Rozdział 24
Cały się trzęsę. Nie wiem, czemu się denerwuję. Mam się tylko przecież spotkać z mamą. I Bratem. I Momo! Powiedziała, że przyjdzie.
Samolot do Busan odlatuje dopiero za trzy godziny, więc Daehyun odwozi mnie pociągiem kursującym między dwoma terminami do strefy przylotów. Od opuszczenia pokładu niewiele mówimy. Pewnie dlatego, że jesteśmy zmęczeni. Docieramy do stanowiska ochrony i dalej już Daehyun nie może iść. Głupie przepisy lotniskowe. Żałuję, że nie mogę przedstawić go rodzinie. Zobaczę się z nim dopiero za dwa tygodnie.
- No coż, Youngjae. Chyba tu się pożegnamy. - Zaciska palce na szelkach plecaka i ja robię to samo.
Jest to moment, w którym powinniśmy się uściskać. Z jakiegoś powodu nie jestem jednak w stanie się do niego przytulić.
- Pozdrów ode mnie mamę. To znaczy, wiem, że jej nie znam. Ale z twoich opowieści wydaje się fajna. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
Uśmiecha się miękko.
- Dzięki, pozdrowię ją.
- Zadzwonisz?
- Taa, jasne. Tylko pewnie będziesz tak zajęty z Momo i tym jak mu tam, że zupełnie zapomnisz o mnie.
- Nie prawda. - Dźgam go palcem w brzuch.
Łapie mnie za rękę i, śmiejąc się, zaczynamy udawać, że się boksujemy.
- Powinienem już iść.
Znów wypadałoby wymienić uściski. Dlaczego nie możemy się do tego zmusić? W końcu zbliżam się i obejmuję go. Jest sztywny jak kij i czujemy się dziwacznie, zwłaszcza, że przeszkadzają nam plecaki. Znowu wącham jego włosy.
O niebiosa.
Rozdzielamy się.
- Dobrej zabawy na wieczornym koncercie - mówi.
- Dzięki. Miłego lotu.
- Dzięki. - Przygryza kciuk, a ja odchodzę do stanowiska ochrony, a potem zjeżdżam ruchomymi schodami.
Oglądam się po raz ostatni. Daehyun skacze w górę i w dół, machając rękami. Wybucham śmiechem, a jego twarz się rozpromienia. Schody zjeżdżają coraz niżej.
Tracę go z widoku.
Ciężko przełykam ślinę, odwracam się. I wtedy... dostrzegam ich. Mama ma gigantyczny uśmiech na twarzy, Chenle podskakuje i wymachuje ramionami, zupełnie jak Daehyun.
- Powtarzam po raz setny, że Momo kazała ci powiedzieć, że bardzo jej przykro. - Mama podaje kobiecie z budki przy lotniskowym parkingu pieniądze za bilet. - Musiała zostać, żeby się przygotować do występu.
- No jasne, bo przecież wcale tak nie jest, że nie widzieliśmy się przez całe cztery miesiące.
- Momo jest gwiazdą rocka - oświadcza mój brat z tylniego siedzenia. Jego głos przepełniony jest podziwem.
Oho, ktoś się tu w kimś zadłurzył.
- Naprawdę?
- Mówi, że jej kapela wystąpi kiedyś w MTV, ale nie w tym kiepskim, tylko takim ekstra, które się dostaje w specjalnym pakiecie kablowym.
Odwracam się. Mój braciszek jest zadziwiająco uradowany.
- A ty skąd wiesz, że są specjalne pakiety kablowe?
Chenle macha nogami. Na jednym z kolan widać plastry z rysunkami ze Star Wars. Jest ich siedem lub osiem.
- No, rany, Momo mi mówiła.
- Ach, rozumiem.
- Opowiadała mi też o modliszkach. Że dziewczyna modliszka zjada facetowi modliszce głowę. I pokazała, jak się robi makaron z serem. Taki dobry, z paczki.
- I coś jeszcze?
- Mnóstwo rzeczy. - Jest w tej odpowiedzi jakiś zaczepny ton. Coś jak groźba.
- Och. Hej, mam coś dla ciebie. - Rozsuwam plecak i wyciągam plastikową muszlę. To orginalny Człowiek Pustyni ze Star Wars. Kupiłem go prze eBay, przezanczając na to fundusze na cały tydzień posiłków, ale wart było. Chciałem ten prezent zostawić na później, jednak sytuacja wyraźnie wymaga przypochlebienia się bratu.
Podnoszę pudełko. Mały człowieczek o złej minie spogląda groźnie na tylne siedzenia.
- Wszystkiego najlepszego z okazji świąt Bożego Narodzenia! Chenle splata ręce na piersiach.
- Już takiego mam. Momo mi kupiła.
- Chenle! Co ci mówiłam o takich sytuacjach? Podziękuj bratu. Musiał się natrudzić, żeby ci to kupić.
- Już dobrze - mamrocze, chowając zabawkę z powrotem do plecaka. To zadziwiające, że niechęć siedmiolatka może tak na mnie wpłynąć, że czuję się nic niewarty.
- On po prostu za tobą tęsknił, to wszystko. Non stop o tobie mówił. I nie wie, jak to teraz wyrazić, gdy wreszcie jesteś. Chenle do jasnej cholery! Przestań kopać w mój fotel! Co ci mówiłam o kopaniu, kiedy prowadzę?
Mój braciszek robi naburmuszoną minę.
- Pojedziemy do McDonalda?
Mama spogląda na mnie.
- Jesteś głodny? Dawali coś do jedzenia w samolocie?
- Mógłbym w sumie coś przegryść.
Zjeżdżamy z drogi i zatrzymujemy się przy McDonaldzie. Dacydujemy się na frytki. Mama i mój brat biorą colę, a ja zamawiam kawę.
- Pijesz kawę? - Mama podaje mi ją ze zdumieniem.
Wzruszam ramionami.
- Wszyscy w szkole ją piją.
- Cóż, mam nadzieję, że przynajmniej nie przestałeś pić mleka.
- Tak jak Chenle w tej chwili?
Mama zgrzyta zębami.
- To specjalna okazja. Jego starszy brat wrócił do domu na święta. - Pokazuje na flagę na moim plecaku. - A to co?
- Dostałem od kolegi, Daehyun'a. Żebym nie czuł się wyobcowany.
Dostaję wypieków na twarzy.
- Po prostu czułem się, no wiesz... trochę głupio na początku. Więc kupił mi to, żebym... nie musiał się wstydzić.
- Bycie Koreańczykiem to nie powód do wstydu - oświadcza ostrym tonem.
- Boże, mamo, przecież wiem. Ja tylko... och, nieważne.
- Czy to ten chłopak, co tak często o nim wspominałeś, gdy rozmawiałeś ze mną przez telefon?
- No... tak.
Zatrzymujemy się na czerwonym świetle. Mama uważnie mi się przygląda.
- On ci się podoba.
- O rany, mamo!
- Tak. Podoba.
- To tylko kolega. Ma dziewczynę.
- Youngjae ma chłopaka - zaczyna skandować Chenle .
- Wcale nie mam!
- Youngjae ma chłopaka!
Biorę łyk kawy i krztuszę się nią. Kawa jest obrzydliwa.
Smakuje jak szlam. Nie, gorzej niż szlam - szlam przynajmniej jest organiczny. To dziecko nadal się ze mnie naśmiewa.
Mama sięga za tylnie siedzenie i łapie go za nogi, którymi znowu wali w oparcie. Widzi, że się krzywię na kawę.
- No, no. Jeden semest w Londynie i nagle mamy Pana Wybrednego. Twój ojciec będzie zachwycony.
Jakby to był mój wybór! Jakbym prosił się o wyjazd do Londynu! I jak ona śmie wspominać o ojcu.
- Youngjae ma chłopaka!
A ten dalej swoje.
Są godziny szczytu i pojazdy w Seulu prawie stoją w miejscu. Dudniące basy z auta za nami wprawiają w drgania nasze auto. Samochód przed nami bucha obłokiem spalin z rury wydechowej wprost w naszą wentylację.
Dwa tygodnie. Jeszcze tylko dwa tygodnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro