Prolog
Siedzący na kamiennej podłodze, chudy nastolatek zadrżał z zimna. Mimo że na dworze dopiero zapadł mrok, a złote promienie zachodzącego słońca zalewały podziemia przez dziurę w sklepieniu, chłopak dookoła widział tylko nieprzeniknioną ciemność. Na zewnątrz wiatr wpadający w szczeliny w murze gwizdał złowrogo. Szatyn nie słyszał hałasu, otaczała go ze wszystkich stron tylko głucha cisza. Usłyszał za sobą jakiś szelest. Odwrócił się ale nic nie zauważył. Może tylko wydawało mu się, że słyszy kroki na posadzce? Poczuł chłód na ramieniu, choć nikt go nie dotknął. Znowu wstrząsnął nim dreszcz. Był jak człowiek w gęstej mgle. Nie widział i nie słyszał, a jedyne co czuł to mrożące wszystko dookoła zimno. Siedział tak w tym nieustającym stanie i starał się zebrać myśli, które pędziły tak szybko, że robiło mu się niedobrze. Co się stało? Po chwili ciemność zaczęła się nieznacznie przejaśniać ale wraz z nadzieją na powrót do rzeczywistości pojawił się niemiłosierny ból. Uczucie tak ciężkie do zniesienia, że chłopakowi znowu zamknęły się oczy. Ból promieniował z każdą chwilą coraz mocniej, a przez niego przebijało się tylko uczucie niepokoju i dręczące go pytania. Co się stało? Co jest? Co dalej będzie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro