Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Mam nadzieję, że jesteś w berecie. - Tak właśnie wita się ze mną Jongup.

Szczerzę się do telefonu. Zadzwonił!

- Niestety nie. - Odpowiadam, krążąc po moim małym pokoju. - Ale jeśli chcesz, przywiozę ci jakiś. Każę wychaftować na nim twoje imię. Będziesz go nosił zamiast plakietki z nazwiskiem.

- W berecie byłoby mi do twarzy. - Słyszę rozbawienie w jego głosie.

- Nikt nie wygląda dobrze w berecie, nawet ty. - parskam śmiechem.

Daehyun nadal leży na łóżku. Podrapał się po głowie i zaczął się mi przyglądać. Uśmiecham się, wskazując na tapetę na ekranie laptopa.

- Jongup - mówię cicho.

Kręci głową.

- No więc wczoraj w kinie była ta twoja Momo. Nie wiedziałem, że gra na perkusi - mówi. - Jest dobra?

- Najlepsza.

- Mówisz tak, bo to twoja przyjaciółka, czy faktycznie jest niezła?

- Najlepsza - powtarzam. Kątem oka widzę, że Daehyun zerka na zegarek na komodzie.

- Mój perkusista zwinął żagle. Myślisz, że byłaby zainteresowana?

Poprzedniego lata Jongup założył swoją kapelę. Skład się często zmieniał i dochodziło do sprzeczek w kwesti tekstów, ale zespół nigdzie dotąd nie występował. A szkoda. Założę się, że Jongup dobrze wygląda z gitarą.

- Tak się składa, że może być. - odpowiadam. - Szurnięty nauczyciel gry odrzucił jej kandytaturę na lidera sekcji i pewnie chętnie wyładowałaby gdzieś wściekłość. - Podaję mu numer Momo, a Daehyun stuka w niewidzialny zegarek na nadgarstku.

Jest dopiero dwudziesta pierwsza, więc nie rozumiem, skąd ten pośpiech. Nawet ja wiem, że to wczesna godzina jak na Londyn. Daehyun głośno odchrząkuje.

- Hej, wybacz, ale muszę lecieć.

- Ktoś z tobą jest?

- No, taa... Znajomy. Zabiera mnie na miasto. - mówię.

Chwila ciszy.

- Znajomy?

- Kolega. Odwracam się plecami do Daehyuna. - Ma dziewczynę. - Zaciskam oczy. Nie wiem, czy powinienem to mówić.

- Więc, eee, nie zapomnisz tam o nas? To znaczy... - Jongup przerywa. - Nie przekreślisz nas dla jakiegoś innego i nigdy nie wrócisz?

Serce wali mi jak szalone.

- Jasne, że nie. Przyjadę na Święta.

- Jak tak, to w porzątku. Okej, Youngjae. I tak muszę już wracać do pracy. Taeyang pewnie się wścieka, że nie pilnuję wejścia. Ciao.

- Raczej Goodbye - żartuję.

- Bez znaczenia. - Śmieje się i rozłącza.

Daehyun podnosi się z łóżka.

- Zazdrosny chłopak?

- Mówiłem już, że nie jest moim chłopakiem.

- Ale go lubisz.

Czerwienie się.

- Cóż... tak...

Trudno określić wyraz twarzy Daehyuna. Wygląda na lekko poirytowanego. Kiwa głową, pokazując na drzwi.

- Nadal masz ochotę na wyjście? - pyta.

- Słucham? - Jestem zdezorientowany. - Tak, jasne. Tylko się przebiorę.

Wypuszczam go na zewnątrz, a po pięciu minutach idziemy ulicą na północ. Włożyłem ulubioną koszulkę, kupioną na wyprzedaży. Do tego dżinsy i czarne płócienne trampki.

Wieczór jest piękny i ciepły. Londyn mieni się żółtymi, zielonymi i pomarańczowymi światłami. Wszędzie słychać rozmawiających ludzi i stukanie kieliszków w restauracjach.

Mam wrażenie, że jest doskonale. No, prawie, bo właśnie uświadamiam sobie, że jestem teraz dalej od szkoły niż kiedykolwiek wcześniej. Uśmiech znika mi z twarzy.

Daehyun chyba to zauważa, więc się zatrzymuje.

- Wszystko w porządku? - pyta.

- Tak, w porządku.

- Aha. A mówił ci już ktoś, że nie umiesz kłamać?

- Chodzi tylko o... - Milknę, bo jestem zakłopotany.

- O? - Dopytuje się Dae.

- Londyn to takie... obce miejsce. - Szukam odpowiedniego słowa. - Onieśmielające.

- Coś ty - zaprzecza natychmiast.

- Łatwo ci mówić. - wzdycham.

- Posłuchaj, chyba wiem, jak ci pomóc, ale to trochę potrwa.

- Co chcesz zrobić? Załatwisz mi angielski paszport?

Daehyun parska śmiechem.

- Nie powiedziałem, że zrobię z ciebie anglika. - Otwieram usta, żeby zaprotestować, ale on mi przerywa. - Umowa stoi?

- No okej. - odpowiadam, chociaż niechętnie. Nie przepadam za niespodziankami. - Tylko żeby ten twój pomysł był dobry.

- Och, jest świetny. - I Daehyun robi tak zarozumiałą minę, że mam ochotę go pobić, tylko, że znowu uświadamiam sobie, że nie widzę już budynku szkoły.

Nie mogę w to uwierzyć. Zagadał mnie.

Trochę to trwa, nim do mnie dociera, co czuję, ale drżenie w nogach i wiercenie w żołądku to nieomylne sygnały.

Wreszcie jestem podekscytowany naszym wypadem!

- No to dokąd idziemy? - Nie umiem ukryć podniecenia w głosie. - Nad rzekę? Wiem, że to gdzieś w tamtym kierunku. Usiądziemy nad brzegiem?

- Nic ci nie powiem. Idziemy.

Przemilczam to. Co się ze mną dzieje? Już drugi raz w ciągu jednej minuty pozwalam, żeby trzymał mnie w napięciu.

- Och! To musisz zabaczyć najpierw! - Chwyta mnie za rękę i ciągnie przez ulicę. Poirytowany kierowca trąbi na nas klaksonem. Śmiejemy się.

- Zaczekaj, co... - I nagle odbiera mi dech.

Stoimy przed wejściem do wielkiej katedry. Cztery grube kolumny podtrzymują gotycką fasadę z imponującymi posągami, rozetami i wymyślnymi rzeźbieniami. Wąska dzwonnica wznosi się ku atramentowej czerni wieczornego nieba.

- Co to jest? - pytam szeptem. - Coś sławnego? Powinienem to znać?

- To mój kościół.

- Chodzisz tu na msze? - Jestem zdziwiony. Daehyun nie pasuje mi na pobożnisia.

- Nie. - Kiwa głową. - Zawsze miałem słabość do tego miejsca. W dzieciństwie przychodziłem tu z mamą. Zabieraliśmy lunch i jedliśmy na tych schodach. Czasami brała szkicownik i rysowała gołębie albo taksówki.

- Twoja mama jest artystką?

- Malarką. Jej prace wiszą w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej. - Słychać, że jest dumny, a ja sobię przypominam słowa Zelo, że Daehyun podziwia Banga za to, że tak dobrze rysuje. I że Dae ma w tym semestrze zajęcia z malarstwa. Pytam na głos, czy też jest malarzem.

Wzrusza ramionami.

- Nie bardzo. Chciałbym. Mama nie przekazała mi talentu, tylko upodobanie. Yongguk jest sto razy lepszy.

- Dobrze się dogadujecie, prawda? Mówię o twojej mamie.

- Kocham ją. - Wyznaje to bez cienia młodzieńczego wstydu.

Stoimy w ciszy przed podwójnymi drzwiami katedry.

Na szczęście Daehyun przerywa milczenie.

- Dobra chodźmy. Mamy kupę rzeczy do zobaczenia.

Im dalej idziemy, tym robi się tłoczniej. Mijamy następną olbrzymią budowlę, wyglądającą jak ruiny średniowiecznego zamku.

- Jezu, tu wszędzie, aż kipi przeszłością - zachwycam się. - Co to za miejsce? Możemy wejść do środka?

- To muzeum i tak, możemy, ale nie teraz bo jest zamknięte.

- Och, no jasne. - Staram się nie pokazywać, jak bardzo jestem zawiedziony.

Daehyun wygląda na rozbawionego.

- To dopiero pierwszy tydzień. Jeszcze zdążymy odwiedzić to muzeum.

My zdążymy? Z jakiegoś powodu wierci mnie w żołądku.

Po chwili docieramy do miejsca, gdzie panuje jeszcze bardziej turystyczna atmosfera niż w naszym sąsiedztwe. Pełno tu restauracji, sklepów i hoteli. Sprzedawcy uliczni wykrzykują z każdej strony po angielsku: "Kuskus! Lubicie kuskus?", a ulice są tak wąskie, że auta nie mogą po nich jeździć. Idziemy środkiem drogi jednej z nich w tłumie przechodniów. Jak na jakimś karnawale.

Skręcamy za róg i... jest - rzeka. W pomarszczonej wodzie odbijają się światła miasta. Wstrzymuję oddech. Jest cudownie. Wzdłuż brzegu przechadzają się pary, na kartonach sprzedawcy rozłożyli używane książki i stare ilustrowane pisma. Mężczyzna z rudą brodą gra na gitarze i śpiewa jakąś piosenkę. Słuchamy go przez chwilę, potem Daehyun rzuca kilka euro do futerału.

- Musimy przejść przez most, żeby dostać się do takiej jednej katedry. - mówi.

Rzeka migocze pod nami, głęboka i szmaragdowa, a pod mostem przepływa długa rozświetlona łódź.

Wychylam się za poręcz.

- Patrz na tego gościa! Jest tak pijany, że zaraz wypadnie z... - Oglądam się i widzę, że Daehyun drepcze niepewnie do barierki.

Przez chwilę nic nie rozumiem. Potem mnie olśniewa.

- Co ty? Masz lęk wysokości? - pytam.

- Po co mam się przeciskać przy barierce, skoro jest tyle miejsca na chodniku?

- A więc o to chodzi? - zacząłem się śmiać.

- Zmieńmy temat, dobrze?

Znowu się wychylam za poręcz i udaję, że się chwieję.

Daehyun robi się biały jak kreda.

- Nie! Przestań! - Wyciąga ręce, jakby chciał mnie ratować, zaraz jednak łapie się za brzuch, jakby teraz dla odmiany miał zwymiotować.

- Przepraszam! - Odskajuję od barierki. - Wybacz. Nie sądziłem, że to aż tak poważne.

Macha ręką, żebym przestał gadać. Drugą nadal przyciska do żołądka.

- Przepraszam. - powtarzam.

- Chodźmy. - Jest wkurzony, jakbym to ja nas wstrzymywał. - Nie po to cię tu przyprowadziem.

Nie umiem sobie wyobrazić czegoś lepszego od Katedry Westminsterskiej.

- Nie wejdziemy do środka?

- Jest zamknięta. Jeszcze zdążymy ją obejrzeć. Mamy mnóstwo czasu, pamiętasz? - Prowadzi mnie na dziedziniec, a ja mam okazję obejrzeć go sobie od tyłu. Okazuje się, że istnieje coś lepszego od tej katedry.

- To tutaj. - mówi.

Setki figur wyrzeźbionych na trzech kolosalnych portalach. Rzeźby wyglądają jak lalki, każda ma swoją indywidualność.

- Niesamowite - szepczę.

- Nie tam. Tutaj. - Pokazuje na ziemię pod moimi stopami.

Spoglądam w dół i ze zdumieniem stwierdzam, że stoję na środku małego kamiennego okręgu.

- Moja mama kiedyś powiedziała, że jeśli ktoś przyjedzie do tego miejsca to będzie to dla niego nowy początem wszystkiego. - powiedział Dae.

Spoglądam na niego. Uśmiecha się.

- Witaj w Londynie, Youngjae. Cieszę się, że tu jesteś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro