2. Fajnie, że udało ci się mnie nie rozjechać
Obgryzione skórki arbuza walały się po blacie. Pusta szklanka stała w zlewie. Nasiąknięte sokiem z owocu ręczniki papierowe leżały na płycie indukcyjnej zgniecione w kulkę.
Potarłam powieki. Nie dość, że nie wypoczęłam, bo spałam czujnie, co tłumaczyła obecność obcego chłopaka pod moim dachem, to jeszcze rano witał mnie w kuchni taki widok.
Świdrowałam wzrokiem bałagan podczas nastawiania kawiarki. Siłą umysłu powstrzymywałam się przed posprzątaniem go. Sapnęłam z oburzeniem, gdy uświadomiłam sobie, że z lodówki zniknęła moja ćwiartka arbuza. Kupiłam ją sobie wczoraj do przygotowania orzeźwiającej sałatki z fetą i orzechami, a teraz zostały po niej same ogryzki.
Nieznajomy tak po prostu się nią poczęstował, bez pytania.
Celowo hałasowałam podczas krzątania się po mieszkaniu. Liczyłam, że się obudzi. Niestety, spał jak zabity, co potwierdzało się za każdym razem, gdy mijałam jego sypialnię. On nie miał problemu z zostawieniem otwartych na oścież drzwi, dzięki czemu mogłam dostrzec, że się nie rusza – tylko leży na łóżku rozwalony jak rozgwiazda.
Raz nawet z impetem trzasnęłam szafką w kuchni.
Nic.
W rezultacie w mieszkaniu czułam się na tyle niekomfortowo, że aby porozmawiać z rodzicami, a potem z Danielem, po śniadaniu udałam się na krótki spacer. Przemilczałam nocny incydent, nie było sensu ich denerwować.
Byłam zdeterminowana, żeby samodzielnie rozwiązać ten problem.
Okazja nadarzyła się na to dopiero w okolicach godziny siedemnastej. Zdążyłam zjeść obiad i przerobić cały długi rozdział w podręczniku od hiszpańskiego. Moja cierpliwość wahała się na granicy wytrzymałości.
To wtedy usłyszałam szuranie w sąsiedniej sypialni.
Tyle mi wystarczyło. Determinacja w sercu spięła moje mięśnie na twarzy. Bez dłuższej zwłoki zerwałam się z miejsca i wyszłam do przedpokoju, bardziej niż gotowa na konfrontację.
– Hej!
To moje od wejścia nacechowane agresją i pretensją przywitanie rzuciłam do jego pleców niczym ostrym nożem. Szybko tego pożałowałam, bo ugodziło go tak mocno, że chłopak się odwrócił i wtedy zobaczyłam, że był bez koszulki.
Trochę mnie ten widok wytrącił z równowagi. Mięśnie brzucha miał tak mocno wyrzeźbione, że zwracały uwagę nawet na pokrytej tatuażami skórze. Powieki mu się wciąż lepiły, ale rozbudził się, gdy przyłapał mnie na zawahaniu.
– Co jest?
Tym razem z ostrością upomniałam w myślach siebie: bym się skupiła i przeprowadziła z nim rozmowę, którą układałam sobie w głowie przez cały dzień.
– Chyba powinniśmy pogadać... prawda?
– O czym? – Uniósł brew.
Rozłożyłam dłonie.
– O twojej obecności tutaj?
Parsknął i leniwie potarł powiekę, wreszcie trzeźwiejąc.
– No dobrze, co chcesz wiedzieć o mojej obecności w moim własnym mieszkaniu?
– Chcę wiedzieć, skąd się tu wziąłeś – zirytowałam się. – Mam do tego prawo, skoro i ja tutaj mieszkam, nie uważasz?
– A, właśnie. – Pstryknął palcami. – Musisz się wyprowadzić.
Z największym luzem odwrócił się i sobie poszedł. Stawiał miękkie kroki gołymi stopami na zimnych kaflach.
Zostawił mnie w przedpokoju z rozchylonymi ustami.
– Czekaj, słucham?
Z opóźnieniem ruszyłam za nim i niepewnie przystanęłam w progu łazienki. Patrzyłam, jak opłukuje twarz nad umywalką.
A przy okazji rozchlapuje wodę po lustrze i kafelkach.
– Najlepiej jak najszybciej – dodał.
To coś, czego obawiałam się usłyszeć od wczoraj. Zesztywniałam i oblizałam z przejęciem wargi. Pewność siebie stopniowo mnie opuszczała.
– Ale ja mam umowę...
Przerwał osuszanie twarzy ręcznikiem, by rzucić mi krzywe spojrzenie.
– Mówisz o umowie, którą podpisałaś z moją nieżyjącą babcią?
– Nikt mi nawet nie powiedział, że umarła!
– Faktycznie, sorry. – Wzniósł oczy do sufitu. – Powiem ci to ja, teraz: umarła. Wasza umowa już nie obowiązuje. Musisz się wyprowadzić.
Poczułam dreszcze na plecach – pierwsze oznaki paniki. Moje spojrzenie musiało chyba wiele wyrażać, bo chłopak odetchnął.
– Słuchaj, mi też nie jest na rękę to, że babcia nie żyje. Kochałem ją, tak? I nikt się nie spodziewał, że odejdzie tak nagle. Ale stało się. Dlatego trzeba iść do przodu. Mam rzeczy do załatwienia. Naprawdę nikt tu nie ma czasu zajmować się jakąś tam lokatorką.
– Ale mną nie trzeba się zajmować – powiedziałam szybko. – Wystarczy, że będę mogła tu zostać do końca sierpnia. Po prostu co miesiąc będę wysyłała pieniądze za czynsz.
Zamyślił się, a potem wzruszył ramionami.
– Ta... to byłaby spoko umowa, gdyby mieszkanie miało stać puste. A nie będzie, bo wprowadziłem się tutaj ja.
Przełknęłam ślinę i swoją godność.
– Nie potrzebujesz współlokatorki?
Zmierzył mnie od stóp do głów.
– Ciebie? Nie, dzięki.
Wyminął mnie i wrócił do swojej sypialni, a ja znowu poczłapałam za nim na sztywnych nogach.
– Nie mam dokąd się wyprowadzić – wymamrotałam.
Nienawidziłam się za bycie na łasce jakiegoś obcego faceta.
Jeszcze bardziej się nienawidziłam za to, że miałam ochotę uciec do pokoju, poryczeć się i zadzwonić do rodziców. Już drugiego dnia mojego wyjazdu... Rany, gdybym tak zrobiła, byłaby to jakaś absolutnie największa porażka w moim życiu.
– Nie masz znajomych? – prychnął.
Nareszcie założył koszulkę. Wsunął ją przez głowę, zupełnie nieprzejęty moją obecnością.
– Ledwo się tu przeprowadziłam.
– No to zatrzymaj się w jakimś hotelu.
– Nie mam na to pieniędzy – warknęłam. – Trwa okres wakacji, jesteśmy w Barcelonie. Ceny takich noclegów powalają, zwłaszcza gdy rezerwuje się je na ostatnią chwilę.
Przewrócił oczami.
– To nie wiem, znajdź jakiś pokój na szybko.
– To nie jest takie proste! – krzyknęłam z frustracją.
Nie pozwoliłam sobie się rozpłakać, ale na samą myśl o ponownym przeglądaniu setek stron i kontaktowaniu się z chciwymi, rozpieszczonymi przez dużą ilość chętnych i robiącymi na każdym kroku problem właścicielami mieszkań, trudno mi było się powstrzymać.
Chłopak przyjrzał mi się i odgarnął pojedyncze kosmyki, które wpadały mu do oczu. Nie odzywał się przez chwilę. Coś analizował.
Aż wreszcie odetchnął z irytacją.
– Dobra już. Jeśli potrzebujesz czasu, to możesz tu zostać na kilka dni.
Przemilczałam uwagę, że to może nie wystarczyć. Zamierzałam dać z siebie wszystko. Zdeterminowana, by jak najszybciej otworzyć i ponownie zamknąć sprawę z wynajmem, od razu zasiadłam do komputera.
Mojemu przeglądaniu ofert akompaniowały odgłosy tłuczenia się w kuchni. Modliłam się, by oznaczały one porządki.
Kiedy już myślałam, że padnę, zasnę nad komputerem i głową uderzę o biurko, mój telefon zawibrował.
Mój numer dodano do grupy z kursu.
Ze zmarszczonymi od zaintrygowania brwiami wzięłam komórkę do ręki. Z konwersacji, która właśnie w tym momencie, na żywo toczyła się na czacie, wynikało, że część ludzi umawiała się na integracyjne wyjście do baru.
Teraz, zaraz.
Odłożyłam telefon. Bary to dla mnie zupełnie odległa rzeczywistość, więc naturalnie była to moja pierwsza reakcja.
Ale dziś wysłałam już dziesiątki zapytań o wynajem, więc mogłam w tej kwestii zrobić naprawdę niewiele więcej. Potrzebowałam też rozrywki, zapoznanie się z ludźmi z kursu mogło mi wyjść na dobre, a mój współlokator właśnie wyszedł z mieszkania.
Trzasnął za sobą drzwiami i z jakiegoś powodu to zmotywowało mnie do ponownego sięgnięcia po telefon.
Monkey Factory to bar, który znajdował się tylko nieco ponad dwadzieścia minut na piechotę stąd. Swoim żwawym, miejskim krokiem pokonałam tę drogę nawet trochę szybciej.
Włosy zebrane w kucyka podskakiwały, gdy szłam, a rąbek luźnej, długiej spódniczki majdał przy kostkach. Mini torebkę trzymałam ciasno pod pachą, tak jak radziła babcia. Nie zwykłam wychodzić wieczorami, dlatego samotne przemierzanie wieczornych ulic Barcelony było dla mnie dużym wydarzeniem.
Gdyby mama teraz do mnie zadzwoniła i odkryła, że jestem o tej porze na zewnątrz i to w drodze do baru, wsiadłaby w pierwszy lepszy samolot i sama ściągnęła mnie do domu.
Bar okazał się głośny i pełny: ludzi oraz alkoholu. Ledwo do niego weszłam, a już zapragnęłam wyjść. Zerknęłam na zegarek i obiecałam sobie, że spędzę tu nie więcej niż godzinę.
Pomieszczenie ciągnęło się wąskie i podłużne, tak samo, jak lada. Aby wejść w głąb, należało przeciskać się obok osób, które sterczały przy niej w grupkach. Przez to szturchnęłam niechcący jakąś dziewczynę i tak zaczęła się nasza rozmowa.
Bo jedyne, czego nie mogłam odmówić temu wydarzeniu, to, że ludzie wręcz łaknęli tu nowych znajomości.
– Jesteś z kursu?
Dziewczyna, która mnie zagadnęła, w prawej dłoni trzymała butelkę piwa, a w lewej wielkie, kanciaste okulary przeciwsłoneczne, które o tej porze były jej zupełnie przecież niepotrzebne. Sama doszła do tego wniosku, bo zaraz wsunęła je sobie w farbowane na czarno włosy.
Pokiwałam głową.
– O, więc widziałaś wiadomości na grupce?
Jak inaczej miałabym tu trafić? – pomyślałam, ale wiedziałam, że niemiła wypowiedź mogłaby negatywnie wpłynąć na odbiór mojej osoby przez otoczenie, więc zagryzłam język.
Nawet ja czułam, że potrzebuję nawiązać tu jakieś przyjaźnie.
Inaczej nie miałam szans przetrwać tych trzech miesięcy.
– Tak, fajnie, że ktoś pomyślał, by zorganizować spotkanie tuż przed rozpoczęciem zajęć – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
Dziewczyna w odpowiedzi puknęła się w klatkę piersiową.
– To ja – pochwaliła się. – To ja jestem tym kimś. Nazywam się Regina.
– Nina, miło mi.
– Będziesz coś pić? – zaproponowała Regina. Wspięła się na palce, by rozejrzeć się po głowach wyższych gości baru. – Selma chyba właśnie coś zamawia, to mogę jej powiedzieć, żeby...
– Nie, na razie nie chcę nic...
– SELMA! – wydarła się Regina, wchodząc mi w zdanie. – Tutaj jestem, halooo!
Odsunęłam się, by dziewczyna nie dźgnęła mnie przeraźliwie długim, sztucznym paznokciem, gdy zaczęła na oślep wymachiwać ręką.
Regina nachyliła się do mnie i z jakiegoś powodu przesadnie podniosłym tonem szepnęła:
– Selma też jest z kursu.
Selma okazała się bardzo wysoką dziewczyną o bladej cerze i jasnych włosach. Miała chłodne oczy i pełne usta, a w swojej urodzie była zdecydowanie naturalniejsza niż Regina, której profesjonalny, ale ciężki makijaż topił się w ciepłym, przeludnionym barze. Selma związała idealnie proste włosy w kitkę podobną do mojej, ale na głowie miała też markową czapkę z daszkiem.
Regina trajkotała, a ja rozglądałam się wtedy wkoło, zastanawiając się, czy ci wszyscy raczej starsi ode mnie, przekrzykujący się i głośno śmiejący ludzie to osoby, z którymi będę chodziła do szkoły, siedziała w ławce i przerabiała czytanki po hiszpańsku.
A jeśli tak, to, jak ja się wśród nich odnajdę?
– ... wczoraj wróciłyśmy do domu o szóstej – mówiła do mnie Regina. – Nie, Selma? To była szósta. Wiesz, tutaj imprezy trwają do bladego rana...
Selma powoli sączyła swojego fikuśnego drinka i skinęła głową, sama mówiła niewiele. Odnosiła się do nas z chłodną uprzejmością i rozpościerała wokół siebie aurę spokoju, jakby nigdy nigdzie jej się nie spieszyło.
– Tak długo byłyście w klubie? – zdziwiłam się.
Mimo braku zainteresowania tematem starałam się odpowiednio reagować.
– Potem był jeszcze jakiś after, ale my miałyśmy już dosyć, co nie?
Regina ponownie spojrzała na towarzyszkę, która wyginała właśnie rękę, by pod odpowiednim kątem ująć w aparacie telefonu swojego drinka. Skupiona, odmruknęła tylko:
– Mhm.
– Selma jest trochę znana w internecie – wyjaśniła dumnie Regina, gdy zobaczyła, że przyglądam się jej z pytającym wyrazem twarzy. – Ma trzysta tysięcy obserwujących.
– Aha – skwitowałam.
– I współpracę z Maybelline. Kojarzysz Maybelline?
– No marka z kosmetykami, tak? – westchnęłam, zmęczona prowadzeniem tak mało atrakcyjnej dla mnie rozmowy. Głowę zaprzątały mi raczej pytania, czy ktoś odpowiedział na moje wiadomości na portalu z mieszkaniami.
Czułam potrzebę powrotu do domu i zalogowania się na stronę.
– Myślałam, że możesz nie kojarzyć, bo ty chyba nawet nie jesteś pomalowana, nie?
– Nie maluję się – potwierdziłam.
Selma uniosła wzrok znad telefonu i wbiła go we mnie na kilka długich chwil.
– Ile ty masz lat? – zapytała.
Nieprzyjemny wyrzut wybrzmiewający w jej głosie sprowokował mnie do zawahania się przed wyznaniem prawdy.
– Szesnaście. – Widząc miny dziewczyn, zaraz potem dodałam szybko: – Niedługo kończę siedemnaście.
– Czy kurs nie jest od osiemnastu? – zastanowiła się na głos Regina.
– Jest – odparła Selma, a w jej obojętnych do tej pory oczach pojawiła się podejrzliwość.
– No najwyraźniej nie jest, skoro mnie przyjęli – burknęłam. – Widzieli moje dokumenty z datą urodzenia.
Selma wzruszeniem ramionami strzepnęła z siebie chwilowe zainteresowanie moim wiekiem, skomentowawszy tylko:
– Dziwne.
– Dziwne jest to, że masz prawie siedemnaście lat i się nie malujesz – wtrąciła Regina. – Nic? Nawet pudru?
To dosyć zrozumiałe, że Reginie tak trudno pojąć moje wybory, bo ilość produktów użytych na jej twarzy przewyższała ceny pokojów w Barcelonie.
Ale i tak mnie zirytowała.
– Wolę to niż tonę tapety – odpowiedziałam.
Chciałam już sobie stąd iść.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że Regina zamilkła. Patrzyła na mnie ostrożnie, Selma zaś unosiła z urazą swoje wyskubane brwi. Na początku nie rozumiałam, o co im chodziło, ale wreszcie dotarł do mnie mój nietakt, wzięłam w płuca głęboki wdech i zwiesiłam głowę.
– Przepraszam, jeśli to zabrzmiało chamsko – powiedziałam. – Mam zły dzień i jestem bardzo zestresowana.
– Coś się stało? – Regina zmarszczyła brwi. Trudno mi było ocenić, czy na jej twarzy przeważała troska, czy może płytka ciekawość.
Z bezsilności i totalnego wyczerpania tematem, oparłam się o ścianę. Ktoś co chwilę trącał mnie przypadkiem w plecy, więc był to dobry ruch.
– Muszę znaleźć mieszkanie.
– Uuu będzie ciężko tak na ostatnią chwilę – skomentowała od razu Regina, a na widok mojego cierpkiego uśmiechu, dorzuciła jeszcze: – Zaraz, jak to się w ogóle stało, że nie masz mieszkania?
– Miałam. – Zrobiłam kwaśną minę. – Dziś zostałam z niego wyrzucona. Dlatego trudno mi gawędzić o makijażach, gdy wali mi się grunt pod nogami.
– Wyrzucili cię? – powtórzyła Regina, robiąc wielkie oczy.
Nawet Selma ponownie się zainteresowała, bo na chwilę opuściła dłoń z telefonem.
– Nie masz umowy?
Obie denerwowały mnie faktem, że w sposobie, w jaki na mnie patrzyły, kryła się ocena: jakbym z błahego problemu robiła dramę życia.
– Mam. To znaczy, nie mam. – Zamachałam rękami. – Została rozwiązana, to skomplikowane.
– Idź do hotelu – zasugerowała Selma, zbywszy moje kłopoty wzruszeniem ramionami. – Moja znajoma mieszka tak już trzeci tydzień.
– Nie stać mnie na to – odparłam, a prosto w oczy popatrzyłam jej dobitnie, by dobrze zrozumiała.
Selma pociągnęła drinka przez słomkę i na powrót skryła wzrok w telefonie.
– Zaprosiłabym cię do siebie, ale mam bardzo małe mieszkanie... – wtrąciła Regina. Swoimi długimi paznokciami bębniła nerwowo o szklaną butelkę piwa.
– Nie no spoko, rozumiem przecież.
– Serio jest tycie – tłumaczyła się. – Trudno byłoby nam tam funkcjonować, a jeszcze zepsuła mi się klimatyzacja, więc jest strasznie gorąco. Skarżyłam się już właścicielowi i ktoś ma wpaść w przyszłym tygodniu, to może jak nie znajdziesz czegoś do wtedy...
– Luz, Regina – zapewniłam ją. Nie o to mi chodziło, by robić innym problem, zresztą dopiero się poznałyśmy i miałam świadomość, że jestem dla tych dziewczyn obcą osobą. – Jeszcze przez kilka dni mogę zostać u siebie. Może w tym czasie uda mi się znaleźć coś sensownego.
– U mnie w budynku są wolne apartamenty – oznajmiła Selma, ciągle z telefonem w ręce, na przemian skupiając się na nim i na nas. – Jaki masz budżet?
– Za niski na cokolwiek, co można nazwać apartamentem.
– Może niech Nina zatrzyma się u ciebie? – zasugerowała Regina z ożywieniem, zerkając na Selmę. – Twoja miejscówka jest ogromna.
Selma odgarnęła włosy.
– Kuzynka odwiedza mnie na dniach, więc nie dam rady, niestety.
– To może...
– Dzięki, dziewczyny – przerwałam im. – Tak tylko rzuciłam temat, ale dam sobie radę. Po prostu w razie, gdybyście słyszały, że ktoś ma porządny pokój w dobrej cenie na wynajem, to dajcie mi znać.
– Jasne! – Regina pokiwała głową z przesadnym zaangażowaniem. – Powodzenia w szukaniu.
Plusem tego wyjścia było to, że nie siedziałam zgnuśniała w domu. Odfajkowałam pierwsze spotkanie z ludźmi z mojego kursu, poczułam lekki klimat hiszpańskiego baru, a jutro, gdy przyjdę na zajęcia, będę już mogła rozpoznać jakieś znajome twarze.
Niestety, znajdywałam też sporo minusów. Gadki w barze nie dostarczały mi rozrywki, Regina i Selma to przeciwieństwa charakterów, w których szukałabym przyjaźni, a nawet jeśli spróbowałabym dać sobie szansę i dobrze się bawić, to nie potrafiłam, bo umysł pochłaniały mi zmartwienia o moją najbliższą przyszłość.
Znowu zapragnęłam zadzwonić do rodziców. Powstrzymywałam się tylko dlatego, że wiedziałam, jakby to wyglądało. Matka kazałaby mi natychmiast wracać.
Przecież to i tak cud, że mnie tu puściła.
Daniel też nie potrafił mi okazać w tej sprawie wsparcia.
Dlatego wróciłam na piechotę do domu po obiecanej sobie godzinie. Jedną z wielu zalet mieszkania przy Calle Roselló 310 był fakt, że ulica ta znajdywała się w centrum, w faktycznie bezpiecznej dzielnicy. Jeździły tu auta, często nawet te policyjne, więc tak bardzo się nie bałam.
Docierałam już do swojej kamienicy. Z żalem chłonęłam ją za daleka – wszystkie budynki wkoło były odnowione w podobnym eleganckim, starodawnym stylu, ale ta miała w sobie coś wyjątkowego i przykro mi było, że musiałam się tak szybko z niej wyprowadzić.
Akurat nie patrzyłam w dół, nie podziwiałam więc chodnika, który w niemal całej Barcelonie tworzyły małe płytki ze wzorem panota, czyli czegoś na podobiznę prostego kwiatka. Okazało się, że to nic straconego, bo już za chwilę miałam szansę przyjrzeć mu się bliżej.
Upadłam.
To się stało pod samą klatką – zadzierałam głowę, więc nie patrzyłam, co dzieje się przede mną. Kierowca motocyklu, który szukał miejsca parkingowego przy ulicy, też najwyraźniej nie patrzył, bo wjechał niczym kretyn na chodnik i nie zauważył, gdy wyłoniłam się zza drzewa.
Nie potrącił mnie, ale przejechał blisko i ze zdecydowanie przesadnie rozwiniętą prędkością.
Tak, że wiatr smagnął mnie, jak bicz.
Straciłam równowagę, potknęłam się, upadłam.
Zaryłam brodą o beton, aż zabolały mnie zęby. Przez chwilę straciłam świadomość tego, co się działo, świat się zatrzymał.
Silnik motocyklu ucichł. Gdzieś w oddali od czasu do czasu przejechało auto, ale ogólnie otoczenie było spokojne, więc usłyszałam wyraźnie ciche kroki, kiedy ten nieznajomy ktoś się do mnie zbliżył.
Stanął przy mnie, a wtedy subtelny odgłos chodu zastąpił bardzo niski, ledwo słyszalny głos:
– Ups, zabiłem cię?
To nie były słowa skierowane do mnie. Nieznajomy pytał siebie, jednak wypowiedź ta wybrzmiała w moich uszach tak makabrycznie, że znalazłam w sobie siłę, by się ruszyć. Uniosłam się na obydwóch dłoniach, oderwałam brodę od ziemi.
Piekła mnie mocno i może nawet krwawiła – musiałam wyglądać tragicznie, jednak nie powstrzymało mnie to przed podniesieniem głowy wysoko i rzuceniu morderczego spojrzenia mężczyźnie, któremu zawdzięczałam bliskie spotkanie z chodnikiem.
– Ah, nie, żyjesz – odmruknął sam sobie.
Ten postawny facet przez chwilę patrzył na mnie z góry przez okulary przeciwsłoneczne.
A potem odszedł.
Straciłam kilka dodatkowych sekund na zawieszenie się w niedowierzaniu, że tak po prostu mnie zostawił.
Co za nieempatyczny zbir...
Wstałam prędko, przez co trochę zakręciło mi się w głowie, ale otrzepałam się sprawnie. Zignorowałam ranę na brodzie z zamysłem przemycia jej w domu, w łazience.
Nieznajomy wszedł właśnie, na moje nieszczęście, do mojej bramy i złapałam w ostatniej chwili domykające się drzwi, by wślizgnąć się do niej tuż za nim.
Odwrócił się zaskoczony, że za nim podążam. Z fałszywym uśmiechem uniosłam klucz, by udowodnić, że tu mieszkam. Zagrzechotał w mojej dłoni i skutecznie pozbawił nieznajomego komentarza.
Puścił mnie nawet przodem do windy.
Głupia, bezmyślnie skorzystałam z tego zaproszenia.
– Fajnie, że udało ci się mnie nie rozjechać – rzuciłam cierpko.
Nie odpowiedział.
Dziwne, że miał na sobie te okulary o tej porze, a jeszcze dziwniejsze było, że nie zdjął ich w pomieszczeniu. Przez nie czytanie zagadkowych emocji z jego oczu było niemożliwe.
Zapomniałam, jak małe rozmiary ta winda miała. Przytuliłam się do ściany, gdy mężczyzna wcisnął się za mną. Razem z nim do środka wepchnęła się jego mroczna aura, która pozatykała tu każdą wolną przestrzeń.
Aż światła zabytkowej windy jakoś tak pociemniały, nie kłamię.
Wcisnęłam guzik na trzecie piętro, a on szóste i przełknęłam ślinę, bo gdy opuszczaliśmy dłonie, prawie się zetknęły.
– Mogłeś mnie zabić – wytknęłam mu, tym razem tylko dlatego, że desperacko potrzebowałam zrobić coś z tą upiorną atmosferą. – Ale za bardzo się nie przejąłeś, co?
Mężczyzna znajdował się zbyt blisko mnie, tak że czułam jego mocną woń. Mimo że miał na sobie ciemną, dopasowaną bluzkę i elegancką marynarkę, pachniał ładnie – o dziwo nic nie wskazywało na to, by zapocił się w tych nieprzystosowanych do ciepłej Barcelony ubraniach.
– Dlaczego mam się przejmować twoim życiem? – zapytał cicho i bez emocji.
Założyłam ręce na piersi, niby to luźno, ale oboje wiedzieliśmy, że było to podświadome przyjęcie pozycji obronnej.
– Jeśli byś mnie zabił, poszedłbyś do więzienia, może przynajmniej dlatego?
Milczał.
– No i miałbyś człowieka na sumieniu – dodałam. Przytknęłam też dłoń do zranionego podbródka.
Tak, jak myślałam, delikatnie krwawił.
Obcy mężczyzna patrzył na to przez swoje ciemne okulary. Poruszał lekko szczęką, bo żuł gumę, ale w pewnym momencie rozchylił leciutko usta tak, że ledwo zauważenie oblizał językiem wargę.
A potem odszepnął:
– Nie pierwszego i nie ostatniego.
Zamrugałam.
Co za creep.
Jak dobrze, że winda właśnie stanęła na trzecim piętrze. Przez moment wierzyłam, że prędzej czarna jak smoła otchłań otworzy się znikąd i mnie wessie, niż uda mi się wydostać na korytarz, ale mężczyzna koniec końców uprzejmie usunął się na bok i pozwolił mi się obok siebie bardzo szybko prześlizgnąć.
Zrobiłam co w mojej mocy, by się o niego nie otrzeć.
Zabawne, że już wtedy uważałam, że jest przerażający. Przecież jeszcze nic o nim nie wiedziałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro