Rozdział 12
Do: Yoo Youngjae
Od: James Ashley (ojciec)
Temat: Dalikatne przypomnienie
Witaj, Youngjae. Mineło sporo czasu od naszej ostatniej rozmowy. Sprawdzałeś wiadomości w skrzynce głosowej? Dzwoniłem kilka razy, ale zakładam, że jesteś zajęty zwiedzaniem Londynu. No cóż, chciałbym ci delikatnie przypomnieć, żebyś odezwał się do swojego ojca i opowiedział, jak ci idzie w szkole. Mówisz już dobrze po angielsku? Odwiedziłeś już jakieś ciekawe muzea? A przy okazji ciekawostek. Na pewno słyszałeś dobre wieści. W przyszłym tygodniu jadę zobaczyć się z twoim bratem i uściskam go od ciebie. Miej celownik nastawiony na naukę i DO ZOBACZENIA w święta.
Bang przechyla swe ciało nad moim ramieniem, żeby zajrzeć w ekran mojego laptopa.
- Czy mi się tylko wydaje, czy to "do zobaczenia" brzmi dość groźnie?
- Nie, nie wydaje ci się.
- Myślałem, że twój ojciec jest pisarzem. Więc skąd te bzdury typu "delikatne przypomnienie" i "celownik nastawiony na naukę"?
- Mój ojciec to mistrz frazesów. Widać, że nie czytałeś żadnej jego powieści. - Milknę na chwilę. - Nie mogę uwierzyć, że napisał, że uściska Chenle'a ode mnie.
Bang kręci głową zdegustowany. Moi przyjaciele i ja spędzamy weekend w lobby, ponieważ znowu pada. Zazwyczaj się o tym nie mówi, ale okazuje się, że Londyn jest tak samo dżdżysty jak Seul. Przynajmniej zdaniem Daehyun'a, jedynej osoby z naszej paczki, której z nami nie ma. Poszedł na jakąś wystawę fotograficzną do szkoły Taeyeon. Choć właściwie powinien już być z powrotem.
Spóźnia się. Jak zawsze.
Wracam do mejla od ojca.
Delikatne przypomnienie... że twoje życie jest do dupy.
Wspomnienia z początku tygodnia - siedzę obok Daehyun'a w ciemnej sali kinowej, jego noga dotyka mojej, wymieniamy się spojrzeniami - znów zalewają mój umysł i wywołują rumieniec wstydu. Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że nic się nie wydarzyło.
Bo nic się nie wydarzyło!
Kiedy wyszliśmy z kina, Himchan oświadczył: "Za szybko się skończył. Nie pokazali najlepszego" i nim skończyłem obronę filmu, już byliśmy w akademiku. Chciałem pogadać z Daehyun'em, przekonać się, czy pokaże po sobie, że coś się między nami zmieniło, ale przeszkodził mi Zelo. Podszedł do Daehyun'a, żeby go uścisnąć na dobranoc. A ponieważ ja nie mogłem zrobić tego samego ze względu na moje walące serce, stałem tylko z boku.
A potem tak jakoś głupio sobie pomachaliśmy i poszedłem spać, zdezorientowany jak zwykle.
Co się wydarzyło? Choć to było podniecające, musiała mnie chyba ponieść wyobraźnia, bo następnego dnia przy śniadaniu Daehyun nie zachowywał się inaczej. Rozmawialiśmy po przyjacielsku, jak zawsze. Poza tym on ma Taeyeon. Nie potrzebuje mnie. Prawdopodobnie po prostu dokonałem na niego projekcji mojego sfrustrowania dotyczącego Jongup'a.
Bang uważnie mi się przygląda. Postanawiam zapytać go o coś, nim on to zdąży zrobić.
- Jak tam lekcje?
Tak poza tym moja drużyna wygrała konkurs, tak więc nie musieliśmy z Himchan'em iść w piątek na zajęcia. Bang urwał się z ostatniej lekcji, żeby spędzić tę godzinę z nami. Dostał za to zakaz wychodzenia poza kampus i kilka stron dodatkowej pracy domowej.
- Ech. - Opada na krzesło obok i wyciąga szkicownik. - Mam lepsze zajęcia.
- Ale... nie będziesz miał gorszych kłopotów, jeśli tego nie odrobisz? - Ja zawsze wszystko odrabiam. Nie rozumiem, jak można ot, tak olać zadane lekcje.
- Prawdopodobnie. - Bang, krzywiąc się, prostuje palce dłoni.
- Co ci jest? - pytam zaniepokojony.
- Zesztywniała mi ręka. Od rysowania. Ale to nic takiego. Zawsze tak mam.
Dziwne. Dotąd nie sądziłem, że uprawiając sztukę, można dorobić się urazów.
- Masz wielki talent. To właśnie chcesz w życiu robić? To znaczy z tego się utrzymywać?
- Pracuję nad powieścią graficzną.
- Naprawdę? Fajnie. - Odsuwam laptopa. - O czym będzie?
Kącik jego ust unosi się w przebiegły uśmieszek.
- O klesiu, który musi chodzić do szkoły z internatem, bo jego starzy nie chcą go w domu.
Prycham.
- Już to wcześniej słyszałem. Czym się zajmują twoi rodzice?
- Ojciec jest politykiem. Prowadzi kampanię reelekcyjną. Nie rozmawiałem z "senatorem" od rozpoczęcia szkoły.
- Senatorem? Takim prawdziwym?
- Takim prawdziwym. Niestety.
- Czy tu wszyscy mają okropnych ojców? - pytam. - To warunek przyjęcia?
Bang kiwa głową w stronę Zelo i Himchan'a.
- Ich starzy nie są okropni. Ale Daehyun'a to prawdziwy okaz.
- No właśnie, słyszałem. - Ciekawość bierze we mnie górę, więc ściszam głos i pytam: - Co z nim nie tak?
Yongguk wzrusza ramionami.
- To zwykły palant. Krótko trzyma Daehyun'a i jego mamę, ale dla wszystkich innych jest bardzo miły. I z jakiegoś powodu to jest jeszcze gorsze.
Moją uwagę rozprasza nagle dziwaczna, robiona na drutach fioletowo-czerwona czapka, która wkracza do lobby.
Bang się odwraca, żeby sprawdzić, na co się tak gapię. Zelo i Himchan również to zauważają i podnoszą oczy znad książek.
- O Boże - jęczy Himchan. - Włożył czapkę.
- Ja tam ją lubię - oświadcza Zelo.
- Też mi zaskoczenie - dogryza mu Bang.
Zelo posyła mu mordercze spojrzenie. Odwracam się, chcąc lepiej przyjrzeć się czapce, i z zaskoczeniem stwierdzam, że stoi tuż za mną. I tkwi na głowie Daehyun'a.
- A więc czapka wróciła - zauważa Himchan.
- Tak. Wiem, że za nią tęskniliście.
- Czy za czapką kryje się jakaś historia? - pytam.
- Tylko taka, że w zeszłą zimę zrobiła mu ją mama, a my wszyscy uznaliśmy, że jest najobrzydliwszą rzeczą w całym Londynie - wyjaśnia Himchan.
- Ach, tak? - Daehyun zdziera czapkę i wpycha ją na głowę chłopaka. - Ale tobie w niej do twarzy. Nawet bardzo.
Himchan się krzywi i ściąga czapkę, a potem wygładza włosy. Daehyun wtyka ją z powrotem na poczochraną czuprynę, a ja sobie uświadamiam, że zgadzam się ze zdaniem Zelo. W czapce wygląda jak misio, ciepluchno i miękko.
- Jak tam wystawa? - pyta Zelo.
Daehyun wzrusza ramionami.
- Nic szczególnego. A wy co porabialiście?
- Youngjae czytał nam delikatne przypomnienie od ojca - mówi Bang.
Daehyun robi pytającą minę.
- Sorry, ale wolę do tego nie wracać - oświadczam i zamykam laptopa.
- Skoro skończyłeś, to coś dla ciebie mam - zawiadamia mnie.
- Co? Dla kogo? Dla mnie?
- Pamiętasz, jak obiecałem, że pomogę ci się pozbyć części koreańskości?
Uśmiecham się.
- Przyniosłeś mi angielski paszport? - Nie zapomniałem jego obietnicy, ale myślałem, że on o niej zapomniał, mówiliśmy na ten temat wiele tygodni temu. Jestem zaskoczony i ucieszony, że jednak pamiętał.
- Coś lepszego. Przyszło wczoraj pocztą. Chodź, mam to w pokoju. - I po tych słowach wkłada rękę do kieszeni kurtki i dumnym krokiem rusza ku klatce schodowej.
Wsuwam laptop do torby, zarzucam ją na ramię i pokazuję reszcie wyrazem twarzy, że nie wiem, o co chodzi.
Idę za czerwoną czapeczką pięć pięter w górę i gdy docieramy na piętro Daehyun'a, robię się zdenerwowany i podekscytowany. Nigdy wcześniej nie widziałem jego pokoju. Zawsze spotykamy się w lobby albo na moim piętrze.
- Och, wreszcie u siebie - mruczy i wyciąga z kieszeni breloczek z kluczami z napisem " Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać". Podoba mi się. Na drzwiach, przyklejony taśmą, wisi rysunek z Daehyun'em w napoleońskim kapeluszu. Dzieło Bang'a.
- Hej, pięćset osiem. Twój pokój znajduje się dokładnie nad moim. Nic nie mówiłeś.
Uśmiecha się.
- Może nie chciałem wysłuchiwać skarg na nocne tupanie.
- Człowieku, ty faktycznie głośno chodzisz.
- Wiem, przepraszam. - Śmieje się i otwiera przede mną drzwi. W pokoju ma czyściej, niż się spodziewałem. Dużo chłopaków ma obrzydliwe sypialnie - tony brudnych gatek i przepoconych koszulek, nieposłane łóżka z niezmienioną pościelą od tygodni, a na ścianach plakaty z piwem i laskami w bikini, puste puszki po napojach i torebki od chipsów.
Ale pokój Daehyun'a jest czysty. Łóżko zasłane, a na podłodze leży tylko jedna niewielka sterta ubrań. Nie ma tandetnych plakatów, za to jest zabytkowa mapa świata rozpięta nad biurkiem i dwa kolorowe obrazy olejne nad łóżkiem. I książki. Nie widziałem jeszcze tylu książek w jednym pokoju. Stoją w słupkach pod ścianą jak wieżyczki.
- A co tam u Momo? Z tym jej zespołem? - pyta nagle Daehyun. - Przyjęła miejsce perkusistki?
- Taa. Pierwszą próbę mają w ten weekend.
- To kapela tego chłopaka, Jongupa - prawda?
- Tak. No to co masz dla mnie?
- Proszę. Jest w środku. - Podaje mi z biurka żółtą grubą kopertę, a mój żołądek zaczyna tańczyć, jakby to były moje urodziny. Rozrywam kopertę. Na podłogę upada mała naszywka. To flaga Anglii.
Podnoszę ją.
- Uhm. Dzięki.
Rzuca czapkę na łóżko i drapie się po głowię. Włosy sterczą mu na wszystkie strony.
- To na twój plecak, żeby ludzie nie myśleli, że jesteś z Korei.
Śmieję się.
- W takim razie jestem zachwycony. Dziękuję.
- Nie czujesz się urażony?
- Nie, to świetny prezent.
- Musiałem ją zamówić przez Internet, dlatego to tak długo trwało. Nie wiedziałem, gdzie taką znajdę w Londynie. Sorry. - Zagląda do szuflady biurka i wyciąga agrafkę. Potem wyjmuje mi z ręki malutką flagę i przypina do kieszeni przy moim plecaku. - I już. Jesteś oficjalnie Anglikiem. Postaraj się nie nadużywać swojej nowej mocy.
- To się jeszcze okaże. Zaraz wychodzę na miasto.
- I dobrze. - Daehyun poważnieje. - Powinieneś.
Oboje stoimy nieruchomo. Blisko siebie. Patrzymy sobie w oczy, a moje serce wali boleśnie w piersi. Robię krok do tyłu i odwracam wzrok. Lubię Jongup'a, nie Daehyuna. Czemu ciągle muszę to sobie przypominać? Daehyun jest zajęty.
- To ty je namalowałeś? - Desperacko pragnę zmienić temat. - Te obrazy nad łóżkiem? - Oglądam się i widzę, że nadal na mnie patrzy.
Przed odpowiedzią przegryza kciuk. Jego głos brzmi dziwnie.
- Nie, moja mama.
- Naprawdę? Są super. Bardzo bardzo dobre.
- Youngjae...
- Czy to jakieś miejsce tutaj, w Londynie?
- Youngjae...
- Hmm? - Stoję plecami do niego, próbując przyjrzeć się obrazom. Są piękne. Tylko jakoś nie mogę się na nich skupić. Oczywiście, że to nie Londyn. Powinienem był...
- Ten chłopak. Jongup. Lubisz go?
Plecy mi płoną.
- Już o to pytałeś.
- Miałem na myśli - kontynuuje podenerwowanym tonem - twoje uczucia do niego. Może się zmieniły, odkąd tu jesteś?
Muszę się chwilę zastanowić nad pytaniem.
- Nie chodzi o to, co ja czuję - mówię w końcu. - Jestem nim zainteresowany, ale... nie wiem, czy on nadal jest zainteresowany mną.
Daehyun podchodzi bliżej.
- Dzwoni do ciebie?
- Taa. To znaczy, nie za często, ale dzwoni.
- Jasne, jasne, cóż - mówi, mocno mrugając powiekami. - No to masz odpowiedź.
Spoglądam w bok.
- Chyba już pójdę. Pewnie jesteś umówiony z Taeyeon.
- Tak, to znaczy nie. To znaczy, nie wiem. Jeśli ty nie...
Otwieram drzwi.
- To do zobaczenia później. Dzięki za angielskie obywatelstwo. - Pukam w naszywkę na plecaku.
Daehyun sprawia wrażenie zranionego.
- Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem się przydać.
Pędzę po schodach na moje piętro. Co się właściwie wydarzyło? Gadamy jak kumple, a po chwili myślę tylko o tym, żeby jak najprędzej uciec z jego pokoju. Muszę się stąd wyrwać. Muszę wyjść z akademika. Może nie jestem odważnym Koreańczykiem, ale chyba mogę być odważnym Anglikiem. Zabieram z pokoju parasolkę i zbiegam na dół.
Idę oglądać Londyn.
Sam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro