Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#26

Minął miesiąc.

Nieprzyjemne wspomnienia sprzed trzech ostatnich blakły, natomiast z każdym kolejnym dniem moja tęsknota za ojcem zanikała coraz bardziej, a w trakcie kwietnia pozostała już tylko prawie w ogóle nie dającą się we znaki przykrą, krótkotrwałą nostalgią. Czasem zdarzało mi się zapominać o poprzednim życiu, które prowadzi większość zwyczajnych nastolatków. Szkoła, życie towarzyskie (co z tego, że nigdy go nie miałem), marzenia, rozwijanie swoich pasji...To wszystko już nie miało dla mnie znaczenia. Wszystko to zastępowali mi Chloe i chłopcy, a zwłaszcza Harry. Uczyłem się dzięki nim codziennie czegoś nowego, spędzali ze mną czas, rozmawiali na różne tematy i wygłupiali dokładnie tak jak zawsze wyobrażałem to sobie w poprzednim życiu. Moje wszelkie sny, w których chciałem...nie. Ja pragnąłem bardziej niż cokolwiek wcześniej, odnalezienia miłości, kogoś kto będzie się o mnie troszczył, okazywał czułość i wysłuchiwał durnowatych przemyśleń, jakich nie zdradziłbym nikomu innemu na świecie, ziściły się przy zielonookim brunecie. A co do rysowania...cóż, miałem niezłe pole do popisu, mieszkając na pięknej, malowniczej wsi z piątką cudownie pozytywnych ludzi. Najlepsze w tym wszystkim była chyba świadomość tego, że...nie byłem im obojętny. Uwielbiali mnie, a być może na swój sposób nawet kochali (byłem szczególnie tego pewny co do Chloe, która powtarzała mi to przynajmniej pięć razy dziennie).

Oh, ile ja bym dał, aby tak samo wyglądała sytuacja z Harrym...

Po dłuższym czasie nie wystarczały mi już pocałunki, tulenie się czy zatracanie we wzajemnych żądzach naszych ciał. Ja potrzebowałem czegoś jeszcze, a mianowicie poczucia tego, iż jestem kochany w ten konkretny sposób. Oczywiście, sam byłem przekonany o swojej miłości do mężczyzny bardziej niż o własnej egzystencji. Lecz co do odczytania z gestów, słów lub min drugiej osoby wiedziałem tyle co kiedykolwiek wyczytałem w książkach, obejrzałem w filmach albo usłyszałem w piosenkach. Ta nieświadomość doprowadzała mnie do czarnej rozpaczy i coraz częściej miałem po prostu ochotę szarpnąć Harry'ego za kołnierzyk jednej z tych jego przeklętych koszul i wykrzyknąć w twarz jak bardzo go kocham i nie wyobrażam sobie przyszłości bez niego u mego boku. Musiałem coś z tym zrobić. Nie potrafiłem już tego wstrzymać, tłamsić.

Dlatego poprosiłem go o wyjście na 'romantyczny' spacer i tam wyznanie mu najszczersze i najbardziej utajone pragnienia, które dłuższy czas pozostawiałem wyłącznie dla siebie. Ku mojej uciesze, zgodził się i do wieczora, ponieważ o tej też porze się umówiliśmy, okazywał swoje wielkie podekscytowanie. Starałem się podzielać jego entuzjazm, ale nie było to możliwe przez olbrzymi ciężar ciążący na moim sercu.

- Kupisz mi telefon? – spytałem po tym gdy nasza konwersacja na temat prawdopodobieństwa istnienia wróżek i chochlików dobiegła końca.

- S-słucham? – zachłysnął się powietrzem, zaprzestając bujania naszymi złączonymi dłońmi.

- Pamiętasz jak całkiem niedawno rozmawialiśmy o zaufaniu? – uśmiechnąłem się. Pokiwał głową. – Powiedziałeś wtedy, że mi ufasz, tak jak ja Tobie, a jeśli naprawdę tak jest...powinieneś wierzyć w to, że nie zrobię niczego głupiego. – całowałem knykcie Harry'ego, chcąc go przekonać, iż mówiłem szczerze, dokładnie tak jak było.

- A więc po co Ci telefon?

- Em... - zarumieniłem się. – Jestem dzieckiem instagrama.

- Chyba żartujesz! Jak znowu zaczniesz udzielać się na swoich kontach, namierzą nas od razu! – kręcił głową.

- Ale nie rozumiesz! Założę nowe konta, nic nie będę wrzucał, obiecuuuję! – przeciągałem, robiąc słodkie oczy, co już (niestety) na niego nie działało. – Tęsknię za internetem, no weeeź...

- Dobra, kurwa! – poddał się. Zacząłem piszczeć (to dopiero nowość) i podskakując wtuliłem się w niego. – Ale jeśli spróbujesz choćby jed...

- Przysięgam, że nawet nie znam numeru do ojca! – naprawdę nie kłamałem i chciałem, by zrozumiał po co mi komórka. – Chodzi tylko o instagrama, youtube, tumblra...

- Co to jest do cholery tumblr?! – przerwał mi z małym chichotem.

- Taki portal z blogami różnymi. Rebloguję tam obrazki, a czasem je zapisuję.

- ''Rebloguję''?! – powtórzył rozkojarzony.

- Oj, musisz się jeszcze tyle nauczyć... - otarłem o siebie czubki naszych nosów, wracając do pozycji, podczas, której nie stałem na palcach. – Lepiej porozmawiajmy o modelu telefonu dla mnie. – oddalaliśmy się coraz bardziej od domu, kierując w stronę rozległych polan, z nieskoszoną trawą i krzaczorami naokoło, dającymi nam dużo prywatności.

- Nie dość, że wywiera na mnie presję kupna telefonu, to jeszcze każe wybierać spośród pierdyliarda modeli. – przewrócił oczami, zaśmiałem się.

- Jest jakiś konkretny, który byś polecał?

- Iphone oczywiście.

- Już miałem.

- Tak. Grat totalny.

- Ej, nie przesadzaj, to była czwórka!

- Ja mam siódemkę.

- Wal się. – wydąłem wargę, starając ignorować to żałosne ciepło w dole brzucha, kiedy kędzierzawy pocałował ją z szerokim uśmiechem, pokazującym dołeczki.

- Polecam iPhone, ale zdecydowanie coś między szóstką a siódemką. Kocham telefony Apple. – zaczynało się powoli ściemniać, łuna gasnących powoli promieni słonecznych, podkreślała mocną urodę mojego kochanka (chłopaka??).

- Skoro już mowa o kochaniu... - zatrzymałem się, sprawiając, że mężczyzna zrobił to samo. Przełknąłem olbrzymią gulę w gardle i odetchnąłem głęboko, mając tym samym nadzieję na uspokojenie swojego szalejącego z emocji serca. – Muszę Ci coś powiedzieć...

- Ale najpierw ja będę mówiła. – wrzasnąłem i sądzę, że wszystkie włosy na moim ciele stanęły dęba, po wyłonieniu się zza jednego z krzaków Emily...z pistoletem w dłoni wymierzonym we mnie.

- Odłóż to. Teraz. – warknął Harry, a ja nawet nie zorientowałem się, kiedy objął mnie, starając zasłonić swoim ciałem. Cała sytuacja wynikła tak nagle i szybko, że rejestrowałem każde kolejne wydarzenia z kilku sekundowym opóźnieniem. – Słyszysz?!

- Lepiej Ty mnie teraz posłuchaj, Styles, albo Twoja suka skończy z dziurą w głowie. – przerażało mnie to, iż mówiła o tym jak o zwykłej prognozie pogody.

- Jeszcze raz go tak nazwij, pieprzona kurwo to...

- To co, Harry, hmm? – była wystarczająco daleko, aby brunet nie mógł jej uchwycić, ale też dostatecznie blisko, żeby móc w każdym momencie idealnie we mnie trafić. Jej włosy były potargane, a letnie już ciuchy postrzępione i brudne.

Boże, co tu się dzieje?!

- Dlaczego to robisz? Dlaczego nie możesz się ode mnie odpierdolić?! Dlaczego nie potrafisz dać nam spokoju?! – krzyczał.

- Wam? Wam?! – skuliłem się machinalnie, na widok jej palca, który pojawił się przy spuście. – Twoje miejsce jest przy mnie, ze mną!

- Nie, Emily! Ubzdurałaś to sobie...masz obsesję! – mimo jego wielkiej odwagi, czułem jak cały się trząsł.

- Zapomniałeś już o miłości jaką siebie nawzajem darzyliśmy?! Jak możesz! Jesteśmy sobie przez...

- Jaka miłość?! Co Ty chrzanisz?! – spojrzałem na niego, odrywając na chwilkę wzrok od psychicznej dziewczyny.

- Jak to? – ponownie na nią spojrzałem. Zmarszczyła brwi, a jej głos wyraźnie zmienił swój ton na delikatniejszy.

- Nigdy Cię nie kochałem!

Cisza. Zawisła ona w powietrzu tak głucho i niespodziewanie, iż mogłem przysiąc, że słyszałem bzyczenie komara z odległości kilku metrów, nie mówiąc już o moim własnym, skołatanym sercu.

- Oh... - opuściła broń na może jakieś 10 centymetrów, słyszałem w jej głosie rezygnację. – Skoro ja nie mogę Cię mieć... - utkwiła we mnie swoje lodowate, wręcz puste z czystej nienawiści oczy, wywołując tym samym dreszcze. - ...nikt Cię nie będzie miał.

Strzał.

Huk jaki wtedy zadźwięczał w moich uszach, z pewnością będzie nawiedzał mnie w koszmarach do dnia, w którym zakończę swój żywot. Krzyknąłem gdy Harry opadł bezwładnie na moje ciało, powodując ugięcie przeze mnie kolan. Zacisnąłem zęby, powoli prostując się i następnie przekładając sobie jego ramię przez bark.

- Uciekła! – dopiero po tym jak się odezwał zobaczyłem, że miał rację. Nie zorientowałem się nawet, w którym kierunku pobiegła, zbyt przejęty plamą krwi, rozprzestrzeniającą się po t-shircie mężczyzny.

- Kurwa. – rzuciłem, odwracając się z wielkim trudem w stronę skąd przyszliśmy. – Gdzie dostałeś? – pytałem z paniką w głosie. Stawiałem tak duże kroki na jakie pozwalał mi ciężar bruneta, który całkowicie mi się poddał i ledwo chodził, co jakiś czas przystając.

- W mostek... - odkaszlnął, napędzając mi nie lada strachu.

- Słodki Jezu. – szepnąłem tekst często powtarzany przez Nialla, przyspieszając niemrawo. – Musisz jechać do szpitala.

- Nie jadę do żadnego szpitala. – wycedził przez zęby, po chwili głośno sycząc z bólu.

- Nie podlega to dyskusji. – odparłem twardo.

- Ale...

- Morda, Styles, nie masz w tej kwestii nawet prawa głosu! – wydarłem się prawie rozdzierając gardło. – Mam głęboko w dupie to, że nie chcesz by ktoś nas rozpoznał, rozumiesz?! Priorytetem jest teraz Twoje zdrowie... Ja pierdolę przecież ona mogła przestrzelić Ci serce, więc czego Ty ode mnie oczekujesz?! Nic się dla mnie nie liczy z wyjątkiem tego, aby wszystko było z Tobą w porządku, łapiesz? Nic! – nie pojmowałem nawet, kiedy zacząłem płakać zarówno z wysiłku jak i z bezradności i przerażenia.

- Louis... - zapłakał, a ja przysięgam, że nigdy nie słyszałem tak rozdzierającego serce odgłosu.

- Cii kochanie, zobacz, już prawie jesteśmy! – dyszałem ciężko, prawie wypluwając przy tym wnętrzności. Adrenalina nie pozwalała mi się zatrzymać.

- Muszę zamknąć oczy...mam takie ciężkie powieki... - majaczył.

- NAWET NIE PRÓBUJ! – potrząsnąłem nim, podskakując. – Nie zasypiaj, Harry. Nie zasypiaj! Mów do mnie! Mów do mnie cały czas! Opowiedz jakiś kawał. Wiesz, że ja tylko udaję i tak naprawdę je kocham, no dawaj! – mój język plątał się przez słowa jakimi rzucałem gdy tylko przyniosła je ślina. Na szczęście zielonooki mnie posłuchał i od razu, przemawiając zatrważająco słabym głosem, rzucał różnymi, krótkimi żartami. – Jestem z Ciebie taki dumny, skarbie, spójrz, dotarliśmy!

Nie potrafiłem dokładnie opisać wszystkiego co działo się dalej. Kompletnie zamroczony wrzasnąłem już na korytarzu, w którym praktycznie od razu pojawiła się trójka mężczyzn. Po krótkiej kłótni między Zaynem a Liamem, rozważających przyjazd do szpitala, stanąłem przed przeciwnym temu szatynem, popychając go.

- Co do chuja, Lou?!

- Jeśli on umrze, przysięgam, że ukatrupię Cię gołymi rękami Ty zasrany egoisto! – rzucałem się, a z moich oczu trzaskały pioruny i strumieniami płynęły łzy.

Ostatecznie chłopaki pobiegli na dwór, prosto do auta. Kiedy tylko Mulat rzucił propozycję pozostawienia mnie tutaj samego, rzuciłem się na niego, naprawdę pragnąc wydrapać mu oczy. Sądzę, że dopiero wtedy zrozumieli, iż nie warto ze mną zaczynać podczas stanu w jakim się znalazłem. Najstarsi rzecz jasna usiedli z przodu, natomiast ja z Niallem i Harrym na naszych kolanach z tyłu. Odjechaliśmy spod podjazdu z piskiem opon, błyskawicznie wjeżdżając na ulicę i jestem pewien, że Zayn złamał kilka poważnych przepisów drogowych lecz nie mogło mnie to wtedy obchodzić już mniej.

- Tak mi zimno... - powiedział cichutko brunet, podczas gdy Irlandczyk pomagał mi uciskać go w miejscu rany postrzałowej. Nie przejmowałem się gęsią skórką, gdy moja dłoń zetknęła się z lodowatą skórą mężczyzny.

- Patrz na mnie, Harry. Pamiętaj, nie wolno Ci zamykać oczu. – drugą ręką przeczesywałem jego wilgotną od potu, lokatą czuprynę. Nachyliłem się, by złożyć krótki pocałunek na czole bruneta. – Szybciej, Zayn! – łkałem żałośnie, głaszcząc po policzku najdroższą mi osobę, która tak niewyobrażalnie cierpiała. Gdybym mógł, zamieniłbym się z nim bez żadnego zastanowienia.

Najbliższy szpital nie okazał się znajdować daleko. Po dojechaniu na miejsce, trójka przyjaciół wzięła Harry'ego w ramiona, a w tym czasie ja pognałem przodem otwierając im drzwi. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem sformułowaniami typu ''został postrzelony!'', ''wezwijcie lekarza!'', ''stracił bardzo dużo krwi!'' lub najkrócej ''ratujcie go!''. Trząsłem się jak osika, podczas gdy po niespełna kilku wlokących się niemiłosiernie sekundach, otoczyło nas kilka osób z personelu, które położyły mężczyznę na przyniesionych przez ratowników noszach, później zabierając na OIOM. Pobiegliśmy za lekarzami, tłumacząc, że Harry nie ma żadnej rodziny i jesteśmy jedynymi bliskimi mu osobami. Pytanie lekarza jakie padło po naszych emocjonalnych wyjaśnieniach, dosłownie wbiło mnie w podłogę.

- Mogę prosić o nazwiska?

O jasna cholera.

- Em...Digger.

- Collins.

- Leander. – nie ukrywałem szoku jaki wywołała na mnie szybka reakcja mężczyzn i wymyślenie przez nich fałszywych nazwisk.

- Przykro mi, tylko rodzina może wejść. Takie są przepisy.

Aha!

- Ja jestem Styles. Mąż. – przełknąłem ślinę, mrugając zdecydowanie za szybko, co osoba znająca mnie mogła z łatwością odczytać jako kłamstwo. Lekarz przyglądał mi się dłuższą chwilę, mrużąc niepewnie oczy.

- W porządku. Proszę za mną, Panie Styles. – westchnąłem z ulgą, która jednak nie pomogła złagodzić bólu w żołądku spowodowany zdenerwowaniem oraz lękiem jakiego nie czułem jeszcze nigdy przedtem.

Mężczyzna pomiędzy trzydziestką a czterdziestką prowadził mnie przez korytarze śmierdzące szpitalem, na których praktycznie ciągle mijali nas inni lekarze, pielęgniarki, a także zwykłe osoby nie należące do personelu jak ja. Nagle zatrzymaliśmy się przy drzwiach, obok których znajdowała się ściana z hartowanym szkłem od jej połowy, dającej widok na to co znajdowało się w sali. Zasłoniłem ręką usta, po ujrzeniu ukochanego bruneta podłączonego pod chyba wszelkiego rodzaju aparatury i kardiomonitory. W okół niego krzątali się ludzie w turkusowych kitlach, czepkach i maskach w tym samym kolorze.

- Harry... - nieświadomy swoich własnych odruchów, położyłem dłoń na szybie, jej wewnętrzną stroną do szkła. Tak bardzo chciałem go przytulić, pocałować, wyznać mu miłość... O Boże, nie zdążyłem mu powiedzieć! – Muszę tam iść! – zwróciłem się do lekarza.

- Niestety jest to niemożliwe, Panie Styles. Musi Pan tu zaczekać. – rzekł od razu mnie zostawiając. Nie zamknął za sobą drzwi, pozostawiając je uchylone dzięki czemu byłem w stanie usłyszeć rozmowy toczące się za ścianą.

Rozpoczął się prawdziwy horror. Kolejne piętnaście minut ciągnęło się w nieskończoność, a rozdrażnione wołania lekarzy i mrożące krew w żyłach odgłosy aparatury nie pomagały ani trochę. Płakałem stojąc przy ścianie na dygocących z obawy nogach, z każdą minutą coraz bardziej odmawiających mi posłuszeństwa. Wpatrywałem się w akcję, która toczyła się za szybą z uwagą, analizując każdy, najmniejszy ruch.

Nagle w sali rozniosły się donośne, tubalne okrzyki i gorączkowo wydawane przez chirurga polecenia. Wszystko ucichło po zaledwie paru wypowiedzianych przez lekarzy zdaniach.

Pozostał tylko jeden dźwięk, najbardziej przerażający ze wszystkich. Przeciągłe, nieustające pikanie na kardiomonitorze sygnalizujące zatrzymanie akcji serca.

''Śmierć jest przecinkiem w zdaniu Twego życia''. Nigdy nie sądziłem, że zgodzę się z tym stwierdzeniem równie mocno.

------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam za polsat lmao

Kocham Was! 😘

KOMENTUJCIE I GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro