7. Chwilowo zależy mi, żebyś się nie otruła
Palce bielały mi od kurczowego zaciskania się na żelaznej barierce.
Pomarańczowo-różowy kolor nieba, parne powietrze i odległe dźwięki gitary unoszące się gdzieś z baru przy ulicy poniżej tworzyły razem fantazyjny nastrój, idealny dla mojego surrealistycznego skoku.
Kucyk potargał mi się, wyszły z niego kosmyki, które teraz opadały na moją zdeterminowaną twarz. Oczy ze strachem przeniosłam z sąsiedniego balkonu w dół.
Brukowana ulica, drzewa i kontenery na śmieci zdawały się dużo odleglejsze, niż bym oczekiwała po widoku z trzeciego piętra.
Przeszedł mnie dreszcz, mimo ciepłego wieczoru.
Dłużej wahać się nie mogłam. Napędzana adrenaliną, a także wyobrażeniem Psychola ze strzykawką, czekającego na mnie w salonie, wybiłam się w powietrze.
Skok Milana z pierwszej nocy, gdy nieproszony wtargnął do mieszkania, był sprytny i zwinny. Ja swój pozbawiłam wszelkiej elegancji. Desperacko wyciągnęłam ramiona, by przylgnąć do sąsiedniej barierki. Chwilowa nieważkość, którą poczułam, przelatując nad przesmykiem, nie przyniosła mi wolności czy szczęścia. Moja spódniczka rozwiała się na moment niczym spadochron.
Wpadłam na barierkę balkonu Lorenzo z zaciśniętymi zębami. Posiniaczyłam sobie ręce i nogi. Zignorowałam ból, zajęta przyjmowaniem poczucia ulgi. Wisiałam tak chwilę, jak miś koala przytulony do drzewa, a potem przerzuciłam nogę przez balustradę i cicho wylądowałam na solidnej podłodze balkonu wśród imponującej kolekcji roślin Lorenzo.
Łapałam równowagę, uspokajałam drżenie nóg i bicie serca. Krew szumiała mi w uszach, krążyła przyspieszona w żyłach.
Teraz to dopiero musiałam mieć wysokie ciśnienie.
Gdy uświadomiłam sobie sukces swojej misji, wyprostowałam się. Wieczorna bryza zmierzwiła moje włosy, przyniosła trochę ukojenia, jakby w nagrodę. Przymknęłam powieki, nawet na moment się uśmiechnęłam.
Ale zaraz potem otworzyłam oczy, bo wiedziałam, że udany skok to dopiero połowa sukcesu.
Poprawiłam spódniczkę i nie oglądając się za siebie, ruszyłam do mieszkania Lorenzo. Nie przebijały się stamtąd żadne światła, jednak szara firana powiewała na wietrze, czym zdradzała, że drzwi balkonowe są otwarte.
Nieśmiało skorzystałam z tego zaproszenia i zajrzałam do środka.
Zamarłam.
Lorenzo leżał w ogromnym podwójnym łożu zaplątany w prześcieradło, z naciągniętą na twarz jedwabną opaską, oddychał miarowo. Na drzwiach szafy wisiał perfekcyjnie wypieszczony uniform jakichś linii lotniczych, a tuż obok drzwi stała spakowana walizka z wysuniętym uchwytem, które tłumaczyły, dlaczego już w okolicach ósmej wieczorem mężczyzna pogrążał się w głębokim śnie.
Wahałam się tylko przez chwilę, bo obraz brutalnego Marlona w mojej głowie wymazał z niej resztki przyzwoitości i oto włamałam się do obcego mieszkania.
Z nadal walącym sercem skradałam się obok łóżka.
Tak, popełniałam przestępstwo i gdyby Lorenzo się teraz obudził, nie wymyśliłabym przekonującej wymówki na swoją obecność w jego sypialni, dlatego przemknęłam czym prędzej na palcach do drzwi frontowych.
Krzywiłam się w panice, gdy zamek klikał i mącił wszechobecną ciszę, ale nawet jeśli te dźwięki zbudziły Lorenzo, to zanim zdążyłby podnieść się z łóżka i rozejrzeć, ja już zbiegałam po schodach na klatce.
Przeskakiwałam po dwa stopnie, wypadłam na ulicę, nad którą jeszcze przed chwilą skakałam między balkonami i skręciłam w lewo. Szłam przed siebie zniecierpliwiona każdymi czerwonymi światłami, które zatrzymywały mnie w tej drodze.
Ciepłe powietrze zagęszczał dodatkowo zapach morza oraz aromat tapas, dochodzący z wnętrz tętniących życiem restauracji. Jeździło też sporo aut, chodziło mnóstwo ludzi, a ja mimo to czułam samotność, coraz większą, teraz gdy wracał rozsądek.
Nie miałam ze sobą dokumentów, pieniędzy ani kluczy.
Tylko telefon, który szybko wyłączyłam, by oszczędzać baterię.
Co chwilę rzucałam paranoiczne spojrzenia za ramię. Kilka razy potknęłam się i prawie wywróciłam, bo spódnica majdała mi się przy nogach. Poniosły mnie w jedyne miejsce, które znałam w tym obcym mieście i w którym wiedziałam, że o tej porze mogę spotkać jakiekolwiek znajome twarze.
Wśród tłumów w ciasnym barze Fabryka Małp niemal od razu wypatrzyłam Reginę. Była jak kula dyskotekowa ze swoim błyszczącym makijażem oraz emanującą od niej, usilną chęcią przyciągnięcia uwagi innych.
Bez zastanowienia poddałam się tej sile – przepchnęłam się do niej i sama zdziwiłam, jak dziewczyna rozpromieniała na mój widok. Przerwała rozmowę, podrygi do rytmu muzyki i opuściła dłoń z drinkiem.
– Nina, hejka!
Dwoma buziakom w policzki, którymi mnie przywitała, akompaniowało głośne „muah", a podsumowała je oskarżycielskim spojrzeniem.
– Nie było cię na hiszpańskim.
– Źle się dziś czułam. Słuchaj, mam pytanie... – Przecisnęłam się tak, by znaleźć się jeszcze bliżej niej i ściszyłam głos. – Czy mogę przenocować u ciebie jedną noc?
– Och, tę noc?
– Tylko jedną.
– Eee... – Regina przyłożyła szklankę do pociągniętych ciemną szminką o metalicznym połysku ust. Myślała nad wymówką, więc już układałam w głowie kolejną, bardziej stanowczą prośbę, ale ona niespodziewanie wzruszyła ramionami. – No spoko... Ale... wszystko okej?
– Mam komplikacje w mieszkaniu.
– Nadal nic nie znalazłaś?
– Nie, ale chwilowo chyba jednak mnie nie wyrzucają... – Przełknęłam ślinę na to niedopowiedzenie. – Ale sama chcę się wynieść. Potrzebuję tylko momentu, żeby ochłonąć i wszystko przemyśleć, jak to rozegrać...
A do tego potrzebuję dachu nad głową.
– Ale co, coś jest nie tak? Masz jakieś takie szaleństwo w oczach. – Regina zmarszczyła brwi i obie usunęłyśmy się na bok, ciągle przepychane przez innych przeciskających się przez tłumy w wąskim barze ludzi.
Nawiązałam z nią kontakt wzrokowy, z tą obcą dla mnie dziewczyną, która nawet nie zrobiła na mnie dobrego pierwszego wrażenia i zawahałam się. Moja powaga udzieliła się Reginie.
– Nina, potrzebujesz jakiejś pomocy? – zapytała. – Oprócz noclegu?
– Ja... – Przełknęłam ślinę. – Nie, tylko ten nocleg.
– Na pewno?
Regina marszczyła brwi, a ja próbowałam unikać jej nagle badawczego spojrzenia rzucanego spod nienaturalnie gęstych rzęs. Nie znalazłam też wsparcia w dotyku jej dłoni, którą przytknęła do mojego ramienia.
– Wiem, czego potrzebujesz – oznajmiła nagle.
Sceptycznie uniosłam brwi.
– Tak?
– Musisz się napić.
– Czekaj! – zawołałam za nią, bo zanurkowała w strumień ludzi, by przedrzeć się do lady.
Regina zignorowała moje protesty, a zanim sama się do niej dopchałam, by bardziej stanowczo je wyrazić, ona już uśmiechała się do barmana, który podważał dla mnie kapsel.
– Co jest? – zdziwiłam się nad szybkością całego procesu, kiedy mała butelka świeżo syczącego piwa znalazła się przed moim nosem.
– Znamy się z Pedro – zachichotała głośno Regina, a barman puścił jej oko. Lekko naparła na mnie ramieniem, byśmy wróciły na swoje poprzednie miejsce, przy okazji się nachylając i dodając: – Obsługuje mnie bez kolejki.
Zimna butelka przyjemnie chłodziła moją dłoń, która dziś zdążyła już co najmniej kilka razy spocić się ze stresu.
– Obiecałam matce, że nie ruszę alkoholu – mruknęłam do szyjki butelki.
– To tylko słabe piwko, daj spokój – prychnęła Regina. – Potrzebujesz się wyluzować.
Przy pociąganiu pierwszego łyku towarzyszyła mi w głowie wizja matki o nastroszonych brwiach i lekko rozszerzonych nozdrzach – stała mina, gdy się złościła. Robiła jeszcze większe wrażenie w pełnym makijażu: z ciemnym cieniem na powiekach i mocniejszą szminką. I w żakiecie.
O tak, żakiety matki to kwintesencja surowości.
Zabawne to było, gdy odkryłam, że ten obraz matki w żakiecie rozmywał się z każdym kolejnym łykiem piwa.
Aż wreszcie zupełnie zniknął, a ja nagle bujałam się ramię w ramię z Reginą. Nawet ciasnota na parkiecie mi nie przeszkadzała.
Wszystko przestało mi przeszkadzać – całkowicie nowe uczucie w moim życiu.
– Właśnie tak! – zawołała z zadowoleniem Regina na widok moich marnych, powolnych, a jednak coraz śmielszych piruetów. – To co, jeszcze jedno?
Zawahałam się, ale rozsądek szybko wyciszyła ta garstka procentów, która już wesoło przepływała przez moje żyły.
Może teraz Marlon zechce pobrać sobie próbkę krwi, hm?
– Tak! – przytaknęłam jej, rozkwitła w pełni w swojej buntowniczej chwili.
– Nie.
Jak na tak cichy i ostry głos, rozbrzmiał on zaskakująco wyraźnie w barze z głośną muzyką.
Rozejrzałam się zaalarmowana, choć wyczułam go, zanim zobaczyłam. Jego obecność jakby ogarnęła moje ciało, które w odpowiedzi natychmiast się napięło.
Milan stał za mną. Górował nad większością gości lokalu. By mi się przyglądać, musiał opuszczać podbródek, a w głębinach jego jasnych tęczówek czaiła się drapieżność.
Jego obecność jednocześnie zdawała się subtelna, jak i przyciągała uwagę.
W barze przestało być gorąco – powietrze się ochłodziło, może przez niebezpieczną aurę, którą mój współlokator wniósł ze sobą do środka?
Szok, który mnie sparaliżował, jego rozbawił. Poznałam po tym, jak drgnął mu kącik ust. Utrzymywał jednak kamienny wyraz twarzy, nieznośnie niezmienny.
– Skąd się tu wziąłeś? – zapytałam.
– Nie ma sensu uciekać.
Powiedział to cicho, ale znowu udało mu się zdominować inne dźwięki swoim głosem.
Regina stała z boku i obserwowała chłopaka z miną, z jaką patrzy się na ciastka w uroczych cukierenkach.
Nie byłam lepsza – rozchylałam lekko usta, zahipnotyzowana jasnymi oczami rozmówcy. Wszystko w nim było przebiegłe – jego ruchy, ton, spojrzenie, sposób bycia, a także fakt, że znalazł mnie tak szybko i tak samo szybko chciał mnie stąd zabrać:
– Wyjdźmy stąd.
Zrobiłabym krok w tył, gdyby ciasna przestrzeń mi na to pozwoliła.
– Nie wyjdę z tobą.
Milan przechylił głowę.
– Wyjdziesz ze mną ty albo twoja koleżanka.
Różnił się od Marlona względnym spokojem, a jednak jego podobieństwa do brata delikatnie dawały o sobie znać – te podstępne groźby, chłodny głos.
Kątem oka zerknęłam na Reginę. Zapatrzona na Milana czubkiem języka zlizywała resztki cukru z brzegu szklanki po swojej wypitej już frozen margaricie.
Wzięłam głęboki wdech przez nos.
– Zostaw ją w spokoju.
Wymownym, pełnym gracji gestem wskazał dłonią na drzwi, przez które non stop ktoś wchodził lub wychodził. Na palcach miał tatuaże i ze dwa grube pierścienie, czyli ozdoby, które zachęcały mnie do pójścia w totalnie przeciwnym kierunku, niż wskazywała ręka.
Wzięte przed chwilą powietrze, wypuściłam z sykiem.
– Mam cię słuchać, bo inaczej co, porwiesz moją znajomą z kursu i będziesz mnie nią szantażował? Tak?
Potwierdził moje słowa spokojnym skinieniem głowy.
– Tak, ale wypuszczę ją, gdy Marlon przywiezie twoją siostrę.
– Co?
Nawet nie mrugnął.
– Jest w samolocie, właśnie po nią leci.
Otworzyłam szeroko oczy. Wcześniejszy powiew chłodu znowu zastąpił gorąc.
– Pojebało was?!
Kolejne przekleństwo.
Zupełnie niekontrolowanie naparłam na Milana. Pchnęłam go w twardy, opięty czarnym T-shirtem tors pustą butelką, ale nawet się nie zakołysał.
– To dziecko! – zawołałam. – Nie ważcie się jej ruszyć!
Po raz pierwszy wydarłam się na tyle, by przebić się przez Shakirę w głośnikach. Kilka osób obok zerknęło w naszą stronę.
– Okej, cicho, nie krzycz – szepnął Milan, przewróciwszy oczami. – Skłamałem. Marlon wcale nie leci po twoją młodszą siostrę.
Świdrowałam go wzrokiem niczym największego idiotę, a on uniósł na mnie palec wskazujący. Błysnął dostojny pierścień.
– Jeszcze nie – dodał. – Ale jest wściekły i cię szuka, a jak znajdzie, da do zrozumienia, że kolejna taka ucieczka będzie w rzeczy samej skutkowała porwaniem członka twojej rodziny.
– Szuka mnie?
Milan skinął głową.
– I znajdzie. A wierz mi na słowo, nie chcesz, żeby tu wpadł i wywlókł cię siłą.
Zaparłam się, jakby już miało się to zadziać. Milan palec, którym wskazywał na mnie, przeniósł w stronę wyjścia, a jasne oczy przekazywały jeszcze jaśniejszy komunikat.
Wywierał na mnie zbyt wielką presję, bym podjęła inną decyzję niż tę, którą mi narzucił. Tknęłam Reginę w nagie ramię i prawie oberwałam w nos wiszącym kolczykiem, gdy nachyliłam się i wyszeptałam jej do ucha:
– Zmiana planów, wrócę do siebie. Dzięki za opcję noclegu, może jeszcze skorzystam...
Odchodziłam, ale długie, kwadratowe paznokcie Reginy wbiły się w mój łokieć.
– Stara, na pewno?
– Tak, dzięki.
Dyskretnie wyswobodziłam rękę z jej uścisku, jednak Regina nie odpuszczała.
– To twój współlokator???
– Tak... ale on akurat jest w porządku – skłamałam.
– Och, okej... No dobra, czyli zobaczymy się jutro na zajęciach?
Na odchodne rzuciłam jej uśmiech i potaknęłam w tak nieczytelny sposób, że nie znaczyło to absolutnie nic konkretnego.
Zatrzymałam się na ulicy tuż pod barem, ale Milan ostrym szarpnięciem podbródka dał znać, bym kontynuowała poruszanie się przed siebie.
Stanęłam znowu za winklem budynku, tam, gdzie nie docierała już muzyka z wnętrza Fabryki Małp, oświetlenie ani uszy ciekawskich gości baru.
– Będziesz się zatrzymywać co dziesięć kroków? – mruknął z irytacją. – Wracamy do mieszkania, idź ładnie przed siebie.
– Nie chcę tam wracać. Nie do twojego psychicznego brata.
Milan westchnął i wzniósł oczy do granatowego nieba.
– Co on ci znowu zrobił?
– Zaatakował mnie igłą!
– Dlaczego akurat igłą?
– Próbował na siłę pobrać mi krew! – poskarżyłam się, w geście rozżalenia potarłam też wewnętrzną stronę ramienia.
Milan uniósł brew.
– Dlaczego?
– Żeby sprawdzić, czy nie choruję.
– No tak. – Pokiwał głową, po czym zapatrzył się na mnie. – Co w tym strasznego?
– Żartujesz sobie?
– Nie. Czy to nie jest tak, że ludzie powinni od czasu do czasu kontrolować swój stan zdrowia?
– Nie w takich warunkach! – zawołałam zirytowana, że muszę tłumaczyć tak oczywiste rzeczy. – Przymusowo, przez szemranego lekarza i furiata, który wymachuje strzykawką! A on się jeszcze dziwił, że miałam zbyt wysokie ciśnienie...
Milan zastanowił się.
– Wolałabyś pójść do szpitala?
– Zdecydowanie.
– To ciekawe. Ludzie nie lubią szpitali. Podobno kojarzą się ze śmiercią. – Na koniec w jego tęczówce pojawił się złowrogi błysk.
Odetchnęłam z frustracją.
– Też nie lubię, ale wolę szpitale od patologicznych lekarzy łapówkarzy, którzy współpracują z idiotami takimi jak twój brat.
Milan uśmiechnął się na tę obelgę.
– Dużo można powiedzieć o rzeczach, które robi mój brat, ale jeśli to on wynalazł dla ciebie tego lekarza, to znaczy, że facet musi być naprawdę dobry w swoim fachu.
– Ja nie ufam Marlonowi tak ślepo, jak ty.
– Bo go nie znasz. Idź przed siebie.
Posłuchałam, ale za kilka sekund zatrzymałam się znowu.
– Nie chcę wracać i być traktowana jak przedmiot.
Milan, który przeszedł o krok dalej, westchnął i odwrócił się. Na moment wystawił twarz do księżyca. Łuna nadawała srebrzystego koloru jego bladej twarzy i odbijała się od ciemnych włosów.
Wyglądał jakby pod gołym, nocnym niebem absorbował energię ze wszechświata, niczym wielki, mroczny posąg z jednej z fantastycznych gier, które na swojej konsoli katował Daniel.
– Nie bez powodu uciekłam – kontynuowałam, a palce zaciskałam w pięści ze stresu, obserwując go uważnie. – Nie wiem, co się dzieje, kim wy jesteście. Nagle ty i twoje rodzeństwo pojawiło się w moim życiu i wmawiacie mi, że znam odpowiedzi na jakieś wasze pytania. Jakie pytania? Skąd miałabym je znać? Nigdy nie widziałam na oczy waszej babci, na jakiej podstawie twierdzisz, że miałaby ukryć coś w mojej głowie? Jak to w ogóle brzmi? Czy wy jesteście w jakiejś sekcie?
Ostatnie zdanie podkreśliłam podejrzliwym zwężeniem powiek.
Milan zerkał na mnie w dół bez słowa.
Natura naprawdę nie pożałowała mu wzrostu.
– Na dodatek czuję się dziwnie, ciągle boli mnie głowa... Mam w niej taki chaos, że zaraz mi chyba wybuchnie...
Przytknęłam dłonie do skroni.
Chwilową ciszę przerwało westchnięcie chłopaka.
– Dobra, słuchaj... – powiedział z lekkim ociąganiem. – Kawałek dalej jest knajpa. Usiądziemy i przegadamy kilka spraw, okej?
– Nie okej, nie chcę z tobą gadać – jęknęłam i o mało co nie tupnęłam nogą.
– Postaram się wytłumaczyć ci, o co chodzi – przekonywał cicho. – Chodź, zanim Marlon odkryje, że cię znalazłem. – Przechylił znacząco głowę. – Wtedy już tak łatwo nie porozmawiamy.
Argument podziałał na moje nogi, bo się ruszyły. Umysł pozostał jednak tak samo udręczony.
– A ty? W ogóle to jak ty mnie znalazłeś?
– Szedłem za tobą całą drogę – odparł luźno, zadowolony, że przestaliśmy tkwić w miejscu.
Maszerował obok, zachowywał odpowiedni dystans ode mnie, z dłońmi w kieszeniach. Coś dziwnego zanotowałam: moje kroki jakby samoistnie dopasowywały się do jego tempa. On je narzucał, a moje ciało pilnie go słuchało.
Nasze sylwetki wyraźnie kontrastowały – on niczym ten wspomniany posąg, zimny i niedostępny, ja delikatna i przejęta. Jego krok twardy, mój lekki. On w ciemnych ubraniach z materiału wysokiego gatunku, ja w letnim topie i spódniczce trzepoczącej na wieczornym wietrze.
– Wracałem do domu i zobaczyłem, jak wybiegasz z kamienicy.
Przemilczałam ten niefortunny dla mnie zbieg okoliczności.
– I nie skontaktowałeś się pierwsze co z Marlonem?
Sceptycznie unosiłam brew, a on wzruszył ramionami.
– Rozbawił mnie fakt, że mu zwiałaś.
– Ale z tego, co mówisz, to zorientował się już, że mnie nie ma, tak?
– Dzwonił do mnie i kazał przyłączyć się do poszukiwań.
Zadrżałam.
– Nie chcę, żeby mnie znalazł.
– Im szybciej to się stanie, tym mniej wkurzony będzie.
– W dupie mam jego złość.
Chodnik przed nami zaczął się zwężać, przy krawędzi ulicy stało kilka plastikowych stolików. Wszystkie zajęte. Milan przystanął obok tego ustawionego najbardziej z brzegu, zafiksował świecące w wieczornym świetle oczy na dwóch dziewczynach, które przy nim siedziały.
Śmiech zamarł im w gardłach, gdy uniosły zaskoczone spojrzenia na nieznajomego, który właśnie naruszył ich prywatną sferę.
Jedna z dziewczyn otworzyła usta, druga zdołała wypowiedzieć kilka słów, co Milan prędko zdusił natarczywym nachyleniem się i oparciem obydwóch dłoni o blat.
Mały stolik zatrząsnął się, podobnie jak trunki w szklankach dziewczyn.
– Milan... – wychrypiałam.
Zza jego pleców nie widziałam jego miny ani nie słyszałam, co szepce do niewinnych klientek baru, jednak coś zrobić musiał, bo nagle wyrazy ich twarzy się zmieniły.
Podniosły się. Jedna z nich tak raptownie, że drink się wylał, szklanka upadła.
Dziewczyny zarzuciły torebki na ramiona, oplotły swoje tułowia rękami. Obserwowałam ich usta wykrzywiające się ze zdegustowaniem, zmarszczone czoła, ale przede wszystkim przerażone spojrzenia rzucane przez ramię, gdy szybko się oddalały.
– Co ty zrobiłeś?! – syknęłam na Milana, który w międzyczasie z gracją usadowił się na jednym ze zwolnionych krzeseł.
– Załatwiłem nam stolik – odparł jak gdyby nigdy nic.
– Co im powiedziałeś?
– Żeby sobie poszły.
Zamrugałam, niedowierzając.
– Tak nie działa chodzenie do knajp!
Milan uniósł brwi.
– Potrzebowaliśmy stolika, więc mamy stolik.
– Co ty im powiedziałeś, że aż odeszły? – ponowiłam pytanie.
Założyłam też ręce na piersi, by pokazać, że nie usiądę, dopóki się przede mną nie wytłumaczy.
Milan opadł na wąskie oparcie plastikowego krzesła i odetchnął.
W ogóle siedząc przy tak lichym stoliku w swoich ciemnych ciuchach, tatuażach i z tym wzrostem przypominał postać wyjętą z mrocznego serialu dla starszej widowni i wrzuconą do domku dla lalek.
Jego przeraźliwie jasne oczy, które wkrótce we mnie wbił, potwierdzały tę teorię, a przynajmniej część, która zakładała, że jest postacią fikcyjną.
Nierealną.
Taki odcień tęczówek widywałam tylko w filtrach na social mediach.
– Powiedziałem im, że jeśli w tej chwili się nie ruszą, zamorduję je, a ich ciała porzucę gdzieś na wzgórzu Tibidabo.
Znieruchomiałam.
A potem drgnęłam z oburzenia.
– Jesteś... nienormalny. – Spojrzałam w dal ulicy, za dziewczynami, ale już zniknęły.
Milan zamachał ręką przy swojej twarzy.
– Zrobiłem też bardzo groźną minę. Wyglądała efektownie. Jeśli nadal będziesz tak stała, zamiast usiąść, to ci ją pokażę.
Pokręciłam głową. Nah-ah. To idiota, nie mam co z nim gadać.
– Zawijam się – oświadczyłam stanowczo i zaczęłam odchodzić.
– Daleko nie zajdziesz – szepnął za mną, a gdy nie doczekał się mojej reakcji, dodał głośniej: – Dzwonię do Marlona.
Raptownie zawróciłam, ale tylko po to, by pogrozić mu zaciśniętą pięścią.
– Gdzieś mam i ciebie i Marlona.
Chłopak skinął.
– Tak mówisz, dopóki cię nie znajdzie.
– A jak mnie znajdzie, to co?! – zawołałam wściekle.
– Zawlecze cię z powrotem do mieszkania i tam zamknie.
Wsunęłam palce we włosy.
– Nie mogę tak funkcjonować!
– Usiądź – powiedział ze spokojem.
Drgnęłam speszona, gdy wyminęła mnie kelnerka. Schyliła się po szklankę, która wcześniej upadła, zabrała również tę ze stołu i niedokładnie przetarła blat zużytą ścierką. Nie zamierzała poświęcać Milanowi zbyt wiele uwagi, ale gdy zerknęła na niego przelotnie i ona nie potrafiła oprzeć się magnetycznej mocy jego oczu.
Jej ruchy zwolniły, a potem zamarła ze szmatką i szklankami w rękach.
– Dwa kieliszki Tempranillo – zamówił Milan tak aksamitnym głosem, że zdawał się niemal celowo rzucać urok na kelnerkę.
Kobieta z opóźnieniem pokiwała głową i odeszła.
Kątem oka zarejestrowałam, jak potknęła się w wejściu do wnętrza baru.
– Siadaj, Niña – polecił mi ponownie Milan.
Pierwszy raz, kiedy nazwał mnie tym przezwiskiem, puściłam mimo uszu.
– Wyjaśnię ci, dlaczego czujesz się tak skołowana – przekonywał. – Jeśli uciekniesz, nigdy sama do tego nie dojdziesz. Z bezradności oszalejesz i w najlepszym razie wylądujesz w szpitalu psychiatrycznym.
Przygryzłam wargę, zerknęłam w bok. Inni goście baru, totalnie wyluzowani, zdawali się tu świetnie bawić, popijając tani alkohol, pogrążeni w rozmowach i śmiechach we własnym towarzystwie.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Westchnęłam i wreszcie się poddałam. Niepewnie zajęłam miejsce naprzeciwko chłopaka. Nikłe światło rzucane przez lampy zawisłe pod barową markizą prawie do nas nie docierało. Jego twarz znajdowała się więc w półmroku, co idealnie pasowało do jej mistyczności.
– Kilka dni temu dostałem list – oznajmił. Mówił cicho, musiałam nadstawiać ucho, by rozróżnić słowa. – Napisała i wysłała go Babcia.
– Właścicielka mieszkania – dopowiedziałam.
Skinął głową.
– W treści listu Babcia zaprosiła mnie do Barcelony, twierdząc, że w jej kamienicy przy Calle Roselló 310 odnajdę odpowiedź na moje pytanie.
– Jakie to pytanie?
Milanowi nie drgnął nawet mięsień na twarzy.
– To nie ma znaczenia – odparł. – Ma znaczenie natomiast to, że Babcia ściągnęła tutaj nie tylko mnie. Po przyjeździe dowiedziałem się, że Marlon i Margarita też dostali takie listy. W tym samym czasie, z tą samą obietnicą znalezienia odpowiedzi na pytania.
– Wasze pytania też są te same?
Tym razem zaprzeczył ruchem głowy.
– Każdemu z nas zależy na czymś innym.
Trudno było wytrzymywać jego płonące nienaturalną jasnością oczy. Wypełniała je wiekowa moc przeplatana z ułamkiem mroku, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak wielki sens miały te spostrzeżenia.
– No ale na czym? Tak przykładowo? – dopytywałam, poprawiwszy się niecierpliwie na krześle.
– Pytania Margarity i Marlona mogą być związane z ich przeszłością, ale to tylko moja spekulacja, nie wiem. – Milan wzruszył ramionami. – Nie rozmawialiśmy o tym. Mówiłem: to prywatne, a my nie zwierzamy się sobie.
Uniosłam sceptycznie brew.
– Wydajecie się być blisko.
– Nie jesteśmy.
Kieliszek czerwonego wina pojawił się najpierw przed Milanem. Kelnerka nie odrywała wzroku od mojego towarzysza, nawet gdy stawiała przede mną drugi. Poczułam się niewidzialna.
Milan jednak nie odwzajemniał jej uwagi. Przebijającymi się przez ciemność wieczoru oczami obserwował, jak milknę zmieszana jego odpowiedzią, po czym zdecydował się dodać bardzo cicho:
– Ale mamy na tym świecie tylko siebie.
Ogarnął mnie po ludzku smutek i współczucie, dlatego odparłam:
– Przykro mi z powodu śmierci twojej babci. – Pilnując, by mój głos brzmiał odpowiednio delikatnie, zadałam następne pytanie: – Czy podejrzewasz, że wiedziała, że umrze i dlatego wysłała do was te listy?
Długie, szczupłe palce Milana ozdobione tuszem i ciężką biżuterią przesunęły się od podstawy nóżki kieliszka w górę. Zacisnął je na naczyniu i uniósł do ust, które wino już po pierwszym łyku zabarwiło na odcień głębokiego bordo z błyskiem. Patrzyłam na nie, gdy szeptały:
– Myślę, że to celowo uknuta zagadka.
Poprawiłam się niekomfortowo pod siłą jego zaciekawionego, a jednak niebezpiecznego i wyrachowanego spojrzenia. Sprawiał wrażenie, jakby pod fasadą spokoju gotowało się w nim coś potężnego i groźnego.
Powstrzymałam przełknięcie śliny.
– Tylko dlaczego ukryła odpowiedzi akurat w twojej głowie? – zapytał samego siebie. Gdyby nie mówił tak wyraźnie, nie rozumiałabym, co tak cicho mruczy. – Dlaczego wybrała ten sposób? I dlaczego ciebie?
Mrużył powieki coraz bardziej, analizował mnie. Nie potrafiłam złapać się żadnej sensownej myśli, tak mnie stresował.
Nagle jakby się ocknął. Zwolnił mnie z naszego intensywnego kontaktu wzrokowego, leniwie przeniósł spojrzenie na swoje wino, napił się go znowu, a potem podbródkiem wskazał na mój nietknięty kieliszek.
– Pij.
– Nie piję alkoholu – odparłam nieprzytomnie, totalnie wybita z rytmu.
Drwina na jego twarzy była zaskakująco przyjemną odmianą od tej wszechobecnej, momentami nawet krępującej powagi.
– Ciekawe stwierdzenie, zważywszy, że nawet w tym momencie nie jesteś w stu procentach trzeźwa.
– To było jedno małe piwo, do którego namówiła mnie koleżanka.
– A to jest jeden mały kieliszek wina, do którego namawia cię współlokator.
Zapatrzyłam się na niego zadziwiona, a na koniec nie wytrzymałam i parsknęłam. Tak przyziemna gadka kompletnie mi do niego nie pasowała.
– Też mi współlokator – prychnęłam.
– Napij się.
Jego nikły uśmiech zrobił się delikatnie wyraźniejszy, gdy moja dłoń nieśmiało powędrowała do nóżki kieliszka. Tam się jednak zatrzymała. Zerkałam nieufnie na ciemnoczerwoną zawartość.
– Dlaczego tak mnie namawiasz?
Podejrzliwość, no niestety, wyssałam z mlekiem matki.
– Bo mimo że dla ludzi alkohol to trucizna, a chwilowo zależy mi, żebyś się nie otruła, to wierzę, że jeden kieliszek nie zrobi ci krzywdy, a pomoże ci się wyluzować, co zgaduję, że może być trudne w mojej obecności.
Ponownie prychnęłam, tym razem w reakcji na jego zuchwalstwo.
– Dlaczego uważasz, że trudno mi się przy tobie wyluzować?
Uśmiech Milana zrobił się jeszcze bardziej tajemniczy.
– Bo głęboko w swoim nienaturalnie szybko bijącym teraz sercu czujesz przede mną strach.
Dźwięki odległych rozmów innych gości knajpy, brzdęki kieliszków, muzyka, gwiazdy na niebie bardzo niepewnie przebijające się przez zmierzch... wszystko to jakby zostało w innym wymiarze, a ja przeniosłam się do nowego, dziwnego i niepokojącego.
Milan mnie tam przeniósł.
– To nie strach – wymamrotałam. – A złość.
– Nazywaj to, jak chcesz, Niña.
Napił się wina świdrowany przeze mnie buntowniczym wzrokiem. Odłożył kieliszek, zapatrzył się z lekkim rozbawieniem na blat, jakby coś rozważał, po czym z powrotem na mnie zerknął z zagadkowym błyskiem w oku.
Podniósł dłoń, pierścień na wskazującym palcu, ten najbardziej okazały, zalśnił ponownie. Przesunął opuszkiem po swojej wysokiej kości policzkowej, ścierając z niej niewidzialną smugę.
Nie rozumiałam, z czego tak nagle cicho się zaśmiał, dopóki tym samym palcem nie machnął znacząco w moją stronę.
Znieruchomiałam.
Uświadomiłam sobie właśnie, że moja własna dłoń błądziła po moim własnym policzku niczym w lustrzanym odbiciu chłopaka. Kiedy poczułam swój dotyk na twarzy i zrozumiałam, jak bezmyślnie powtórzyłam po Milanie ten ruch, gwałtownie opuściłam rękę.
Stolik się zatrząsnął, gruchnięty moją pięścią.
Zachłysnęłam się powietrzem, serce prawie wyskoczyło mi z piersi.
Milan nadstawił ucho, jakby mu się przysłuchiwał. Wskazał na moją klatkę piersiową i zagadnął:
– A teraz, czy to już strach?
Wyprowadzona z równowagi łatwiej poddawałam się impulsom, dlatego bez większego namysłu złapałam za kieliszek i napiłam się wreszcie wina.
Tempranillo wybrane przez Milana okazało się mocno wytrawnym trunkiem, kwaśnym i z nutą czegoś, co dla mnie, jako kompletnej amatorki, smakowało trochę jak ziemia. Taka nowość dla moich kubków smakowych posłała mojemu umysłowi małego kopa trzeźwości.
Zmarszczyłam brwi, z nowszą energią skupiona na towarzyszu, który aktualnie cicho się ze mnie śmiał.
– To przypadek – burknęłam.
– To mój urok osobisty.
Zabrakło mi słów, więc pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Niby jak...?
– Mam silną aurę.
Zbierałam myśli zapatrzona na kieliszek. Znowu przełknęłam ślinę. Posmak wina rozchodził się w moich ustach.
Milan przechylił głowę z zaciekawieniem.
– O czym teraz sobie pomyślałaś?
Nie zamierzałam mówić mu prawdy, ale wtedy uniosłam na niego wzrok i to był błąd – tłumaczyłam już, jak przekonująca jest głębia jego tęczówek.
– Czuję się dziwnie, gdy mówisz takie rzeczy – wyznałam. Łokcie oparłam na blacie, a czoło na dłoniach. – Jakbym tłumiła w sobie krzyk, któremu nie mogę dać ujścia. Jakbym chciała zadawać ci pytania, które nie przechodzą mi przez gardło...
– Mhm... – Milan mrużył oczy, palcami z pierścionkami przesunął po podbródku. – Jestem prawie pewien, że to zasługa Babci.
Ściągnęłam brwi.
– Nie rozumiem. Co jest zasługą twojej babci?
– Myślę, że przyblokowała reakcje twojego mechanizmu obronnego.
Z niedowierzania zabrakło mi słów.
– Ale.. jak? I dlaczego? – wydukałam w końcu.
– Babcia musiała zadbać, żeby głowa, w której schowała dla nas odpowiedzi, nie oszalała z nadmiaru nowych informacji.
– To jest jakieś ostro popieprzone – wyjąkałam.
– Napij się.
– Nie chcę pić. – Odsunęłam się. – Chcę się dowiedzieć, o co chodzi z ukrywaniem odpowiedzi w mojej głowie. Ciągle o tym gadacie, a to przecież jakiś absurd!
– Babcia zna sztuczki.
Zrobiłam krzywą minę.
– O, jest czarownicą?
– Na potrzeby tej rozmowy załóżmy, że tak. – Milan przyglądał mi się z uwagą. – Z mojej perspektywy wygląda to tak, że z nieznanego powodu Babcia upatrzyła sobie ciebie i stwierdziła, że odpowiedzi, za które Marlon i Margarita daliby się pokroić, ukryje akurat w twoim kruchym umyśle.
– Mój umysł nie jest kruchy.
Milan przewrócił oczami.
– Jesteś człowiekiem, możesz w każdej chwili umrzeć. Dlatego Marlon tak wariuje. Chce monitorować twój stan zdrowia i nie wypuszczać cię z domu, dopóki nie wydostanie z ciebie tego, na czym mu zależy.
– A ja chcę uciekać – wyszeptałam, a gardło zacisnęło mi się z głęboko zakopanych w czeluściach mojego organizmu emocji. – Chcę wygarnąć wam różne rzeczy w twarz. Chcę iść na policję, ale ciągle coś zaćmiewa mi myśli. Czuję w środku taką rozrywającą chęć krzyku...
Milan potaknął, teraz już chyba pewny swojej teorii.
– Twoje reakcje muszą być stłumione. Gniew, strach. – Wzruszył ramionami. – Pewnie trudno by się z tobą pracowało, gdyby Babcia tego nie zrobiła.
– Ze mną by się trudno pracowało? To wy jesteście psychiczni i przyprawcie mnie o ból głowy.
Milan milczał, trawił nowo zdobytą wiedzę, dokładnie mi się przyglądając. Trudno wytrzymywało mi się tę presję i wiem, że twierdziłam przed chwilą, że nie chcę pić, ale uniesienie kieliszka było zawsze jakimś zajęciem, którym mogłam rozproszyć się od stresującej uwagi chłopaka.
– Ten ból głowy – mruknął. – Pamiętasz, kiedy dokładnie się zaczął?
– Trudno powiedzieć – westchnęłam. – Przed przyjazdem miałam dużo stresu, szkoła, mama... Głowa ćmiła mnie też w samolocie, za dużo się działo. No i po przyjeździe do Barcelony zrobiło się tylko gorzej.
– Kiedy próbujesz sięgnąć głębiej we wspomnienia, co się dzieje?
– Nic – odparłam. – Nie wiem czego szukać. Jakiego obrazu. Nie znam nawet pytań, na jakie chcecie otrzymać odpowiedzi! – Rzuciłam mu znaczące spojrzenie. – Trochę to, przyznasz, bez sensu.
– Moje pytanie nie jest ważne – powiedział ze spokojem Milan. – Ale spróbuję zasugerować Marlonowi lub Margaricie, by się przed tobą otworzyli.
– Nie mogę się doczekać ich zwierzeń – mruknęłam z przekąsem, a potem dodałam: – Skoro twoje pytanie nie jest ważne, to może ty powinieneś je zdradzić.
– Szczerze nie sądzę, byś potrafiła na nie odpowiedzieć – odparł wymijająco. – Jest za mało precyzyjne. – Prychnął pod nosem i przetarł powieki. – Zaczynam wierzyć, że to jakiś nieudany eksperyment Babci. – Machnął lekceważąco dłonią. – Nieważne. Pij szybciej, zbieramy się.
– Już? Ale ty przecież nic mi nie wyjaśniłeś! – zaprotestowałam.
– Powiedziałem ci wszystko, co mogłem.
– Też mi informacje. – Teraz to ja prychnęłam. – Dowiedziałam się tego, co już wiedziałam, czyli, że jesteście dziwni i chcę się trzymać od was z daleka, ale nie mogę.
– Robisz się coraz marudniejsza – mruknął. – Może to wino nie było wcale dobrym pomysłem.
Na złość wzięłam dużego łyka.
I się skrzywiłam.
– Jeśli ci nie smakuje, nie musisz go kończyć – powiedział z uniesioną brwią.
– Jest przepyszne – burknęłam i przechyliłam kieliszek znowu.
– Zostaw.
Wyciągnął w moją stronę dłoń i spróbował zabrać mi naczynie z rąk, ale nie odpuściłam.
– Ty zostaw, to moje.
– Jak będziesz łykać je takimi haustami, to się upijesz – upomniał mnie z niezadowoleniem, ciągle sięgając przez stół.
Oparłam się, by zwiększyć dystans między nami.
– Piję za wolno: źle. Piję za szybko: źle. Zdecyduj się. – Wymachiwałam winem, z oburzeniem wyrzucając z siebie słowa. Gdy jego dłoń mignęła mi przed nosem, najeżyłam się: – Zostaw mój kieliszek!
– Ah, czyli już jesteś pijana. – Milan odpuścił: zabrał rękę, a oczy wzniósł do nieba i pokręcił do siebie głową. – Naprawdę niewiele ci potrzeba.
– Nie jestem pijana – warknęłam. – Odreagowuję.
– Jak Marlon cię taką zobaczy, nie będzie zachwycony.
– Ja też nie zamierzam zachwycać się jego widokiem.
Milan odgarnął włosy, po raz kolejny przetarł powieki i podniósł się w momencie, gdy telefon mu zawibrował. Zerknął na ekran.
– To on.
Moje ciało nauczyło się reagować na każdą wzmiankę o Marlonie szybciej niż umysł. Spięłam się natychmiast i zgarbiłam.
– Nie odbieraj – poprosiłam. – Daj mi jeszcze chwilę.
Górujący teraz nade mną Milan przeniósł na mnie wzrok z komórki.
– To wstawaj – polecił. – Wracamy.
Pokiwałam energicznie głową. Odłożyłam kieliszek wina, które w istocie mi do niej uderzyło. Poczułam to mocno, gdy wstałam z krzesła, a ulica zawirowała.
– Uważaj!
Syk Milana rozbrzmiał w moich uszach w momencie, gdy stopa zsuwała mi się z krawężnika. Wymsknął mi się okrzyk bólu, bo się wykrzywiła i zabolała, gdy na niej wylądowałam.
Może i nawet bym upadła, gdyby zimna dłoń Milana nie złapała mnie za rękę.
– Auć!
Krzyknęłam głośniej, niż zamierzałam, ale nie przez nogę, a głowę, w której wraz z dotykiem chłopaka wybuchnął ogień.
Siedziałam skulona w zaułku na stacji metra, głęboko pod ziemią. Podłogę w tym rzadko uczęszczanym zakamarku pokrywał brud, śmierdziało. Ciągle męczył mnie ból, ale w tamtej chwili tłumiłam go, by zachować jasność umysłu i zrozumieć, dlaczego pochyla się nade mną dostojna kobieta o srebrnych, spiętych w skomplikowanego koka włosach. Jej oczy czarne jak noc bez gwiazd, usta bordowe jak wino, a blada, dojrzała twarz pokryta tak subtelnymi, maleńkimi zmarszczkami, że wyglądały jak drobne pęknięcia na pięknej ceramice.
Wwiercała spojrzenie prosto we mnie, zaciśnięte usta układały się w powoli powiększający się uśmiech...
– ... słyszysz mnie?
Milan, to Milan mną potrząsał. Mrugałam, by jego postać stojąca tuż przede mną nabrała kształtu.
Wróciłam.
Zszokowana, oddychałam szybko. Stałam na chodniku. Przeszywający ból w czaszce powoli niknął. Pierścionki Milana wbijały się w moją skórę, tak mocno zaciskał palce na moich ramionach. Patrzył na mnie z przejęciem rzadko widocznym w jego bladych oczach.
– S-słyszę – wymamrotałam.
Ręką pogłaskałam się po czole, w rozpaczliwym geście pomocy samej sobie w zrozumieniu, co się właśnie wydarzyło.
– To jak chodzisz? – warknął Milan, kręcąc głową zirytowany moją niezdarnością.
– Zrobiło mi się... słabo.
W oszołomieniu rozejrzałam się wkoło. Kilkoro gości baru siedzących przy stolikach nieopodal powoli odwracało ode mnie wzrok. Stałam na ulicy, mijała mnie właśnie kelnerka, by sprzątnąć nasze kieliszki i zabrać pieniądze, które Milan zostawił na blacie.
Przynajmniej zapłacił.
Milan przyglądał się temu, jak oswajałam się z rzeczywistością, nie mając pojęcia o ekspresowej podróży, jaką przed sekundą odbyłam w odmętach własnej głowy.
– Nie powinnaś pić – mruknął bardziej do siebie niż do mnie.
Puścił mnie. Powstrzymałam się przed potarciem ramienia po jego niepotrzebnie mocnym uścisku.
– Nie powinnam – zgodziłam się cienkim, zachrypniętym i nieobecnym głosem.
– Nie powinna.
Oboje z Milanem błyskawicznie się odwróciliśmy.
Marlon szedł w naszą stronę wąskim chodnikiem, szczękę zaciskał, a jego oczy płonęły wściekłością.
Czarne oczy – te same przed chwilą wbijała we mnie kobieta. Kobieta ze wspomnienia, które tak nagle mnie nawiedziło.
Babcia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro