1.
Budzę się w jakimś pomieszczeniu. Nie wiem gdzie jestem, ale to chyba szpital. Nigdy w takim nie byłam więc nie mam pojęcia. Zazwyczaj widziałam salę w filmie czy serialu.
W około mnie jest pełno jakichś maszyn, czy komputerów. Pełno kabli i rurek, które są do mnie przyczepione. Zauważam obok mojego przyjaciela. Ściska moją rękę. Kiedy poruszam palcem budzi się.
JM- Isabella !! W końcu się obudziłaś !!!
Uśmiechnięty, cieszy się jak małe dziecko.
I- Tak, już nie śpię.
JM- Tak się cieszę !!!
Przytula mnie. Mniej więcej w tej chwili do sali wchodzi lekarz, przeglądając jakieś papiery
- Dzień dobry Pani. Jak się Pani czuje ?
I- Całkiem dobrze. Nie jest tak źle. Właściwie co się stało ???
JM- Był wybuch w twoim domu. Miało to związek z rurą gazową. Podobno ktoś ją przeciął.
I- A rodzice ? Gdzie oni są ??
Zarówno doktor jak i Jimin nie bardzo chcą patrzeć mi w oczy, a ich ekspresja wydaje się być ponura.... To znaczy tylko jedno..
I- Zginęli, ktoś przeżył oprócz mnie ?
- Niestety nie. Nikogo nie udało się nam uratować. Przykro mi..
I- Zerii też ?! Ale ona nawet nie była w zasięgu wybuchu !!
- Nie była, ale gruz, który na nią spadł przebił jej ciało i zgniótł jej kończyny.
I- O matko.. Co ja teraz zrobię ???
- Najpierw dobrze by było przeprowadzić badania generalne. Potem twój przyjaciel zabierze cię do domu. Tam odbędziesz rehabilitację.
I- No dobrze....
JM- Isabela, będzie dobrze. Zobaczysz.
I- Nie wątpię. Kiedy dokładnie wyjdę że szpitala Pani doktorze ?
- Za ok. 3 dni, nie wcześniej.
I- Dobrze, dziękuję bardzo.
Wychodzi, chwilę jeszcze rozmawiam z przyjacielem po czym przynosi mi coś do jedzenia. Szczerze mówiąc nie jestem aż tak bardzo głodna, ale nie chce go martwić więc po prostu jem.
Kolejne kilka dni spędzam na badaniach i przyjmowaniu leków. Często też po nich wymiotuje dlatego ciężko jest zregenerować się mojemu organizmowi.
Lekarz martwi się, że w tym tempie nie wyjdę ze szpitala przez co najmniej jeszcze 2 tygodnie. Jednak Jimin, który zna mnie jak własną kieszeń, wytłumaczył, iż od dzieciństwa mój organizm nie był dobrze przystosowany do przyjmowania jakichkolwiek tabletek.
Wychodzę więc co ciekawe, tydzień później. Nie mogę nadal przyzwyczaić się do niechodzenia i karmienia przez innych. Nie mam siły choćby ołówka podnieść. Straszne... W końcu i tak nie byłoby inaczej.
Od wyjścia ze szpitala Jimin gada tylko o tym jak fajnie będzie kiedy już wyzdrowieje. Tak jakbym miała nagle chodzić już jutro, czy też jeszcze dzisiaj. Ma naprawdę niezrównane poczucie humoru. Nie mogę przestać się śmiać kiedy tak gada.
I- Jesteś naprawdę niesamowity. Skąd zawsze bierzesz tyle żartów ??
JM- Sam nie wiem. W Internecie można wiele znaleźć. A pomysły same wchodzą mi do głowy tak więc..
I- Rozumiem.
Lekko sie Uśmiecham, po czym wsiadamy do niezłej bryki.
I- Ejejej. Co to za samochód ???
JM- No mój. A co, nie widać ??
I- Znaczy wiesz nie żeby coś, ale kiedy kupiłeś to cacko ?
JM- Jakiś czas temu..
I- I ja nic nie wiem ??!
JM- Sorry. Tak jakoś wyszło.
I- Ten jeden raz Ci daruję. Następnym razem mów !!
JM- Kiedy jesteś nieprzytomna też ??
I- ... nawet w tedy !
JM- Dobra, będę pamiętał hahaha..
Jedziemy jakimiś drogami przez las, a nawet miasto. Rezydencja jest gdzieś obok. Ale nie spodziewałam się, że w środku. Oczywiście wygląda na nie używaną, jednak kiedy przejeżdżamy przez bramę aż tętni życiem. Jak za sprawą magii.
Jestem zdziwiona do granic możliwości. Kiedy patrzę na kolegę z szokiem na twarzy ten tylko uśmiecha się szeroko.
[Załóżmy, że są tu ludzie, którzy chodzą wszędzie.]
Po za tym wiedziałam, że się przeprowadził, ale nie, że do takiego budynku. Pytam się to w końcu.
I- Kurde chłopie, niezła chata.
JM- Co nie ?? I od dzisiaj ty też tu mieszkasz, już podjąłem decyzję.
I- Ale znamy się zaledwie 2 lata..
JM- To nic, w końcu i tak poznasz prawdę. Tylko szkoda, że 18 spędzisz tutaj, a nie z rodziną.
I- Tak, to dla mnie duży cios. Ale.. nie.. Ja tu nie mogę mieszkać. Odwieź mnie do domu moich rodziców.
JM- Bel nooo, proszę...
I- Nie Jimin. Ja nie mogę, muszę się ogarnąć. Nie mogę tak od zacząć Nowego życia.
JM- No dobra...
Zawraca i jedzie powrotem do miasta. Tam pomaga mi wysiąść z samochodu i zanieść wszystko do rezerwowego domu moich rodziców, który mieli na boku.
I- Dzięki, do zobaczenia niedługo.
JM- Nie ma za co, do zobaczenia. Albo wiesz co, nie. Pomogę Ci z resztą.
I- .... No okej, jak chcesz.
Wchodzimy, przedpokój nie jest duży, ale jest przynajmniej jakiś.
Chłopak zanosi rzeczy na górę, ja próbuje zdjąć buty. W końcu udaje mi się to, idę, sorry, toczę się na wózku do łazienki umyć ręce. Jimin dołącza, uśmiecha się cały czas.
I- A Ciebie co tak bawi ??
JM- A nic takiego, cieszę się po prostu, że w końcu tutaj jesteś.
I- Też się cieszę, miałam dość tych wszystkich rzeczy jakie mi podawali.
JM- Nie dziwię się, twój organizm nie jest przystosowany do leków.
I- Skoro nie leki to co ??
JM- ... runy...
Wyszeptał coś cicho pod nosem, a jego twarz nie zdradza żadnych emocji. Ewentualnie lekki smutek
I- Co ? Nie usłyszałam...
JM- Nic, zdawało Ci się..
I- Acha, no ok. Chodźmy do kuchni.
JM- Już głodna ?? W szpitalu jadłaś obiad, ile możesz jeść ??
I- Duuuuużoooooo zapewniam.
Śmieje się, fajnie znów poczuć, że żyje. Wycieramy ręce w ręcznik i idziemy zrobić coś do jedzenia. Kuchnia jest przestronna i dobrze jest się w niej poruszać
[Nie zwracajcie uwagi na ten archon, zapomniałam go zmazać]
O dziwo, w lodówce są produkty. Wyciągamy je i przyrządzamy, trochę to zajmuje, ale jest. Makaron z własnoręcznie zrobionym sosem, prze Jimina. Pachnie przepysznie.
I- Mmmm, ale zapach !!
JM- No wiesz, starałem się. Mam nadzieję, że będzie smakowało.
I- Na pewno będzie, dobrze gotujesz.
Danie zostaje przełożone na talerz, który następnie zostaje mi podany wraz z pałeczkami. Próbuje kęs, pychota !!!
I- No chłopie. To żeś się postarał !
JM- Co ? Nie dobre ??
Zrobił przerażoną minę,, na którą zareagowałam szczerym śmiechem
I- Haha nieee, to jest pyszne !!
JM- Uffff, ulżyło mi. Ty to potrafisz wystraszyć ! Następnym razem to będę ja. Będzie odgrywka
I- Chyba odwet... No prędzej, nie gadaj bzdur
JM- Kto niby je wygaduje co ? Alee, mam to gdzieś, więc kochana nie musisz mnie poprawiać
I- No dobra ! Taki luuuzzzz
JM- Oł jeaa, taki luuzz
Zaczęliśmy się wygłupiać, przez co o mało się nie udusiłam. Przyjaciel klepie mnie po plecach, a ja próbuje uspokoić kaszel i śmiech. Nadal mamy szerokie uśmiechy na twarzach. Zjadam makaron do końca i idziemy na górę, uprzednio wkładając talerz do zlewu. I oczywiście wnoszeniu mnie, bo jakżeby inaczej
Mamy 1 rozdział ~~!!!! Kto się cieszy ?? Sorki, że tak długo to trwało. Nie miałam weny T^T, ale już wruciła więc miejmy nadzieję, iż będę częściej wstawiać rozdziały !!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro