#22
Louis's POV
Ból.
Była to jedyna rzecz wypełniająca mój umysł jak i serce przez następny tydzień. Pierwsze dwa dni obwiniałem wszystkich dookoła. Nawet nie mającą z tym nic wspólnego Chloe, równie oszołomioną całą sytuacją. Zamykałem się w pokoju i owinięty kołdrą niczym sajgonka, przepłakiwałem wiele godzin, nawet nie wychodząc do łazienki, a co dopiero kuchni. Niall co jakiś czas przychodził do sypialni i zostawiał mi talerz jedzenia, którego nawet nie ruszałem. Za każdym razem próbował nawiązać rozmowę, jednak z marnym skutkiem, ponieważ żywiłem do niego zbyt wielką urazę. Mimo, iż widziałem jak cierpi z powodu mojego unikania go, nie obchodziło mnie to. Harrego nienawidziłem...a przynajmniej starałem się nienawidzić najbardziej. Do niego miałem największe zaufanie, które utracił. To jemu dawałem się dotykać, czego w tamtych dniach żałowałem (oczywiście okłamywałem się w tej kwestii). To jego pokochałem wbrew własnej woli...
Trzeci, czwarty oraz piąty dzień minął dużo lżej. Moje histerie zamieniły się w cichutkie, krótkotrwałe popłakiwanie nad swoim marnym losem. Zaczęła mi wtedy doskwierać beznadziejna tęsknota za dawnym życiem. Ale...nie za tatą. Moja miłość do ojca była, jest i zawsze będzie bezgraniczna lecz po latach w końcu coś zrozumiałem. Rozpieścił mnie. Zamiast przygotowywać już od najmłodszych lat do samodzielnego, pełnego odpowiedzialności dorosłego życia, uczynił mnie nieporadnym, dziecinnym, rozmarzonym bachorem. W godzinach, które poświęcałem na bezsensowne seriale lub książki czy przeglądanie instagrama, tumblra i inne gówna, zamiast pozwalać mi rujnować swoje życie powinien był ze mną...rozmawiać... Być może dzięki temu już od dawna miałbym chłopaka? Nie byłbym wstydliwy oraz nieśmiały? Pewnie także nigdy nie byłoby mi dane poznać Harrego... I tu zaczynał się problem, bo ja...absolutnie tego nie żałowałem. Pomimo wszystkich łez, którymi nasiąkła poszewka poduszki po jego stronie łóżka, mimo przekleństw jakie mamrotałem pod nosem, wyobrażając sobie, iż rzucam nimi w mężczyznę, gdyby dane mi zostało cofnąć czas do dnia naszego pierwszego spotkania...nie dokonałbym żadnych zmian. Pokochałem go. Całego. Każdy fragment gdzieniegdzie nieperfekcyjnej skóry, każdy pukiel włosów, każdy śmiech, zimny ton, a nawet krzyk. Kiedyś po obejrzeniu z mamą 'Pretty Woman' w wieku mniej więcej 13 lat, zadałem jej pytanie...
~5 lat temu~
- Mamuś, ja czegoś tu chyba nie rozumiem... - powiedziałem, po pojawieniu się napisów końcowych.
- A czego, synku? – szatynka po trzydziestce, odgarnęła równie niesforne co moje włosy do tyłu, po czym spojrzała na mnie z małym uśmiechem.
- Oni się znali tylko tydzień. Jak można się w kimś zakochać w tydzień?! – mruknąłem oburzony kłamstwem ukazanym w filmie.
- Można, kochanie, można. – uśmiechnęła się jeszcze szerzej zapewne rozbawiona szokiem wymalowanym na mojej twarzy.
- Ale...to niemożliwe!
- Na jakiej podstawie tak twierdzisz?
- Myślę, że...aby się w kimś zakochać trzeba go poznać. Tydzień to za mało, żeby...
- Żeby wiedzieć czy ktoś chrapie w nocy, ma problemy z poceniem się, albo słabą tolerancją alkoholu. – przerwała mi. – To prawda. Takich szczegółów nie da się wyłapać w tak krótkim czasie, ale...można przekonać się czy dany człowiek, który nam się podoba jest godny jakiejkolwiek naszej uwagi. Czy jest opiekuńczy, czy jest nerwowy, czy jest wrażliwy, czy jest marudny... W końcu niewiele trzeba, aby się zakochać, racja? – słuchałem jej jak zaczarowany, kiwając głową. – Rzecz jasna, zupełnie inaczej wygląda to po kilku latach. Różowe okularki spadają i zaczyna się zauważać wady kochanej osoby, co wiąże się też z kłótniami, ale co to za zdrowy związek bez potyczek? Żaden! Mówiąc, w skrócie, myszko... - uszczypnęła mój policzek, na co zmarszczyłem nos. - ...o prawdziwą miłość dba się latami. Nie pojawia się ona z czasem, ale dojrzewa, nabiera siły... Niektórzy dostają w życiu zaszczyt zakochania się w kimś w dużo krótszym czasie niż większość ludzi. Dwa miesiące, jeden, a nawet tydzień! Tyle osób mogłoby im pozazdrościć tego szczęścia, jednakże to od nich samych zależy czy będą pielęgnować to uczucie i czy dzięki nim przetrwa...
~teraźniejszość~
Miała rację. Mama miała pierdoloną rację. Znałem Harrego już dwa miesiące, a pokochałem po ponad jednym. A może nawet wcześniej? W każdym bądź razie, nie byłem w nim zakochany w ten szczeniacki, wyidealizowany sposób. Czułem się przy nim jakbym znał go od zawsze. Tak jak rodzice wiele lat po małżeństwie. Akceptowałem wszystkie jego niedoskonałości, bo przecież każdy je ma, prawda? Ilekroć o tym myślałem, niechętnie, ale jednak, powoli pojmowałem, iż bardzo prawdopodobnie to nie przez mężczyznę tak cierpiałem.
Tylko przeze mnie.
Nawiedzało to mój umysł szóstego dnia. Wtedy rozpłakałem się kolejny raz lecz z poczucia winy. Zachowałem się zbyt impulsywnie zarówno w stosunku do Harrego jak i reszty mężczyzn. Doskonale wiedziałem, że żałują i mimo poprzednich zamiarów co do mnie, nigdy by mnie nie sprzedali. Byłem zbyt zaślepiony gniewem, który krążył po całym moim ciele po ujrzeniu tej odrażającej lafiryndy przy mojej miłości. Nie dałem mu dokończyć, a co jeśli...co jeśli on odwzajemniał moje uczucia? Mało prawdopodobne, jednak sposób w jaki patrzył się na mnie, gdy odchodziłem...nie miałem wcześniej okazji ujrzeć go takiego, ale widziałem, że opychając Harrego, bez najmniejszej szansy na wytłumaczenie się, złamałem mu serce...A obiecałem sobie przecież, że je naprawię! Że zasklepię niezagojone rany – pozostałości po potwornej przeszłości mężczyzny, która wpłynęła znacząco na jego psychikę. Miałem pomóc mu wypłynąć na powierzchnię oceanu cierpienia, w jakim znajdował się od dzieciństwa. A co zrobiłem zamiast tego? Zostawiłem na jeszcze większych głębinach, absolutnie nie przejmując się tym, że z mojej winy tonął.
''Woda wypełniła moje płuca, krzyczałem głośno, ale nikt nie słyszał"* – zdawał się krzyczeć we własnej głowie.
Siódmego dnia wreszcie wyszedłem z pokoju z zamiarem odbudowania tego co zniszczyłem.
O ile nie było jeszcze za późno...
- ...i ja po prostu już nie wiem co powiedzieć, oprócz powtórzenia po raz setny, że mi przykro... - nabrałem głębokiego wdechu, dusząc się własnym szlochem. Po wyjściu z sypialni i pójścia do tej Nialla, od razu zacząłem go przepraszać, po drodze dodatkowo opowiadając o wszystkim co pojawiało się w mojej głowie przez ostatni tydzień.
- Louis, bo się zaraz zapowietrzysz, spokojnie. – wyciągnął z pudełka, niewiadomo już którą chusteczkę, a następnie podał mi ją. Wytarłem nią mokre policzki i wysmarkałem nos. – Poza tym to ja powinienem Cię przeprosić...
- Niall, przecież mnie nie znałeś. Żaden z Was. Czy Ty nie rozumiesz, że ja już się nie gniewam i jedynym moim problem jest to abyście mi wybaczyli? – płakałem, zastanawiając się jak on jest w stanie mnie w ogóle zrozumieć.
- Żaden z nas chyba nawet przez minutę nie pomyślał o obrażeniu się na Ciebie. Miałeś pełne prawo do zareagowania w ten sposób. I...tęskniłem za Tobą - zgarnął mnie w ramiona i przyciągnął do klatki, wywołując tym jeszcze większy potok moich łez.
- Czyli, że między nami jest już ok? – załkałem.
- Jak najbardziej ok, młody... - uśmiechnął się, odwzajemniłem uścisk dodatkowo oplatając nogami jego biodra. – Zjemy coś? – parsknąłem czule. Brakowało mi tego wiecznie nienajedzonego Irlandczyka.
- Jestem głodny, więc właściwie to całkiem niezły pomysł. – skwitowałem. Chłopak wstał z łóżka, ja za to uczepiłem się go niczym miś koala i nie miałem zamiaru zejść. – Jestem ciężki?
- Nie, ale lekki też nie. – zachichotał, przytrzymując ręką moje udo. Na korytarzu minęliśmy zaskoczonego Liama z Palvinem, którym posłałem najszerszy uśmiech na jaki było mnie stać. Odwzajemnili go machinalnie, a szatyn nawet puścił mi miłe oczko.
Ten dzień będzie piękny... - pomyślałem szczęśliwie. Po odłożeniu mnie na blat przez farbowanego blondyna, sięgnąłem do banana z miski na owoce. – Ni...?
- Tak, LouLou? – sposób w jaki to powiedział uleczył jedną z ran w moim pękniętym serduszku.
- Przeprosiłem już Ciebie...wiesz kto mi teraz został, co nie? – szepnąłem, czując małe zdenerwowanie, które rosło z każdym kolejnym ruchem wskazówki zegara znajdującego się w kuchni.
- Harry? – bez jaj Sherlocku...
- Tak...gdzie jest? – nie widziałem mężczyzny od paru dni przez zaszywanie się w pokoju, więc naprawdę nie miałem zielonego pojęcia gdzie przebywał od tamtej kłótni.
- Pojechał po trawę dla Zayna. Powinien wrócić w przeciągu dwóch godzin. – odparł, podczas czego jego głos zadrżał na wzmiankę o Mulacie.
- Oh... - przygryzłem wargę. – Kurde, stresuję się...od czego mam zacząć jak wróci? – jeknąłem męczeńsko.
- Wiesz co będzie najlepsze? – spytał retorycznie i podszedł bliżej mnie. – Takie ładne, magiczne słówko 'przepraszam'. Słyszałem, że działa. – Irlandczyk włożył między moje rozchylone z wrażenia usta plasterek ogórka z małym uśmieszkiem.
No i jak go tu nie kochać?
Siedziałem pomiędzy Zaynem i Niallem w salonie, na fotelu dalej skulił się Liam. Oglądaliśmy ''Avatar", na którego natrafiliśmy przez przypadek, kiedy skakaliśmy po kanałach. Uwielbiany, przeze mnie film pomógł mi choć na chwilę zapomnieć o stresującej rozmowie z Harrym, która czekała mnie w każdej chwili, ponieważ jak mówił Malik, lada moment miał być w domu. Po wygnaniu Jake'a z klanu Na'vi, dosłownie podskoczyłem na sofie, gdy cała nasza czwórka usłyszała dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, a później ciężkie kroki na korytarzu.
- O, wrócił. – powiedział szatyn, odwracając głowę w kierunku wejścia do salonu, podobnie jak my.
Do pomieszczenia po jakiejś minucie wtoczył się mężczyzna w lokach w karygodnym wręcz stanie. Ledwo trzymał się na nogach, jego dłonie trzęsły się, a oczy były podkrążone i takie...puste... Wcześniej ładnie opalona po wakacjach twarz była blada jak papier, wargi wysuszone i popękane. Tłuste włosy spiął w niechlujny kucyk, podkreślając niepokojąco chudą szczękę.
Co mu się stało do cholery? Czy wyglądałem podobnie?
- Harry, kurwa, obiecałeś! – krzyknął Mulat, wstając z kanapy, po czym podbiegł do przyjaciela.
- Masz. – kędzierzawy wyciągnął z kieszeni spodni dresowych małą torebkę, Zayn odrzucił ją do tyłu zbyt przejęty jego stanem.
- Co brałeś i ile? Gadaj! – opadła mi szczęka.
N-narkotyki?!
- Trochę amfy tylko, nie zesraj się... - burknął ochryple.
- Obiecałeś, że nic nie weźmiesz! Obiecałeś! – Zayn szarpał nim, rozeźlony.
- Zi, przestań. I tak nic teraz nie dojdzie do jego zaćpanego łba. Zanieś go na górę...
- Harry, coś ty zrobił?! – pisnąłem, po wyrwaniu się w końcu z głębokiego szoku. Sam nie wiedziałem kiedy przebiegłem przez salon, by znaleźć się tuż przy kędzierzawym. – Popatrz na mnie... - odezwałem się tak cicho, że usłyszeć to mógł tylko i wyłącznie on. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, jęknąłem żałośnie, na widok rozszerzonych źrenic mojego ukochanego.
- Dlaczego mnie nienawidzisz? – szepnął. Na zmęczonej, schorowanej twarzy bruneta nie potrafiłem dostrzec żadnych konkretnych emocji, jednak z całą pewnością w jego głosie usłyszałem swego rodzaju żal.
- Wcale nie...nie nienawidzę Cię, Harreh! – zaprzeczyłem. obejmując dłońmi jego od nie wiadomo ilu dni nieogolone policzki.
- Nic dla Ciebie nie znaczę...
- Co ty pieprzysz?! – cały czas kręciłem głową. – Znaczysz więcej niż możesz sobie wyobrazić!
- To Ty znaczysz dla mnie więcej niż możesz sobie wyobrazić. – powtórzył, kierując te słowa do mnie, a wypowiadając je brzmiał jakby sprawiało mu to dyskomfort.
- Ale c-co? Powiedz mi, proszę! – czułem niebezpiecznie szybko rosnącą gulę w swoim gardle.
- Od dawna już chciałbym...a zresztą, to bez celu! – gwałtownie podniósł głos, przez co odskoczyłem.
- Powiedz m-mi!
- Po co?! Żebyś potem powtórzył mi jak wielkim kłamcą i nieudacznikiem jestem?! Znowu będziesz się mnie brzydził?! O takiego chuja! – warknął, a niekontrolowane przeze mnie łzy zaczęły spływać parzącym wręcz strumieniem po mojej twarzy.
- Pozwól mi do Ciebie dojść...
- Louis, on jest pod wpływem, nie dochodzi do niego co się właściwie dzieje! – przerwał mi wyraźnie zaniepokojony zaistniałą sytuacją Niall, który w dalszym ciągu nie ruszył się z sofy.
- Przed chwilą był całkowicie świadomy, widziałem! – krzyczałem rozpłakując się jeszcze bardziej. – Po prostu chce wykorzystać to w jakim jest teraz stanie, żeby wymigać się od wyjaśnień, bo wie, że prędzej czy później z nim porozmawiam!
- Zamknij się! – wrzasnął mężczyzna w lokach, popychając mnie z impetem na szklany stoliczek, na którym wylądowałem z głośnym hukiem, rozbijając na dwa. Zakręciło mi się w głowie i miałem wrażenie, iż ujrzałem gwiazdy. W salonie na krótką chwilę zapadła przeraźliwie głucha cisza, którą przerwał mój urwany szloch.
To już nawet nie chodziło o to, że mogłem się nieźle pokaleczyć. On mnie uderzył...
- Słodki Jezu, wszystko ok, Lou?! – już po chwili Niall z Liamem pomogli mi wstać, młodszy nawet opiekuńczo mnie objął.
- Żyję. – rzuciłem, patrząc spode łba na Harrego, który jakby przez siłę mojego spojrzenia, odezwał się.
- Kurwa, przepraszam!
- Styles, chodźmy lepiej do mnie... - syknął Mulat, ciągnąc rozkojarzonego przyjaciela w stronę schodów. Odwróciłem wzrok od jego wątłej, ale nadal pięknej sylwetki, podchodząc z dwójką mężczyzn do kanapy, na której mnie posadzili, sami potem siadając.
- Jak on mógł?! Po tym jak mu wybaczyłem i chciałem przeprosić on potraktował mnie...jak śmieć! – wyłem, przecierając wilgotną skórę rękawem bluzki. – Przecież chciałem dobrze, dlaczego on zawsze musi wszystko zeps...
- Louis, mam do Ciebie wielką prośbę... - Niall przekręcił się całkowicie w moją stronę. – Mógłbyś się wreszcie przymknąć i nie robić z siebie większej ofiary niż jesteś?! – warknął, wprawiając mnie w totalne osłupienie. No bo...co do cholery?! – Młody, kocham Cię i w ogóle, ale mam też serdecznie dość i potąd... - naznaczył palcem wskazującym linię poziomą na wysokości czoła. - ...Twoich histerii i narzekań! Nie uważasz, że jesteś już trochę za stary na bycie jebaną królową dramatu?! Dorośnij! – nie wiedziałem co powiedzieć, mocne słowa Irlandczyka wprawiły mnie w osłupienie.
- Kurwa, czekałem aż wreszcie ktoś to powie. – Liam westchnął ciężko. – Słuchaj, Louis, to nie tak, że Ci nie współczujemy, a może nawet nie lubimy, bo to wcale nie o to chodzi. Ty po prostu jesteś już przyzwyczajony do robienia chaosu w okół siebie, kochasz być w centrum uwagi i niestety nie słuchasz starszych i mądrzejszych, w konsekwencji czego później płaczesz. Mówiliśmy, że Harry jest naćpany i nie da się z nim poważnie pogadać? Mówiliśmy. To już nie pierwsza taka sytuacja. – spuściłem głowę w dół i bawiąc się w ciszy palcami, wysłuchiwałem upokarzających kazań szatyna. – Ok, ja wiem, że to nie Twoja wina, że jesteś jaki jesteś – wrażliwy, niedojrzały i naiwny. Zostałeś tak wychowany, nie mając na to wpływu, ale masz już 18 lat i własny rozum, chłopie! Powinieneś móc o siebie zadbać i przede wszystkim przestać patrzeć na wszystkich jak na potencjalnych wrogów, którzy mogą Cię skrzywdzić! Jesteśmy dokładnie takimi samymi ludźmi jak Ty, popełniamy błędy, a potem się na nich uczymy, taka jest kolej rzeczy. Świat to zajebiście chujowe miejsce, gdzie przyszło nam żyć, ale nikt nie będzie Cię wiecznie prowadził po nim za rączkę i czasem trzeba umieć poświęcić się dla osób, na których nam zależy...
I wtedy wybiegłem z salonu. Uciekłem do pokoju niczym zasrany tchórz, bojący się sprostać brutalnej rzeczywistości, o której mówił Liam. Najgorsze było to, że...miał rację...Obydwoje ją mieli. Mogłem zaczekać aż faza Harrego po amfetaminie mu przejdzie. Byłby wtedy zdolny do jakiejkolwiek poważniejszej dyskusji, a widziałem, że chciał rozmawiać. Widziałem, ale oczywiście nikogo nie słuchałem.
Teraz zabrzmi to zajebiście żałośnie...ale...on jest wszystkim czego pragnę...i to tak bardzo boli...**
---------------------------------------------------------------------------------------
*"Clean" Taylor Swift
**Nawiązanie do "Something Great" One Direction
I jak? ^^
KOMENTUJCIE I GWIAZDKUJCIE!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro