Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#27

WŁĄCZCIE "RIGHT NOW" ONE DIRECTION



- NIE! – mój donośny, rozdzierający wrzask rozniósł się echem po korytarzu. Zadziałałem instynktownie, otwierając na oścież uchylone drzwi i wbiegając do pomieszczenia. Niestety zostałem zatrzymany przez najmłodszego z lekarzy, który powstrzymywał mnie od zbliżenia się do łóżka. – Puść! – zawyłem. Moje policzki były mokre od łez, sprawiając zamazanie się przede mną wyraźnego obrazu.

- Proszę się uspokoić! – zaciskał zęby, wkładając w przytrzymywanie mnie sporo wysiłku.

- Defibrylator, szybko! – chirurg kompletnie mnie ignorował, wydając polecenie mężczyznom w turkusowych kitlach. Przestałem się wyrywać, po zobaczeniu co robili. Ratowali go.

- Niech Pan oddycha, zrobił się Pan blady. – głos młodego lekarza działał na mnie zaskakująco jak balsam, jednak nie potrafiłem się odprężyć.

Nie kiedy jedyne serce, dla którego biło to moje zatrzymało się.

- Sto pięćdziesiąt. Czysto. – łkałem cicho w ramię mężczyzny na widok ciała Harry'ego, które unosiło się po przyłożeniu do jego nagiej, zszytej piersi urządzenia przewodzącego prąd. Zero rezultatów. – Cholera jasna. Dajcie 250! – na twarzy chirurga pojawiały się krople potu. Wszystkie moje kończyny drżały na widok praktycznie całej pościeli jak i fartuchów lekarzy brudnych od krwi. – Trzysta! – podniósł głos spanikowany. Zapłakałem głośniej, absolutnie przytłoczony zaistniałą, tragiczną sytuacją. Po ostatnim spojrzeniu przez mężczyznę na szaleńczo pikający kardiomonitor, usłyszałem ciężkie westchnięcie, a następnie ujrzałem jak zsunął z twarzy maskę. – Siostro, proszę zapisać czas zgonu...

- HARRY! – zrobiłem to co uczyniłby każdy porządny chłopak w mojej skórze. Odepchnąłem lekarza, w końcu wyrywając się z jego uścisku. Przebiegłem między zmarkotniałą grupą chirurgów i wskoczyłem na łóżko, opierając kolana na materacu przy miednicy bruneta, którego biała jak papier skóra, zaczynała robić się coraz bardziej lodowata. – Nie wydurniaj się, otwórz oczy! – zacząłem uciskać jego klatkę piersiową dokładnie w taki sposób w jaki instruował mnie od lat ojciec. – Mówiłem Ci przecież, żebyś ich nie zamykał, tak? Mówiłem! – dusiłem się własnym szlochem, przyklejając na twarz histeryczny uśmiech. – Zawsze wszystko lepiej wiesz, zawsze musisz być najmądrzejszy, zawsze musisz mieć rację! Nie tym razem, mój drogi! – nachyliłem się nad jego, dzięki Bogu jeszcze ciepłymi wargami, w celu wykonania sztucznego oddychania. Wydymałem policzki, przekazując mu jak najwięcej tlenu ze swoich własnych płuc. – Jesteś głuchy, czy tylko głupi?! – nie zaprzestawałem masażu serca, sam zdziwiony tym, że lekarze nie próbowali mnie od niego odciągać, jedynie stojąc z boku. – Nawet nie raczyłeś zainteresować się tym co miałem Ci do powiedzenia, Ty impertynencki dupku! A wiesz co?! – najdelikatniej jak umiałem, uderzyłem go z otwartej w dłoni w blady policzek, powodując przekręcenie się jego głowy w lewo. – Kocham Cię! Kocham Cię, kurwa w każdym, pieprzonym calu! Jesteś pierwszą osobą o jakiej myślę ilekroć otwieram rano oczy i ostatnią, gdy zasypiam, rozumiesz?! Tak jak kiedyś myślałem, że byłem uwięziony, tak teraz czuję się niewyobrażalnie zniewolony przez Twój głos, dotyk, zapach, kurwa, wszystko! Przysięgam, że jeżeli w tej chwili nie raczysz, pierdolony królewiczu, obudzić się i porozmawiać ze mną jak na prawdziwego mężczyznę przystało, to...to... - pociągałem nosem, zaczynając naciskać na pierś mężczyzny jeszcze mocniej. – Nie będę się do Ciebie odzywał! Dlatego proszę, Harry...Nie! Ja nie proszę. Ja błagam, wróć do mnie! Wróć do mnie, a obiecuję, że będę trwał przy Tobie do usranej śmierci! Nieważne czy odwzajemniasz moje uczucia czy też nie, ponieważ ja kocham Cię bezwarunkowo, całym sobą i całego Ciebie!

- Dajcie jeszcze raz defibrylator! Szybko! – krzyknąłem buntowniczo po odciągnięciu mnie od Harry'ego przez dwójkę lekarzy. – Dajcie znowu 300! Teraz albo nigdy! – siwiejący mężczyzna po raz czwarty w ciągu pięciu minut sprawił, że przez ciało bruneta przeszedł prąd. Na jakieś 10 sekund w pomieszczeniu zapadła cisza, którą jednak przerwał kardiomonitor.

Wrócił! On wrócił!

- Proszę Pana, wszystko w porządku? – spojrzałem na młodego lekarza zbyt wstrząśnięty własnym szczęściem, aby się chociażby uśmiechnąć.

- Tak. Tak myślę...

Po osunięciu się na podłogę nie widziałem już nic z wyjątkiem ciemności.














Obudziła mnie rozmowa, tocząca się idealnie nad moją głową. Wielkie zmęczenie, którym nadal byłem ogarnięty nie dawało mi przez jakiś czas otworzyć oczu. Wiedziałem, że jestem w szpitalu, a właściwie w jednym z łóżek w tymże budynku, ponieważ do moich nozdrzy od razu doszedł ohydny zapach leków i głos znajomego lekarza, z którym rozmawiałem przed pójściem z nim na OIOM. Ściągnąłem brwi, wsłuchując się w drugi głos. Brzmiał dziwnie obco, ale w tym samym czasie aż nad wyraz znajomo...

- W każdej chwili powinien się obudzić. To wszystko stało się zaledwie wczoraj, nadal jest w szoku, ale jego zdrowiu nic nie zagraża i sądzę, że jeszcze dzisiaj będzie mógł wyjść.

- Dziękuję, Panie doktorze. Posiedzę tu z nim i zaczekam. W tej chwili, naprawdę już nigdzie mi się nie spieszy... – przygryzłem wargę zmieszany. Cholera, kto to?

Otworzyłem oczy, następnie mrugając szybko, przytłoczony niemal oślepiającym światłem dziennym, odbijającym się od białych ścian szpitala. Rozejrzałem się po niedużym, zimnym pokoiku, wreszcie przyglądając się plecom osoby, która zapewne przymknęła za lekarzem drzwi. Zmrużyłem powieki zaciekawiony. Po upewnieniu się przez (jak rozpoznałem po sylwetce) mężczyznę, iż wyjątkowo małe drzwiczki zostały zamknięte, odwrócił się.

Zamarłem, czując jak oblewały mnie równocześnie zimne poty, łącznie z przypływami gorąca.

- T-tata?

- Louis... - w nieokreślonym dla mnie czasie, pokonał odległość między nami od razu zgarniając moje drobne ciało w swoje ramiona.

Schudł. Był to fakt niekwestionowany. Jego, wcześniej brązowe włosy, posiwiały w tak ogromnym stopniu, iż na parę chwil przestałem oddychać, najzwyczajniej tym przerażony. Chude, a właściwie wychudzone ciało poczęło drżeć tuż przy moim. Wtedy zrozumiałem, że mój ojciec zaczął płakać, o czym później dało też znać ciche łkanie tuż przy moim uchu oraz ciepłe łzy kapiące na nasze ubrania.

- C-co tu rob-bisz? – jąkałem się kompletnie zagubiony jak i przelękły.

- Znalazłem Cię. Obiecałem, że Cię znajdę i to zrobiłem. – płakał mocniej przyciągając mnie do swej klatki piersiowej. – Teraz już wszystko będzie dobrze...

- Ale...jak mnie znalazłeś? – w mojej głowie natychmiast pojawiła się czwórka bardzo bliskich mi mężczyzn i strach, przed tym co mogło się wydarzyć...lub już zdążyło wydarzyć.

- Kilka osób z personelu rozpoznało Ciebie i tych zapyziałych skurwieli po czym zadzwonili na policję. Po aresztowaniu trójki z nich, wezwano mnie...

- Aresztowaniu?! – odsunąłem się. Tata spojrzał na mnie, przybierając na twarz ten od lat znany mi karcący wzrok.

- To chyba oczywiste. Stylesa rzecz jasna, jeszcze nawet nie przesłuchaliśmy. Stracił tak dużo krwi, że nawet się nie obudził, ale spokojnie, synu, będzie miał wielką niespodziankę po wybudzeniu się. Całe szczęście, że udało mu się przeżyć, inaczej ominęła by go sprawiedliwość...

- To ja go uratowałem! Gdyby nie banda tamtych tchórzy i niedorajd w kretyńskich fartuszkach, którzy za szybko się poddali i nie zareagowałbym, nie żyłby! – krzyczałem. Nie przyjmowałem do siebie wiadomości, iż ta cudowna sielanka została przerwana przez...uczciwość.

Nie ma, kurwa mowy.

- Louis, miałem z Tobą o tym porozmawiać dopiero gdy wrócimy do domu i poczujesz się lepiej...

- Czuję się zajebiście! – usiadłem, skopałem kołdrę z nóg, następnie zeskakując z łóżka. Ignorowałem zawroty głowy, swoim charakternym, od zawsze znienawidzonym przez mego ojca zachowaniem. – Ja...nie zrozum mnie źle, tatku, ale...nie chcę do domu! – splotłem ramiona na piersi, zaciskając wargi w nieznoszącą sprzeciwu podkówkę.

- Nie przerywaj mi! – również wstał, górując nade mną lecz nawet nie mrugnąłem. Jego pełna groźby postawa, nie robiła na mnie żadnego wrażenia. – Lekarze, którzy byli świadkiem Twojej próby reanimowania go, powiedzieli mi jak się zachowywałeś i co mówiłeś! Nie potrzeba choćby profesjonalnej diagnozy psychiatry, aby stwierdzić, że masz syndrom sztokholmski!

- Nie mam! – zaprzeczyłem, wręcz śmiejąc się. To absurdalne, może inni cierpieli na tę przypadłość, ale to była zupełnie inna sprawa.

- Syndrom sztokholmski to zaburzenie, jakie pojawia się u ofiar znęcania na nich bez względu na to czy fizycznie albo też i psychicznie i objawia okazywaniem sympatii do oprawcy!

- No właśnie! Oprawcy! Harry nie jest moim oprawcą! – miałem ochotę poryczeć się ze złości. – Wiesz, kiedy byłby to syndrom sztokholmski? Kiedy rzucałby mną o ścianę, codziennie gwałcił i poniżał gorzej niż dupodajną dziwkę, a ja mimo to lubiłbym go. On jest tego totalnym przeciwieństwem! – darłem się machając w powietrzu rękoma. – Nie wiesz jak tam było i nie masz prawa go oceniać, bo...to nie Ty spędziłeś z nim kilka miesięcy!

- Co Ty w ogóle chrzanisz?! On Cię porwał! Nie pamiętasz już naszą rozmowę przez telefon?! Nie pamiętasz jak płakałeś?! Już zdążyłeś zapomnieć o tym ile krzywdy Ci wyrządził?! – również zaczął głośno krzyczeć.

- Z całym szacunkiem, ojciec, ale gówno o nim wiesz! I te swoje mądrości życiowe możesz sobie wsadzić w dupę! – wykłócałem się drwiącym, lekko dziecinnym tonem.

- Kim Ty jesteś, bo na pewno nie Louisem jakiego zapamiętałem! – kręcił głową. – Rozłożyłeś przed nim nogi i oczy zarosły Ci już jego kutasem?! – zacisnąłem powieki, powstrzymując łzy przed ich wypłynięciem.

- Jak możesz?! Nie słyszysz tego jak mnie obrażasz?!

- Szczerze? Jestem maksymalnie, tak że już bardziej chyba nie można wściekły! Od nie wiadomo długiego czasu odchodziłem od zmysłów, nie spałem po nocach, przez całą tą sytuację osiwiałem, postawiłem na nogi policję, różnych detektywów z całej Anglii i Irlandii, a Ty po tym wszystkim traktujesz mnie jak wroga?!

- Kocham go, tato! Nie zgadzam się na to, aby on i moi przyjaciele poszli do więzienia. Nie d-o-p-u-s-z-c-z-ę do tego, rozumiesz?! – cały się trząsłem i poczerwieniałem przez gniew, który krążył w moich żyłach.

- Ty przebrzydły, gówniarzu! Wracamy do domu, teraz! Zobaczysz, że wyciągnę z Ciebie każ...

- Przepraszam... - do pokoju weszła pielęgniarka, czego nawet nie zauważyliśmy przez nasze wrzaski. Spostrzegłem pozostawione przez nią, otwarte drzwi. – Mogliby państwo nie krzyczeć? To przeszkadza innym i...

- LOUIS WILLIAM TOMLINSON, WRACAJ TU! – nie pojmowałem skąd znalazłem w sobie tak wielki zapał do biegu jakim pędziłem przez na w pół puste korytarze, zdeterminowany, by odnaleźć Harry'ego.

Po drodze zaczepiłem znajomego, młodego lekarza o miejsce pobytu drogiego mi bruneta, po czym nawet nie dziękując, pobiegłem na złamanie karku w kierunku, jaki mi wskazał. Po wyminięciu naprawdę wielu osób, w końcu dotarłem do drzwi z numerem 28. Nacisnąłem klamkę, wchodząc do środka. Westchnąłem smutno, na widok Harry'ego leżącego na łóżku, z zamkniętymi oczami, podłączonego do kroplówki i do wszelakich przyrządów kontrolujących bicie mojego serduszka. Podszedłem do łóżka, usiadłem na jego brzegu i ująłem chłodnawą dłoń bruneta w swoją. Nachyliłem się, w celu pocałowania jego pełnych, spierzchniętych ust. Otarłem pierwsze łzy, które popłynęły wzdłuż moich policzków. Położyłem głowę na dużej poduszce obok głowy mężczyzny, szlochając cichutko, tak jakby miało go to obudzić. Wtedy dopiero zrozumiałem jak w beznadziejnej sytuacji się znaleźliśmy i mogli mi go odebrać.

- Mówiłeś, że nie pozwolisz, aby mnie Tobie zabrali... Przepraszam, że zawiodłem... - szeptałem, łamiącym się z rozpaczy głosem. – Dopiero co Cię odzyskałem i znowu będziemy musieli się rozstać... Ale obiecuję, że się nie poddam. Będę walczył o to, żebyś razem z chłopakami wyszedł z tego bez szwanku. – uśmiechnąłem się przygnębiony, odgarniając loczki 25-latka z jego spoconego czoła. – Jeśli mnie słyszysz, błagam...zrób coś. Cokolwiek...

- No nie, teraz to przeszedłeś samego siebie! – wrzasnąłem, cały się telepiąc, gdy ojciec odciągał mnie od zielonookiego. – Wracamy do domu, Louis. Wszystko wróci do normy.

Kiedy już miałem zamiar odpyskować mu najwymyślniej jak tylko potrafiłem, rozpłakałem się jeszcze żałośniej, wpadając w niepojętą nawet dla siebie samego histerię.

Harry ścisnął moją rękę.

------------------------------------------------------------------------------------------

Spoczywaj w pokoju Robin 💔 Mam nadzieję, że Harry jakoś się trzyma...

Powoli zbliżamy się do końca Can't Turb Back, I'm Haunted. Wow!

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro