3. Uciekaj stamtąd
Nie otwieraj. W środku krew.
Spore pudełko leżało na najwyższej półce w lodówce. Gapiłam się na nie przez kilka dobrych chwil. Komunikat napisany zgrabnym, pochyłym pismem na przyczepionej kartce napawał mnie obrzydzeniem.
Mój nowy, tymczasowy współlokator najwyraźniej oprócz bycia bałaganiarzem i chamem okazał się też słabym żartownisiem.
Zamknęłam drzwi lodówki i przygotowałam sobie jedzenie. Pilnowałam, żeby dobrze zacząć ten dzień. Kawa, śniadanie, dzień doberek z dwoma emotikonami buziaczków od Daniela. Klasyk.
Tylko raz zerknęłam przelotnie przez rozwarte drzwi do wnętrza sypialni Milana, gdy przechodziłam obok. Leżał na łóżku inaczej rozłożony niż wczoraj, ale zdawało się, że pogrążony w tak samo głębokim śnie.
Na klatce wpadłam zaś na sąsiada Lorenzo. Wracał z bagietką pod pachą i paczką świeżych winogron.
– Bonjour.
To niespodziewane spotkanie odciągnęło mnie od niepokojących wspomnień z zeszłego wieczora, które mnie w niej zaatakowały. Nawet złapałam się za serce, przestraszona, że wpadłam właśnie na mężczyznę, który wczoraj prawie mnie potrącił.
Lorenzo na szczęście nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego – był niewysoki, raczej szczupły, włosy na głowie ulizywał sobie z przesadną starannością, a bagietka stercząca mu obok ucha dodawała niewinnego wyglądu.
– Hej – odparłam.
Gotowa byłam go wyminąć, ale zatrzymałam się, gdy mnie zagadał:
– Jak z Milanem? Mieszka ci się okej?
Zerkał na mnie z poczuciem winy, jakby nie czuł się komfortowo z faktem, że pomógł jakiemuś gościowi wskoczyć przez balkon do mieszkania, w którym znajdowałam się sama i bezbronna.
I bardzo dobrze.
– Nie wiem, czy to ma znaczenie, bo za długo to ja z nim nie pomieszkam – odparłam, a po chwili dodałam, tknięta przez nieopuszczającą mnie desperację: – A, właśnie, jakbyś znał kogoś, kto wynajmuje pokój we w miarę centralnej lokalizacji i niekosmicznej cenie, to daj, proszę, znać.
– Ooo... – Lorenzo pokiwał głową. – Milan chce, żebyś się wyprowadziła?
Zerknęłam na zegarek, by się upewnić, że nadal mam czas na pogaduszki przed rozpoczęciem zajęć.
– Mhm, po prostu jakbyś o czymś usłyszał, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedziałam na pożegnanie.
– Jasne – odparł z przejęciem. – No dobra, no to co, miłego dnia...
– Tobie też.
Rzuciwszy mu średnio wesoły uśmiech, wyszłam z kamienicy na ulicę Roselló. Tak wcześnie rano w tygodniu była zakorkowana, ale to nie mój problem, bo szłam na piechotę. O tej porze jeszcze nie uderzał tak gorąc, a do szkoły językowej miałam niecałe pół godziny spaceru. Uznałam, że przechadzki po Barcelonie to nie tylko przyjemność, ale i oszczędność pieniędzy na biletach.
Ciepło przyjemnie grzało mnie w twarz, nawet nie zakładałam okularów przeciwsłonecznych. Jeszcze chwila, maksymalnie kilka dni i moja cera miała zbrązowieć lekko, włosy natomiast pojaśnieć: zamiast koloru czarnej kawy z odrobiną mleka, miałam mieć na głowie cappuccino. Latem słońce często wyciągało też mi na głowie jaśniejsze pasemka, które zawsze błyszczały jak piasek na plaży.
Cappuccino z karmelem – tak kiedyś nazwała tę barwę moja młodsza siostra.
Szkoła językowa znajdowała się pomiędzy dzielnicą El Raval a parkiem Ciutadella. Oba te miejsca wpisywały się na moją listę lokalizacji do eksplorowania, ale dziś skupiałam się wyłącznie na dotarciu do szkoły.
– Nina, hej! Trafiłaś! Wiesz, jaki ja miałam problem, żeby tu wejść? Przyszłam z drugiej strony i wszystko było pozamykane...
Regina zaatakowała mnie przy kontuarze w recepcji szkoły. Oddałam właśnie wypełniony formularz pani sekretarce w krótkich bordowych włosach i okularach, które powiększały jej oczy do absurdalnych rozmiarów.
– Oh, hej... Regina – mruknęłam.
– Zajęcia odbędą się w sal...
– Ja już wszystko wiem, to jej powiem, pani się nie przejmuje. – Regina weszła w słowo sekretarce i machnęła na nią ręką w mało kulturalny sposób: jakby odpędzała się od muchy.
Zaciskałam usta, pilnując, by nie wydobył się z nich żaden nieuprzejmy syk. Podświadomie liczyłam na to, że spotkam nowych ludzi, a nie utknę ponownie z Reginą. Tymczasem w sali, gdzie ławka była długa i ciągnęła się przez całą klasę w kształcie literki „u", moja nowa koleżanka nalegała, byśmy usiadły obok siebie. Po drugiej stronie miała Selmę. Ta ze zblazowanym wyrazem twarzy, który na wpół kryły jej okulary przeciwsłoneczne, i wielką mrożoną kawą na wynos przyszła minutę po planowej godzinie rozpoczęcia zajęć.
Nie, żeby nauczycielka raczyła zacząć je punktualnie. Schylona grzebała w swoim biurku i uśmiechała się serdecznie do każdej osoby, która wchodziła przez drzwi spóźniona.
– Jak mieszkanie? Znalazłaś coś? – pytała Regina. Chętnie korzystała z każdego okienka na pogaduchy.
– Umówiłam się na oglądanie jednego pokoju dziś wieczorem – odparłam, a przy okazji poukładałam sobie książki u góry ławki, tak by ich krawędzie leżały równo z brzegiem blatu.
– Ej, no to super, nie? Selma, słyszałaś?
Selma chowała oczy w telefonie. Uniosła je na moment, by rzucić mi mały, pusty uśmiech i z powrotem skupiła się na social mediach.
– Nie wiem, czy tak super, bo pokój wygląda średnio, a i lokalizacja jest słaba – westchnęłam. – Jedyne, co mnie przekonuje to czynsz. Niestety, wtedy będę musiała dorzucić do niego koszt karty na metro, bo nie ma opcji, żebym z tak daleka mogła spacerować...
– Chwila, dziś przyszłaś na piechotę?
Pokiwałam głową.
– To niecałe pół godziny z mojego obecnego mieszkania, naprawdę fajny spacer...
– O masakra, ja bym się prędzej stopiła w kałużę. Tylko metro. Nie, Selma?
– Nom.
– Dlaczego ta lekcja się nie zaczyna? – mruknęłam z irytacją.
Wpatrywałam się w nauczycielkę, która teraz pochylała się nad jakimiś kserówkami. Grupowała je i założyła kosmyk brązowych włosów za ucho, który i tak zaraz znowu merdał jej się przed twarzą.
– Nie grzeszysz cierpliwością, nie? – zaśmiała się Regina.
– Po prostu, jeśli jest powiedziane, że zajęcia zaczynają się o dziesiątej, to niech zaczną się o dziesiątej.
– Witamy w Hiszpanii, tu wszystko płynie wolno.
– Niech płynie wolno, ale na czas.
Regina przyjrzała mi się uważniej spod sztucznych rzęs. Gęstych i długich, przesadnie, jak dla mnie, bo ja miałam krytyczny stosunek do absolutnie każdej ingerencji, której efekt jest aż tak nienaturalny.
– Jesteś zestresowana.
To nie było pytanie.
Odwzajemniłam jej spojrzenie, chyba po raz pierwszy tak przeciągle.
Przełknęłam ślinę i milczałam przez chwilę. Rozmowy innych w sali przybierały na głośności, stawały się coraz bardziej zaangażowane i nauczycielka tylko raz uniosła wzrok znad biurka i zamachała dłonią.
– Już, już, zaraz zaczynamy!
Prawdopodobnie oprócz mnie nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Wyprostowałam plecy, w których zabolało mnie kilka miejsc, a potem się zgarbiłam. Czułam się nierozciągnięta, połamana i dziwnie spięta.
– Ja... – zawahałam się, ale w końcu przyznałam: – bardzo.
Regina szturchnęła mnie lekko i psotnie. Zakołysałam się bez życia.
– Ej, no, czym się tak denerwujesz? Ogarniesz sobie to mieszkanie przecież.
– Nie wiem... – szepnęłam, zapatrzona w jeden punkt na podłodze. – Chyba nie tylko mieszkaniem. Wszystkim. Jestem tu sama, czuję jakąś niesamowitą presję...
– Sporo osób przyjechało tu samych. Nawet ja. I Selma.
– Wiem, wiem, ale...
– Wiem, że jesteś od nas trochę młodsza, może to odczuwasz inaczej – kontynuowała Regina. – Ale przecież radzisz sobie świetnie. Dobra rada ode mnie: daj sobie luzu.
Uniosłam swój telefon i bez słowa podsunęłam ekran z powiadomieniami przed jej nos. Regina zmrużyła oczy, gdy czytała wyświetlone tam wiadomości.
Wstałaś?
Zjedz coś przed wyjściem i weź bluzę, bo w szkole klimatyzacja.
Zjadłaś?
Powiedz w sekretariacie, że jesteś z konkursu, pokaż dokumenty.
Pilnuj paszportu.
Wszystko ok?
Pokazałaś dokumenty?
Zadzwonię później.
Jesteś w klasie?
Nie przeszkadzam, zadzwonię później.
Zimno w sali?
Masz bluzę?
Regina przewijała czat z moją mamą, a usta rozdziawiały jej się coraz szerzej.
– O rany, jaka ona jest intensywna.
– Intensywna to dobre słowo – mruknęłam.
– Właśnie się zastanawiałam, po co wzięłaś bluzę, ale już nie chciałam pytać – zachichotała.
– Wiem – jęknęłam. – Tu jest ciepło i nie ma żadnej klimatyzacji!
Wśród uczniów nikt nie miał na sobie rękawka dłuższego niż sięgającego połowy przedramienia.
– Czyli co, to matka cię tak stresuje?
– Martwi się, wiem, mój wyjazd jest dla niej wielką sprawą – powiedziałam, przymykając powieki. – Ale to strasznie męczące i tylko mi dowala. Jest taka, że musi kontrolować wszystko.
– I źle znosi, że na odległość nie jest to proste?
– Znosi to fatalnie.
Zrezygnowana schowałam telefon.
– Na dodatek, od kiedy przyjechałam, wiecznie boli mnie głowa.
– Jeśli twoja matka wysyła ci wiadomości co minutę to nic dziwnego.
Trudno było się tu kłócić. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć, że tak nagle zwierzyłam się obcej dziewczynie. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, jak bardzo zdesperowana byłam. Prawdopodobnie nie zrobiłam na niej dobrego wrażenia. Wyszłam na marudę, a ludzie na kursie, z tego, co obserwowałam, to lekkoduchy, wszyscy tak samo nastawieni na dobrą zabawę.
Nie pasowałam do nich ze swoim ponuractwem.
Jedyne, co mi pomogło, to nauka. Nauczycielka wreszcie zainteresowała się klasą, wyszła na środek i zaczęła wykonywać swoją pracę. Była serdeczna i empatyczna, więc moje negatywne nastawienie do niej szybko się zmieniło. Poznałam w swoim życiu wielu tragicznych nauczycieli, doceniałam więc tych, którzy byli mili i z szacunkiem odnosili się do swoich podopiecznych.
I jeśli lekcje hiszpańskiego dały mi chwilę wytchnienia i pozwoliły oderwać się od problemów, to mama, swoim telefon, który odebrałam w drodze powrotnej do mieszkania, swoimi magicznymi mocami z powrotem je do mnie przyciągnęła.
– Poziom jest dobry? – dopytywała. – Wiesz, Nina, jeśli okaże się, że jest za niski, trzeba będzie to zgłosić.
– Mamo, ja nie znam hiszpańskiego – odparłam. – Nie mam poziomu.
– Ale może się okazać, że uczysz się szybciej niż inni, więc musisz być czujna, bo wtedy nie można pozwolić, by reszta ściągała cię w dół.
– Na razie nie ma takiego problemu.
– Bądź czujna.
– Tak, dobrze – westchnęłam.
– A szkoła jak, nowoczesna?
– Tak, fajna lokalizacja, blisko parku i nie tak daleko od plaży.
– Ale nowoczesna?
Przewróciłam oczami.
– W starej kamienicy, ale w środku tak, nowoczesna.
– A miałaś bluzę?
– Tak, mamo.
– I co, przydała się, co?
Przez chwilę milczałam.
– Tak.
Przysięgam, nie wiem, dlaczego to powiedziałam.
W głośniku rozległ się jej krótki śmiech.
– No widzisz.
Kiedy się rozłączyłyśmy, spacer do domu stał się przyjemniejszy. Włożyłam słuchawki do uszu i szłam przed siebie wzdłuż tej samej ulicy, którą przemierzyłam rano, ale po drugiej stronie. Passeig de Sant Joan to ruchliwe miejsce pełne ludzi i samochodów. Poszukując wewnętrznego spokoju, mijałam ładne budynki mieszkalne, gdzie na parterze mieściły się lokale z usługami: restauracje, bary, kawiarnie i sklepy – do tego ostatniego wstąpiłam po małe zakupy na obiadokolację.
Gotowałam ją, gdy Milan wstał.
Automatycznie spojrzałam na zegarek – godzina siedemnasta.
O ile rozumiałam, że chłopak wczoraj odpoczywał długo po podróży, tak dziś już nic nie usprawiedliwiało przespania całego dnia.
Podczas gdy w kuchni w garnku rozlegał się dźwięk bulgotu gotującej się wody, w łazience szumiał prysznic. Ja zdążyłam ugotować i zjeść, Milan wykąpać się i przebrać. Przy wykonywaniu tych czynności nie wpadliśmy na siebie ani razu, toteż nie zamieniliśmy nawet słowa.
Raz tylko jego ciemne, rozczochrane włosy mignęły mi gdzieś w przedpokoju, kiedy znikał w swojej sypialni
Tak się złożyło, że to ja znajdywałam się bliżej drzwi wejściowych, gdy ktoś do nich zapukał. Przezornie zerknęłam przez wizjer i...
... i odskoczyłam od niego jak oparzona.
Świdrujące ciemne oczy wpatrywały się po drugiej stronie prosto w soczewkę. Mimo że wczoraj mężczyzna zasłaniał je okularami przeciwsłonecznymi, od razu go po nich rozpoznałam. Miałam wrażenie, że za drzwiami wraz z nim czeka na wpuszczenie ciężka, poszarzała chmura gradowa, od której w mieszkaniu miałby rozpętać się huragan.
Serce waliło mi głośno, gdy cofałam się w głąb przedpokoju. W ten sposób wpadłam na Milana, który pojawił się za moimi plecami.
Odbiłam się od jego twardej sylwetki i błyskawicznie odwróciłam z dłonią przyłożoną do piersi.
– Co robisz? – zapytał.
Patrzył na mnie niby to z lekkim znudzeniem, ale i kryjącym się gdzieś głęboko zaintrygowaniem. Bladym jak jego cera i oczy, ale wciąż obecnym.
Czarne włosy nadal miał wilgotne po prysznicu i niedokładnie je wytarł, bo kapało z nich na kafle. Od tego robią się brzydkie plamy – pomyślałam, ale zbyt zaaferowana naszym gościem, odpuściłam sobie wypowiedzenie tej uwagi na głos.
Pukanie rozległo się znowu – dużo bardziej natarczywe.
Jako że zwlekałam z odpowiedzią, Milan wyminął mnie, sam ruszył do drzwi. W porę doskoczyłam do niego i bezmyślnie zacisnęłam dłoń na jego bardzo umięśnionym ramieniu.
– Czekaj! – wyszeptałam panicznie. – Nie otwieraj!
Spojrzał najpierw dosadnie na moją rękę, którą natychmiast opuściłam, a potem na mnie.
– O co ci chodzi?
– To psychol – wytłumaczyłam niemal bezgłośnie, a palcem wskazującym wyciągniętym w stronę drzwi dźgałam nieśmiało powietrze.
Milanowi drgnął kącik ust. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Tak, wiem.
I przekręcił zamek.
Mężczyzna bez żadnego przywitania lub zaproszenia przekroczył próg domu szybkim, zdecydowanym krokiem, którego próbkę oglądałam wczoraj na klatce. Miał coś niepokojącego w oczach i to nie dlatego, że omiótł nimi prędko pomieszczenie i zdawał się zakodować w nich więcej niż ja spędziwszy tu aż kilka dni.
Najbardziej przerażająca była intensywność, z jaką wbiły się na koniec we mnie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy moje ciało zadecydowało za mnie i cofnęłam się, ale byłam wdzięczna własnym instynktom za bezbłędną reakcję. Od tego typa należało trzymać się z daleka.
– Co ona tu robi? – zapytał psychol.
Milan westchnął.
– Sam nie wiem.
– Wywal ją stąd.
Nastroszyłam brwi, Milan zaś wzruszył ramionami.
– Wywaliłem.
Mogłam być oburzona, ale jakkolwiek ciężko nie pracowałabym nad bombardowaniem obcego mężczyzny złowrogimi spojrzeniami, groźba w jego tęczówkach była wymowniejsza.
– To co wciąż tu robi?
– Za kilka dni jej nie będzie.
– Jesteś nieostrożny – warknął psychol. Na chwilę swoją niechęć przeniósł na Milana. – Nie jesteś, kurwa, studencikiem, żeby szukać sobie dziewczyn do wspólnego mieszkania.
– Wyluzuj, okej? Babcia miała z nią umowę i co mam zrobić, wyrzucić ją na ulicę? Twierdzi, że nie ma dokąd pójść.
– Od kiedy bezdomne ludzkie dziewczyny to twój problem?
Uniosłam brew na ten dobór słów.
Facet najwyraźniej jest nie tylko psycholem, ale i jakimś totalnym debilem.
– Dobra, odpuść – westchnął Milan. Odsunął się od drzwi i przeszedł do salonu, jakby miał już dość tej konwersacji i chciał od niej uciec.
– Czy on musi tu być? To jakiś twój kolega czy co? – zapytałam go na głos, odwzajemniając mroczne spojrzenie obcego najgroźniej jak potrafiłam. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że te ekstremalnie ciemne oczy dorosłego mężczyzny robiły na pewno dużo większe wrażenie od mojego łypania nastolatki w kucyku i pudrowo różowej koszulce.
– Mój brat – odpowiedział Milan.
Znieruchomiałam.
No jasne, że to bracia. Mimo kompletnie innych odcieni oczu i trochę różnego stylu bycia, a już zwłaszcza stylu ubierania – Milan miał na sobie biały, luźny T-shirt, psychol zaś granatową bluzkę i ciemną marynarkę podobną do tej wczoraj – coś ich niewątpliwie łączyło.
Może ta rzadko spotykana u tubylców w Barcelonie bladość, a może sposób w jaki napinali barki i rzucali spojrzenia spod prostych brwi. A może to te pełne usta, czy idealnie proste, białe zęby? Lub ostrzegawczy błysk w oku.
– Och – wymsknęło mi się tylko, a potem znowu bez namysłu wypaliłam: – Twój brat prawie mnie wczoraj zabił.
Obcy mężczyzna wzniósł oczy do sufitu – też był już ponad to. Milan zaś przekrzywił z niedowierzaniem głowę.
– Serio? I to mnie się dowalasz, że jestem nieostrożny?
Mężczyzna darował sobie odpowiedź, poruszył się i również przeszedł do salonu. Umyślnie prawie się o mnie otarł, gdy mnie mijał, nawet poczułam potrzebę, by się odsunąć. Zachowywał się jak prawdziwy drapieżnik, który odebraniem swojej ofierze przestrzeni próbuje ją zastraszyć.
Brawo, nawet mu się udało.
Czułam od niego mocną wodę kolońską i zapach mięty od gumy, którą znowu miał w buzi, bo od czasu do czasu poruszał leniwie żuchwą.
– Masz się jej pozbyć, Milan – powiedział tylko tonem spokojnym, na pozór obojętnym, ale i mocnym oraz nieznoszącym sprzeciwu.
Jakby to on dyktował tu warunki.
Nie usłyszałam odpowiedzi, bo zadziałałam szybko: sięgnęłam po torebkę z telefonem i klucze, a w następnej chwili już zatrzaskiwałam za sobą drzwi. Pozostała mi jeszcze godzina do pory umówionej na oglądanie propozycji nowego mieszkania, ale nie zamierzałam siedzieć w starym, jeśli oznaczało to towarzystwo jakichś dwóch półmózgich braci.
– Nincia, jak tam? – zapytał mnie wesoło Daniel, kiedy w przypływie frustracji i smutku wybrałam do niego numer. Musiałam przyciskać telefon mocno do ucha, żeby słyszeć jego głos, bo dźwięki dużego miasta go zagłuszały. Co chwilę rozbrzmiewał sygnał klaksonu, ktoś kłócił się po hiszpańsku, a dzieci hałasowały na drabinkach.
– Mhm, dobrze – mruknęłam.
– A czemu mówisz tak cicho, hę?
– Nie wiem, mam ciężki dzień – poskarżyłam się.
Rzadko zwierzałam się Danielowi, nie był dobrym słuchaczem, nie traktował życia wystarczająco serio, a jego potrzeby spełniały najprostsze przyjemności. Miał jednak wyjątkowo pogodnego ducha i czasem było to przydatne.
– Czemu? Trudny ten hiszpański, czy co?
– Nie taki trudny, na razie jest spoko – odparłam. – Wiesz, mama ciągle do mnie pisze...
Daniel się zaśmiał.
– Mamuśka w formie jak zawsze.
– Dokładnie tak, to uciążliwe.
– Nie no, ale Nincia, to było do przewidzenia, nie?
– Nigdy sama nie wyjeżdżałam na tak długo i bez opieki – przypomniałam mu. – Nie sądziłam, że będzie czuła potrzebę przypominania mi trzy razy dziennie, żebym coś zjadła, no litości.
– Ja tam byłem w ogóle zdziwiony, że cię puściła.
– Wiem...
– Jeny, Nincia, jakiś straszny szum u ciebie, co ty tam robisz?
– Spaceruję.
– Tak sama? – dziwił się. – I bez celu?
Żadna niespodzianka, że Danielowi brakowało cierpliwości i spokoju ducha do miłowania zwykłych przechadzek. Przez chwilę rozważałam, żeby mu powiedzieć o sytuacji mieszkaniowej i że zaraz będę musiała dojechać do dalszej części miasta, gdzie będę oglądać nowy pokój, ale coś mnie przed tym powstrzymywało.
– Sama – przyznałam. – I bez celu.
– Jeeeny, ty to jesteś. – Oczyma wyobraźni widziałam, jak kręci głową, zaraz potem jednak głos mu się zmienił i dodał: – Ej, dobra, Nincia, muszę kończyć, zaraz się zbieram na kosza, a potem idziemy z chłopakami na shishę, lecę, dobra? Miłego ten, chodzenia.
Nie odpowiedziałam, bo znałam te szybkie pożegnania Daniela. Przy ostatnich słowach myślami nagle powędrował daleko ode mnie i nie robiło różnicy, czy odwzajemnię jego pozdrowienie, czy nie.
Do mieszkania, które miałam dziś oglądać, dotarłam metrem. Ubolewałam nad tymi kilkoma euro, które musiałam wydać na bilet w tę i z powrotem. Tym bardziej że po wyjściu z podziemnej stacji na powierzchnię, zapragnęłam od razu zawrócić.
Szemrana okolica – tak określiłby to mój tata.
Moja mama natomiast zakatrupiłaby mnie, gdyby się dowiedziała, że kręcę się tu sama o tej porze.
Kamienice, które w centrum zostały odnowione, tutaj rozpadały się w oczach. Auta, które śmigały po Calle Roselló, tutaj jeździły rzadko, przechodnie łypali spode łba, a cisza rozbrzmiewała w złowrogich tonach.
Zacisnęłam dłoń mocniej na zamku torebki. Przez pewien moment byłam wręcz przekonana, że ktoś mnie zaraz napadnie.
Ba, spodziewałam się, że napaść mnie mógłby choćby właściciel mieszkania, gdyby tylko był trochę młodszy. Kiedy już pokonałam strome schody w obskurnej klatce, otworzył mi drzwi oparty na lasce i mocno przygarbiony. Mrużył oczy mimo okularów i sapał ze zmęczenia przy każdym ruchu.
– Czynsz to trzysta dwadzieścia euro miesięcznie – poinformował. Przytrzymywał się ściany i obserwował moją reakcję na pokój, do którego mnie zaprosił na koniec wycieczki po całym tym starym nie mniej niż on sam mieszkaniu.
Nie było aż tak źle – zdecydowanie schludniej niż na korytarzu i na dworze. Tylko pomieszczenie było mniejsze od mojej obecnej sypialni, a meble odrobinę bardziej zużyte...
Rozglądałam się nieprzekonana i czułam, jak na siłę próbowałam przekonywać się, że jest okej.
Staruszek zdawał się na początku niedowidzieć, dlatego zaskoczył mnie, gdy zapytał z lekkim, sympatycznym uśmiechem:
– Nie masz zadowolonej miny, co?
– Ja? Oh, nie, ja tylko... – zawahałam się zawstydzona, że mnie przyłapał. – Płacę teraz podobnie, a mieszkam w centrum, to dlatego...
– O, doprawdy? Niespotykane. To gdzie dokładnie mieszkasz w tej chwili?
– Eee.. Calle Roselló...
– A numer? – Staruszek nadstawił ucha. – To długa ulica.
– Trzysta dziesięć – dopowiedziałam po chwili szacowania niebezpieczeństwa podania swojego adresu obcemu.
No ale przecież ten starszy, zgarbiony pan mi się tam nie włamie.
Coś w jego pomarszczonej twarzy się zmieniło. Oczy zaszły jakby mgłą, a usta rozchyliły lekko.
– Ooo... – Pan zassał powietrze, a potem wychrypiał z przejęciem: – A niech cię licho porwie, dziewczyno...
– Słucham...?
– Toż to nawiedzona kamienica!
– Nie no... – zmieszałam się. – Jest bardzo ładna.
Prędzej uwierzyłabym, że duchy chowają się w ścianach tego rozpadającego się w oczach budynku, w którym się akutalnie znajdowałam, niż eleganckiej kamienicy przy Calle Roselló 310.
Nie chciałam, żeby staruszek, który z sekundy na sekundę przerażał mnie coraz bardziej, się do mnie zbliżał, ale na szczęście zrobił tylko jeden wątły krok do przodu.
– Bo One lubią mieć ładnie – wyszeptał.
– One?
– Jak się miewa właścicielka? – zagadnął gorzko.
Milczałam przez dłuższą chwilę, po czym zdecydowałam się wyznać szczerze i ostrożnie:
– Jeśli mówimy o tej samej kobiecie to ona... nie żyje.
Staruszek zaskoczył mnie swoją reakcją – zaśmiał się skrzekliwie.
– Nonsens.
– Naprawdę... mieszkanie odziedziczył jej syn.
– Rosalba nigdy nie umiera.
– Proszę pana... – Przełknęłam ślinę. – Muszę się już zbierać.
– Nie powinnaś tam wracać, dziewczyno – ostrzegł mnie, a jego spojrzenie nagle zyskało na zaskakującej, jak na jego wiek, ostrości.
– Mam tam mieszkać jeszcze tylko przez kilka dni – wymamrotałam, sama nie wiem, dlaczego kontynuując z nim tę konwersację.
– Uciekaj stamtąd.
Pokiwałam nerwowo głową i zaczęłam częściej zerkać na drzwi wyjściowe.
– Uciekam. Za kilka dni.
Staruszek zmarszczył czoło.
– Uciekaj teraz.
– Ja... mam tam rzeczy...
– Dla własnego dobra nie wracaj tam.
– Muszę już stąd wyjść, proszę mnie wypuścić – zażądałam wreszcie stanowczo.
Starszy pan przypatrywał mi się przez chwilę niemal współczująco.
Wreszcie uniósł drżącą, żylastą dłoń.
– Poczekaj – poprosił i odwrócił się.
Powolnym krokiem odszedł w głąb mieszkania. Jego laska stukała po kaflach, kiedy wszedł do kuchni. Rozległo się trzaskanie szafek, gdy czegoś w nich szukał. Rozważałam, by tak po prostu się stąd ulotnić, ale z jakiegoś powodu nie miałam serca opuścić starszego człowieka, nieważne jak dziwnego, tak zupełnie bez pożegnania.
Te cztery minuty ekstra, które dostałam na samotne rozejrzenie się po przedpokoju w oferowanym przez starca mieszkaniu, utwierdziły mnie w przekonaniu, że ja wcale nie chcę się tu wprowadzić. Druga, nieznana mi współlokatorka, nie dbała zbytnio o porządek, bo w częściach wspólnych leżał kurz, a każde pomieszczenie tu nadawało się do wielkiego remontu. Na dodatek balkon był wielkości składziku na miotły.
– Weź to – powiedział dziadek, kiedy wrócił. – I zobacz, co się stanie.
W chudej ręce, którą do mnie wyciągał, trzymał jakieś twarde zawiniątko w reklamówce. Niechętnie przyjęłam podarek. Wcale nie chciałam wiedzieć, co jest w środku.
– Jeśli będziesz zainteresowana mieszkaniem, lepiej zadzwoń, zamiast pisać – poradził mi na koniec. – Słabo widzę.
Pokiwałam głową, przekonana, że nie będę zainteresowana.
– I dobrze ci radzę, dziewczyno... – Zanim zamknął drzwi, szepnął intensywnie: – Uciekaj.
Można powiedzieć, że posłuchałam, bo zbiegałam po schodach na dół najszybciej, jak potrafiłam. Kiedy wydostałam się z owianego stęchłym powietrzem wnętrza kamienicy, odetchnęłam głęboko. Niewiele ulgi jednak poczułam na dworze, bo zaczęło się ściemniać, a okolica nie zachęcała do pozostania na dworze. Objęłam się ramionami i czym prędzej ruszyłam do stacji metra.
Miałam szczęście, bo pociąg przyjechał szybko, a im bliżej centrum dojeżdżaliśmy, tym więcej normalnych ludzi się po nim kręciło. Dopiero pod koniec drogi odważyłam się wyciągnąć z kieszeni zawiniątko.
Worek szeleścił, gdy je odwijałam z coraz większym niepokojem. A kiedy dostałam się do środka podarunku, zmarszczyłam zdezorientowana brwi.
Staruszek podarował mi główkę czosnku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro