Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Środki ostrożności

Wade

-Zgadzam się, że jesteś pojebanym skurwysynem który zaraz będzie błagać o litość- moje palce były tak zaciśnięte na blacie biurka, że miałem wrażenie iż zaraz się rozpadnie. Co za skurwiel jebany!
- Nie jesteś uzbrojony, za drzwiami stoi dziesięciu ochroniarzy... Myślę, że twoje groźby są nie na miejscu- odrzekł zimno.
- O, a twoje to kurwa szczyt dyplomacji!- krzyknąłem i odsunąłem się od biurka. W środku wrzałem i miałem przeczucie, że rozszarpię gada własnymi rękoma.
- Moje warunki wyraziłem dostatecznie jasno- jego głos był opanowany, a jednocześnie ociekał jadem i satysfakcją.- Masz dwa dni na pozbycie się pająka. To tym czasie znajdę każdą bliską ci osobę  i przekonasz się jak to jest nie spełniać moich zachcianek...
- Co on ci takiego zrobił?!- wrzasnąłem tracąc resztki samokontroli.
- Dowiesz się jak już będzie po sprawie- rzekł dyplomatycznie.
- Pożałujesz- warknąłem z nienawiścią jak jeszcze nigdy w życiu- Sprawię, że będziesz się wił i błagał bym cię dobił- rzuciłem na odchodnym i sztywnym krokiem zmierzałem do drzwi. Zupełnie jak w transie opuściłem budynek zupełnie nie odrózniając dzwięków i kształtów przed sobą. Myślę, że nawet bym nie poczuł gdyby jebnęło we mnie auto. Dopiero po przejściu połowy dzielnicy bodzce z otoczenia zaczęły do mnie docierać...

Peter

Pozbyłem się każdej części garderoby, pomijając bokserki. Wychodzenie w samym stroju, bez bielizny, wzbudzało u mnie mieszane uczucia. Nie przydałoby się to w walce. Jedno małe rozcięcie materiału i szanowny Spider-Man traci swą dumę. Zostałbym dobitnie przełknięty przez najgorsze tabloidy, pogryziony przez medialnych rekinów, aż wreszcie wypluty, co byłoby sprawką policji. Ba, może nawet rządu, który oskarżyłby mnie o demoralizację społeczeństwa, nie tylko nowojorskiego. Swoją drogą, zastanawiałem się czy za stosunki w miejscach publicznych przyznawano kary, chociażby pieniężne. Taki ze mnie obrońca prawy, że nawet nie mam pojęcia o owych rzeczach. Czułbym się niekomfortowo musząc odciągać od siebie klejącą się na ulicy parę.
Wsunąłem nogi w spandex. Pokładałem nadzieję, iż dzisiejsza noc minie szybko, bezproblemowo. Chciałem jak najprędzej spotkać się ponownie z Wade'm. Ujrzeć jego twarz, otulić ramionami, ucałować. Nigdy przedtem nie sądziłem w takie szczęście. Zawsze byłem typem samotnika ślęczącego wyłącznie nad stert nudnych, naukowych książek. Czasem wymykającym się pod osłoną nocy, w celu siania sprawiedliwości.
Mężczyzna był przyjemną niespodzianką. Traktowałem naszą relację jak najbardziej poważnie. Pajęczy zmysł, choć nie odpowiadał za sprawy sercowe, szeptał, że coś z tego będzie. Organizm cieszył się wraz z umysłem. Czy mogło być lepiej? Jeszcze nigdy wcześniej nie odczuwałem podobnego szczęścia, wybuchowej euforii.
Myślałem tylko o tym, by skończyć szkołę i móc spędzić z tym osobnikiem resztę życia. Często na myśl wpadały Mi rozmyślenia. Co on o mnie sądził? Czy darzył takim samym uczuciem? A może podobnie do mnie snuł plany na przyszłość i tylko czekał, żeby na nowo mówić Mi multum pięknych rzeczy.
Cudownie było się tak rozmarzyć. Jednak zakochanie nie jest takie złe. Innymi słowami nie ująłbym tego. Dotychczas miłości doświadczałem w gronie rodzinnym. Oni o mnie dbali, otaczali ciepłem domowego ogniska.
Pierwsze razy nie są takie złe.
Dokończyłem ubieranie się, poprawiłem maskę i już byłem gotowy do wyskoczenia z okna, prosto na równoległy, o wiele wyższy budynek.
Zwinnie wspiąłem się po ścianie. Co jeśli spotkam dzisiaj Deadpool'a? Czy będę trzeźwo myślał po takiej dawce radości?

Wade

Nie, to nie może być prawda!! Niedość, że Pajączek jest zagrożony, to Peter... Dowiedzą się o nim, wiem to. Oni wszystko mogą. Nie przeżyje straty Parkera. A jednocześnie Spidey... Do kurwy, to dzieciak, mój przyjaciel! I z jednej i z drugiej mam przejebane! Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w swojej dzielnicy. Mechanicznie wszedłem do mieszkania, nieświadomie włożyłem kostium uzbrajając się w katany. Nawet nie wiem kiedy wyszedłem oknem i biegłem po dachach. Teraz każdy bodziec odbierałem po wielkoroć mocniej. Potrzebowałem się wyżyć, odreagować. Po 20 minutach byłem dość daleko od domu, a w oczy rzuciły mi się rury na dachu. Były solidnie przymocowane do betony a ich końce niknęły jakiś metr nade mną. Stanowiły obiekt doskonały. Wyciągnąłem katany i bezmyślnie zacząłem nakurwiać nimi o metal. Nawet jeśli ucierpią to teraz nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Czułem się teraz pusty, wyprany z wszelkich uczuć, a moje ramiona bezwiednia nadal atakowały rury, które dźwięczały prawie bezgłośnie.

Peter

Powoli spacerowałem i wbijałem wzrok w najbliższą okolicę. Cisza. Aż to niemożliwe. Być może znalazłem się w w spokojniejszej dzielnicy. Wolnej od wieczornych napadów, rabunków i prób zabójstw.
Robiłem krok za krokiem schodząc na obrzeża miasta. Istniało prawdopodobieństwo, że w takowych szemranych miejscach przydam się bardziej. Trudno było Mi samemu kontrolować całą metropolię, sprawdzać każdy zakamarek, uliczkę. Ale starałem się. Ratowałem życia.
Przymknąłem oczy delektując się zwykłymi odgłosami Nowego Jorku. Samochody. Pociąg z bliskiego peronu. Ludzie. Śmiechy. Rozmowy. Uderzanie w metal.
Ach, naprawdę lubi... Co? Jaki metal?
Uchyliłem gwałtownie powieki rozglądając się. Pozwoliłem pajęczemu zmysłowi mną kierować prosto do źródła owego, dotąd niespotkanego dźwięku.
Opanowała mnie fala zaskoczenia i niepokoju, kiedy ujrzałem Deadpool'a. Nie spodziewałem się go. Nie tutaj. Wyglądał na zdeterminowanego. Zagniewanego. Cholernie wściekłego. Starałem się wywnioskować jaki ma cel w uderzaniu swoją bronią białą. Chwilę tak stałem przyglądając się jego plecom.
Był moim przyjacielem. Mogłem powiedzieć mu wszystko, pomijając część o swojej prawdziwej tożsamości. Nie musiałem udawać skromnego chłopaczka. A on, swą charyzmą wyciągał ze mnie jeszcze więcej.
Chrząknąłem głośno chcąc przeszkodzić mu w moim mniemaniu bezmyślnym uderzaniu. Wolałem dla bezpieczeństwa się nie zbliżać. Co jeśli był w napadzie złości? Nie przewidziałbym dokładnie jego następnych poczynań.

Wade

Spidey subtelnie dał znak o swojej obecności. Westchnąłem głośno opierając głowę na rurach. Po cholerę on w ogóle wychodził z domu?!
- Myślałem,że wczorajsza historia cię czegoś nauczyła i weźmiesz wolne- powiedziałem zupełnie pustym głosem, całkowicie wypranym z jakichkolwiek uczuć

Peter

Pozwoliłem rękom opaść wzdłuż tułowia. Coś mnie zabolało, w środku, widząc go w tak złym stanie. Co mogłoby się stać? Co stanowiło powód tego... załamania. Nie miałem pojęcia jak ubrać to w odpowiednie słowa. Nawet nie pojmowałem co się wydarzyło.
- Jestem Spider-Man'em. Nie mogę brać wolnego. Powinienem czuwać nad miastem w każdej chwili - odpowiedziałem robiąc nieśmiałe kroki w stronę mężczyzny. Stojąc tuż za jego plecami, położyłem swoją dłoń na jego ramieniu. Nie oczekiwałem tego, że zaraz rzuci Mi się w objęcia i wszystko wyzna. Wszystko zależało od niego, nie powinienem napierać.
- A wczoraj... to był tylko wypadek, już po wszystkim. To się nie powtórzy. Raczej - powiedziałem cicho.

Wade

Zaśmiałem się gorzko na jego słowa.
- Serio jestes aż tak naiwny?- zapytałem kpiąco. No tak, przecież on o niczym nie ma pojęcia. Nie wie, że za dwa dni będzie trupem. Kurwaa!!

Peter

Zastanowiłem się przez dłuższą chwilę, aby potem pokiwać głową, choć on tego nie widział. Dalej stał odwrócony.
- Myślę, że tak. Jestem na tyle naiwny, aby całować się z zupełnie nieznajomym gościem w ciasnym wdzianku - odparłem. Unikałem uśmiechu czy zmiany głosu na weselszy. Musiałem mu pomóc, niekoniecznie dowiedzieć się czegokolwiek na temat przyczyny.
Nie widziałem wyrazu twarzy pod tą warstwą materiału, trudno było Mi orzec jak wyraża swe emocje pomijając wyładowywanie złości na przedmiotach.

Wade

- Myśle, że jest różnica między całowaniem się ze mną, a wystawianiem się jak na talerzu po kulkę w łeb, wiesz?- powiedziałem smętnie i osunąłem się po rurach, żeby usiąść przodem do niego. Nie mogę mu powiedzieć "całej" prawdy. Przecież jeśli się dowie że byłem u tego parszywego skurwiela, to mi nie zaufa. Nie uwierzy, że nie zrobię mu krzywdy. Jestem pewien, że ma mnie za takiego, który za odpowiednią cenę usunąłby nawet jego...

Peter

- Z pewnością jest - przytaknąłem lekko - To nie moja wina, że ktoś chce się mnie pozbyć za to, że robię... samo dobro. Nigdy nikogo bezpodstawnie nie skrzywiłem. Co najwyżej unieruchomiłem i unieszkodliwiłem.
Nie miałem najmniejszego wpływu na to, jak postrzegają mnie inni w tym ogromnym świecie. Owszem, starałem się ukazywać postać pajęczaka w najlepszym świetle, lecz oni zawsze się czegoś doczepili. Nie było wyjątków.
Postąpiłem zgodnie z Deadpool'em, siadając naprzeciw.
Przez chwilę przebiła Mi się myśl, aby zapytać czy cokolwiek się stało, powołać się na jego przyjaciela, którym... chyba byłem. A przynajmniej się za niego uznawałem.
- Potrzebujesz czegoś? - spytałem troskliwie.

Wade

- Tylko zapewnienia, że ten miesiąc spędzisz w domu, ale nie mam co na to liczyć prawda?- zapytałem.

Peter

Uśmiechnąłem się ze stalową świadomością, że maska nie odzwierciedla mojego aktualnego wyrazu twarzy. On naprawdę się martwił. Tak, właśnie ten drań, który zarabiał na życie życiem innych, jakkolwiek nie miałoby to zabrzmieć.
- Owszem. Nie tęskniłbyś za naszymi spotkaniami? - wreszcie mogłem się poszczycić tym, że mam osobę, której bez komplikacji mogę się wygadać, a on mnie odsyła do domu. Okrutnik.

Wade

- Ocipiałbym z tęsknoty- zaśmiałem się z odrobiną wesołości. Cholera, na czym to polega, że mawet w tak chujowej chwili potrafię się uśmiechnąć kiedy Pajączek jest obok?- Ale za to tobie to wyjdzie na dobre.

Peter

- Nie ma mowy. Zostaję tutaj. Miasto mnie potrzebuje. I ty najwyraźniej też - odparłem. Z każdym kolejnym spotkaniem, coraz bardziej podobała Mi się nasza znajomość. Bezpośrednia, pozbawiona barier. Całowaliśmy się i przytulaliśmy, a to wciąż tylko przyjaźń. Tak Mi się wydawało.
Przestałem siebie rozumieć. To Wade'a mniej znałem, ledwo co wiedziałem o jego historii. To w nim się zauroczyłem nie wiedząc gdzie się podział cały sens.
- Wszystko u Ciebie dobrze? Jak tam z tym... z kim się podobno spotykałeś? - spytałem z istnej ciekawości.

Wade

-Nie dobijaj- mruknąłem. Peterem zajmę się później, na razie musiałem się upewnić, że Pajączek o siebie zadba. To było teraz najpilniejsze. - Z resztą rozmawiamy teraz o tobie. Myślisz, że ten zamach to jednorazowa akcja? Że zabójca działał w pojedynkę? Nie bądz śmieszny. Na pewno niedługo znowu trafisz komuś na celownik.

Peter

Wywróciłem oczami. Nie lubiłem, gdy skupialiśmy się wyłącznie na mojej osobie. Będąc zwykłym Peterem, zwykle wprawiało mnie to w zakłopotanie.
- Musisz Mi to uświadamiać? Będę ostrożniejszy, jeżeli Ci na tym zależy. Jestem posiadaczem pajęczego zmysłu. Potrafię wyczuć kiedy ktoś chce się mnie pozbyć - odpowiedziałem krzyżując ręce na klatce piersiowej. Rozumiałem tę troskę ukazaną w innej formie, ale nie uznawałem jej za potrzebną, nie w tej chwili.
- Deadpool, zaufaj Mi. Potrafię dać sobie radę. Na co dzień muszę się z tym mierzyć, a to już ponad cztery lata odkąd wystrzegam się śmierci - oznajmiłem. Właśnie cztery lata temu udało Mi się nielegalnie wejść w szeregi naukowców Oscorpu. I znaleźć się w sytuacji, z której nie ma wyjścia. Wszystko to przez powiązanie genetyczne i krew mojego ojca.

Wade

- Tym razem to coś poważniejszego, zaufaj mi. Wiem to z doświadczenia.- zakończyłem tak, aby nie dopytywał, czy coś wiem. Po prostu jako popierdolony najemnik znam się na rzeczy i tyle, okej? - Niby jesteś taki ostrożny, a wczoraj tego jakoś nie zauważyłem- powiedziałem z sarkazmem.

Peter

- Nie mogłem być wczoraj ostrożny. Przypomnij sobie jak mnie rozproszyłeś - udawałem lekkie oburzenie. Nie myślałem o tamtej sprawie negatywnie. To... naprawdę inne przeżycie. Nie był on pierwszym pocałunkiem. Bardzo umiejętnym i uczuciowym, choć byliśmy wciąż w przyjacielskiej relacji.
Musiałem przyznać mu rację. Deadpool wiedział o wiele więcej na tematy z podobną tematyką. W końcu sam się zajmował eliminacją odpowiednich jednostek. Ale nie mnie. Raczej. Zacząłem się niepokoić. Spuściłem głowę dalej namyślając się nad takową możliwością.
- Deady... Czy przyjąłbyś zlecenie na mnie? - zapytałem pół szeptem. Obawiałem się odpowiedzi.

Wade

SZOKEN PIZDEN LEVEL HARD!! Kurwa mać, przecież on nie mógł się dowiedzieć? Czy to był czysty przypadek, czy on serio coś podejrzewał??#spokój Wade...# *oddychaj...* #nie daj nic po sobie poznać#. No kurwa dzięki, albo się kłócicie, albo nie ma was kilka godzin, ale nie, teraz to wszyscy dają mi dobre rady. Wy małe skuwysynki... #Ale kochane skurwysynki, co nie?#. Potrzebowałem kilku sekund na ogarnięcie się.
- A jak myślisz Spidey?- zapytałem, ale nie z wyrzutem, a jakby z zainteresowaniem.

Peter

Spodobało Mi się to zdrobnienie. Z jego ust brzmiało nadzwyczaj uroczo, choć sama nazwa ''Spider-Man'' miała przywodzić na myśl ochronę i siłę. Czasami wzbudzać strach, wiele osób cierpiało na arachnofobię. Więc ponad półtora metrowy człowiek-pająk nie prezentował się pokojowo.
- Wolałbym o tym w ogóle nie myśleć. To ty miałeś odpowiedzieć. Ty jesteś sobą. Dobrze wiesz czego chciałbyś najlepiej - powiedziałem. Czy pieniądze stanowiły wyższą wartość od naszej przyjaźni?

Wade

- Dostałem kiedyś takie zlecenie. Jak widać odmówiłem- odpowiedziałem obojętne wzruszając ramionami. Nie okłamałem go przecież. Nie przyjąłem dzisiak tego zlecenia, a dwie godziny wcześniej też można określić mianem "kiedyś". Ale.to wszystko co mu mogę powiedzieć. Zostaje mi tylko żywić nadzieję, że mi uwierzy.

Peter

Wysłuchałem go powoli podnosząc głowę. Dwa białe punkty na masce były teraz zwrócone ku niemu. Pozostało Mi tylko podziękować, że wreszcie nie jestem sam, mam do kogo się odezwać. Nawet do niego. Każdy człowiek jest dobry i zasługuje na towarzystwo.
Polubiłem Deadpool'a, miałem nadzieję na odwzajemnienie tego.
- Dlaczego nie przyjąłeś? Jestem tylko okazją na zarobienie. Twoją pracą. Czyż nie na tym Ci zależy? - zapytałem ostrożnie chcąc wybadać aktualną sytuację i powód.

Wade

- To chyba jasne- prychnąłem- Osobisty kodeks zabrania mi strzelania do dzieciaków latających w lateksowych rajstopkach. Z resztą myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Ty też mnie nigdy nie " aresztowałeś".

Peter

Westchnąłem ciężko słysząc jak kaleczy moje uszy oraz dumę tymi stwierdzeniami.
- Nie jestem dzieciakiem, choć pewnie na takiego wyglądam. Nie latam. Nie mam kostiumu z lateksu. A tym bardziej rajstop - wyjaśniłem wszystko cierpiętniczo. Istniała jeszcze szansa, że się nauczy i zacznie samodzielnie poprawiać.
Polubiłem tę kwestię o przyjaciołach. Oczywiście, że nimi byliśmy.
- Nie aresztowałem, bo Cię lubię. Gdyby nie ty, wpadłbym w paranoję przez brak takowych kontaktów międzyludzkich, rozmowy - wyznałem.

Wade

- Cóż za wyznanie, jestem zaszczycony- zaśmiałem się. - Wiesz jak już takie zwierzenia lecą to powiem ci, że serce, a uwierz że takowe posiadam, zmiękło mi, gdy nazwałes mnie "Deady". Oczywiście na koszt stwardnienia czegoś innego - rzuciłem sugestywnie. Oczywiście, że mi nie stał, ale lubię drażnić Pajączka. Mógłby częściej mnie tak nazywać.

Peter

Przez pierwszą część wypowiedzi najemnika okryłem się radosnym uśmiechem, jednakże wybałuszyłem oczy na tę ostatnią kwestię. Mógł sobie odpuścić. Zepsuł śliczną chwilę potwierdzającą naszą relację.
- Czy mam się czuć jakoś wyróżniony czy na każdego podobnie reagujesz? - uciąłem krótko - Zresztą... kłamiesz. Przecież widzę.
Uznałem, że właśnie wkopałem sam siebie. Jeśli o tym powiedziałem, oznaczało to, iż musiałem patrzeć. Prosto na jego krocze. Odrzuciłem wybujałą wyobraźnię niekoniecznie chcąc wiedzieć co kryje się pod czerwonym materiałem.

Wade

- Dobrze wiedzieć, że zostłem poddany detektorowi kłamstw- zaśmiałem się, mając na myśli jego wzrok. Aha, czyli musiał tam spojrzeć. A na mnie działają tylko spandexowe kostiumy i Peter. Przemilczmy tą kwestię... Odwróciłem się do niego plecami tylko po to, aby po chwili położyć głowę na jego skrzyżowanych nogach- Gniewasz się?- zapytałem niewinnie.

Peter

Nie zdziwiła mnie zmiana pozycji tego osobnika. Przewidywałem, że w końcu któryś z nas zmniejszy dzielącą odległość. Deadpool wykonał pierwszy krok. Nie zareagowałem na to w żaden szczególniejszy sposób. Oparłem się z tyłu na wyprostowanych rękach odchylając lekko sylwetkę.
- A dlaczego bym miał? Na razie jeszcze jesteś grzeczny, nie potrzebujesz nagany - skwitowałem spoglądając w dół, wprost na jego głowę odzianą w osobliwą maskę.
- Jeśli już nie rozmawiamy o mnie, wróćmy do wcześniejszego pytania. Jak Ci się powodzi?

Wade

- Powiem tylko, że życzę ci z całego serca, żebyś nie wpadł w takie gówno w jakim siedzę- westchnąłem, ale zaraz dodałem wesołym tonem- Ale poza tym jest wyśmienicie- nie chciałem mu nic mówić. Nie dlatego że mu nie ufam. Po prostu pewnie Pajęczak miał jakieś swoje problemy więc po co miałby się jeszcze dodatkowo przejmować moimi?

Peter

- Dobre i tyle - mruknąłem spoglądając na czające się za krawędzią dachu miasto. Ostatnio je zaniedbałem. Zajmowałem się wyłącznie dużymi sprawami odpuszczając małostkowe kradzieże. Nikt Mi za to nie płacił, a motywacji nie ubywało. Miałem inny powód, aby nie wychodzić na straż metropolii.
I ten oto powód leżał z głową na mych nogach. Z powrotem spojrzałem na niego, tym razem lustrując całą sylwetkę.
- Wygodnie Ci tak?

Wade

- Yhm...- mruknąłem tylko w odpowiedzi- Troche jesteś kościsty, ale lubię na tobie leżeć- wyznałem, jednak zupełnie bez podtekstów.

Peter

- Uznam to za komplement. Te obydwa - stwierdziwszy oparłem brodę na dłoni, natomiast całą rękę na prawym kolanie. Dalej przyglądałem się strojowi chcąc zarejestrować jego każdy szczegół. Wyglądał na solidny. Niestety moim oczom nie umknęły liczne zszycia czy zmiany materiału. Wynikało to oczywiście z mnóstwa odniesionych bójek, w których to Deadpool niezbyt dbał o obrażenia, ciosy, strzały. Nic mu nie mogło się stać.
Wyciągnąłem nieśmiało dłoń, aby przesunąć jej wierzchem po miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdowały się kości policzkowe leżącego osobnika.
- Sam go szyłeś?

Wade

- Tak, odkąd zacząłem moja karierę to mam takie doświadczenie, że nie jedna babka z koła krawieckiego mi może pozazdrościć- odpowiedziałem z dumą i uśmiechem. Lubiłem jego dotyk, był przyjemny i jakby niepewny. Jakby dopiero zaznajamiał się z nowym zjawiskiem, nową istotą, albo po prostu nie wiedział jak daleko może się posunąć. Oczywiście, że poza całkowitym zdjęciem mi maski byłem otwarty na wszelkie oględziny.

Peter

- Nie dziwię się. W przeciwieństwie do mnie, na pewno nanosiłeś tu kilka razy więcej poprawek - zauważyłem. Rzadko zszywałem własny kostium. A jak już, to w naprawdę pilnych przypadkach. Nie zdarzało się to w ostatnim czasie, zaniedbałem bohaterskie obowiązki.
Począłem gładzić dwoma palcami jego policzek nie zważając na to, że powinienem odpuścić taki dotyk. Deadpool nie zaprzeczał, więc nie musiało to być takie złe.
- Sądzisz, że będzie Mi kiedyś dane ujrzeć to, co kryje się pod maską? - wyrwało Mi się nieświadomie.

Wade

- Jak umrę. Plus trzy dni, dla pewności, że umarłem- zaśmiałem się. Prawdę mówiąc to w sumie.... Nie, na razie nie umiałbym odkryć przed nim mojej tożsamości cywilnej. Nie zaprzeczam, że może kiedyś, ale teraz to nie miałoby żadnego sensu.

Peter

- To chyba się nie doczekam - rzuciłem z przekąsem. Zastanawiałem się czy udałoby Mi się zebrać aż tyle odwagi, aby móc podsunąć maskę wyżej niż do nosa. Aczkolwiek jeśli Deadpool by się tego dopuścił, nie pozostałbym dłużny. Na obecną chwilę nie miałem żadnego wyobrażenia o nim.
Ponownie przekrzywiłem głowę. Zastanawiała mnie aktualna godzina. Jutro czekała szkoła, a ja jeszcze nie zrobiłem obchodu po calusieńkim Nowym Jorku.
- Hej, Deady, będę musiał się niedługo z Tobą pożegnać - poinformowałem go.

Wade

- Deady... Chyba jeszcze nigdy mnie tak nikt nie nazwał. Ale podoba mi się - uśmiechnąłem się, co było niewidoczne przez maskę. Nie chciałem żeby mnie zostawiał. Jeszcze nie. Kiedy zostanę sam, będę musiał myśleć, wrócić do rzeczywistości. A Spidey? Przy nim wszystkie troski samoczynnie odpływały, właściwie nie mam pojęcia dlaczego.

Peter

- Uśmiechnąłeś się - dotknąłem kciukiem okolic jego ust. Wyraźnie wyczułem ruch mięśni twarzy. Posunęły się nagle w bok, co musiało oznaczać jakąś ekspresję. Stawiałem na zadowolenie.
- Po prostu to czuję - wytłumaczyłem się. Odsunąłem rękę na swoje wolne kolano. Koniec tego dotykania.
- Czeka mnie jeszcze Brooklyn do sprawdzenia. Nikt inny nie będzie za mnie bohaterował - westchnąłem. Tak naprawdę uwielbiałem swoje zajęcie. Wykonując je, miałem wiedzę, że jednak się do czegoś przydaję, ratuję ludzi.

Wade

- Nie zostawiaj mnie- szepnąłem, nie do końca wiedząc czy usłszał. Nie do końca wiedząc, czy chciałem by to usłyszał... Kurwa, czemu zamiast hery czy innego gówna, musiałem być uzależniony od Pajączka? Bóg chyba jednak mnie pokarał...

Peter

Rozczuliło mnie to zdanie. Widocznie nie tylko Mi spodobało się beztroskie spędzanie czasu z tym osobnikiem.
- Niestety muszę. Jutro wrócę. Obiecuję - przyrzekłem. Zawsze się pojawiałem. Nic nie powinno zepsuć moich planów z wyjściem na patrol oraz spotkaniem się z Deadpool'em. Najwyżej coś odwołam. To było priorytetem.
- Deady, muszę się podnieść - oznajmiłem. Zręcznie Mi to utrudniał swoim leżeniem. Coraz większą sympatię żywiłem do skrótu jego pseudonimu. Brzmiało to niesamowicie ckliwie, delikatnie. Sprzeczało się z właścicielem ksywki.

Wade

- To pewnie nie dostanę buzi na pożegnanie?- zaśmiałem się właściwie znając odpowiedz. Prędzej przelecę kota, niż Pajączek mnie dobrowolnie pocałuje. Zacząłem się podnosić, choć bardzo niechętnie.

Peter

Od razu wstałem kiedy pewien ciężar zniknął z moich nóg. Rozejrzałem się dla ostrożności. Pajęczy zmysł o niczym nie informował, a to oznaczało, że jesteśmy stuprocentowo bezpieczni. Mój instynkt jeszcze nigdy nie zawiódł. Pomijając wczorajszą sytuację. To wina Deadpool'a, który wcześniej rozproszył całe skupienie swoimi zagrywkami i czułościami.
- Aż tak bardzo tego chcesz? - uniosłem brwi otrzepując przy tym dół spandexu. W przeciwieństwie do niego, traktowałem prawie każdą wypowiedź na poważnie.

Wade

- Jakie to ma znaczenie?- zapytałem retorycznie. Też wstałem i otrzepałem sobie tyłek z pyłu pokrywający dach.

Peter

- Dla mnie ogromne - odpowiedziałem. Ustałem na brzegu dachu spoglądając w dół. Nie było tu tak nisko, lecz pod nami znajdowali się ludzie i kilka przejeżdżających samochodów. Nie mógłbym skoczyć na chodnik unikając wzroku przechodniów.
Działałem pod wpływem impulsu. Dziarskim krokiem wróciłem do Deadpool'a. Był zajęty przywracaniem kostiumu do czystości, tym lepiej.
Wyciągnąłem dłoń w stronę końca jego maski, przy okazji podnosząc swoją na wysokość nosa. Niepostrzeżenie wpiłem się w jego ustach na zaledwie cztery sekundy. Miałem wrażenie, że to wieczność.
Gdy wreszcie się oderwałem, wargi wykrzywiłem w łobuzerskim uśmiechu. Zakryłem dół twarzy i pobiegłem w drugą stronę wypuszczając pajęczynę na bliższą budowlę. Nie pozwoliłem mu na reakcję, chociażby chwilową. Szkoda, wolałbym zobaczyć końcową mimikę. Odpuściłem sobie najlepszy moment.

Wade

- Co tu się odpierdoliło?- zapytałem ogłupiały w pustą przestrzeń. Nie wierzę, że on to zrobił!! Jezusie Mario! Byłem tak zdezorientowany kiedy złączył nasze usta, że nawet nie zajarzyłem, żeby jakoś zareagować... #Czy nadal czujesz się zobowiązany do przeruchania kota?#

Peter

Po raz ostatni odwróciłem się, aby spojrzeć na tamto miejsce. Deadpool dalej tam stał, wyraźnie zaskoczony. Nic dziwnego. Na jego miejscu padłbym z wrażenia. Zważywszy na mój charakter, z góry ustalił, że nie byłbym do tego zdolny. A jak widać, nie tylko ja potrafię szokować.
Obróciłem się na pięcie i przeskakując pomiędzy następnymi budynkami odnalazłem się na Brooklynie. Tu również pusto. W końcu niedziela. Ludzie regenerują siły, ich głowy są puste, a myśli dalekie od rozmyślania nad kradzieżami czy bójkami.
Przechadzałem się po konstrukcji jednego z najwyższych wieżowców w NY. Ciekaw byłem czy Deadpool dalej tam stał wpatrzony w pustkę naprzeciw siebie. Domyślałem się, że jutro posypią się pytania odnośnie tego, a ja, oczywiście zacznę się wypierać takowego postępowania.

Wade

Gdy "latająca" pomiędzy budynkami postać ostatecznie znikła mi z oczu stwierdziłem, że też muszę wracać. Smętnie powlokłem się do siebie. Na razie o dziwo umiałem nie myśleć, nie dopuścić do siebie żadnej emocji. Znając życie to w domu wyeksplodują z podwójną siłą.

Peter

Cudem trafiłem na młodocianą szajkę starającą się w ciszy skraść trzy samochody. Kręciłem głową widząc ten brak profesjonalizmu. Korzystając z okazji, porównywałem najróżniejszych złoczyńców i łamaczy prawa. Nie uczyli się na swoich błędach, co ułatwiało Mi w większym stopniu zadanie.
Prędko ich unieruchomiłem i zmusiłem jednego z nich do zadzwonienia na policję, przyznania się do popełnienia tego występku, choć do aut ledwo co zdążyli wsiąść.
Funkcjonariusze przyjęli zgłoszenie, a ja poczułem się wolny na resztę nocy. Po dniu pełnym jakże uroczych wrażeń, zapragnąłem ułożyć się w swym łóżku i momentalnie zasnąć. Żałowałem tylko, że sam. Jeszcze nadejdzie okazja do zasypiania tuż przy Wilson'ie.
Wróciłem do pokoju zachowując ciszę. Zamknąwszy okno, zrzuciłem i schowałem kostium wraz z maską.
Palcem wskazującym dotknąłem swych ust. Tamten pocałunek... był dość przyjemny. Również pomimo tego, że nie pozwoliłem Deadpool'owi czegokolwiek zrobić.

Wade

Gdy dotarłem do własnej budy i zdjąłem kostium nadszedł czas aby myśleć. Byłem przygotowany, że opanuje mnie wściekłość, rozwalę coś... Ale.cholera nie... Jedyne co czułem to strach. Tak, kurwesko się bałem... Bałem się o Pajączka, o Peter'a, o to co muszę zrobić... Bo to co jutro zrobię wiedziałem już od momentu kiedy wyszedłem z tego pieprzonego biurowca. Muszę to zrobić. Muszę zaprzepaścić to wszystko na co pracowałem. I dlatego czułem teraz panikę. Przerażało mnie to, że mogę nie mieć na tyle jaj, żeby to zrobić. A to było jedyne wyjście...

Peter

Zostając w zestawie do spania, sprawdziłem plecak. Nie mogłem zapomnieć o żadnym zeszycie. Ceniłem sobie lekcje i dalsze zdobywanie wiedzy, które nie niosło za sobą żadnych trudności. Oczywiście dla mnie.
Wślizgnąłem się pod kołdrę i wygodnie ułożyłem. Jako, że miałem pod głową nadmiar poduszek, postanowiłem jedną z nich zastosować inaczej. Objąłem ją mocno ramionami pozwalając wyobraźni działać. Tak, jakby Wade tu był. Leżał obok i głaskał mnie po głowie.
Ja się naprawdę zakochałem...
O dziwo, ten pomysł naprawdę pomógł. Zasnąłem w przeciągu kilku minut. Do tej pory nie zdarzyło Mi się to. Cierpiałem na problemy z opadaniem w kilkugodzinny odpoczynek. Taki proces trwał zwykle kilkadziesiąt minut, a nie zaledwie pięć.

Wade

Całą noc nie spałem. Gdy chciałem się położyć dostawałem szału i paniki. Byłem zbyt pobudzony żeby zasnąć. O 4 nad ranem nie miałej już siły walczyć o sen. Wstałem i zrobiłem sobie kawę. Jedną, potem drugą i tak do piątej. Kofeina też nie działa. Nie zrobię tego, powiem Peterowi prawdę, zrozumie i mi wybaczy... #Stary, to nie wypali. Przecież jak się dowie kim jesteś i czym się zajmujesz to zwieje. No a jak zwieje to i tak go łatwo wytropią...# Nie prawda, Peter mnie nie zostawi! *Kogo oszukujesz? Nawet jeśli z tobą zostanie, to to kurwa właśnie ZOSTANIE. Jest zbyt odważny i za bardzo cię kocha, żeby usunąć się w cień aby go nie znaleźli.* O 7 byłem zdecydowany. Zostało mi tylko jedno wyjście. Pozostaje mi tylko jedno. Sms do Petera. "Przyjdź po szkole do Central Parku". Tyle, żadnego proszę, żadnego dzień dobry, czy innych życzliwych słówek. Jak najszybciej trzeba być konsekwentnym i wczuwać się w rolę...

_______________________

No i co to się porobiło...

KarolinkaEr dedykuję ci ten rozdział, bo przypomniałaś. Gdyby nie ty, to pewnie za miesiąc bym się ogarneła, że chyba coś mnie ominęło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro