Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Spacerujemy przez uliczki miasta. W końcu Daehyun spogląda na mnie. Jego głos brzmi spokojnie.

- Poszukamy restauracji z indykiem?

Mijają godziny sprawdzania menu w różnych miejscach, zanim znajdujemy coś, co nam odpowiada. Poszukiwania przemieniają się w zabawę, wyprawę odkrywczą, coś, w czym możemy się zatracić. Musimy zapomnieć, że nie jesteśmy w domu.

Gdy w końcu znajdujemy restaurację, która się reklamuje, że obchodzi Święto Dziękczynienia, wiwatujemy z radości, a ja wykonuję taniec zwycięstwa. Kelner jest trochę wystraszony naszym entuzjazmem, lecz mimo wszystkiego prowadzi nas do stolika.

- Wspaniale - oświadcza Daehyun, gdy pojawia się główne danie. Unosi kieliszek gazowanej wody i szeroko się uśmiecha. - Za odnalezienie w Londynie restauracji serwującej indyki.

Też się uśmiecham.

- Za twoją mamę.

Jego uśmiech nieco przygasa, ale po sekundzie na usta wypływa inny, za to cieplejszy.

- Za mamę.

Stukamy się kieliszkami.

- No więc, hm, możemy o tym nie rozmawiać, jeśli nie chcesz, ale jak ona się czuje? - Pytanie pada z mych ust, nim zdążę się powstrzymać. - Bardzo jest wymęczona radioterapią? Ma apetyt? Czytałem, że jeśli człowiek co wieczór nie nasmaruje się kremem, może dostać poparzeń. I tak się zastanawiam... - Milknę na widok wyrazu jego twarzy. Ma taką minę, jakby wyrosły mu kły. - Wybacz. Wtykam nos w nie swoje sprawy. Już się za...

- Nie - przerywa mi. - Nie o to chodzi. Tylko że... jesteś pierwszą osobą, która wie coś na ten temat. Skąd... Skąd ty...?

- Och. Hm. Tak się martwiłem, że zrobiłem rozeznanie. I stąd moja... wiedza - kończę nieco nieskładnie.

Przez chwilę siedzi i nic nie mówi.

- Dziękuję ci.

Opuszczam wzrok na serwetkę na moich kolanach.

- Przecież to nic takiego.

- Właśnie przeciwnie. Gdy próbuję pozmawiać o tym z Taeyeon, nie ma najmniejszego, cholernego pojęcia... - Przerywa, jakby się zorientował, że powiedział za dużo. - Tak czy inaczej, dzięki.

Znowu napotykam jego wzrok i widzę, że patrzy na mnie ze zdumieniem.

- Bardzo proszę - odpowiadam.

Resztę posiłku spędzamy na rozmowie o jego mamie. I kiedy wychodzimy z budynku, też o niej rozmawiamy. Idziemy wzdłuż rzeki. Księżyc jest w pełni, świecą się latarnie i Daehyun mówi i mówi, aż w końcu ma się wrażenie, że zrobił się lżejszy o dobrych kilka kilogramów.

Zatrzymuje się.

- Nie chciałem tyle gadać.

Biorę głęboki oddech, wciągają w płuca powietrze.

- A ja się cieszę, że się wygadałeś.

Jesteśmy na ulicy, w którą skręciliśmy, żeby dotrzeć z powrotem do akademika. Daehyun patrzy na nią z wahaniem, a potem nagle rzuca niespodziewaną propozycję.

- Chodźmy do kina. Nie chcę jeszcze wracać.

Nie musi prosić dwa razy. Znajdujemy kino, w którym puszczają nowy film, amerykańską komedię, i oglądamy ją dwa razy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałem, a siedząc obok Daehyun'a śmieję się jeszcze bardziej. Dochodzi druga w nocy, gdy docieramy do akademika. Recepcja przy wejściu jest pusta, a światła w mieszkaniu Krisa zgaszone.

- Chyba jesteśmy sami w całym budynku - zauważa Daehyun.

- W takim razie nikt nie będzie krzyczał, jeśli zrobię coś takiego! - Wskakuję na biurko recepcji i paraduje po nim w tę i z powrotem, Daehyun wyśpiewuje na całe gardło jakąś piosenkę, a ja kołyszę się w jej takt. Kiedy kończy, wykonuję głęboki, pełen gracji ukłon.

- Szybko! - mówi.

- Co? - Zeskakuję z biurka. Pojawił się Kris? Widział nas?

Ale on biegnie ku klatce schodowej, otwiera drzwi i głośno krzyczy. Aż podskakujemy, gdy wraca do nas echo tego krzyku, i potem już razem drzemy się na całe gardło. Wrażanie jest niesamowite. Daehyun goni mnie do windy, którą wjeżdżamy na dach. Trzyma się z dala od jego krańca, ale się śmieje, gdy pluję, próbując trafić w tablicę z reklamą bielizny. Silny wiatr mi to uniemożliwia, więc zbiegamy dwa piętra niżej. Nasza klatka schodowa jest szeroka i niezbyt stroma, dlatego Daehyun biegnie niemal tuż za mną. Docieramy na jego piętro.

- Cóż - mówi. Po raz pierwszy od kilku godzin nasza rozmowa utyka w martwym punkcie.

Patrzę ponad jego ramieniem.

- Hm. Dobranoc.

- Zobaczymy się jutro? Na śniadaniu?

- Byłoby fajnie.

- Chyba że... - urywa raptownie.

Chyba że co? Waha się, zmienił zdanie? Chwila mija. Rzucam mu jeszcze jedno pytające spojrzenie, ale on się już odwraca.

- W porządku. - Jest mi trudno ukryć ton zawodu w głosie. - Widzimy się rano. - Idę do drzwi na klatkę schodową i przy nich oglądam się za siebie. Patrzy za mną. Unoszę rękę i macham. Stoi dziwnie nieruchomo. Popycham drzwi i wychodzę na klatkę, kręcąc głową. Nie rozumiem, czemu między nami raz jest normalnie, a zaraz potem tak dziwacznie. Jakbyśmy nie byli zdolni do zwykłych ludzkich interakcji. Zapomnij o tym, Youngjae.

Drzwi na klatkę otwierają się z hukiem.

Moje serce staje w miejscu.

Daehyun wygląda na zdenerwowanego.

- To był dobry dzień. Mój pierwszy dobry dzień od bardzo dawna. - Idzie wolno w moją stronę. - Nie chcę, żeby się kończył. Nie chcę być teraz sam.

- Och. - Nie mogę złapać oddechu.

Zatrzymuje się przede mną, lustrując badawczo moją twarz.

- Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym z tobą został? Nie chcę sprawić ci kłopotu...

- Nie! To znaczy... - W głowie mi wiruje. Ledwie mogę zebrać myśli. - Tak. Tak. Jasne. Chodź.

Przez chwilę stoi nieruchomo. A potem kiwa głową. Zdejmuję z szyi łańcuszek i wkładam klucz do dziurki.

Daehyun czeka za mną. Gdy otwieram drzwi. dłonie mi drżą.

⚪⚪⚪

Nie wiem czemu, ale mam dziś bardzo dobry humor i postanowiłam napisać coś na szybko i oto jest :D
Mam nadzieję, że mimo, że jest taki krótki rozdział to wam się spodoba ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro