Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Witamy w mieście

Zapowiadał się naprawdę pogodny dzień w najbardziej wysuniętym na południe mieście w Krajach Błękitu – Katece. Dochodziła zaledwie siódma rano, a na wąskich uliczkach ciasno zabudowanego centrum miasta między kolorowymi ścianami z kamienia, mnóstwem straganów, otwartymi okiennicami i promieniami wczesnego słońca, roiło się od tłoczących i przepychających się nawzajem ludzi. Jedni krzyczeli, inni śmiali się w głos, a niedaleko można było dosłyszeć nawet urywek jakiejś rozpaczliwej pożegnalnej rozmowy dwojga kochanków. Te strome, nierówno pokryte kamieniami ulice, zawsze w soboty rankiem wyglądały jak mrowisko. Wyglądający nieśmiało zza zdobionej firanki zawieszonej w oknie jego mieszkania na najwyższym – to jest piątym - piętrze, czerwonowłosy mężczyzna obserwował cały ten raban chmary różnorodnych ludzkich istot i wcale nie był zdziwiony. Trzy lata co tydzień spotykał go ten sam widok, zawsze nieco inny, ale jednocześnie niemożliwy do odróżnienia. Ludzie przechodzący uliczkami portowej stolicy byli jak rzeka, której woda wygląda zawsze tak samo, ale to nigdy ta sama woda.

Nacieszywszy oczy znanym widokiem, odsunął się z wolna od okna i przymykając delikatnie powieki, przeczesał ostrego koloru włosy, by po chwili związać je cienkim rzemykiem w zgrabnego kucyka.

- Jaśminowa, czy z kwiatu bzu? – usłyszał pytanie dochodzące z głębi mieszkania. Zaraz zza drzwi wychynęła nieco kanciasta twarz, z ciemnymi włosami opadającymi na czoło, a mina na niej widniejąca wykazywała na wyraźne pochłonięcie sprawą herbaty; jaśminowej lub z kwiatu bzu.

- Bez? – odparł, niepewny do końca, czego chce.

- Bez niczego? Ale wtedy będziesz pił samą wodę... - mężczyzna zastanowił się głęboko, po to by usłyszeć zbliżający się stopniowo do niego wesoły śmiech.

- Bez. Kwiat bzu, kochanie – wyjaśnił mu nareszcie Satori, zostawiając na jego policzku ciepłego całusa.

- Och – olśniony Wakatoshi pokiwał głową – Kwiat bzu, no jasne – powtórzył jeszcze do siebie i kontynuował przerwaną czynność, jaką było parzenie herbaty.

Satori zwykł mawiać, że to spokojne, cudowne życie źle robi Wakatoshiemu. Niegdyś odważny, wielki, groźny rycerz przemienił się z czasem w flegmatycznego, spokojnego, uprzejmego staruszka, chociaż w teorii oboje byli jeszcze przed trzydziestką. Lecz cóż, żaden z nich szczególnie nie narzekał na tak przyjemny żywot, bo w końcu mogli być razem i bez żadnych (prawie) problemów dzielić każdy dzień, każdą minutę i kochać się wzajemnie bez ograniczeń.

- Ja chcę dwie naraz! – do pomieszczenia wtoczył się zgrabnie młody chłopak, okryty jeszcze nocnym odzieniem – taki miks.

Prawie bezproblemowo, jak już zostało powiedziane. Prawie. Hiro oczywiście w rzeczywistości ciężarem nie był, bystry z niego jegomość, zresztą chętnie pomagał w czym mógł, po prostu był dla nich nieraz zbyt energiczny. Za dużo miał w sobie życia. I tu para ponownie czuła się jak dziadkowie, bo widząc ilość rzeczy, które robi co dzień Hiro, aż męczyli się z samego patrzenia.

Nastolatek jednak nie bez powodu tak był wszędobylski i światowy. Na swoją misję przygotowywał się skrupulatnie, nie mając pojęcia kiedy nastąpi. A póki miał czas musiał szukać, uczyć się, dowiadywać nowości. Miał swoje plany treningowe i inne bzdety. Satori i Wakatoshi wiele razy mu mówili, żeby zignorował te – jak oni mawiali – bujdy o przeznaczeniu. Sami nie wierzyli w to, że zwyczajny, młody chłopak ma mieć wielką misję uratowania wszechświata i tak dalej... Hiro nie słuchał. Uparcie dążył do swego i ostatecznie nawet, jak można ich nazwać, przybrani rodzice zmuszeni byli odpuścić. Jak się chce poświęcać dla dobra nieistniejącej sprawy, to niech się poświęca. Zostaw szaleńca ze swoim szaleństwem, mawiają.

- Hiro, niszczysz piękno tego poranka swoim krzywym nosem. Siądź pod światło, bym nie musiał patrzeć. – rzekł słodko Satori, posyłając naburmuszonemu chłopakowi swój najbardziej sarkastyczny uśmiech.

- Odezwał się – odmruknął i zajął najbardziej naświetlone miejsce w kuchni, by współdomownicy podziwiali ten skrzywiony od złamania nos, który wbrew pozorom, dodając zadziorności, polepszał jego wygląd. A Satori droczył się jak zwykle, bo zazdrościł młodemu, tak wybornie dojrzewającej twarzyczki. Wszak wiele się zmieniło przez trzy lata od ich pierwszego spotkania. Twarz blondyna wysmuklała, nabrała męskich kształtów, tak samo jak jego ciało, teraz noszące ślady długotrwałych treningów. Wyrósł i w barkach mu przybyło, włosy również zapuścił, splatając je najczęściej w długi powabny warkocz, będący kolejnym źródłem udawanych drwin starszego. Bo warkocza też mu zazdrościł...

Stół powoli pokrywał się smacznościami, przygotowanymi uprzednio przez Satoriego. Kiedy zabrali się za jedzenie, a także rozkoszowanie się do tego herbatą, Hiro odezwał się niskim głosem:

- Satori, nie kupuj śliwek od starego sprzedawcy w turbanie. Są robaczywe – wykrzywił twarz, pokazując jak brzydzi się robaków w owocach.

- Każdy, kto sprzedaje owoce jest stary z turbanem na głowie. Czego oczekujesz? – westchnął, wpychając do ust kawał sera.

- Nie moja wina. – żachnął się – ale żeby nie było, że nie ostrzegałem – pogroził mu palcem, by wrócić do siorbania aromatycznej herbaty bzowo-jaśminowej (Wakatoshi zbytnio go rozpieszczał, trzeba przyznać).

Śnił niemal codziennie, a losowe wizje zdarzały mu się nawet na jawie. Nic jednak do tej pory ważnego nie znalazło się w tej sprytnej głowie, jedynie codzienne, nie zawsze nawet dotyczące go sprawy. Powtarzał sobie; „wszystko w swoim czasie, cierpliwość największą z cnót", co faktycznie go uspokajało jak mantra unosząca jego duszę ponad świat materialny.

Hiro skończywszy śniadanie, podniósł się gwałtownie i łapiąc po drodze swoją torbę jeszcze z czasów ucieczki sprzed trzech lat, pobiegł do wyjścia.

- Biblioteka? – krzyknął pytająco Wakatoshi, chcąc upewnić się, gdzie można będzie znaleźć jego podopiecznego. W końcu przyrzekli go pilnować.

- No a jak! Sobota wśród książek, według tradycji! – odpowiedział zanim zatrzasnęły się za nim drzwi.

- Ach ta młodzież – westchnął Satori z przesadzonym zmęczeniem.

- Myślisz, że się starzejemy? – zapytał skonsternowany brunet, zerkając na poślubionego mu mężczyznę.

- Skąd – machnął ręką, prawie strącając ze stołu kubek z herbatą – To świat młodnieje.

Obaj uśmiechnęli się pod nosem i w spokoju skończyli śniadanie. 

---

Biblioteka, porównując ją z zatłoczonymi ulicami miasta, wydawała się pełna spokoju i ciszy, nawet jeśli panował tu jako taki ruch. Sufit znajdował się naprawdę wysoko, a przez oszkloną kopułę wpadało poranne światło. Regały książek ciągnęły się w nieskończoność tworząc swoisty labirynt wiedzy, który Hiro znał na pamięć.

Dziś wiedział dokładnie, czego szuka, zresztą jak zwykle. Ostrożnie przemieścił się do działu o tematyce narodów i kultur, bo właśnie to dziś zamierzał studiować. Jakieś przebłyski w jego snach dotyczyły elfów, a kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia o tym jakiego rodzaju stworzenia zamieszkują ten świat, postanowił się z tym wszystkim dokładnie zaznajomić.

- Elfy, elfy... - mruczał do siebie, kucając przy najniższej półce. – Elfy podziemne, elfy podniebne, elfy wodne... cóż to za idiotyzmy? – prychnął do siebie. O Elfach wiedział tyle, że uważają się za lepsze od innych i połowa gatunków dawno wymarła. „Jaka szkoda" – wzruszył ramionami z beztroskim uśmiechem. Był pewien, że gdyby tylko jakiegoś spotkał, to od razu zacząłby się z nim kłócić albo bić, bo z tego jak sobie je wyobrażał, to były okropnie irytujące.

Sięgnął bez pośpiechu dłonią, zamierzając zabrać z półki książkę o tytule „Elficka magia: tajemnice elfów wymarłych", lecz ze zdziwieniem stwierdził, że ktoś go ubiegł. Mruknął z dezaprobatą, przenosząc wzrok na osobę, która mu przeszkodziła.

- Byłem pierwszy – rzekł chłodno blady, szczupły, szarooki chłopak o włosach zgolonych przy samej czaszce. Następnie Hiro rzuciła się w oczy jego szyja z wytatuowanym czarnym paskiem, który oplatał ją wokół. Oczy nieznajomego były zmrużone wyrażając coś pomiędzy powściągliwością, a ignorancją, natomiast nos miał cienki i nieco spłaszczony. Ubiór jego złożony z długiego gładkiego płaszcza o barwie równie nijakiej, co niebo pokryte chmurami, nie rzucał się w oczy.

- Widzę – wycedził przez zęby Hiro. Nie denerwowałby się tak o książkę, ale ton głosu jego rozmówcy i jego nonszalancka aparycja sprawiły, że krew mu w żyłach zabulgotała.

- Zatem... - zawahał się na chwilę, a wzrok uciekł mu na podłogę, lecz nie minęła sekunda a przeszył blondyna spojrzeniem ostrym jak sztylet. Ten ostatni wzdrygnął się natężeniem tego gestu i pomyślał, że coś wierci mu dziurę w umyśle, siedzi mu w głowie, ale moment później wrażenie zniknęło – Żegnam. - wstał i bezceremonialnie odszedł z książką w dłoni.

Hiro trochę oszołomiony gapił się w plecy oddalającego się nieznajomego, lecz po chwili wrócił do poszukiwań odpowiedniej na ten dzień lektury. Ostatecznie wybrał coś o pół-wilkach z północy i musiał przyznać, że było to całkiem interesujące. Co jakiś czas jednak przypominał sobie chłopaka, z którym rozmawiał tego ranka i coś mu ciągle nie pasowało. Nie potrafił dokładnie określić, co i najlepiej ubrałby to w słowa „no koleś był podejrzany". Coś jednak faktycznie w tym było, czuł to w kościach. Jakby mała drobnostka, której jeszcze nie zidentyfikował, ale miał jakąś podrzędną świadomość o jej istnieniu, coś czającego się na progu zrozumienia, ale nadal poza zasięgiem.

„Dojdę do tego" – obiecał sobie, kiedy uznał, że pora się przewietrzyć. Poza tym zrobił się głodny, więc chętnie udałby się do karczmy, gdzie dziś podają jego ulubioną potrawkę z królika. Ach, jak on uwielbiał króliki.

I przeżuwając rozpływające się w ustach mięso powtarzał sobie w głowie słowa, nie wiedząc nawet kiedy utkwiły w jego umyśle.

„On coś znaczy".

---

- No i co? Podejrzane jak nic! – Hiro zakończył opowieść o złowieszczym chłopaku z biblioteki i wyczekująco wgapiał swoje szare oczy w namyślającą się postać Satoriego.

- Mówisz, że miał dziwny wzrok? I zabrał książkę o magii elfów? – upewnił się czerwonowłosy, opierając się wygodniej na oparciu krzesła.

- Brzmi jak Błękitny Elf – rzucił przechodzący akurat obok Wakatoshi. Nachylił się nad stołem i zerknął na nabazgrany na szybko rysunek Hiro. – i wygląda.

- Kochanie, wiem, że ty wiesz swoje, ale musimy rozważyć wszystkie możliwości, poza tym błękitne elfy już dawno... - zatrzymał się na moment i zastanowił się ponownie. - Nie... to by miało sens.

Satori i Wakatoshi spojrzeli na siebie, zgodnie kiwając głowami.

- Co niby? – wypalił Hiro, którego ciekawość zżerała od środka i wierciła dziury w mózgu – no wysłówże się!

- Rysy twarzy elfa, to jasne – odezwał się pewnie brunet. To on tu uczył się o kulturach za młodu, więc ewentualną wiedzę przekazał swojemu małżonkowi, lecz postanowił przejąć pałeczkę. – Błękitne już podobno dawno wyginęły. Znane z poczucia własnej wyższości i wyjątkowości miały zaszyć się w górach, ale potem słuch o nich zaginął. Większość informacji o nich pozostała w formie legend. W gruncie rzeczy nie wszyscy wierzą w ich istnienie.

- Ale o co chodzi z tym błękitem? – Blondwłosy nadal głowił się nad tym słowem. W końcu kontynent, na którym obecnie mieszkali, nazywano najczęściej Krajamj Błękitu, a potem widział także ten błękitny błysk w oku nieznajomego.

- Chyba niewiadomo – odparł po dłuższej ciszy Satori – Ale wracając do tematu, mówisz, że chłopak miał zgoloną głowę i tatuaż na szyi. To MÓGŁ być oczywiście przypadek, ale jak wiele przypadków zdarza się w jednym momencie? – zamilkł dramatycznie, a Hiro czekał cały czas na ciąg dalszy. Wciąż nie składało mu się to w żadną całość i oczywiście była to wina przerywanych wypowiedzi jego przybranych rodziców.

- Przysięgam, że jeśli zaraz tego nie dokończysz, to nie zdradzę ci następnego wygranego numeru na loterii. – zagroził sprytnie i odchylił się na krześle, wiedząc, że czerwonowłosy już bez zająknięcia dokończy historię.

- On się ukrywa. Ściął włosy, żeby nie widać było ich granatowej barwy. Zapewne część ludzi uznałoby go za dziwadło i chciałoby zaciągnąć na jakieś pokazy. Albo zrobiłby furorę jako ożywiona postać z bajek dla dzieci. Ten czarny pasek oznaczał rangę elfów, chociaż nie mam pojęcia jak to leciało. Może chłoptaś jest księciem, kto wie? – zakończył melodyjnym tonem.

- A więc uciekinier, hm? – Hiro zmrużył oczy i zastukał paznokciami o stół. – Nie, nie. Pewnie próbuje się wtopić w tłum, kiedy coś knuje.

- Od razu posądzasz go o najgorsze – westchnął Wakatoshi.

- Nie rozumiesz – westchnął zirytowany i udał się do swojego pokoju, żeby przemyśleć w spokoju parę spraw i przywołać swoją magię jasnowidzenia, która nieraz podsuwa mu odpowiedzi. Nie zawsze oczywiste i sensowne, ale bywają pomocne, jeśli się wystarczająco skupi.

Nerwy chłopak miał ze stali, ćwiczone dzień w dzień, odkąd wylądował u swojej pierwszej mentorki za morzem. Potem udał się dwójką starszych mężczyzn do krajów błękitu i tu trzy lata harował na swój obecny wewnętrzny spokój, samoświadomość i biegłość umysłu. Dar też opanowywał coraz lepiej.

Tym razem jednak spotkał się z rozczarowaniem. Lub nie tyle rozczarowaniem, co zwyczajnie zdziwieniem.

Nic. Zero wizji. Zero odczuć. Tylko ciemność przymkniętych powiek.

Dlaczego? Zwykle był w stanie przywołać magię, kiedy jej potrzebował. Sama bywała grymaśna, ale ostatecznie grzecznie służyła swemu panu aż do teraz. Chociaż nie – ona nie przestała służyć. Ona zwyczajnie zniknęła.

Potem leżał bez ruchu na twardym materacu z pustym wzrokiem wbitym w sufit i tak samo pustą głową. Niemożliwe. Próbował oczywiście co chwila od nowa szukać magii i wizji, ale zwyczajnie czuł, że ich tam nie znajdzie, jakby bezpowrotnie stracił cząstkę siebie.

W końcu zasnął, nie potrafiąc znaleźć sensownego wytłumaczenia na to, co się stało. Może jutro się obudzi i okaże się, że to chwilowa usterka i, że wszystko gra?

---

Nazajutrz nic nie grało. Dzień był dżdżysty, Satori złapał jakieś choróbsko, a Hiro pozostał bez magii. W końcu poszedł z tym do Satoriego, bo on jeden mógł mieć o tym jakieś pojęcie, w końcu sam był magiem, ale dowiedział się jedynie tyle, że ma podążać za przeznaczeniem, co oczywiście było prześmiewczym wytykiem, że chłopak od lat wierzył w swoją świetlaną przyszłość bohatera, a teraz zwyczajnie utracił coś, co mu to przepowiedziało. Po prostu. Tak jakby wszystko mu się przyśniło.

Ale Hiro wiedział, kim był. Wiedział to doskonale. Nie był typem osoby załamującej się i rozpaczającej nad stratą. Zbyt wiele w życiu stracił, by się dłużej tym przejmować. Teraz mógł już tylko iść uparcie do przodu i wierzyć, że dojdzie do celu.

Najpierw musiał ułożyć sobie plan działania, jak to miał w zwyczaju. Po pierwsze: co było powiązane z utratą magii? Oczywiście mnóstwo rzeczy, ale myśli blondwłosego od razu pokierowały się w stronę dziwnego, oschłego chłopaka z biblioteki, który jak upierał się Hiro próbował być nonszalancki, a wcale mu nie wychodziło.

Okazywało się tedy, że pierwszym przystankiem w drodze do przeznaczenia będzie Błękitny Elf, który na dobrą sprawę powinien być martwy.

- Brzmi ciekawie – mruknął do siebie, rozbawiony nie wiedzieć czym i chwyciwszy swoją torbę wybiegł z mieszkania. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro