko mówisz? - Wyszarpuję rękę z jego uścisku.
- Wiem, że nie lubiłeś mnie tak, jak ja ciebie. Wiem, że wolałbyś być z nim i już dawno się z tym uporałem. Pogodziłem się i mi przeszło.
Ogarnia mnie totalne zawstydzenie. Mimo że wiedziałem, iż Jimin miał świadomość, że Jongup mi się podoba, to jednak to straszne słuchać, jak mówi o tym na głos.
- Ale nadal jestem twoim kumplem. - Wydaje się naprawdę przejęty. - I nie chcę już więcej patrzeć, jak marnujesz energię na tego kretyna. Przez cały czas bałeś się z nim porozmawiać o tym, co się między wami dzieje, ale gdybyś go zapytał, może odkryłbyś, że nie jest wart twojej sympatii. Tyle że nie zapytałeś. Nigdy go o to nie pytałeś, prawda?
Jestem przytłoczony uczuciem zranienia. Ból jest nieznośny.
- Idź już sobie, proszę. Zostaw mnie - mówię szeptem.
- Youngjae. - Jimin obniża ton głosu i czeka, aż na niego spojrzę. - Co by nie mówić, Momo i on postąpili źle, że ci nie powiedzieli. Zasługujesz na lepsze traktowanie. I mam nadzieję, że ten gość, z którym przed chwilą rozmawiałeś... - Jimin pokazuje na moją komórkę, którą trzymam w dłoni - ...to ktoś lepszy od Jongup'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro