?
- Sonny...J..ja potrzebuję przerwy. - zagaił brunet, gdy Rightwill miał już odchodzić. Starszy zatrzymał się i spojrzał na Gregory'ego. Szarowłosy widział po młodszym, że jest z nim coraz gorzej. Te podkrążone oczy, ten smętny i czasami pusty wzrok, on sam coraz mniej chętny do przychodzenia do pracy.
- W sensie? – zapytał. Przed chwilą odbyli długą rozmowę z całym High Commandem, z której wyniknął tylko kwas i kolejne wiadra pomyj na Montanhę.
- Odebrali mi wszystko, ukochaną Vecie, SWAT, patrole z Mią, teraz chcą też odebrać posadę, potrzebuje to wszystko.. przemyśleć. – dodał, patrząc gdzieś na ścianę. Nie chciał patrzeć w oczy szefa, zwyczajnie się bał. On, Gregory Montanha, bał się Sonny'ego Rightwill'a, a bardziej stracił pewność siebie w momencie, gdy w jego obecności rozmawiali o wydaleniu go z High Commandu i zdegradowaniu.
- Ile? - zapytał prosto z mostu szef. On wiedział, ile znaczy dla młodszego policja. On w tej jednostce był od samego początku, on ją zaczynał budować.
- Bezterminowo, wrócę, gdy się.. poprawię. Zróbcie z moim stanowiskiem co chcecie. – Odparł. Nie wiedział, ile potrzebował czasu, on po prostu chciał poczuć się choć odrobinę szczęśliwy. Starszy podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.
- Trzymaj się.- uśmiechnął się lekko w kierunku policjanta, lecz widząc jego puste oczy, westchnął cicho. Wiedział, że on potrzebuje czyjejś pomocy.
Gregory jedynie mruknął coś pod nosem, ruszając w kierunku biura szefa, gdzie zostawił odznakę. Nie wiedział, czy po jego powrocie będzie ona jeszcze aktualna. Odłożył sprzęt do szafki, przebrał się w ubrania cywilne i wyszedł z komendy. W głębi duszy wiedział, że żegna się z tym miejscem. On wiedział, że to był jego ostatni dzień.
Jechał swoim czarnym Jugularem w kierunku pewnego miejsca, zdecydowanie oddalonego od centrum Los Santos. Potrzebował chwili samotności, przemyślenia pewnych kwestii.
On chciał wiedzieć, czy warto jeszcze starać się żyć.
Gregory tak naprawdę był samotnym człowiekiem. Nie miał bliskich przyjaciół, rodziny czy ukochanej osoby – choć tego ostatniego nie był pewny.
Może i miał syna, lecz nie zbudował z nim takiej więzi, jaką powinien.
Miał Hank'a, który chyba zatracił się w starszej kobiecie.
Miał Mię? Nie, nie miał jej. Ona poleciała na samochód i wysoką pozycję.
Nikogo więcej nie był w stanie przytoczyć, chociaż Erwin...
Z nim nigdy nie było nic wiadomo.
Mężczyzna wsłuchiwał się w ciszę, jaka go otaczała. Był tylko on i jego samochód, który słuchał się jego rozkazów. Jechał po drogach szosowych, aż w końcu dotarł na miejsce, gdzie prawie został zrzucony z urwiska. Doskonale pamiętał, co się wtedy działo, jaki przebieg miało to spotkanie. Całe szczęście, że skończyło się, dla niego dobrze, ale tylko wtedy miał takie wrażenie.
Wysiadł z samochodu biorąc jedynie telefon. Usiadł pod drzewem, przyciągając kolano do klatki piersiowej. Wpatrywał się w malowniczy krajobraz przed sobą, co jakiś czas zawieszał na dłużej wzrok, aby przypatrzeć się jakiejś skałce czy chmurce, lecz zauważał w nich jedynie błędy natury, za który sam siebie również brał.
On naprawdę dużo nie wymagał od życia. Chociaż szczęście, którego pragnął, było czymś sporym?
Innym życie fundowało wszystko - od miłości po posadę i uznanie, a jemu fundowało jedynie niechęć do samego siebie.
Miesiąc temu jeszcze by próbował wyzbyć się takich myśli, teraz jednak po prostu je akceptował takimi, jakimi są. Przestał się starać w momencie, gdy odebrano mu posadę dowódcy SWAT, nie chciał nawet walczyć, poddał się.
Może zrobił wtedy źle? Możliwe, że zrobił, ale on już nie miał na to siły. Dzisiaj go tylko dobili.
Przymknął powieki, kładąc policzek na kolanie, nucił pod nosem jedynie jemu znaną piosenkę. Naciągnął kaptur na swoją głowę. On kochał być policjantem, to było jego powołanie, odkąd pierwszego dnia założył swój mundur. Pokochał patrole, pokochał ludzi w jednostkach, w których był. Tej nie potrafił, nie chciał, wręcz była dla niego obca.
Tutaj nikt nie był do siebie koleżeńsko nastawiony, każdy chciał się jebać i wylewać toksynę na drugą osobę.
Może sam nie był świetny, ale skala rzeczy na niego przewyższała skalę wszystkich policjantów, jakich mieli na komendzie.
Brunet westchnął cicho. On wiedział, że nie przyjechał tutaj tylko po, aby pomyśleć - był pewien tego od paru dni.
Wybrał numer do Erwina.
Łudził się, że ten odbierze, choć on nawet nie wiedział, po co dzwonił. Chciał usłyszeć jego głos. Głos, który słyszał dwie ulice dalej, tak jak silnik swojej Corvette, gdy jeszcze była jego. Chciał chociażby usłyszeć, że nie ma czasu, że jest zajęty, ale jedyne co było mu dane, to usłyszenie automatycznej sekretarki. Jednooki zdawał sobie sprawę z tego, że Erwin mógł już zapomnieć o ich spotkaniu.
Westchnął.
Spodziewał się tego.
Do Ekscelencja:
" End of watch "
Nie liczył na cud, bo w nie przestał wierzyć już dawno. Zostawił telefon pod drzewem, gdzie spędził parę godzin.
Nie widział sensu, aby brać go tam, gdzie idzie.
Wstał z ziemi, otrzepał spodnie i poszedł.
Po raz pierwszy w życiu czuł się wolny, tak naprawdę wolny. Przed oczami miał miłe chwile spędzone na początku lipca z Erwinem, ich akcje, rozmowy przez telefon, spotkania na dachu, sms'y. Gregory był mu wdzięczny za to, że urozmaicił jego życie, sprawił, że tęsknił za tym.
Przed oczami miał obraz szczęśliwego Hank'a, jego przyjaciela, ich wspólne akcje SWAT'u, patrole, próbę porwania Dii, ich kłótnie o byle co. Jego charakter księżniczki trochę go bawił, ale mimo wszystko uwielbiał tego człowieka, był mu wdzięczny, że podnosił go nieświadomie na duchu.
Montanha uśmiechnął się lekko widząc obraz swojego syna, który patrolował ulice Los Santos, który starał się dla swojej jednostki, dla ludzi jemu bliskich. Cieszył się, że z jego krwi powstał ktoś taki jak Alex. Mimo że on sam nie był idealny, to wciąż był z niego dumny.
Przeleciało mu przez głowę parę innych twarzy. Parę osób, które próbowały, ale im się nie udało. Osób, które chciały mu pomóc.
Może za późno zauważyły? Może.
A on? On w tym momencie czuł się jak ptak, jak orzeł czy jastrząb, który szybował ku celowi, który leciał właśnie po pożywienie dla swoich młodych.
Czuł się wolny jak taka mewa znad morza, która straszyła momentami turystów, ale mimo to była wolna, niezależna i zdana tylko na siebie.
Czy go to cieszyło?
Poniekąd.
Poniekąd, gdyż czuł się niezależny, wolny od wszystkiego i wszystkich. Może i nawet czuł, że odżywa, mimo że coraz bliżej było mu do celu. I mimo, że nigdy nie przyznał przed sobą, tak teraz powiedział ciche przepraszam pod nosem i uronił kilka łez. On wiedział, że zjebał, tylko nie umiał się przyznać przed wszystkimi.
I tak gdy był metr od celu, uświadomił sobie, że jednak Erwin był nieodpowiednią osobą na przelanie uczuć. Szkoda, że pomyślał o tym dopiero, gdy jego ciało z impetem uderzyło o twardą, skalistą ziemię, która zabrała jego życie ze sobą.
On nie chciał żyć.
Miłość do policji, którą chcieli mu odebrać, była zbyt dramatyczna dla niego.
Dowództwo SWAT'em, które było dla niego spełnieniem, ale okazało się jedynie gwoździem do trumny.
Przyjaźń z gangsterem, która doprowadziła go jedynie do cierpienia.
Miłość do samochodu, do jego ukochanej Veci, przyniosła mu jedynie dogryzki ze strony "kolegów" z pracy.
Ale mimo to, żałował jednego.
Że nie pomógł Sonny'emu zrealizować jego planu na wjazd.
.
.
.
A Erwin właśnie przebierał się, miał zamiar iść świętować udany napad na kasyno, był wręcz rozbawiony niekompetencją policji w tamtym momencie. Dali się porobić na łatwiej hopce, ale może to przez fakt braku Gregory'ego na U1. Ah.. no tak. To pastor miał jego ukochane SEU, szczycił się tym, flexował przy każdym policjancie, a najbardziej popisywał się przed brunetem - w końcu wiedział, jak on bardzo kochał to auto.
Naciągnął sweter na siebie i roztrzepał włosy, aby za chwilę sięgnąć po telefon leżący na szafce, zapomniał go wziąć na napad, na którym - całe szczęście - nie był mu potrzebny. Przetarł lekko oczy i widząc jedną nową wiadomość, wszedł w sms'y. Zdziwił się, gdyż otrzymał ją od dobrze znanego mu numeru, ale nie spodziewał się, że dostanie ją o takiej treści.
Wszedł w nieodebrane połączenia, tam zauważył kilka nieodebranych od Sonny'ego i jedno od wcześniej wspomnianego bruneta.
Niemal natychmiast wybrał numer należący do mężczyzny.
Próbował pierwszy, drugi, trzeci, dziewiąty raz
- nie odbierał.
Za każdym razem włączała się automatyczna sekretarka. Westchnął zdenerwowany. Miał złe przeczucia, zdecydowanie to nie było w stylu Amerykanina.
Usiadł na kanapie, przykładając telefon do ucha, gdzie oczekiwał na to, aż Rightwill odbierze, co stało się dosłownie po chwili.
- Halo? – usłyszał w słuchawce głos starszego mężczyzny. Erwin po raz pierwszy nie wiedział jak zacząć, ale wiedział, że zrobić cokolwiek musi.
- C.. cześć Sonny, głupia sprawa, a..ale nie wiesz może, co porabia Gregory? Nie odbiera ode mnie i wysłał mi dziwną wiadomość, wiesz coś? - zapytał. Wbrew pozorom zależało mu na brunecie, na jego szczęściu. Na tym, aby było dobrze, lecz.. od paru dłuższych dni nie mieli ze sobą kontaktu. Coś sprawiło, że szarowłosy nie mógł się przełamać, aby do niego napisać.
- Parę godzin temu zszedł z służby i.. - Knuckles słyszał w jego głosie zawahanie.
- I? - pogonił go.
- I wziął urlop. Bezterminowo. Nie mam pojęcia, co teraz robi. – Erwin, słysząc to, miał ochotę cisnąć czymś na ziemię. Wstał gwałtownie z kanapy, zaczynając chodzić po mieszkaniu. Martwił się, już miał w dupie świętowanie tego skoku, to nie było teraz ważne. - Jaką wiadomość Ci wysłał?- zapytał tym razem starszy siwowłosy.
- End of watch czy coś takiego. Co to ma do rzeczy, co? - zapytał nerwowo zakładając kaburę na nogę. Zamierzał szukać tego debila. I chociaż musiałby przekopać całą wyspę, aby to zrobić, to zrobiłby to.
- Kurwa..- usłyszał z drugiej strony.
- Co jest? Co to oznacza?!- wykrzyczał wręcz do słuchawki, lecz nie otrzymał odpowiedzi.
- 00 do 10-1, niezwłocznie rozpocząć poszukiwania Gregory'ego Montanhy, prawdopodobieństwo uszczerbku na zdrowiu. - zgłosił na radiu, a Erwin zdębiał.
- Co... przecież on by sobie nie mógł nic zrobić! - krzyknął zdenerwowany, wychodząc z mieszkania. Skoro policja będzie go szukać, to on razem z nimi. On musi znaleźć tego głupka.
- Erwin, posłuchaj mnie, z nim było źle, bardzo źle, chciałem z nim porozmawiać, ale... High Command znowu odpierdalał, nie miałem czasu dzisiaj. - mówił nieco chaotycznie, a Knuckles w tym samym czasie wsiadał do swojego Lambo, wyjeżdżając na drogi.
- Do rzeczy. - pogonił go. Musiał powiedzieć swojej grupie, aby go szukali razem z nim.
- Liczyłem na to, że to do ciebie zwróci się o pomoc, ale chyba myliłem się. On mógł sobie coś zrobić. - stwierdził, a Knuckles wstrzymał oddech.
Niczego nie zauważył.
Nie widział, jak jego przyjaciel cierpiał.
- Dajcie znać, jak na coś natraficie. – rzucił, rozłączając się. Jeżeli ten debil coś sobie zrobił, to mieli bardzo mało czasu. Wybrał numer do Dii, mówiąc mu, aby powiadomił cały Zakshot, aby zaczęli szukać Gregory'ego. Złotooki może i był kurwą społeczną, ale nigdy nie zostawiał przyjaciela w potrzebie, musiał zareagować na te sygnały od bruneta. Zajechał na ich dach, na zakon, na BurgerShota, na bogate dzielnice i... nic. Musiał ruszyć w kierunku Paleto, a tamte tereny miały niezbyt przyjemne warunki dla jego supercara.
Szukał tego chłopaka, pojechał też nad wodospad, gdzie chciał kiedyś go zabrać na taką małą rozmowę o nich samych, o ich relacji, ale i.. uczuciach Erwina?
On sam nie wiedział, dlaczego chciał o tym porozmawiać. Może myślał, że jednooki rozwiąże jego problemy i wskaże drogę ku temu?
Być może, ale teraz chciał go znaleźć.
Żywego.
.
.
Westchnął cicho, pytając kolejną napotkaną osobę w centrum Paleto o to, czy nie widziała czarnego Jugulara albo pewnego przystojnego bruneta o czekoladowych oczach - nie uzyskał odpowiedzi.
On musi gdzieś być..
Erwin łudził się, że znajdzie go żywego, że porozmawia z nim.. że odda mu jego Corvette, ale nad tym ostatnim musiał się jeszcze zastanowić.
Szukał go,
szukał i szukał, aż w końcu dostał wiadomość od Dante, a potem GPS'a.
Wstrzymał oddech, był blisko tego miejsca.
Mop nie przekazał mu żadnych informacji o stanie bruneta, martwił się jeszcze bardziej tym, co znajdzie – tym, co oni znaleźli.
Zajechał na miejsce, w górze było słychać policyjny helikopter. Gdzieś w tyle odbijały się policyjne bomby. Podbiegł do miejsca, gdzie był szarowłosy. Spojrzał na jego twarz, pogrążoną w dziwnym grymasie, następnie jego wzrok padł na ciało bruneta leżące w plamie krwi.
- Kurwa, to moja wina. - mruknął nerwowo obgryzając paznokcie. Erwin spojrzał na policjanta, później znów na ciało.
Uklęknął przy nim.
Spóźnił się.
Obiecał mu przecież, że pogadają, że wyjaśnią sobie wszystko, że.. ah. Dla siwego nie miało to już znaczenia, on już nie żył.
- Obyś tam miał lepiej, Gregory. – szepnął, uśmiechając się ze łzami w oczach. Był głupi sądząc, że brązowooki nic sobie nie zrobi, albowiem on, Erwin Knuckles, zdawał sobie sprawę ze stanu przyjaciela, a może kochanka?
Zdawało się, że w ostatnich tygodniach drastycznie się zmienił.
Z oczu bruneta zniknęły wesołe iskierki, przestał o siebie dbać. Wydawało mu się też, że mało jadł - zmizerniał, ale Pastor bał się zapytać, czy potrzebuje pomocy.
Bał się, że chłopak powie mu, aby spierdalał albo by go wyśmiał, a teraz?
Teraz mógł jedynie zastanawiać się, co by było gdyby.
- My mu tyle dzisiaj nagadaliśmy... Boże.. co myśmy uczynili. - mruknął Dante. On naprawdę nie widział tego, że te słowa aż tak trafiły do Gregory'ego. Zawsze uważał, że jest kimś, kto nie bierze takich słów do siebie, fakt.. dawno nie rozmawiali, wręcz unikali siebie. Był chujowym "przyjacielem".
- Wiesz co, Capela? - zapytał starszy podnosząc się z ziemi. Wytarł mokre oczy o rękaw swetra. - Jesteś chujem, a nie funkcjonariuszem. Nie rozumiem, jak można być takim szmaciarzem, który wręcz nie widzi tego, co się dzieje z drugą osobą po jego słowach! To całe wasze High Command to jebany żart! Obraliście sobie za cel uśmiercenie Montanhy?! Jeżeli tak ma działać w tym mieście policja, to ja kurwa mać podziękuję! - wykrzyczał mu prosto w twarz.
- Nic nie rozumiesz.. - mruknął. Erwin nic nie rozumiał, a wręcz nie mógł tego zrozumieć – w końcu nie był stróżem prawa.
- To mi wytłumacz! – zażądał. Wiedział, że żadne tłumaczenia nie cofną czasu, nie zwrócą JEMU życia, nie naprawią błędów Pastora.
- J..ja.. um... - zająkał się policjant, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Też tak myślałem! - stwierdził zły. Ta rozmowa nic nie zmieniła.
Nic, kompletnie nic, bo nie odda życia jego przyjacielowi.
Wrócił do niego, wrócił do patrzenia na jego ciało - takie kruche i już zimne. Czuł łzy wypływające z jego oczu
No tak, nie wyznał mu tej cudownej dla niego nowiny.
Nie wyznał mu uczuć, choć tak bardzo pragnął to zrobić.
A teraz może patrzeć na jego zdjęcia w telefonie czy w rogu szafki nocnej.
Wie, że spóźnił się, mimo że obiecał sobie zrobić specjalnie przerwę, aby pomóc Gregory'emu.
///
Dziękuję za korektę
[2420]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro