Rozdział 22
W sobotę znowu szwędamy się po mieście, coś jemy i idziemy do kina, a potem dochodzi do krępującej rozmowy na schodach, która się kończy obecnością ciepłego ciała w moim łóżku. Potem następuje układanie się i szukanie wygodnej pozycji, i wreszcie sen.
Ale nawet z tymi krępującymi momentami jeszcze nigdy tak dobrze nie spędziłem ferii.
Jednak w niedzielę rano sytuacja się zmienia. Kiedy się budzimy, Daehyun, prostuje się, niechcący trafiając ręką w moje krocze. Co nie tylko cholernie boli, ale też oboje nas wprawia w straszliwe zakłopotanie. Potem przy śniadaniu znowu robi się zdystansowany. Sprawdza wiadomości w telefonie, a ja gadam. Gapi się na ulicę przez okno kawiarni. I zamiast zwiedzać Londyn, mówi, że ma lekcje do odrobienia.
Jestem przekonany, że to prawda. Ostatnio nie bardzo przykładał się do nauki. Ale w jego głosie jest coś odstręczającego. Znam prawdziwy powód, dla którego się wycofuje. Uczniowie wracają do akademika. Bang, Himchan, Zelo będą tu wieczorem.
Podobnie jak Taeyeon.
Staram się nie brać jego zachowania do siebie, ale to boli. Zastanawiam się nad pójściem do kina, w końcu jednak wybieram pracę domową z historii. A potem sam przed sobą udaję, że ją odrabiam, choć tak naprawdę ciągle tylko nasłuchuje, co się dzieje piętro wyżej. Daehyun jest tak blisko, a zarazem tak daleko. Gdy zaczynają się pojawiać uczniowie, w akademiku robi się coraz głośniej i jest mi coraz trudniej rozróżniać poszczególne dźwięki. Już nawet nie wiem, czy Daehyun nadal siedzi u siebie.
Koło ósmej wpada Zelo i wybieramy się razem na kolację. On zaczyna paplać o swoim pobycie w domu, ale moje myśli są gdzie indziej. Pewnie jest teraz z nią. Przypominam sobie moment, gdy zobaczyłem ich razem po raz pierwszy - jak się całowali, a ona wsuwała mu ręce we włosy - i tracę apetyt.
- Jesteś dzisiaj bardzo milczący - zauważa Zelo. - Jak ci minęły ferie? Zdołałeś wyciągnąć Daehyun'a z pokoju?
- Poniekąd. - Nie mogę mu opowiedzieć o naszych nocach, ale z jakiegoś powodu nie chcę też opowiadać, co robiliśmy za dnia. Chcę zachować te wspomnienia dla siebie. W tajemnicy.
Ich pocałunek. Dłoń Taeyeon w jego włosach. Żołądek mi się wywraca.
Zelo wzdycha.
- A ja miałem nadzieję, że wreszcie wylezie ze swojej skorupy. Trochę pospaceruje, powdycha świeżego powietrza. No wiesz, poszaleje.
Ich pocałunek. Dłoń Taeyeon w...
- Hej, wy chyba nie zrobiliście nic wariackiego, gdy nas nie było, co? - niepokoi się nagle Zelo.
Prawie dławię się kawą.
Następnie kilka tygodni mijają mi jak we mgle. Jest więcej nauki, bo nauczyciele chcą nadgonić z programem. Dlatego często siedzimy po nocach i kujemy, szykując się do końcowych egzaminów. Po raz pierwszy zauważam, że w tej szkole panuje naprawdę duża rywalizacja. Uczniowie poważnie traktują naukę i w akademiku jest niemal tak cicho jak podczas Świąt Dziękczynienia, gdy nikogo tu nie było.
Przychodzą odpowiedzi z wyższych uczelni. Przyjęto mnie do wszystkich, do których złożyłem podanie, ale prawie nie ma czasu tego świętować. Himchan dostaje się do tej w Londynie i tej drugiej w Rzymie. Daehyun nie rozmawia o studiach. Żadne z nas nie wie, gdzie złożył podanie, ani czy w ogóle złożył, a on zmienia temat, ilekroć go poruszamy.
Jego mama skończyła chemioterapię i ma ostatni tydzień zewnętrznej radioterapii. W przyszłym tygodniu, gdy wszyscy już będziemy w domu, rozpocznie pierwszą wewnętrzną radioterapię. Wymaga to trzech dni pobytu w szpitalu i ja się cieszę, że Daehyun będzie wtedy przy niej. Twierdzi, że jest w dobrym nastroju i dobrze się czuje - na tyle, na ile jest to możliwe w danych okolicznościach - ale Daehyun niecierpliwie czeka, aż się o tym przekona na własne oczy.
Dzisiaj mamy pierwszy dzień żydowskiego święta Chanuka i z tej okazji nauczyciele nie zadali nam lekcji i nie robili sprawdzianów.
Cóż, głównie ze względu na takiego jednego z naszej klasy. Jest jedynym Żydem w ASP.
Razem z przyjaciółmi jesteśmy w domu towarowym. Korzystając z wolnego popołudnia, robimy zakupy. W sklepie jest pięknie w ten znajomy sposób. Błyszczące czerwone i złote wstążki spływają z podwieszonych pod sufitem świątecznych wieńców. Zielone girlandy i białe światełka zdobią boki ruchomych schodów. A z głośników płynie amerykańska piosenka.
- Tak w ogóle to nie mieliście iść, gdzieś na jakieś spotkanie z kimś? - zwraca się Zelo do Banga.
- Dopiero o zmierzchu. Choć w gruncie rzeczy... - Yongguk spogląda na Himchan'a - chyba powinniśmy już lecieć, jeśli nie chcemy się spóźnić na kolację z Heechul'em.
Himchan sprawdza godzinę w telefonie.
- Masz rację. Lepiej chodźmy.
Żegnają się i zostajemy we troje. Jestem zadowolony, że Zelo jest z nami. Od Święta Dziękczynienia moje stosunki z Daehyun'em uległy oziębieniu. Taeyeon to jego dziewczyna, a ja jestem tylko przyjacielem. I coś mi się zdaje, że gnębią go wyrzuty sumienia za to, że pozwolił sobie przekroczyć granicę. Ja natomiast czuję się winny, że go do tego zachęcałem. Żadne z nas nie wspomina słowem tamtego weekendu i mimo że nadal siedzimy obok siebie na posiłkach, to między nami tkwi teraz to coś. Nasze kontakty nie są już tak swobodnie jak wcześniej.
Na szczęście nikt tego nie zauważa. Taką mam przynajmniej nadzieję. Raz tylko widziałem, jak Bang mówił coś pocichu do Daehyun'a i wskazywał na mnie. Nie wiem, o czym była mowa, ale Daehyun pokręcił głową na znak, żeby Yongguk się zamknął. Ale mogło im chodzić o cokolwiek.
- To co, wracamy? - Daehyun unosi małą prezentowa torebkę. - Ja już kupiłem wszystko co trzeba.
- Ooo, a co takiego? - ciekawi się Zelo. Zagląda do torebki i wyciąga z niej delikatną błyszczącą chustkę. - To dla Taeyeon?
- O cholera.
Zelo nieruchomieje.
- Nie kupiłeś nic dla niej?
- Nie, chustka jest dla mamy. Wrrr. - Mierzwi ręką włosy. - Nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że w drodze powrotnej zajrzymy jeszcze do WooYeah?
WooYeah to słodki mały sklepik z artykułami dla artystów, taki, z powodu którego chciałbym mieć jakiś pretekst do zakupienia zestawu farb olejnych i pasteli. Zelo i ja poszliśmy tam z Himchan'em w zeszłym tygodniu, bo chciał kupić nowy szkicownik dla Banga.
- Ho, ho, gratulacje, Daehyun - odzywam się. - Zdobywasz dzisiaj główną nagrodę dla najbardziej kiepskiego chłopaka roku. A myślałem, że to Doha jest najgorszy. Widzieliście, co się dzisiaj stało na matmie?
- Masz na myśli to, że Cl przyłapała go na pisaniu sprośnych SMS-ów do Sandary? - upewnia się Zelo. - Już się bałem, że dźgnie go ołówkiem w szyję.
- Byłem zajęty - tłumaczy się Daehyun.
Zerkam w jego stronę.
- Przecież tylko żartowałem.
- Cóż, mógłbyś sobie odpuścić te swoje idiotyczne żarty.
- Wcale nie są idiotyczne, a ty nie musisz być taki nadęty...
- Odchrzań się, dobrze? - Wyrywa torebkę z rąk Zelo i posyła mi wściekłe spojrzenie.
- Hej! - stopuje nas Zelo. - Jest Boże Narodzenie. Przestańcie się kłócić.
- My się nie kłócimy - odpowiadamy jednocześnie.
Zelo kręci głową.
- Daehyun ma rację. Chodźmy stąd, bo od tego miejsca dostaję już ciarek na całym ciele.
- A ja uważam, że jest ślicznie przystrojone - mówię. - Zresztą wolę patrzeć na wstążki niż na martwe króliki.
- Tylko znowu nie króliki - jęczy Daehyun. - Jesteś tak samo upierdliwy jak Himchan.
Przeciskamy się przez świąteczny tłum.
- Bo rozumiem jego przygnębie! To, jak te zwierzęta wisiały, jakby zdechły od wykrwawienia się przez nos. Straszne. Biedny Shishimato. - Wszystkie sklepy w Londynie przeszły same siebie w ustrajaniu witryn i rzeźnicy nie stanowili w tym wyjątku. Mijam martwe króliki za każdym razem, gdy udaję się do kina.
- W razie gdybyś nie zauważył, Shishimato żyje i czuje się świetnie na swoim szóstym piętrze - irytuje się Daehyun.
Wychodzimy szklanymi drzwiami na ulicę. Pełno tu spieszących się przechodniów. Niebo jest białoszare. Wygląda, jakby za chwilę miał spaść śnieg, ale to nigdy nie następuje. Klucząc między ludźmi, zmierzamy w stronę metra. Jest chłodno, ale nie przejmująco chłodno; w powietrzu unosi się dym z kominów.
Daehyun i ja kontynuujemy naszą sprzeczkę na temat królików. Wiem, że jemu też nie podobają się wystawy z nimi, ale z jakiegoś powodu ma ochotę na kłótnię. Zelo jest nami zmęczony.
- Przestaniecie wreszcie? Psujecie mi świąteczny nastrój.
- Tak przy okazji świątecznego nastroju - zaczynam, zwracając się do Zelo, ale wcześniej spoglądając wymownie na Daehyun'a. - Nadal mam ochotę na przejażdżkę na jednym z tych diabelskich młynów rozstawionych przy jednej z ulic.
Daehyun zerka na mnie ze złością.
- Poprosiłbym cię, żebyś mnie tam zabrał, ale wiem, co odpowiesz - mówię i natychmiast robi mi się wstyd. Mam wrażenie, jakbym go spoliczkował. Boże, co się ze mną dzieje?
- Hyung - rzuca z wyrzutem Zelo.
- Przepraszam. - Spuszczam wzrok. - Nie wiem, czemu to powiedziałem.
Facet z czerwonymi policzkami, stojący przed supermarketem, głośni wyklina. Sprzedaje kosze wypełnione ostrygami w lodzie i choć musi mieć zmarznięte dłonie, bez zastanowienia zamieniłbym się z nim miejscami. Błagam, Daehyun, powiedz coś.
Ale on tylko wzrusza ramionami.
- Nic się nie stało.
- Youngjae, miałeś ostatnio jakieś wiadomości od Jongup'a? - pyta Zelo, koniecznie chcąc zmienić temat.
- Taa. Właśnie wczoraj wieczorem wysłał mejla. - Tak szczerze, to od jakiegoś czasu nie myślę za wiele o Jongupie. Ale skoro Daehyun znowu definitywnie i nieodwołanie usunął się z obrazka, zaczynam się zastanawiać, co mnie czeka podczas świątecznej przerwy. Ostatnio rzadko rozmawiałem z Jongup'em i Momo, bo byli zajęci kapelą i jak my wszyscy przygotowaniami do egzaminów. Tym bardziej więc wczorajsza wiadomość mnie zaskoczyła i... podekscytowała.
- I co pisał? - docieka Zelo.
" Wybacz, że się nie odzywałem, ale ciągle mamy próby. Momo mówi, że będziesz na naszym występie. Czekam na to, Yoo Youngjae. Do zobaczenia. Jongup. "
- Niezbyt długi mejl, ale pisze, że czeka - dodaję.
Zelo szeroko się uśmiecha.
- Ty pewnie też już nie możesz się doczekać waszego spotkania.
Wzdrygamy się na odgłos tłuczącego się szkła. To Daehyun kopnął butelkę, która wpadła do rynsztoka.
- A tobie co? - pyta ze zdziwieniem Zelo.
Ale on odwraca się do mnie.
- Miałeś już okazję zajrzeć do tego tomiku poezji ode mnie?
Jestem tak zaskoczony pytaniem, że odpowiadam dopiero po dłuższej chwili.
- Eee, jeszcze nie. Mamy go przecież przeczytać dopiero na następny semestr.
- No tak, cóż. Tak sobie tylko pytam. Bo nic nie wspominałeś... - Milknie zniechęcony.
Rzucam mu pełne zdziwienia spojrzenie i zaczynam gadać, żeby zapełnić niezręczna ciszę.
- Tak się cieszę, że jadę do domu. Mam lot o szóstej rano w tę sobotę, więc muszę wstać okropnie wcześnie, ale warto. Dzięki tamu zdążę zobaczyć występ Jongup'a. Ma być w sobotę wieczorem - dodaję.
Głowa Daehyun'a gwałtownie podrywa się do góry.
- O której odlatujesz?
- O szóstej rano - powtarzam.
- Ja też - mówi. - To znaczy zachaczam o Seul, bo jadę na kilka dni do Busan odwiedzić dziadków. Ojciec stwierdził, że ma na tyle kasy, abym mógł tam polecieć, a potem jechać do mamy do San Francisco. Założę się, że tym samym samolotem. Powinniśmy wziąś jedną taksówkę na lotnisko.
Czuję w żołądku jakiś ucisk. Sam nie wiem, czy chcę z nim jechać. Te nasze sprzeczki i godzenie się są takie dziwne. Szukam jakiejś wymówki, ale nic odpowiedniego nie przychodzi mi do głowy...
- No więc jak? Wspólna taksówka?
Wzdycham.
- To o której się spotykamy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro