Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Wszystkiego najlepszego z okazji Święta Dziękczynienia!
Wszystkieeeego najlepszeeeego, Daeeeehyun...

Drzwi pokoju otwierają się gwałtownie i staje w nich Daehyun, który mierzy mnie wściekłym wzrokiem przez zapuchnięte oczy. Ma na sobie zwyczajny biały T-shirt i białe spodnie od piżamy w niebieskie prążki.

- Przestań śpiewać!

- Daehyun! Cieszę się, że cię widzę! - Częstuję go swoim najradośniejszym uśmiechem. - Wiesz, że dzisiaj mamy święto?

Człapie z powrotem do łóżka, ale zastawia drzwi otwarte.

- Słyszałem - rzuca ponurym tonem.

Wchodzę bez zaproszenia do środka. W pokoju panuje większy... bałagan niż przy pierwszej mojej wizycie. Na podłodze walają się brudne ciuchy i ręczniki, i na wpół opróżnione butelki wody mineralnej. Zawartość plecaka szkolnego wylewa się z pod łóżka wraz z pogniecionymi kartkami i pustymi arkuszami roboczymi. Ostrożnie wciągam powietrze nosem. Pleśń. Śmierdzi pleśnią.

- Podoba mi się, co zrobiłeś z tym pokojem. Bardzo tu teraz stylowo. Jak w prawdziwym pokoju akademickim.

- Jeśli chcesz krytykować, wracaj, skąd przyszedłeś - mamrocze niewyraźnie z twarzą wciśniętą w poduszkę.

- Ależ skąd. Przecież znasz mój stosunek do nieporządku. To źródło wielkich możliwości.

Wzdycha - przeciągle i boleśnie.

Usuwam leżące na krześle przy biurku podręczniki, spomiędzy których wypada na podłogę kilka szkiców.Wcześniej widziałem tylko jakieś bazgroły w wykonaniu Daehyun'a. Niczego poważnego. I choć to prawda, że Bang jest lepszy technicznie, to szkice, które mam teraz przed sobą, są wspaniałe. Szalone. Namiętne.

Podnoszę je.

- Super. Kiedy to narysowałeś?

Cisza.

Ostrożnie, żeby ich nie pobrudzić, wkładam rysunki z powrotem między strony podręcznika.

- No więc, dzisiaj świętujemy. Jesteś jedyną osobą, jaką znam, która została w Londynie.

Niewyraźny pomruk.

- Tylko trudno będzie znaleźć restaurację, gdzie serwują nadziewanego indyka.

- Nie potrzebuję indyka, tylko spokoju.

Daehyun szczelniej opatula się kołdrą.

Nie idzie tak, jak sobie zaplanowałem. Czas na zmianę taktyki. Przysiadam się na brzeg łóżka i szturcham go w nogę.

- Ładnie cię proszę.

Cisza.

- No, daj spokój. Muszę się rozerwać, a ty musisz wyjść z tego pokoju.

Nadal cisza.

Moja frustracja rośnie.

- Wiesz co, ten dzień jest do dupy dla nas obojga. Nie tylko ty tu utknąłeś. Oddałbym wszystko, żeby być teraz w domu.

Cisza.

Biorę powolny, głęboki wdech.

- W porządku. Chcesz wiedzieć, o co naprawdę chodzi? Martwię się o ciebie. Wszyscy się o ciebie martwimy. Do cholery, dzisiaj po raz pierwszy od wielu dni tak długo rozmawiamy. A i tak to przede wszystkim ja poruszam ustami! Wiem, że stało się coś strasznego. Tym bardziej, że nikt nie może nic zrobić, aby to zmienić. To znaczy, ja nie mogę nic zrobić, co mnie cholernie wkurza, bo nienawidzę widzieć cię w takim stanie. Ale wiesz co? - Podnoszę się. - Nie sądzę, żeby twoja mama chciała, żebyś się tak dołował z powodu czegoś, na co nie masz wpływu. Nie chciałaby, żebyś przestał się starać. I myślę, że pragnie usłyszeć jak najwięcej dobrych wieści, gdy zjawisz się w przyszłym miesiącu w domu...

- Jeśli się tam zjawię...

- Gdy tam pojedziesz, będzie chciała wiedzieć, że jesteś szczęśliwy.

- Szczęśliwy? - Teraz jest już naprawdę wściekły. - Jak mogę...

- No dobrze, może nie szczęśliwy - szybko się poprawiam. - Ale takiego jak teraz na pewno nie chciałaby cię oglądać. Nie spodobałoby się jej, że nie chodzisz na lekcje, że się nie starasz. Ona chce, żebyś skończył liceum, pamiętasz? Jesteś już tak blisko, Daehyun. Nie zawal sprawy.

Cisza.

- Okej. - To nienormalne, nieracjonalne, że się tak nim przejmuję, ale nic na to nie mogę poradzić. - Siedź tu sobie. Niech cię wywalą. Spędź sobie ten nieszczęsny dzień w wyrze. - Idę do drzwi. - Może jednak nie jesteś osobą, za jaką cię miałem.

- To znaczy? - pada zadane cierpkim tonem pytanie.

- To znaczy taką, która nie gnije w łóżku, nawet jeśli wszystko układa się do dupy. Taką, która dzwoni do mamy na Święto Dziękczynienia, żeby złożyć jej życzenia, zamiast unikać kontaktów ze strachu, co może powiedzieć. Taką, która nie pozwoli wygrać ojcu palantowi. Ale chyba się co do ciebie pomyliłem. To... - pokazuję ręką na pokój, mimo że Daehyun leży odwrócony do mnie plecami. - najwyraźniej ci pasuje. Więc baw się dobrze, a ja wychodzę.

Drzwi zamykają się z hukiem, ale mimo to słyszę jego okrzyk.

- Czekaj!

Daehyun otwiera drzwi. Ma przekrwione oczy i spuszczone ramiona.

- Nie wiem, co mam powiedzieć - mówi.

- Nic. Weź prysznic, włóż jakieś ciepłe ciuchy i zejdź po mnie. Będę u siebie.

Wpuszczam go dwadzieścia minut później, stwierdzając z ulgą, że jego włosy są mokre. Wykąpał się.

- Chodź tu. - Każę mu usiąść na podłodze przy łóżku i biorę ręcznik. Żeby wytrzeć nim jego ciemne włosy, które jakiś czas temu przefarbował. - Zaziębisz się.

- Przecież wiesz, że to mit. - Ale nie powstrzymuje mnie. Po minucie lub dwóch lekko wzdycha, jakby z przyjemnością. Trę włosy wolno i metodycznie.

- To dokąd idziemy? - pyta, kiedy kończę. Jego czupryna jest nadal wilgotna.

- Masz świetne włosy - mówię, powstrzymując chęć wsunięcia w nie palców.

Prycha.

- Mówię serio. Jestem pewien, że słyszysz to na okrągło, ale włosy masz naprawdę super.

Nie mogę zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale gdy odpowiada, jego głos jest lekko zdławiony.

- Dzięki.

- Nie ma za co - mówię formalnym tonem. - I nie wiem, gdzie idziemy. Myślałem, że po prostu wyjdziemy i... coś wymyślimy.

- Jak to? Nie masz planu? Rozpiski każdego roku?

Zdzielam go ręcznikiem po głowie.

- Uważaj, bo zaraz coś zaplanuję.

- Jezu, tylko nie to. - Wydaje mi się, że mówi poważnie, do chwili gdy odwraca się do mnie i widzę półuśmiech na jego ustach. Znów go walę, ale szczerze mówiąc, odczuwam taką ulgę z powodu tego półuśmieszku, że mam ochotę się rozpłakać.

Skup się, Youngjae.

- Buty. Muszę zmienić buty. - Wkładam trampki i chwytam zimowy płaszcz, czapkę i rękawiczki. - A gdzie twoja czapka?

Patrzy na mnie z ukosa.

- Zelo? To ty? Mam też włożyć szalik? Będzie zimno, mamusiu?

- A marznij sobie, skoro chcesz. Mnie to nie obchodzi. - Ale on jednak wyciąga z kieszeni płaszcza swą wełnianą czapkę i wciąga ją na głowę. Uśmiechając się przy tym szeroko i promiennie, czym mnie całkowicie zaskakuje.

Moje serce się zatrzymuje.

Gapię się na niego, aż w końcu, skonsternowany, przestaje się uśmiechać.

Tym razem to ja odzywam się zdławionym głosem.

- Chodźmy.

⚪⚪⚪

Przepraszam, że ten rozdział nie jest jakiś mega długi czy coś, ale no.
Ogólnie to chyba, nigdy nie pisze notek pod ff, ale to wynika z tego, że zazwyczaj nie wiem co tam mam napisać 😒
Więc, dziś chciałabym bardzo podziękować tym, którzy to gunwo czytają i śledzą wszystkie moje wypociny, bardzo bardzo dziękuję💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro