4. Odpowiedzią jest ona
Kolejny dzień zajęć.
Kolejny telefon od matki z pytaniem, czy mój poziom hiszpańskiego już wzrósł.
Kolejne buziaczki od Daniela.
Zgrzana od słońca, wróciłam do domu akurat, by wbić się na zgromadzenie. Milan miał prawo do organizowania takich rzeczy, zwłaszcza że mieszkanie formalnie należało do niego, jednak trzy osoby w salonie o wcale nie tak wielkich rozmiarach to już tłum.
A tym bardziej że wśród tych trzech osób obecny był sam mój niezbyt sympatyczny współlokator, jego brat Psychol oraz jakaś nieznajoma dziewczyna.
Cała trójka patrzyła na mnie jeszcze zanim przymknęłam za sobą frontowe drzwi, wyprostowałam się i uniosłam na nich wzrok. Rozbawione uśmiechy z twarzy braci znikały, ich rozwalone wygodnie na kanapie sylwetki napięły.
– Cholera – mruknął Milan.
Zza ściany wyjrzała na mnie dziewczyna, a jej gęste, jaskraworude loki się zakołysały.
– Eee... kto to? – zapytała z uniesionymi brwiami.
– Mała współlokatorka Milana – odparł cierpko Psychol.
Milan przymykał powieki.
– Ciągle o niej zapominam – szepnął.
– Mieszkasz z człowiekiem? – zdziwiła się Rudowłosa. – Coś mnie ominęło?
Uniosłam brew.
– Nie, jestem cholernym elfem.
Nikt się nie roześmiał, o co pretensji nie miałam, bo żart w istocie był bardzo słaby, tak samo, jak pytanie Rudowłosej.
Zademonstrowałam rozdrażnienie, gdy z wysoko uniesionym podbródkiem weszłam do swojego pokoju. Zostawiłam torbę z książkami z kursu obok biurka, ale zakupy już potrzebowałam wypakować w kuchni. Przeszłam zatem przez salon szybkim krokiem, żeby nie wystawiać się zebranej tu ekipie na zbyt długie, badawcze spojrzenia. To, co sama zdołałam zauważyć, to tort na stole i jakieś pojedyncze balony. Każda z trzech osób trzymała też w ręku podłużny kieliszek, w którym buzowały bąbelki.
Gdyby byli milsi, zagadnęłabym, czyje urodziny świętujemy i nawet złożyłabym życzenia jubilatowi, ale w takich okolicznościach mogli się wypchać.
Wyciągnęłam deskę do krojenia, położyłam na niej pomidora. Schyliłam się po miskę, a gdy się wyprostowałam, za mną stał Milan.
Podskoczyłam, a serce próbowałam uspokoić przyłożoną do klatki piersiowej dłonią.
– Dlaczego się tak skradasz? – fuknęłam z wyrzutem, by zamaskować to, jak mnie wystraszył.
– Nie skradam – odmruknął Milan. Czarne włosy opadały mu na twarz i podkreślały nienaturalną wręcz jasność tęczówek. – Normalnie podszedłem.
– W czymś mogę ci pomóc?
– Musisz stąd iść – powiedział.
Nadstawiłam ucha, jakbym nie dosłyszała.
– Poważnie, musisz stąd iść – powtórzył, a jego jasne oczy hipnotyzowały.
– Okej, rozumiem, że macie tu jakąś uroczystość, ale potrzebuję skorzystać z kuchni... – wymamrotałam. Z zakłopotaniem machnęłam dłonią w stronę pomidora, który czekał na wkrojenie do sałatki. – Nie będę przeszkadzać.
Milan od razu zaczął kręcić głową.
– Nie rozumiesz. Musisz się stąd wyprowadzić.
Westchnęłam.
– No tak, to już wiem, wczoraj oglądałam jedno mieszkanie, a jutro...
Nadal kręcił głową.
– Wyprowadź się teraz.
Jego rozkaz brutalnie walnął mnie w twarz. Zamrugałam.
– Jak teraz?
– Teraz, już.
Otworzyłam usta, zamknęłam je, a potem zadrżał mi podbródek.
– Milan, ale przecież umawialiśmy się na kilka dni... Nie minęło jeszcze kilka dni.
– Nie możesz tu zostać – powiedział stanowczo. – To absurd, że w ogóle się na to zgodziłem.
Obejrzał się przez ramię, gdzie kawałek dalej na kanapie siedział jego brat. Powolne ruchy prostej szczęki sugerowały, że znowu żuł gumę. Mignęło mi jego złośliwe, zadowolone spojrzenie. Dupek.
– Nie mam dokąd pójść, potrzebuję jeszcze chwili...
– Idź do hotelu.
Nie zamierzałam się przed nim poniżać i przypominać mu, że mnie na to nie stać, ale musiał wyczytać ten komunikat z mojej miny, bo wytatuowaną ręką przejechał sobie wzdłuż twarzy i dodał:
– Zapłacę ci za kilka nocy, okej?
Zaskoczył mnie tą propozycją, ale zaraz dumnie uniosłam głowę.
– Nie ma mowy, przecież nie będę brała od ciebie pieniędzy, nawet cię nie znam.
Zacisnął usta z irytacją.
– No to idź na ulicę, obojętnie mi.
Przez moment jeszcze stałam i wpatrywałam się w niego intensywnie. Odmawiałam wzięcia jego słów na poważnie. On jednak odwzajemniał to spojrzenie nieugięty. Jego jasne oczy błyskały ostrzeżeniem, niczym znaki drogowe, które informują o zamieciach, stromych klifach i ostrych zakrętach.
Wyszłam wzburzonym krokiem. Pomidor został na blacie, Milan sam w kuchni. Przemknęłam przez salon ze wzrokiem wbitym przed siebie, w drzwi mojej sypialni. Zamknęłam się w niej, nie rzuciwszy gościom w mieszkaniu nawet spojrzenia. I tak niewiele widziałam przez czerwoną furię, która zawężała mi pole widzenia.
Jako że obiecałam sobie, że moja matka ze względu na swoją niespokojną naturę będzie ostatnią osobą, którą poproszę o pomoc, z wahaniem wybrałam numer do Daniela.
– Cio tam? – Odebrał od razu.
– Daniel, mam sprawę.
Powaga w moim głosie wymusiła na nim porzucenie roli słodkiego chłopaka i przybranie bardziej skomponowanej postawy.
– Wszystko dobrze tam w tej Barcelonie?
– Na początek przyrzeknij, że nie piśniesz słówka mojej mamie.
– No jasne, że przyrzekam. Co jest?
– To ważne, ona tylko niepotrzebnie rozdmucha sprawę.
– Przecież przyrzekłem.
Wzięłam głęboki wdech.
– Właścicielka mojego mieszkania umarła i teraz jej wnuk każe mi się wyprowadzić.
Zapadła chwila ciszy.
– Ooo, cholerka... – wybąkał Daniel.
– No tak, cholerka – przytaknęłam, licząc mimo wszystko, że to nie będzie jego jedyna reakcja. – Mówi, że mam się wynieść już teraz, choć wcześniej zgodził się dać mi kilka dni na znalezienie czegoś nowego.
– Czemu nic nie mówiłaś?
– A co miałam mówić? – warknęłam. – Chciałam rozwiązać tę sprawę sama, ale najwidoczniej właśnie skończył mi się czas.
– Kurde, Nincia, nie wiem, jak ci pomóc tak na odległość. Jesteś pewna, że nie chcesz zadzwonić do rodziców?
Z wyczerpaniem klapnęłam na schludnie zaścielonym łóżku.
– Po to dzwonię do ciebie, żebyś ty mi pomógł.
– Z tym że kurczę, ja nie mam kasy. Wypstrykałem się na łódkach. Mogę pożyczyć coś od dziadka, ale...
– Wiem, że nie masz pieniędzy, nie chcę ich od ciebie – przerwałam mu. – Ale może zechcesz doradzić mi prawnie? Wysłałabym ci zdjęcia umowy...
– A no dobra, spoko, tylko pamiętaj, że wiesz, kończę dopiero pierwszy rok studiów, żaden ze mnie jeszcze prawnik, heh. Ale mogę zerknąć – zgodził się, a po chwili namysłu dodał: – W ogóle to wiesz, zasada jest taka, że jak podpisujesz z kimś umowę i ta osoba umiera, to umowa nie zostaje rozwiązana...
Poderwałam podbródek w górę.
– Nie? – zainteresowałam się.
– Przechodzi na spadkobiercę, ale nie traci ważności.
– Czyli w tym wypadku na wnuka właścicielki...
– Tak jest u nas, nie wiem, jak w Hiszpanii.
– Czyli umowa jest ważna? – upewniłam się.
– Zobaczę jeszcze, co piszą w internecie, ale ogólnie to tak.
Sama sprawdziłam, co piszą w internecie, jak tylko pospiesznie rozłączyłam się z Danielem. Zaskoczył mnie przydatnością swojego komentarza. Nie wierzyłam, że uda mu się realnie mi pomóc, a tu proszę – znalazł dla mnie światełko w tunelu.
Wyciągnęłam umowę z teczki i gotowa na starcie, wyszłam z pokoju.
Milan opierał się o ścianę, Psychol siedział na kanapie, a Rudowłosa dziewczyna zajmowała krzesło, przytulona bokiem do oparcia. Pogrążali się w prowadzonej szeptem rozmowie, śmiałam twierdzić, że na mój temat. Wszyscy unieśli na mnie spojrzenia – tak samo magnetyczne i niepokojące.
Na dodatek napili się ze swoich kieliszków w tej samej sekundzie i osiągnęli tym niezwykle upiorny efekt.
Zanim zdążyli do reszty mnie onieśmielić, stanęłam przed Milanem i machnęłam mu umową przed twarzą.
– Po śmierci babci dziedziczysz nie tylko jej mieszkanie – odezwałam się szorstko i bez ogródek – ale i zobowiązania. Jednym z nich jest ta umowa, którą zawarłam z nią kilka dni temu.
Milan zapatrzył się na dokument.
– Okres wypowiedzenia ustalony jest na miesiąc – kontynuowałam. – A więc mam miesiąc na wyprowadzkę. Nie możesz mnie wyrzucić.
Chciałam zabrać dokument, ale tylko zaszeleścił i się pogniótł, gdy Milan złapał go w swoją dłoń. Ze zdezorientowaniem wczytywał się w tekst.
Jego porywczy brat był mniej skory do poszanowania prawa, bo dźwignął się z kanapy i nawet nie zakodowałam momentu, w którym stanął blisko tuż za mną, dopóki jego groźny szept załaskotał mnie w kark:
– Musisz zrozumieć, dziewczyno, że w tej sytuacji prawo ci nie pomoże.
Kątem oka widziałam, jak Rudowłosa dziewczyna przygląda nam się z ostrożnością. Nie sprawiała wrażenia chętnej do solidaryzowania się z kobietą, a szkoda, bo mogłybyśmy stworzyć niezły zespół przeciwko tym pokręconym braciom.
– Jeśli nie znikniesz z moich oczu w ciągu kilku minut, sprawię, że znik....
Początek groźby Psychola poraził mnie prądem od góry kręgosłupa w dół. Całe szczęście, że nie miał szansy jej dokończyć, bo przerwał mu Milan.
Z coraz mocniej zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w umowę.
– Kiedy to dostałaś? – zapytał.
Odchrząknęłam.
– W dniu mojego przyjazdu przyszła kurierem. A co?
Milan przełknął ślinę i uniósł spojrzenie na brata.
– Babcia podpisała ją dwa dni po swoim odejściu.
Zapadła cisza.
Psychol zastygł, chwilowo nawet on niezdolny do produkowania więcej gróźb. Dziewczyna, która ciągle siedziała, teraz podniosła się powoli z krzesła, jej rude włosy zawirowały, a oczy rozwarły szeroko.
– Podpisała to po... śmierci? – upewniłam się, że dobrze rozumiem, o czym tu mówimy.
– Pokaż to – warknął Psychol i wyrwał umowę bratu z rąk.
Jeszcze chwila takiego obchodzenia się z nią i mieli ją porwać, a wtedy straciłabym swoją linię obrony, więc poruszyłam się niespokojnie. Nikt jednak nie zwracał uwagi na moje odruchy. Towarzystwo za bardzo pochłonęło ich własne dochodzenie.
– Może po prostu została dostarczona z opóźnieniem? – zasugerowała Rudowłosa. Przygryzała wargę, gdy tak patrzyła to na jednego brata, to na drugiego, a pomiędzy palcami wolnej od kieliszka ręki nerwowo mieliła gładkiego, ani trochę nienapuszonego loka.
– Przy podpisie jest data – mruknął Milan. – A to na pewno jej pismo.
– Może się pomyliła?
– Ona się nie myli – warknął Psychol.
Przysłuchiwałam się im w milczeniu i z gęsią skórką.
Ja tylko przyszłam tu zawalczyć o swoje...
– A co jeśli... – Rudowłosa przerwała. Nie podobało mi się, jak zerkała z rezerwą i pewną wymownością prosto na mnie.
Ulżyło mi, że nie wypowiedziała na głos żadnej niedorzecznej teorii, ale gdy się rozejrzałam, uświadomiłam sobie, że nagle cała trójka mi się przypatrywała, zupełnie jakby dokończyli ją sobie w myślach.
Czułam się poważnie wykluczona ze wspólnego dumania i było to na tyle niekomfortowe, że wyciągnęłam dłoń do Psychola.
– Mogę? – ponagliłam go, wskazując na umowę.
Zignorował mnie.
Wpatrywał się w Milana, Milan w niego i dziewczynę, ona w nich. Między nimi tworzyło się właśnie porozumienie.
– To może być odpowiedź na nasze pytania. – Szept Milana pełen był powagi, tak samo, jak gest wskazania pokrytą tatuażami ręką na umowę.
Rudowłosa pokręciła głową, loki zafalowały.
– Nie – zaprzeczyła. – Umowa jest tylko wskazówką, a odpowiedzią...
Czas zwolnił, zrobiło się gorąco, jakby słynny przeciąg w mieszkaniu ustał.
– Odpowiedzią jest ona.
Trzy niesamowicie ciężkie spojrzenia spadły na mnie i przygniotły tak, że przez chwilę trudno mi było złapać oddech.
Czułam się jak naleśnik otoczony głodnymi dziećmi. Zrobiłam krok w tył. Zrezygnowałam z proszenia się o zwrot umowy, przestało mi na niej zależeć. Nagle, przyatakowana tak drapieżną uwagą, stwierdziłam, że ja jednak nie chcę tu mieszkać.
Z tymi ludźmi było coś nie tak.
Lepiej już zadzwonić do matki i przyznać się do porażki. Może skontaktować z Reginą, może ona przyjęłaby mnie choć na jedną noc? Od biedy mogłabym przespać się na dworcu. To wszystko to koszmarne pomysły, ale nadal wydawały się lepsze od spędzenia choćby godziny dłużej z potwornym towarzystwem z mieszkania w kamienicy przy Calle Roselló 310.
– Niby jak? – warknął Psychol. Sugestia, że mogłabym być odpowiedzią na cokolwiek, najwyraźniej niezwykle go drażniła. – To tylko jakaś głupia dziewczyna.
Mhm, tak, zdecydowanie czas się stąd zbierać.
– Babcia nie popełnia błędów, sam to powiedziałeś – mruknął Milan.
– I nie robi nic bez przyczyny – wyszeptała dziewczyna. – Celowo ją tu ściągnęła.
– Ta, zaplanowała to – potwierdził Milan i oparł się o ścianę, a głowę opuścił, jakby nie mógł uwierzyć, że wcześniej na to nie wpadł.
Zrobiłam krok do tyłu.
Ostrożnie przyglądałam się zebranej trójce, gdy stawiałam kolejny. Wycofywałam się powoli, kierowana bardzo nieprzyjemnym uczuciem dyskomfortu.
Byłam w połowie drogi do swojej sypialni, a w myślach już otwierałam walizkę i składałam do niej ciuchy, gdy ekipa na powrót się mną zainteresowała. Wszyscy podnieśli wzrok.
– Stój – warknął na mnie Psychol, a nawet uniósł władczo dłoń w moją stronę, jakby chciał powstrzymać mnie na odległość nadprzyrodzoną mocą. Takowej raczej nie posiadał, jednak i tak się zatrzymałam, może to przez ten nieznoszący sprzeciwu, silny ton głosu?
Dziewczyna odsunęła krzesło, na którym wcześniej siedziała i zbliżyła się do mnie. Zadrżałam, gdy poczułam muśnięcie jej chłodnych palców na ramieniu.
– Usiądź sobie, hm? – zaproponowała łagodnie.
Różnica w sposobie mówienia jej, a Psychola była diametralna, ale wciąż niewystarczająco zachęcała do współpracy, dlatego prychnęłam:
– Nie chcę siadać.
Dziewczyna pociągnęła mnie odrobinę bardziej natarczywie, w wyniku czego nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym opadłam na siedzenie.
Brakowało obok jeszcze lampki, która oświetliłaby mi twarz – wtedy scenografia przypominałaby idealnie przerysowaną scenę z przesłuchania prosto z kreskówki.
Zamiast policjantów, jednak sterczeli nade mną dziwacy. Dwaj wysocy mężczyźni o intensywnych tęczówkach i dziewczyna, której oczy nie mniej uważne próbowały się maskować sympatią, jak dla mnie fałszywą.
– Nazywam się Margarita – powiedziała tonem psycholożki, która za wszelką cenę chcę pokazać, że można jej ufać. Końcówki jej długich włosów łaskotały moją rękę, gdy pochylała się lekko nade mną. – A to są moi bracia: Marlon i Milan.
Wskazywała za swoje ramię, więc uniosłam wzrok na Milana, który opierał się o ścianę z założonymi na piersi rękoma i Psychola, tego mniej cierpliwego osobnika, który zaciskał dłonie w pięści i stał naprężony, gotowy w razie co rzucić mi się do gardła. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie.
Świetnie – pomyślałam sobie – a więc wychodzi na to, że ta trójka to jakieś nawiedzone rodzeństwo. Mieli w sobie podobieństwa, nie przeczyłam. W wyglądzie były one zbyt subtelne, by je na razie przytaczać, jednak ta wrodzona elegancja, jaką emanowali (nawet porywczy Psychol), to wynik najwyraźniej nie tyle dorastania w tej samej, wyższej klasie społecznej, a po prostu cecha rodzinna.
– Babcia nas tu ściągnęła, żeby... – kontynuowała Margarita, ale przerwało jej pełne zniecierpliwienia cmoknięcie Psychola Marlona.
Marlon to ten aktor, który grał w Ojcu Chrzestnym – tłumaczyłam sobie, by jakoś rozróżnić ich imiona, wszystkie z jakiegoś powodu o irytującej zasadzie zaczynania się na literę „M". Daniel lubił te filmy. Twierdził nawet, że jeśli kariera w prawie mu nie pójdzie, to wyjedzie na Sycylię i zostanie włoskim mafioso, a ja wtedy będę jego żoną, której nie będzie mógł wtajemniczać w interesy dla jej własnego bezpieczeństwa.
– Będziesz jej teraz streszczała całą historię rodziny? – zapytał z pogardą Marlon.
Wśród nas ubranych w raczej letnie ubrania robił wrażenie w swojej ciemnej marynarce. Atmosfera wokół robiła się nieznośnie ciężka, a ciepły klimat nie pomagał, dlatego wielką tajemnicą dla mnie było, jakim cudem na jego czole nie błyszczą krople potu, a wokół zamiast nieprzyjemnego zapachu unosi się tylko woń świeżości, mięty i mocnej wody kolońskiej.
Margarita zacisnęła usta z niezadowoleniem.
– Robię wprowadzenie, żeby rozumiała, co się dzieje...
– I tak nie zrozumie.
Nastroszyłam brwi.
– W takim razie może po prostu wyjdę – burknęłam i z obrazą spróbowałam się podnieść, ale na moim ramieniu spoczęła dłoń Margarity, która, mimo że delikatna, miała w sobie wystarczająco zdecydowania, by ściągnąć mnie z powrotem w dół.
– Poczekaj, to ważne – powiedziała. – Musimy dotrzeć do tego, czy w ogóle spotkałaś kiedykolwiek naszą Babcię.
– Wymieniałyśmy tylko wiadomości i maile – odparłam.
– Mhm – mruknęła Margarita, mrużąc oczy i jakby nie do końca mnie słuchając. Skanowała mnie spojrzeniem, a jej dwa palce ponownie tknęły mój podbródek. Paznokcie miała tak długie, że niemal mnie nimi zadrapała. – Sęk w tym, że możesz nie pamiętać waszego spotkania.
– Nie mów jej wszystkiego – upomniał ją Milan. Trzymał się najbardziej w cieniu swojego rodzeństwa, ale to nie znaczy, że z uwagą nie uczestniczył w rozgrywanej sytuacji.
– Nie mówię wszystkiego.
– Pamiętałabym przecież nasze spotkanie – prychnęłam. Może odrobinę zbyt lekceważąco, ale należało przyznać, że teza Margarity była abstrakcyjna.
– Tak, kochana, oczywiście – zgodziła się ze mną. – Chyba że Babcia wolałaby, żebyś o nim zapomniała.
Uniosłam brew.
– Zna sztuczki.
– Umie czarować? – zakpiłam, ale nikt się nie zaśmiał.
– Coś w tym stylu.
Marlon drgnął, jakby coś do niego dotarło. Wzniósł podbródek i łypał na mnie wrogo, gdy rzucał do siostry:
– Sprawdź, czy Babcia zostawiła jakieś ślady.
Ledwo zmarszczyłam brwi w reakcji na jego słowa, a Margarita już wiodła delikatnymi opuszkami palców po mojej szyi i okolicach szczęki.
– Co ty robisz? – zapytałam, szarpnąwszy lekko głową, by wyswobodzić się od jej oględzin.
– Tylko zerknę, dobrze...?
Jej palce i paznokcie zostawiały na mojej skórze mrowiące ścieżki. W pewnym momencie przechyliła moją głowę lekko w bok i w rezultacie mój wzrok padł na leżący obok na blacie napoczęty, mały tort. Dostrzegłam go już wcześniej, ale teraz mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Biszkopt barwiony na czerwono, przekładany bladoróżową masą. Na samej górze powciskane były cytryny, leżało też sporo świeżych liści mięty. Nieidealny wygląd sugerował, że został upieczony w domu i szczerze niespecjalnie robił mi smaka, ale bez wątpienia przyciągał uwagę. Zwłaszcza wbite w jego powierzchnię świeczki.
Trzy cyfry. Dwa, dwa, pięć. Dwieście dwadzieścia pięć.
Zmarszczyłam brwi.
– To żart.
Spojrzałam na Milana, który to powiedział. Zauważył, na co się zapatrzyłam.
– Marlon ma urodziny – wyjaśnił. – Żartujemy, że jest... stary.
– Aha – mruknęłam. Straciłam zainteresowanie celebracją, jak tylko dowiedziałam się, że dotyczy tego gbura. Nie zamierzałam składać mu życzeń.
Marlon za to nie zamierzał się tym przejmować. Wolał wbijać wzrok w dłonie swojej siostry, które badały cholera wie co na mojej skórze.
– Zobacz na głowie – polecił jej, gdy wreszcie je ode mnie zabrała.
Poczułam, jak z wielką ostrożnością i ciągle tą samą delikatnością Margarita wplątuje mi palce we włosy. Podobne uczucie jak u fryzjera, który pieszczotliwie nakłada odżywkę i przy okazji oferuje usługę masażu skóry głowy. Nie powiem, zrobiło mi się przyjemnie, ale jednocześnie pozostałam świadoma, że to, co się dzieje, nie jest normalne.
Rodzeństwo świętuje urodziny brata, a nagle ja zostaję posadzona na krześle i robi mi się masaż – no coś tu jest nie halo.
– Auć!
Drgnęłam, gdy w mojej czaszce znikąd odezwał się chwilowy, ale przeszywający ból.
– Mam – szepnęła Margarita.
Jej palce zatrzymały się na pulsującym miejscu na mojej skórze, trochę nad uchem. Nic więcej nie zdążyła wybadać, bo odsunęłam się od niej gwałtownie.
– Zostaw mnie! – zawołałam.
Znałam ten ból, odrobinę tępszy dokuczał mi non stop, odkąd przybyłam do Barcelony.
Margarita uszanowała mój rozkaz, zresztą najwyraźniej znalazła to, czego szukała i nie potrzebowała więcej grzebać w moich włosach.
– Jest tam ślad – szepnęła, a na swoich braci oglądała się z grozą w oczach. Mimo i tak jasnej karnacji widocznie zbladła. – Naprawdę tam jest.
Marlon świdrował mnie wzrokiem pełnym niedowierzania i wręcz oburzenia. Wydarłam się, ile sił w płucach, gdy nagle się na mnie rzucił. Krzesło przesunęło się raptownie ze mną pod ścianę. Prawie uderzyłam o nią tyłem głowy, ale Psychol w porę osłonił ją swoją wielką dłonią o rozcapierzonych palcach. Zawisł nade mną i przytknął palec wskazujący do miejsca nad uchem, które znalazła Margarita.
Znowu poczułam, jak prąd bólu przechodzi przez mój mózg.
Naparłam na ramiona Marlona, by pozbyć się go ze swojej przestrzeni osobistej, a tym próbom akompaniował mój krzyk:
– Odsuń się ode mnie w tej chwili!
Nie zdołałam go poruszyć. Był jak wielki, umięśniony posąg i zaczęłam poważnie panikować przez to, jak nachalnie ograniczał moją wolność. Moje nozdrza wypełnił jego intensywny zapach, głównie mięty i męskich perfum, zbyt ciężkich, jak jego sylwetka. Z desperacji zbierałam się do zawołania nawet o pomoc, ale wtem Marlon powoli zaczął odpuszczać.
Zabrał dłoń z mojej głowy, odsunął się. To Milan stał za nim i trzymał dłoń na jego ramieniu. Ostrożnie, lecz zdecydowanie go ode mnie odciągał, a Psychol mu na to pozwalał.
Kiedy wycofał się wystarczająco, zerwałam się z krzesła.
– Jesteście nienormalni! – wybuchnęłam.
Dłoń przykładałam do miejsca za uchem. Próbowałam je rozmasować, bo nadal bolało. Głowa pękała mi też z wściekłości, bo tak karygodne i powalone zachowanie, jakie to idiotyczne rodzeństwo właśnie zaprezentowało, mi się w niej nie mieściło.
– Zapomnij o umowie – warknęłam do Milana. – Wyprowadzam się dzisiaj.
Zwróciłam się do wyjścia z salonu, by wybyć z niego napędzanym furią krokiem, ale u jego progu sterczała Margarita. Nie wiem, jak zdołała się tam zmaterializować, jej włosy jeszcze nie zdążyły opaść na ramiona, ale twarz miała skupioną, jakby od początku tu stała i przysłuchiwała się naszej rozmowie.
– Teraz nie możesz się wyprowadzić – wyszeptała do mnie, a jej głos brzmiał niemal przepraszająco.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Wy jesteście nienormalni – powtórzyłam. – Przepuść mnie.
Margarita przygryzała wargę i zerkała na swoich braci ponad moim ramieniem. Milan milczał, ponownie usunięty w cień, Marlon za to stroszył brwi z widocznym sprzeciwem.
– Dopóki nie odkryjemy, o co, kurwa, chodzi, pilnujcie, żeby stąd nie wyszła – zagrzmiał, łypiąc znacząco na swoje rodzeństwo.
Prychnęłam pogardliwie, co było także próbą zamaskowania niepokoju, który brał teraz w górę nad innymi targającymi mną emocjami.
– Wal się.
Ruszyłam do wyjścia, gotowa staranować Margaritę, jeśli będzie trzeba. To zwykła dziewczyna, tylko trochę ode mnie wyższa i krąglejsza.
– Czekaj, spokojnie – mówiła do mnie i wyciągnęła przed siebie ręce. – Słuchaj, zróbmy tak, że spróbujemy ci to wyjaśnić, dobrze?
– Margarita – syknął ostrzegawczo Marlon.
Nawet przestał chwilowo żuć gumę.
– Tylko mniej więcej – przekonywała go. – Musi coś wiedzieć, bo przecież nie możemy trzymać jej tu na siłę.
Marlon uniósł brwi, jakby wcale nie uważał, że nie można mnie trzymać w mieszkaniu na siłę.
– Nasza Babcia ściągnęła nas tutaj listownie, każdego z osobna, z obietnicą, że znajdziemy tu odpowiedzi na nasze pytania – wyjaśniła.
W jej wbitych we mnie oczach błyszczało przejęcie na tyle szczere, że uwierzyłam, że wreszcie ktoś tutaj próbuje mi coś wytłumaczyć.
Założyłam ręce na piersi.
– Jakie pytania?
– Nieistotne – najeżył się szybko Marlon.
– Prywatne – ucięła Margarita. – Tak się złożyło, że każde z nas ma jedno, które go nurtuje. Babcia twierdzi, że tutaj – dziewczyna wskazała palcem na podłogę – znajdziemy wszystkie odpowiedzi.
– Zaprosiła was tu, a potem nagle umarła? – zdumiałam się.
Margarita wzruszyła ramionami bez żalu.
– Tak wyszło.
Powoli przełknęłam ślinę.
– Ja nie znam żadnych odpowiedzi... Przykro mi, ale serio nic nie wiem.
– Skarbie, chodzi o to, że...
Margarita z powagą na twarzy podchodziła do mnie podczas mówienia tak, że na koniec znajdowała się na tyle blisko, by opiekuńczym gestem odłożyć kosmyk moich włosów za ucho.
— Najwyraźniej schowała odpowiedzi w twojej głowie, bez twojej wiedzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro