Rozdział 19
Spacerujemy przez uliczki miasta. W końcu Daehyun spogląda na mnie. Jego głos brzmi spokojnie.
- Poszukamy restauracji z indykiem?
Mijają godziny sprawdzania menu w różnych miejscach, zanim znajdujemy coś, co nam odpowiada. Poszukiwania przemieniają się w zabawę, wyprawę odkrywczą, coś, w czym możemy się zatracić. Musimy zapomnieć, że nie jesteśmy w domu.
Gdy w końcu znajdujemy restaurację, która się reklamuje, że obchodzi Święto Dziękczynienia, wiwatujemy z radości, a ja wykonuję taniec zwycięstwa. Kelner jest trochę wystraszony naszym entuzjazmem, lecz mimo wszystkiego prowadzi nas do stolika.
- Wspaniale - oświadcza Daehyun, gdy pojawia się główne danie. Unosi kieliszek gazowanej wody i szeroko się uśmiecha. - Za odnalezienie w Londynie restauracji serwującej indyki.
Też się uśmiecham.
- Za twoją mamę.
Jego uśmiech nieco przygasa, ale po sekundzie na usta wypływa inny, za to cieplejszy.
- Za mamę.
Stukamy się kieliszkami.
- No więc, hm, możemy o tym nie rozmawiać, jeśli nie chcesz, ale jak ona się czuje? - Pytanie pada z mych ust, nim zdążę się powstrzymać. - Bardzo jest wymęczona radioterapią? Ma apetyt? Czytałem, że jeśli człowiek co wieczór nie nasmaruje się kremem, może dostać poparzeń. I tak się zastanawiam... - Milknę na widok wyrazu jego twarzy. Ma taką minę, jakby wyrosły mu kły. - Wybacz. Wtykam nos w nie swoje sprawy. Już się za...
- Nie - przerywa mi. - Nie o to chodzi. Tylko że... jesteś pierwszą osobą, która wie coś na ten temat. Skąd... Skąd ty...?
- Och. Hm. Tak się martwiłem, że zrobiłem rozeznanie. I stąd moja... wiedza - kończę nieco nieskładnie.
Przez chwilę siedzi i nic nie mówi.
- Dziękuję ci.
Opuszczam wzrok na serwetkę na moich kolanach.
- Przecież to nic takiego.
- Właśnie przeciwnie. Gdy próbuję pozmawiać o tym z Taeyeon, nie ma najmniejszego, cholernego pojęcia... - Przerywa, jakby się zorientował, że powiedział za dużo. - Tak czy inaczej, dzięki.
Znowu napotykam jego wzrok i widzę, że patrzy na mnie ze zdumieniem.
- Bardzo proszę - odpowiadam.
Resztę posiłku spędzamy na rozmowie o jego mamie. I kiedy wychodzimy z budynku, też o niej rozmawiamy. Idziemy wzdłuż rzeki. Księżyc jest w pełni, świecą się latarnie i Daehyun mówi i mówi, aż w końcu ma się wrażenie, że zrobił się lżejszy o dobrych kilka kilogramów.
Zatrzymuje się.
- Nie chciałem tyle gadać.
Biorę głęboki oddech, wciągają w płuca powietrze.
- A ja się cieszę, że się wygadałeś.
Jesteśmy na ulicy, w którą skręciliśmy, żeby dotrzeć z powrotem do akademika. Daehyun patrzy na nią z wahaniem, a potem nagle rzuca niespodziewaną propozycję.
- Chodźmy do kina. Nie chcę jeszcze wracać.
Nie musi prosić dwa razy. Znajdujemy kino, w którym puszczają nowy film, amerykańską komedię, i oglądamy ją dwa razy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałem, a siedząc obok Daehyun'a śmieję się jeszcze bardziej. Dochodzi druga w nocy, gdy docieramy do akademika. Recepcja przy wejściu jest pusta, a światła w mieszkaniu Krisa zgaszone.
- Chyba jesteśmy sami w całym budynku - zauważa Daehyun.
- W takim razie nikt nie będzie krzyczał, jeśli zrobię coś takiego! - Wskakuję na biurko recepcji i paraduje po nim w tę i z powrotem, Daehyun wyśpiewuje na całe gardło jakąś piosenkę, a ja kołyszę się w jej takt. Kiedy kończy, wykonuję głęboki, pełen gracji ukłon.
- Szybko! - mówi.
- Co? - Zeskakuję z biurka. Pojawił się Kris? Widział nas?
Ale on biegnie ku klatce schodowej, otwiera drzwi i głośno krzyczy. Aż podskakujemy, gdy wraca do nas echo tego krzyku, i potem już razem drzemy się na całe gardło. Wrażanie jest niesamowite. Daehyun goni mnie do windy, którą wjeżdżamy na dach. Trzyma się z dala od jego krańca, ale się śmieje, gdy pluję, próbując trafić w tablicę z reklamą bielizny. Silny wiatr mi to uniemożliwia, więc zbiegamy dwa piętra niżej. Nasza klatka schodowa jest szeroka i niezbyt stroma, dlatego Daehyun biegnie niemal tuż za mną. Docieramy na jego piętro.
- Cóż - mówi. Po raz pierwszy od kilku godzin nasza rozmowa utyka w martwym punkcie.
Patrzę ponad jego ramieniem.
- Hm. Dobranoc.
- Zobaczymy się jutro? Na śniadaniu?
- Byłoby fajnie.
- Chyba że... - urywa raptownie.
Chyba że co? Waha się, zmienił zdanie? Chwila mija. Rzucam mu jeszcze jedno pytające spojrzenie, ale on się już odwraca.
- W porządku. - Jest mi trudno ukryć ton zawodu w głosie. - Widzimy się rano. - Idę do drzwi na klatkę schodową i przy nich oglądam się za siebie. Patrzy za mną. Unoszę rękę i macham. Stoi dziwnie nieruchomo. Popycham drzwi i wychodzę na klatkę, kręcąc głową. Nie rozumiem, czemu między nami raz jest normalnie, a zaraz potem tak dziwacznie. Jakbyśmy nie byli zdolni do zwykłych ludzkich interakcji. Zapomnij o tym, Youngjae.
Drzwi na klatkę otwierają się z hukiem.
Moje serce staje w miejscu.
Daehyun wygląda na zdenerwowanego.
- To był dobry dzień. Mój pierwszy dobry dzień od bardzo dawna. - Idzie wolno w moją stronę. - Nie chcę, żeby się kończył. Nie chcę być teraz sam.
- Och. - Nie mogę złapać oddechu.
Zatrzymuje się przede mną, lustrując badawczo moją twarz.
- Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym z tobą został? Nie chcę sprawić ci kłopotu...
- Nie! To znaczy... - W głowie mi wiruje. Ledwie mogę zebrać myśli. - Tak. Tak. Jasne. Chodź.
Przez chwilę stoi nieruchomo. A potem kiwa głową. Zdejmuję z szyi łańcuszek i wkładam klucz do dziurki.
Daehyun czeka za mną. Gdy otwieram drzwi. dłonie mi drżą.
⚪⚪⚪
Nie wiem czemu, ale mam dziś bardzo dobry humor i postanowiłam napisać coś na szybko i oto jest :D
Mam nadzieję, że mimo, że jest taki krótki rozdział to wam się spodoba ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro