4. Pierwsze kroki
- Shin.
- Dzień dobry – przywitał się uprzejmie, lecz tak samo chłodno jak zwykle, Shin. Skinął głową na Hiro, żeby szedł za nim i bez słowa ruszył wzdłuż ciężkich regałów. Blondyn rzecz jasna za nim.
- Dziś nie prowadzisz podchodów jak widzę? – zagaił Hiro z nutą wrogości. Tak naprawdę chciał trochę lepiej poznać elfa, bo w końcu spędzą najbliższe tygodnie razem, ale sądząc po przedłużającej się ciszy nie będą one najmilsze. „Zbyt dumny, by się odezwać, co?" – powiedział w myśli, lecz na głos rzucił tylko nieprzejętym: - Świetnie.
W końcu dotarli na miejsce, gdzie elf wyciągnął jednym odpowiednim ruchem zwój, a następnie zawrócił, nie oglądając się na towarzysza. Ten ostatni jedynie warknął pod nosem na to iście arystokratyczne zachowanie, ale podążył za nim. Przy okazji przypomniał sobie o pewnym fakcie. Shin w istocie był kimś stojącym wyżej od niego w jakiejś hierarchii, której nie rozumiał. Bo w czym te Błękitne Elfy miały być od niego lepsze? Poza tym, że Shin jest od niego nieco sprytniejszy w kamuflażu i ma dziwną moc w oczach. Dodać należało tu też jego zabójczą spostrzegawczość. No dobra, może był nieco lepszy od Hiro. Choć ten w życiu by się do tego nie przyznał. Mógł nie pałać do niego sympatią, ale chłopak wzbudzał w nim wielki szacunek, to pewne.
I kolejny perfekcyjnie wykonany ruch dłonią sprawił, że zwój rozwinął się na stole przed nimi.
- Mapa. – zauważył Hiro elokwentnie.
- W istocie – potwierdził Shin, trochę ironicznie. – Tu – wskazał smukłym palcem na Góry Wiecznych Śniegów, które znajdowały się na północ od Kateki. – Jest Unmari. Miasto Błękitnych Elfów.
- Nie ma go.
- Jest.
- Nie ma go na mapie. – sprecyzował skonsternowany.
- Połowa świata nie wierzy w nasze istnienie – odparł odrobinę podirytowany. – Czego się spodziewałeś?
- Dlaczego? – spytał, nie dając się wciągnąć w słowną potyczkę. Brzmiał idealnie neutralnie.
- Co dlaczego? – Shin się zdziwił. Na początku myślał, że tego chłopaka dość łatwo sprowokować. Pomylił się. Znowu się co do niego pomylił.
- Dlaczego ludzie w was nie wierzą – powtórzył spokojnie. Oczy zabłysły mu iskierką ciekawości.
- Bo chcieliśmy.
Hiro prawie wybuchł śmiechem.
- Wy sobie chcieliście, więc cały świat magicznie was posłuchał?
- Pół świata – poprawił go lekko – Ukryliśmy się tak dawno, że nie powinno być to dziwne. W te góry nikt się nie zapuszcza.
- Okej – wzruszył ramionami, akceptując to wyjaśnienie i zajął się ponownie mapą. – Więc idziemy przez Lonissę? – wskazał na mały kraj, leżący tuż przed Górami Wiecznych Śniegów. Leżał trochę na wschód od Unmari, ale warto było dostać się do jakiegoś większego miasta, żeby dobrze przygotować się do wyprawy w góry. A przecież cała droga z Kateki do gór to były łąki, lasy i ewentualnie małe wioski.
- Tak – odparł, zwijając mapę.
Hiro przyjrzał się uważnym ruchom Shina. Były bardzo oszczędne i chłodne, tak jak zresztą sam nastolatek. Przybył z daleka po wiedzę. Czy wiedza była aż tak ważna? Głupie wydawało mu się też to, że tak po prostu przypadkiem na siebie wpadli i razem, siłą przyjaźni uratują świat. Nie chciał się szczególnie przyjaźnić z tym ignoranckim elfem to po pierwsze, a po drugie ta sprawa, którą mieli się zająć wyglądała kiepsko. Nie mają praktycznie żadnych śladów. Hiro myślał, że ratowanie świata będzie bardziej w rodzaju „pokonaj pięciogłowego potwora, zionącego ogniem ze spojrzeniem obracającym w kamień i odzyskaj złoty kielich". To akurat brzmiało tak samo głupio jak siła przyjaźni, ale cóż mógł poradzić na to, że zwyczajnie nie widział się w sprawie tajemniczych elfów? Zresztą Shin będąc w Unmari na pewno zebrał już wszystkie możliwe poszlaki, więc czy nie wybierali się tam na marne? A jeśli nic nie znajdą? Hiro oblało nieprzyjemne kłujące uczucie. Zawiedzie. Wielki bohater, całe życie przygotowywał się na swój moment, który zwyczajnie zepsuł. Bo był za słaby. Nie podołał zadaniu. Po prostu. Otrząsnął się z tych myśli. Jeszcze nic się nie zdarzyło. Nadal planowali z Shinem jak to rozegrać. Nie mógł wybiegać zbytnio w przyszłość.
Umówili się na dzień, w którym wyruszą i ustalili mniej więcej, co będzie im potrzebne na podróż. Podzielili się odpowiednio, kto spakuje namiot, kto odpowiedni sprzęt i tak dalej. Cała rozmowa przebiegała raczej spokojnie. Tym razem starali się obaj zachować kamienną twarz i zdrowy rozsądek oraz nie rzucać się sobie do gardeł. Zrozumieli, że sprzeczki utrudniłyby podróż. Nie żeby od razu zamierzali się spoufalać. Hiro widział w Shinie zadufanego w sobie, chłodnego osobnika (na osąd miał także wpływ poziom umiejętności elfa, który nieco mu samemu uwłaczał, ale to chłopak zgrabnie ignorował). Hiro zaś dla Shina był egoistycznym dzieciakiem z kompleksem bohatera, może jedynie z paroma interesującymi momentami. Ciężko mu było go rozgryźć, nawet po wdarciu się do jego duszy. Zgodnie jednak postanowili się nawzajem tolerować. Mieli wspólny cel i to się liczyło.
---
Satori zadowolony był ze zbliżającej się podróży Hiro. I to mniej gęb do wykarmienia, i mniej hałasu, i dużo czasu sam na sam z Wakatoshim. Szkoda mu było tylko czasu rozłąki, bo nie kłamiąc miło było mieć się z kim przedrzeźniać każdego ranka. Z drugiej zaś strony Hiro miał za niedługo spełnić swój życiowy cel i widać to po nim było wyraźnie. Nieustannie chodził podekscytowany i częściej niż zwykle się uśmiechał. A trzeba wiedzieć, że uśmiech na jego twarzy i tak gościł przez większość czasu, bo naturę miał chłopak optymistyczną, widząc w kompletnych głupotach większy sens.
- Wakatoshi, a ty będziesz tęsknił? – spytał Satori późnym wieczorem, gdy wszystkie światła zgasły, a oni leżeli razem na posłaniu otuleni grubą kołdrą.
- Oczywiście. Komu będę robił tak wymyśle mieszanki herbat? – odrzekł poważnie, co wywołało chichot na ustach jego towarzysza. Ten ostatni przysunął się bliżej i oparł głowę na jego klatce piersiowej.
- Ale będziemy mieli więcej czasu dla siebie – szepnął, zerkając z przebiegłym uśmiechem na niewyraźną w ciemności twarz bruneta.
- Tego akurat nie żałuję – odpowiedział, całując Satoriego w nos – ale dziś śpimy.
Satori wydał z siebie jęk rozczarowania, ale grzecznie ułożył się do snu i przymknął powieki.
Nazajutrz obudził go jakiś huk dochodzący z kuchni.
- Hiro, jak bardzo musisz się stresować, żeby nagle zrobić się niezdarnym?! – krzyknął zaspanym głosem, po czym z wciąż przymkniętymi powiekami powlókł się do kuchni.
- Mam to pod kontrolą – zaśmiał się nerwowo blondyn. Pod jego stopami leżał ulubiony wazon Wakatoshiego. Cały w kawałkach.
- Na co ci ten wazon? – zdziwił się czerwonowłosy, nagle niesamowicie rozbudzony.
- Pomyliłem go z czajnikiem. – rzucił zaaferowany bałaganem, który od razu postarał się ogarnąć, ale przez nieuważność zranił się w wewnętrzną część dłoni.
Satori westchnął teatralnie.
- Wakatoshi ci zaraz meliski zaparzy, to się uspokoisz. Zostaw już, ja posprzątam. Idź lepiej opatrzyć rękę – polecił głosem zmęczonego rodzica, który nakrył swoje dziecko na wykonywaniu destrukcyjnych dla otoczenia czynności. Choć właściwie dokładnie to się stało.
- Jasne – posłał mu uśmiech i wybiegł z pomieszczenia, prawie zabijając się na progu przez zdradziecki kant szafki.
Satori pozbył się śladów zbrodni i kiedy Wakatoshi obudzony zamieszaniem wpadł zmartwiony do kuchni, wszystko było na miejscu. No może poza nie istniejącym już wazonem.
- Wszystko w porządku? – zapytał, rozglądając się wokół.
- Tak, tak – zaświergotał Satori w odpowiedzi – Tylko Hiro się zestresował. Doprawdy przezabawny widok.
- Zrobię śniadanie – zaoferował uspokojony Wakatoshi.
I wszystko potoczyło się swoim torem. Satori zapisał tylko z tyłu głowy, że musi skombinować nowy wazon.
Po posiłku nadszedł czas na Hiro, który już od świtu gotowy był do drogi. Pomijając może trzęsące się z ekscytacji dłonie. Teraz jednak stał przy drzwiach jak w transie, zaklęty pewno przez magiczną herbatkę Wakatoshiego.
- Uważaj na siebie – rzekł jako pierwszy Satori – I pamiętaj...
- Nie chcę pożegnań – prychnął i chwycił za klamkę. – Zaraz zaczniesz gadać jakbym szedł i miał nie wrócić. Wrócę, okej? Tak szybko się mnie nie pozbędziecie!
- Szkoda.
- Satori, przysięgam...
Wtedy Wakatoshi musiał się wtrącić, bo miał świadomość, że dwójka domowników zaraz rzuci się sobie do gardeł.
- Tylko spokojnie. Hiro wróci, Satori będzie tęsknił. Jak szczęśliwa kochająca się rodzina...
Hiro i Satori już szykowali się do przyzwania najstarszych bogów i zaklinania na święte artefakty jak bardzo się nawzajem nie cierpią, ale wtedy Wakatoshi zamknął ich obu w niedźwiedzim uścisku i przez siłę jego ramion stracili całkowicie dech.
- Powiedziałem, że się wszyscy kochamy. Koniec dyskusji. – zapieczętował gest słowami i nareszcie wypuścił dwójkę ledwo żywych mężczyzn.
- Żegnajcie, drodzy towarzysze i wyczekujcie mego powrotu! – zamachał teatralnie chustą, z udawaną bolejącą miną i zbiegł po schodach. I tyle go widzieli.
- Czy on miał zabandażowaną rękę? – Wakatoshi zmarszczył brwi.
- Jestem pewien, że to taka moda – zaśmiał się, ukrywając całkowicie swoje zakłopotanie.
- Może i tak...
---
Spotkali się w umówionym miejscu i kiwnęli sobie bez słowa głowami, posyłając badawcze spojrzenia. Nie ufali sobie.
Shin promieniał dziś determinacją i świeżością. Hiro z zaciekawieniem chłonął aurę elfa i chyba pierwszy raz ucieszył się z jego towarzystwa. To silny sprzymierzeniec i niebezpieczny wróg. Dobrze go było mieć po swojej stronie.
Potem szli przed siebie. Uliczkami wędrowali przez miasto, przeciskając się między ludźmi, aż zabudowania powoli zaczęły rzednąć i w pewnym momencie spostrzegli, że otaczają ich tylko złote pola uprawne, kępki krzewów i piękne letnie niebo. Gdzieś nad sobą słyszeli brzęczenie owadów i szuranie własnych butów, które wznosiły drobiny pyłu z drogi.
Hiro był całkowicie opanowany, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Udawał, że wcale nie ma ochoty wypytać elfa o przeróżne elfickie sprawy. Bo miał. Honor jednak nie pozwalał mu na takie wybryki i trzymał go w ryzach, byle tylko nie być pierwszym, który przerwie ciszę. To oznaczałoby przegraną z jakiegoś nieznanego mu powodu.
- Dwa tygodnie szedłem z Unmari, ale nie wiem jakie będziemy mieć tępo. Założyłem dlatego, że w trzy tygodnie na spokojnie...
- Odezwałeś się – zauważył zdziwiony Hiro. Shin rzucił mu zmieszane spojrzenie.
- Tak...? Mam usta i w ogóle. To wydaję się całkiem logiczne, przynajmniej dla mnie. – Zamilkł poważnie, ale już po kilku sekundach prychnął rozbawiony. Teraz blondyn kompletnie się zgubił w tym, co się dzieje. - co? – spytał skonfundowany, zauważając, że towarzysz zawiesił na nim swoje jasne iskrzące oczy.
- Myślałem, że jesteś z tych wyznających zasadę „Nie odzywam się póki nie jest to absolutnie konieczne" – przy cytowaniu przybrał chłodny głos, który idealnie pasował nie tylko do słów, ale też do postaci Shina.
- Chciałem porozmawiać z tobą o sprawach technicznych. To całkiem konieczna kwestia – zauważył sprytnie.
- Dobra, dobra – odburknął – i co z tymi trzema tygodniami? Policzyłeś pobyt w Lonissie?
- W dwa dni się wyrobimy?
- Tak myślę.
I znowu zapadła cisza. Hiro przyszło teraz na myśl, że może tylko on wciąż upiera się przy zimnej wojnie. Był uparty sam w sobie – fakt - lecz akurat przy Shinie starał się wyjątkowo, żeby nie odpuścić. Może jednak powinien właśnie jakoś dojść z nim do porozumienia? Sam nie wiedział. Z drugiej strony, jeśli mają spędzić razem najbliższe tygodnie (jeśli nie miesiące), to powinni zacząć się dogadywać.
W południe zatrzymali się na postój i wymienili kilka stwierdzeń i spostrzeżeń. Nie rwali się do rozmowy i uważnie obserwowali jeden drugiego. Następnie znowu szli i szli, a w końcu dogoniła ich noc i musieli rozbić namiot. Żeby oszczędzać miejsca zabrali tylko jeden, ale był wystarczająco duży na nich dwóch – tylko pakunki musieli zostawić na zewnątrz. Posilili się jeszcze świeżym pieczywem i owocami, które potem mogły się zepsuć.
Gdy kładli się spać, Hiro zauważył coś dziwnego.
- Czemu śpisz nogami do wejścia? – oburzył się wyraźnie, obserwując kładącego się już Shina.
- A czemu ty śpisz głową do wejścia? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Bo to jedyny słuszny wybór – odparł bez zawahania.
- I już?
- Tak.
Chłopak przewrócił oczami, nakrywając się kocem. Już przymykał powieki, kiedy znów usłyszał przejęty głos nad uchem.
- Nie pozwolę ci tak spać. To nienaturalne. – Hiro był autentycznie tą sprawą zaaferowany, jakby Shin popełniał przestępstwo.
- Idź spać. Nie obchodzą mnie twoje wymysły. – odrzekł, nie otwierając oczu. Hiro wypuścił szybko powietrze, ale potulnie ułożył się po swojemu i zamknął oczy.
Nie było opcji żeby zasnął, mając tuż obok twarzy stopy elfa. To dopiero było nienaturalne. Ale nie chciał też ustępować. Coś wewnątrz kazało mu ciągle udowadniać Shinowi, że nie jest byle kim i potrafi postawić na swoim. Gdzieś w głowie znalazł odpowiednie na tę sytuację słowo, ale zaraz je wyrzucił z myśli. Przecież nie chciał mu imponować, co za bzdury.
Po dziesięciu minutach się poddał. Uświadomił sobie nareszcie, że zachowuje się jak dziecko. Po prostu zmienił pozycję zrezygnowany i ułożył spokojnie głowę twarzą do towarzysza. Miał wrażenie, że powinien go obserwować i sprawdzać, czy nie robi czegoś podejrzanego, choć było to idiotyzmem, skoro spał. Jego skóra była naprawdę blada i z bliska wyglądała bardzo delikatnie. Cienkie, długie rzęsy nadawały jego twarzy dziwnego uroku. Kiedy spał, obojętny wyraz znikał i chłopak wyglądał bez zaciśniętych warg znacznie lepiej.
- Nie zabiję cię we śnie. Możesz przestać się gapić – stalowy głos wydostał się z różowych, wąskich ust, a Hiro wyraźnie się wzdrygnął. Jak można pozostawać tak czujnym, nawet zasypiając? Ponownie pomyślał, że Błękitne Elfy go przerażały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro