Rozdział 14
Hej! Nie sądzicie, że piknik na cmentarzu w Halloween to trochę banalny pomysł?
Nasza piątka - Zelo, Himchan, Yongguk, Daehyun i ja - szwęda się po uliczkach. Cmentarz leży na wzgórzu, u którego stóp rozciąga się Londyn, i sam wygląda jak miniaturowe misto. Szerokie ścieżki służą za drogi biegnące między wyszukanymi grobowcami, które swymi zakończonymi łukami drzwiami, posągami i witrażowymi oknami przypominają mi małe gotyckie budowle. Cały teren otoczony jest kamiennym murem z bramami z kutego żelaza. I wszędzie rosną wielkie kasztanowce o wyciągniętych w górę gałęziach, z których opadają ostatnie złote liście.
Jest tu ciszej niż w Londynie, lecz nie mniej imponująco.
Daehyun szturcha mnie w ramię długim termosem.
- Nie jesteś zawiedziony, że nie ma cię na tej imprezie z Tao, tylko chodzisz z nami po jakimś cmentarzu? Pewnie będzie mu smutno, że cię tam nie ma, bo nie będzie miał okazji zabłysnąć przed tobą swoją zaskakującą wiedzą na temat miejskich wyścigów.
Wybucham śmiechem.
- Odczep się, dobra?
- Słyszałem też, że ma doskonały gust filmowy. Może cię zabierze na nocną projekcję Scooby - Doo 2.
Zamierzam się na niego plecakiem, ale udaje mu się uchylić przed ciosem.
- Aha! Jest! - woła Zelo. Wreszcie znalazł pasujące mu miejsce na trawie. Rozkłada tam nieduży koc, a my z Himchan'em wypakowujemy z plecaków maleńkie jabłka, kanapki z prosciutto i śmierdzące sery. Zelo i Daehyun ganiają się wokół pobliskich pomników.
Bang nalewa wszystkim kawy z termosu Daehyun'a oprócz Zelo, gdyż twierdzi, że on nawet bez wypicia kawy jest bardzo pobudzony, a co dopiero po.
Zabieramy się do jedzenia i w tym samym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiają się chłopcy. Zelo siada po turecku obok Bang'a, Daehyun wpycha się między mnie i Himchan'a.
- Masz liście we włosach. - Bang uśmiecha się i wyjmuje uschły brązowy listek z loczków Zelo. On go odbiera, miażdży w dłoni na popiół, którymi potem dmucha Yonggukowi we włosy. Oboje parskają śmiechem, a Himchanowi od tego chyba skręcają się wnętrzności.
- Może powinieneś włożyć czapkę - podpowiadam.
Daehuyn przed wyjściem z akademika poprosił, żebym schował ją do plecaka. Rzucam mu go na kolana, może ociupinę zbyt silnie. Daehyun stęka, a potem rzuca się w moją stronę.
- Ostrożnie. - Bang wgryza się w jabłko i mówi dalej z pełnymi ustami. - On ma tam części, które są nadzwyczaj delikatnie.
- Ooo, części - powtarzam. - Intrygujące. Powiedz coś jeszcze.
Yongguk posyła mi poważny uśmiech.
- Przykro mi, ale to zastrzeżone informacje. Tylko dla poszczególnych osób.
Daehyun siada i wkłada czapkę. Himchan się krzywki.
- Naprawdę? Dzisiaj? W miejscu publicznym? - pyta.
- Zawsze - odpowiada. - Zawsze, kiedy jesteś przy mnie.
Himchan prycha.
- A co u Taeyeon? Co dzisiaj robi?
- Uff. Idzie na jakieś okropne kostiumowe party.
- Nie lubisz takich? - ciekawi się Zelo.
- Nie lubię się przebierać.
- Nie licząc czapki - dogryza mu Himchan.
- Nie miałem pojęcia, że oprócz ASP gdzieś jeszcze ktoś obchodzi Halloween. - mówię.
- Co poniektórzy obchodzą - odpowieda Bang. - Sklepikarze chcieli przed laty zrobić z tego komercyjne święto, ale się nie przyjęło. Co nie zmienia faktu, że laski z wyższych uczelni polecą na każdą okazję przebrania się za rozpustną pielęgniareczkę.
Daehyun rzuca w Yongguk'a kawałkiem ciasta i trafia go w policzek.
- Dupek. Ona wcale nie przebiera się za rozpustną pielęgniarkę.
- Tylko za zwykłą? - pytam niewinnym głosem. - Taką w krótkim fartuszku i z bardzo dużym dekoldem?
Bang i Himchan parskają śmiechem, a Daehyun naciąga czapkę na oczy.
- Wrrr, nienawidzę was.
- Hej, ja nic nie mówiłem - upomina się Zelo.
- Wrrr, nienawidzę wszystkich poza Zelo.
- Hej! Chodzmy poszukać podrobionego posągu Victora Noira! Co wy na to? Słyszałem, że jest gdzieś w tej okolicy- mówi Bang.
Pozostali wybuchają śmiechem.
- Kogo?- To frustrujące, kiedy się nic nie rozumie.
- Victora Noria. To dziennikarz zastrzelony przez Pierre'a Bonaparte. Jego orginalny posąg znajduje się w Paryżu, ale słyszałem też, że w Londynie, gdzieś na tym cmentarzu znajduje się podrobiny orginał. - mówi Daehyun, jakby to coś wyjaśniało.
Podciąga czapkę w górę, odsłaniając oczy. - Podobno obydwa posągi, ten prawdziwy i ten podrobiony pomaga na... płodność.
- Mały, aż się błyszczy od pocierania. - uzupełnia wyjaśnia Bang. - Pocierania na szczęście.
- Czemu znowu rozmawiamy o częściach? - irytuje się Zelo. - Nie możemy czasami pogadać o czymś innym?
- Naprawdę się błyszczy? - dopytuję się.
- Bardzo - potwierdza Daehyun.
- W takim razie muszę to zobaczyć. - Wypijam resztkę kawy, strzepuję okruchy z ust i podrywam się na nogi. - Którędy do Victora?
- Zaprowadzę cię. - Daehyun też się podnosi i rusza przed siebie. Idę za nim przez mały zagajnik ogołoconych z liści drzew. Śmiejemy się. A gdy znów wychodzimy na ścieżkę, wpadamy prosto na strażnika. Patrzy na nas srogo spod daszka służbowej czapki. Daehyun posyła mu uśmiech anioła i lekko wzrusza ramionami.
Daehyunowi wszystko uchodzi na sucho.
Dalej kroczymy już nad wyraz spokojnie, aż w końcu docieramy na miejsce. Widzimy wychudzonego czarnego kota, który wyskakuje zza jakiegoś nagrobka ozdobionego różami i butelkami wina, i ucieka w pobliskie zarośla.
- No, to było wystarczająco strasznie. Wszystkiego najlepszego z okazji Halloween.
- Słyszałeś, że na tym cmentarzu żyje około trzech tysięcy kotów? - pyta Daehyun.
- Tak. Utkwił mi w głowie pod nazwą Koci Londyn.
Daehyun wybucha śmiechem.
Podchodzimy do posągu.
Przedstawiająca go rzeźba jest wielkości człowieka i przy rozporku widać wybrzuszenie, które faktycznie od pocierania przybrało barwę błyszczącego brązu.
- Czy jeśli go dotknę, spełni się jakieś moje marzenie? - pytam.
- Nie. Victor działa tylko na płodność.
- No to już. Potrzyj go.
Daehyun zaczyna się cofać.
- Nie, dzięki. - Znów się śmieje. - Nie potrzebuję takich problemów. - Ja też się śmieję, ale śmiech utyka mi w gardle, gdy dociera do mnie, co miał na myśli. Opanuj się, Youngjae. Nie powinieneś się czymś takim przejmować.
- Cóż, skoro ty nie chcesz, ja go dotknę. Nie grozi mi to, o czym wspominałeś. - Zniżam głos do drwiącego szeptu. - No wiesz, słyszałem, że trzeba uprawiać seks z dziewczyną, żeby mieć tego rodzaju problem, heheee...
Widzę, że natychmiast w jego głowie pojawił się wielki znak zapytania. Cholera. Daehyun sprawia wrażenie zakłopotanego, ale również zaciekawionego.
- To znaczy, że, eee, jesteś jeszcze prawiczkiem?
Mam ogromną chęć nałgać, ale w końcu mówię prawdę.
- Jeszcze nie poznałem nikogo, na kim aż tak by mi zależało. To znaczy, jeszcze nie chodziłem z kimś takim. - Czerwienię się i klepie posąg. - No wiesz... o co chodzi...
- Wiem. Rozumiem. - wolno kiwa głową.
Uświadamiam sobie, że nadal trzymam dłoń na victorze Victora, więc szybko ją zabieram.
- Chwilę, chwilę. - Daehyun wyciąga telefon. - Połóż jeszcze raz, żeby ci się wiodło w życiu.
Pokazuję język i zamieram w tej idiotycznej pozie. Daehyun robi mi zdjęcie.
- Doskonale. To będę widział za każdym razem, gdy zadzwonisz... - odzywa się jego komórka, a on się wzdryga.
- Na pewno to duch Victora. Chce się dowiedzieć, dlaczego nie chcesz go dotknąć.
- Żaden duch, tylko mama. Czekaj, odbiorę.
Odbiera telefon, próbując zachować powagę. W tej samej chwili za nami pojawiają się Zelo, Himchan i Bang. Niosą pozostałości po pikniku.
- Dzięki, że o nas zapomnieliści - mówi z pretensją Himchan.
- Przecież wiedzieliście, gdzie poszliśmy - bronię się.
Bang łapie rzeźbę za intymne miejsce.
- Myślę, że to będzie siedem lat nieszczęścia.
Zelo wzdycha.
- Bang Yongguk, co by powiedziała twoja matka?
- Byłaby dumna, że Wyśmienity Instytut Edukacji, do którego mnie posłała, nauczył mnie tak wyrafinowanych manier. - Nachyla się i liże Victora.
Ja, Himchan i Zelo krzywimy się z obrzydzenia.
- Dostaniesz liszaja. - Wyszarpuję z plecaka płyn odkażający do rąk i wyciskam odrobinę na dłoń. - Mówię poważnie. Przetrzyj tym usta.
Bang kręci głową.
- Straszy z ciebie neurotyk. Wszędzie to ze sobą zabierasz?
- Wiesz co? - wtrąca się Himchan. - Słyszałem, że jak się tego za dużo stosuje, moża się wysterelizować na amen i jeszcze bardziej być podatnym na zarazki i choroby.
Zamieram w miejscu.
- Co? Nie, to nieprawda.
- A właśnie, że prawda! - woła Bang.
- O mój Boże, co ci się stało?
Na alarmujący okrzyk Zelo szybko odwracam się w jego stronę.
Daehyun osuną się na jeden z nagrobków. Gdyby nie on, upadłby na ziemię. Wszyscy czworo podbiegamy do niego. Nadal trzyma telefon przy uchu, ale już nie słucha rozmówcy.
- Co się stało? Coś cię boli? O co chodzi? - pytamy jedno przez drugie.
Nie odpowiada. Nawet na nas nie patrzy.
Spoglądamy po sobie z przestrachem. Nie, z przerażeniem. Wydażyło się coś naprawdę złego. Bang i ja pomagamy mu położyć się na ziemi, zanim upadnie. Daehyun podnosi wzrok, zdumiony, że go trzymamy. Jest bardzo blady.
- Moja mama.
- Co z twoją mamą? - pytam.
- Ona umiera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro