Our last goodbye
Peter
Po przebudzeniu, zająłem się porannymi zadaniami, jak każdego innego dnia. Wziąłem prysznic, zadbałem o poziom swej higieny. Później wróciłem do pokoju w celu ubrania się. Miałem właśnie poważny dylemat nad założeniem kostiumu, gdy mój telefon wydał z siebie krótki dźwięk. Odszukałem go pośród sterty najróżniejszych przedmiotów i wyświetliłem wiadomość. Nadawcą był Wade. Nie wiedziałem zbytnio dlaczego mam się pojawić. Brzmiało to stanowczo, wręcz jak rozkaz.
Przez dłuższą chwilę przypatrywałem się ekranowi z cichym zastanowieniem. No nic, zjawię się tam.
Schowałem urządzenie do kieszeni. Dokończyłem ubieranie się, oczywiście bez stroju. Zarzuciwszy plecak na ramię, wskoczyłem na deskorolkę i bez pożegnania opuściłem dom.
Wade
Próbowałem czymkolwiek zająć ręce, byleby tylko nie myśleć. Niestety, nawet przy odkurzaniu dywanu *ty masz odkurzacz??* układałem sobie w głowie różne scenariusze. Raz dostałem w pysk, potem myślałem, że Peter się zabije, albo że okarze się, że jest uzbrojony i mnie zastrzeli. Tak, zrozpaczony człowiek umie mieć takie myśli. Ale patrząc racjonalnie... Peter jest za mądry, nie zrobi sobie krzywdy... Łazienka lśniła czystością, kiedy o 13 nie wytrzymałem. Musiałem wyjść. Zadbałem jednak o środki ostrożności i włożyłem za pasek pistolet, dbając aby bluza dokładnie zamaskowała broń pod spodem. Nie zamawiałem taksówki, po godzinie byłem na miejscu. Wybrałem odosobnione miejsce nad stawem i przyciadłem patrząc bezradnie w taflę wody. Czułem koszmarne ssanie w żołądku, zupełnie jak wtedy gdy jako gówniarz czekałem aż ojciec przyjdzie do pokoju po wywiadówce...
Peter
Pod szkołą znalazłem się piętnaście minut przed pierwszym dzwonkiem. Wjechałem na deskorolce, choć wcześniej niejednokrotnie nauczyciele rzucali Mi zagniewane spojrzenia i zwracali uwagę. Wiele to nie dawało. Znali moje wyniki w nauce, więc podchodzili do takiej jazdy z przymrużeniem oka.
Zostawiłem swój środek transportu w szafce. Kilka minut później zająłem miejsce w sali, w której lada chwila miały odbyć się zajęcia z historii. Powtarzaliśmy ostatnie tematy. Do końca roku zostało zaledwie półtora miesiąca. Nie przejmowałem się ostatecznymi ocenami. Nawet niczego nie musiałem poprawiać. Tak, także matematyki. Wade mógłby być ze mnie dumny.
Sześć godzin lekcji ciągnęło się nieubłaganie. Zerkałem na widok za oknem chcąc natychmiastowo opuścić to miejsce i spotkać się z nim. Czyżby coś planował wybierając takowe miejsce?
Z ulgą odetchnąłem słysząc ostatni na dzień dzisiejszy dzwonek. Zszedłem po schodach do szafki, aby zabrać tylko deskorolkę.
Kilkanaście minut później sunąłem po wąskim chodniku w Central Parku. Uważnie rozglądałem się na wszystkie strony próbując wyśledzić wzrokiem Wilson'a.
Wade
Siedziałem tak i czekałem. Peter powinien zjawić się lada chwila. Gdybym mógł jakoś się naćpać, to może byłoby łatwiej? Umiałbym kłamać i być bardziej wiarygodnym. To jednak odpadało, bo wszelkie używki nie działały na mój orgnizm. *Hej, będzie dobrze. Pamiętaj, że robisz to dla jego bezpieczeństwa...* Jakoś mnie to nie pocieszało.
Peter
Wzrokiem zarejestrowałem znajomego mężczyznę. Siedział nad zbiornikiem wodnym z opuszczoną głową. Wokół nie było żadnej innej żywej duszy, co wykazywało się niemożliwością jak na takowy teren.
Zeskoczyłem z deskorolki biorąc ją w ręce. Jazda po trawie nie wydawała się być bezpieczna.
Powędrowałem do Wade'a. Moja twarz zajaśniała uśmiechem. Entuzjazm chyba nigdy nie opuści mojego ciała dopóki będę mógł oglądać tego osobnika.
- Hej - zawołałem z nieukrywaną radością. Wyraziłem zgodę na zajęcie miejsca tuż obok.
Deskę położyłem za sobą.
Wade
Drgnąłem gdy usłyszałem jego głos. Przez jego radosną dźwięczność jeszcze bardziej zrobiło mi się niedobrze. Gardziłem samym sobą. Zmusiłem się aby przyjąć znudzony wyraz twarzy i spojrzałem na niego.
- Hej, co tam?- zapytałem obojętnie, aby nie zaczynać dramą. Kurwa, co ja wyprawiam?? To nie tak miało wyglądać. Mieliśmy żyć razem długo i szczęśliwie, a teraz wszystko ma się zjebać.
Peter
Chłonąłem każdą chwilę z nim, nawet jeśli dopiero się zobaczyliśmy, rozpoczęliśmy konwersację.
Rozejrzałem się sprawdzając czy ktoś jest w pobliżu. Tak jak myślałem, tylko my zdecydowaliśmy się ostać w takowym położeniu, zakątku parku.
- Wszystko dobrze. Nie mogłem się doczekać, aż wyjdę ze szkoły - przeczesałem włosy. Przez jazdę jeszcze mocniej pnęły się ku górze i kierowały we wszystkie możliwe strony.
Napotkałem jego obojętny wzrok. Żadnego uśmiechu. Żadnych iskrzących się czekoladowych oczu.
- Coś się stało? - spytałem niekontrolowanie patrząc na niezmienną mimikę twarzy Wilson'a.
Wade
- Nie, no własnie problem w tym...- Zacząłem i uruchomiłem tryb skurwiela. Powinien mnie za to zabić- Że teraz już nic się nie będzie działo. No wiesz, między nami.
Peter
Zmarszczyłem brwi w całościowym niezrozumieniu. Nie miałem pojęcia co kryło się pod tymi słowami. Obrzuciłem Wade'a skonfundowanym wzrokiem.
- Nic? Co masz przez to na myśli? - uśmiech zniknął z moich warg. Teraz tylko wytężałem umysł będąc gotowym na resztę wypowiedzi. Miałem nadzieję, że wytłumaczy Mi to, o czym myślał. Jedynie ton głosu, zimny i srogi, nie zwiastował niczego pozytywnego.
Wade
- Parker, serio jesteś taki ciemny?- parsknąłem, przez co moje serce zaczęło się rozrywać. Brnąłem w to jednak dalej- Nie mógłbym być z takim dzieciakiem jak ty. Serio myślałeś, że to będzie piękny związek na wieki? Cholera, serio myślałeś, że będziemy w jakimkolwiek związku?
Peter
Moja dolna warga zaczęła niespokojnie drżeć. Czułem się tak, jakby spadło na mnie kilkadziesiąt autobusów kursujących po Mannhatanie. Nie skuliłem się, oczy miałem wolne od łez. Na razie.
Przełknąłem ślinę, która teraz zalegała litrami w mym gardle, utrudniała wydobycie chociażby najmniejszego słowa.
- Dlaczego nie powiedziałeś Mi o tym wcześniej? Kiedy jeszcze można było to zakończyć - zagryzłem ruchomą część ust. Zęby przedostawały się powoli do wnętrza umożliwiając wypływ małej stróżki krwi.
Wade
- Zakończyć niby co? Jezu, przejrzyj na oczy. Jesteś atrakcyjny i tak cholernie naiwny, łatwo tobą manipulować. Potrzebowałem chwilowej rozrywki, którą mogłeś mi dać. Życie to suka, przyzwyczajaj się- wzruszyłem ramionami.
Peter
Miałem wrażenie, że Wade właśnie wbił Mi sztylet prosto w serce. Dalszymi słowami tylko go obracał lub zmieniał kąt padających ciosów.
Ciało zostało opanowane przez dziesiątki niemożliwych do zlikwidowania dreszczy. Wstrząsały mną zbyt silnie. Dłonie przyłączyły się do owej wargi. Wsunąłem je głębiej w rękawy chcąc ukryć paranoiczne drgania.
- I co? Każdemu tak robisz? Z iloma osobami się na raz spotykałeś, a jednocześnie otaczałeś mnie tą całą obłudą? - wydusiłem z siebie.
Wade
- Wieloma, trudno zliczyć. Chyba kiedyś ci napomykałem, że moje łóżko było świadkiem ciągłego ruchu jeśli chodzi o coraz to nowe osoby- nie mam pojęcia jak umiałem w tej chwili mówić to wszystko kompletnie na luzie. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb, ale najpierw przytulić Petera i wyznać jakim skurwysynem jestem.
Peter
Nie potrafiłem tego dłużej znieść. Gwałtownie podniosłem się z zajmowanego wcześniej miejsca. Zacisnąłem odruchowo pięści, lecz oprzytomniałem, że nie mogłem go uderzyć. Wtedy odleciałby o kilka metrów dalej z rozbitą szczęką, a to nasunęłoby pewne podejrzenia.
Z trudem przyswajałem informację, że to już koniec. Wade'a nie będzie. Ostrze wsuwało się w moje ciało coraz głębiej.
- Jesteś pieprzonym chujem. Nie zasługujesz na nawet najmniejszą chwilę uwagi. Od kogokolwiek. Byłem zdolny Cię pokochać. Powiedzieć wszystko. Poświęcić się w każdej sprawie. Wiesz co? Teraz się cieszę, że tego nie zrobiłem - wygarnąłem mu warknięciami bez powstrzymywania się. Zastanawiało mnie po co to wszystko? Jak długo tworzył cały teatrzyk? Czy sprawiało mu przyjemność mnie trzęsącego się z powodu bólu i gniewu?
Droga samotności, znowu nadchodzę.
Wade
- Cóż, ja tam dobrze wspominam nasze chwile. Myślę, że też było ci dobrze. No, ale czas się rozstać, w jakże dramatycznych okolicznosciach. Chciałem to zakończyć pokojowo, podejść na zimno, ale to ty robisz jakieś dramy- powiedziałem jakby z wyrzutem. Kurwa, tak, jestem pierdolonych chujem, a Peter pownien teraz przerobić mnie na mielonkę.
Peter
Miałem ochotę wyrzucić to wszystko z pamięci. Zlikwidować, zapomnieć. Czy zdołałbym po tym wszystkim? To co robił wydawało się być... realne. Czynione z uczuciem. Pomyliłem się. Polegałem wyłącznie na głosie serca odtrącając umysł i jego rozpaczliwe wołanie. Jak mogłem być tak głupi? Czy źle Mi było bez nikogo, wcześniej?
- Ja dramatyzuję? Och, przepraszam, że w ogóle pojawiłem się w Twoim cudownie idealnym życiu i będąc tak naiwnie rozpaczliwy zakłóciłem jego porządek! - podniosłem o kilka stopni ton głosu. Dałem się sprowokować, lecz nie żałowałem wybuchnięcia.
- Mogłeś sobie wybrać każdą inną ofiarę. Nie masz żadnego o mnie pojęcia. O tym, co mnie spotkało. No tak, przecież najlepiej wejść do życia kompletnie nieznajomego nastolatka i zamienić je w gorsze piekło - syczałem z nienawiścią widoczną nawet dla ślepego.
Wade
- No i o tej dramaturgii mówię. Wyluzuj, baw się dalej, szukaj więcej przygód z takimi jak ja. Ciesz się życiem i korzystaj ile się da- mówiłem głosem pełnym optymizmu jakbym mu serio dawał dobre rady. Moje serce teraz leżało i błagało o litość. Żołądek znów podszedł mi do gardła, które ścisnęło się boleśnie.
Peter
- W odróżnieniu od Ciebie, mam resztki uczuć i nie interesuje mnie sam seks. Nienawidzę Cię - powiedziałem wreszcie nakierowując mój wzrok na jego twarz. Zupełnie się nie przejmował zakończeniem tej relacji. Na niczym mu nie zależało, a to wprawiało, że tonąłem w morzu rozpaczy. Spadałem na samo dno.
Po policzku spłynęła Mi jedna srebrzysta łza. Nie zależało Mi na otarciu jej, ani zakryciu.
- Nie chcę Cię nigdy więcej widzieć - wychrypiałem. Schyliwszy się po deskorolkę, obróciłem się na pięcie i jak najprędzej opuściłem Cental Park.
Dopiero za bramą zacząłem gorzko płakać.
Wade
Gdy powiedział, że mnie nienawidzi poczułem jakbym zarobił siekierą po czaszce. Gdy zniknął mi z oczu westchnąłem głęboko, ale zaraz moje płuca odmówiły posłuszeństwa. Nie mogłem zaczerpnąć tchu, jak gdyby powietrze którym jeszcze przed chwilą razem oddychaliśmy było toksyczne. Walczyłem o każdy oddech, nadal czując, że wnętrzności mam ciasno skręcone. W końcu nie wytrzymałem i zwymiotowałem samym kwasem na trawnik. Ocierając usta zdałem sobie sprawę, że nie uroniłem ani jednej łzy. Nie mogłem. Musiałem być silny, aby go chronić. Musiałem wyjść na skończonego skurwiela, aby Peter był bezpieczny. Jedyne co mi pozostało to modlitwa o to, że któregoś dnia będę mógł mu powiedzieć całą prawdę.
Peter
Ludzie zaczęli zwracać uwagę na moje ciche szlochanie. Otarłem mokre policzki końcem rękawa. Stawiałem powolne, mało energiczne kroki kierując się w stronę Forest Hills. Deskę dalej trzymałem w dłoni nie widząc sensu dlaczego miałbym jechać. Dlaczego miałbym dalej prowadzić swoje nudne życie.
Głowiłem się nad tym, gdzie popełniłem błąd. Co zrobiłem źle, że ten osobnik obdarzył mnie tak silnym poczuciem nienawiści.
Urwały się moje marzenia i nadzieje, aby być tym ''kimś''. Straciłem osobę, która w ostatnich tygodniach wypełniała moje szare dni. Dałem się oczarować. I za to pałałem większą nienawiścią do postaci Peter'a Parker'a. Jako on, byłem żałosny.
Wszedłem w jedną z ciemnych uliczek chcąc odnaleźć drogę na skróty. Musiałem uwolnić z siebie złą energię, zrobić cokolwiek dla odreagowania. Chwyciłem za deskorolkę łapiąc ją bez problemu na pół. Następnie cisnąłem z całej siły przed siebie. Rezultaty rzutu ukazały Mi się chwilę później. Jeden kawałek wbił się w ceglaną ścianę powodując jej ''delikatne'' uszkodzenie. Nie byłem świadomy złości w sobie magazynowanej.
Wade
Czułem się gorzej niż podle. Tak chyba mają ćpuny na złym tripie, kiedy się potem wieszają. Mając kompletnie wyjebane na to co się dookoła dzieje wracałem do domu. Gdy dotarłem do mieszkania było prawie ciemno. Zaczęły rozbłyskiwać pierwsze latarnie. Bezwiednie pomaszerowałem do łóżka i wcisnąłem głowę w poduszkę. Wszystko mnie irytowało. Dosłownie od prawie niedosłyszalnego gwaru ulicy poczynając, a na miarowym tykaniu budzika kończąc. Czemu to się do kurwy musiało tak skończyć? Wreszcie po tych pięciu latach znalazłem kogoś z kim wiązałem przyszłość. W końcu budzik wylądował na przeciwległej ścianie wydając mechaniczny odgłos rozpadania się na części pierwsze.
Peter
Nogi zamieniły się w łatwą do formowania plastelinę. Jeszcze chwila, a osunąłbym się na beton. Nie mogłem tego zrobić. Wmawiałem sobie, że jestem silny i dam radę. Jak upadnę, nie będzie możliwości kolejnego powstania. Nie tym razem.
Poprawiwszy plecak, kontynuowałem drogę do domu. Cioci jeszcze nie było. Lepiej dla mnie. Nie musiała oglądać mnie zapłakanego roztrzęsionego.
Zamykając drzwi, rzuciłem szkolny bagaż w kąt pokoju.
Runąłem na łóżku wpatrując się beznamiętnie w sufit nade mną górujący. Dziękowałbym za cud, gdyby się teraz zapadł prosto na mnie.
Znowu zacząłem płakać. Zakryłem oczy dłońmi, choć byłem w pomieszczeniu sam. Nie tylko w pomieszczeniu. Czekało mnie samotne życie, tak jak się wcześniej spodziewałem.
- Dlaczego Mi to zrobiłeś - wyszeptałem do siebie łapiąc oddechy.
Wade
Po bezczynnie spędzonych dwóch godzinach musiałem się za coś zabrać. Ocipieję, czas wlókł się w nieskończoność. Próbowałem zjeść jakieś płatki, ale mój żołądek od razu wszystko zwrócił. Ból głowy nasilił się, a ten w piersiach wciąż nie ustępował. Byłem sam, tak cholernie samotny. Yellow? White?? Kurwa, nawet oni gdzieś spierdolili. Czy taka trauma na zawsze ich wyparła? Pewnie nie, przylezą jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Potrzebowałem ich teraz. Potrzebowałem kogokolwiek.
Peter
Patrzyłem na siebie z olbrzymim obrzydzeniem. Miał rację. Co ja sobie wyobrażałem chcąc spędzić z nim resztę życia? Dopiero co skończyłem 19 lat. Do tej pory nic nie osiągnąłem. Wade zdołał Mi udowodnić, że nie zasługuję na jego uczucie, ani czas.
Powolnie wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Wyciągnąłem kostium. Zakładanie jego zajęło Mi więcej niż zazwyczaj. Przynajmniej te kilkanaście długich minut. Jako ostatnią wsunąłem maskę. Nie byłem teraz zmuszony do oglądania wykrzywionej w grymasie twarzy. Jak to było? Bohaterowie nie biorą zwolnienia. Nawet jeżeli czują, że psychicznie nie dadzą rady pomóc jakiejkolwiek osobie.
Wyszedłem przez ono kierując się na obrzeża, w stronę jakieś stacji kolejowej. Nie skakałem z budynku na budynek, nie huśtałem się pomiędzy nimi. Smętnie wdrapywałem się po ścianach i przechodziłem. Niczym zwykły człowiek. Taki, którym się urodziłem.
Wade
Znów się dusiłem, ale tym razem psychicznie. Nie potrafiłem przebywać w mieszkaniu, w którym kochałem się z Peterem, w którym urządziłem mu urodziny, w którym uczyłem go matmy. To było zbyt wiele. Automatycznie rozebrałem się i wciągnąłem strój. Nie brałem broni. Ostatnio przecież wogóle nie wychodziłem, aby zarobić tylko żeby spotkać Pająka. Dzisiaj też go spotkam, wiem o tym. On nie jest takim tchórzem jak ja. Wyjdzie na patrol nawet wiedząc o niebezpieczeństwie, które teraz nad nim wisiało. Wyszedłem oknem i pokonałem kilka przecznic dachami. Świeże powietrze działało kojąco. Głowa przestała mnie boleć, jednak ciągle czułem ulatującą ze mnie energię. Przysiadłem na jakimś.dachu oczekując pewnego osobnika. Byłem pewien, że się zjawi. Przypuszczałem niejednokrotnie, że czasem chyba mnie szukał po patrolu. Potrzebowałem go teraz, żeby po prostu usiadł obok i był. Tylko on mi został. Jedyny przyjaciel. Czy posiedzi ze mną aż do rana?
Peter
Zachowywałem się zbyt egoistycznie. Zamiast sprawdzać teren, szukać bójek i każdego rodzaju przestępstw, patrzyłem z góry na przejeżdżające dalej pociągi. Straciłem zainteresowanie niesieniem pomocy. Musiałem odpocząć od... tego wszystkiego. Myśli nie dawały Mi spokoju rozszarpując zranione serce. Co ja sobie w ogóle wyobrażałem? Nie miałem szans. U nikogo i nigdy.
Odetchnąłem ciężko kręcąc głową na boki.
Nie wiedziałem gdzie jest Deadpool, a przydałby się w owej chwili. Również wtedy, gdyby tylko siedział obok, albo leżał, jak to zwykle robi. Odmówiłbym opowiedzenia o tym co się stało. Takimi problemami muszę zająć się sam, bez ingerencji osób trzecich.
Nogi odmawiały Mi posłuszeństwa coraz uparciej. Jak miałem go odnaleźć w tej metropolii? Gdzie powinienem zacząć szukać?
Wade
Po pół godzinie nie wytrzymałem ponownie. Nie mogłem już dłużej czekać. Wstałem i sam udałem się na poszukiwania Pajączka. Przez myśl przeszło mi, że może dzisiaj został w domu, co było właściwie niemożliwe. Możliwe było, że jakoś się rozminiemy na mieście. Chociaż wolałem krążyć całą noc, aż do rana, niż tkwić w mieszkaniu. Skierowałem się na zachodnią część, gdzieś w stronę stacji kolejowych. Często tam są jakieś rozruby, więc może i tam zawitał Pająk, aby nieść sprawiedliwość temu światu.
Peter
Machałem wątłymi nogami w powietrzu siedząc na krańcu dachu. Oprócz ruchu na torach kolejowych, nie słyszałem niczego więcej. Wmawiałem sobie, że nigdy nie spotkałem Wade'a. Że to się nie wydarzyło, nie miało miejsca w przeszłości. Jednakże takowa wizualizacja i kłamanie przed samym sobą nie przynosiło korzyści.
Nie zrobiłem dzisiaj wiele, praktycznie nic. Pomimo tego czułem się pozbawiony energii. Tego żywiołu zwykle we mnie goszczącego. Zostałem wrakiem, szarą masą.
Pajęczy zmysł poinformował mnie o zbliżającej się w tę stronę postaci. Odpuściłem sobie spojrzenie do tyłu, sprawdzenie czy to na pewno on.
Ja po prostu byłem pewien. Znałem te kroki, oddalone jeszcze o kilkadziesiąt metrów, zupełnie niesłyszalne dla normalnych ludzi.
Wade
Zauważyłem go z odległoścki kilku metrów. Samotna sylwetka siedząca na skraju dachu. Cóż, jak na razie ignorował moją osobę. Podszedłem do niego i usiadłem obok po turecku. Spojrzałem na niego z zainteresowaniem. On sobie po prostu tak siedział, jakby patrol wogóle go nie obchodził. Cóż, nie miałem siły o cokolwiek wypytywać.
Peter
Domyślałem się, że mój brak wykonywanych czynności mógł wywołać u Deadpool'a różne reakcje. Nie zdażało się, że zastygałem w pozycji siedzącej wbijając wzrok w oddalone punkty.
Będzie Mi trudno podjąć się normalnej konwersacji bez ukazania wylewającego się żalu.
Zerknąłem ukradkiem w stronę najemnika. O dziwo, także zachowywał milczenie. Zważywszy na jego postać i charakter, który zwykle prezentował, nie posądziłbym go o takowy spokój.
- Masz może przy sobie pistolet? - spytałem ot tak, dopiero po upływie kolejnych sekund się tłumacząc - Muszę sobie strzelić w łeb....
_________________________
Cholercia, nawet mi łzy znów pociekły...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro