Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIV

Deszcz posępnie stukał o szyby okien, przypominając o ponurym dniu. Brielle wpatrywała się w pogodę z tęsknotą. Wiedziała, że za jakiś czas będzie musiała opuścić Londyn, a zdążyła się już przyzwyczaić do tego miasta i jego uroków.

Był wieczór, dlatego się denerwowała. Była jednak spokojniejsza niż Tessa, która z frustracji obgryzała paznokcie.

Adeline przeglądała social media, nieszczególnie przejmując się misją. Była pewna, że wszyscy sobie świetnie poradzą.

— To czekanie jest trudne. — jęknęła Celine, obejmując siebie samą.

— Zatęskniłaś za akcją? — Crispin uśmiechnął się szarmancko.

— Żebyś wiedział! Nie sądziłam, że tak pokocham narażanie życia. Poza tym, ja bym im się naprawdę przydała. Jako tarcza.

— Musimy polegać na tym, że Yyvon będzie godnie nas reprezentować. — mruknęła Tessa.

— Co oni w ogóle chcą zrobić? Złapać go? — dołączyła Brielle, odwracając się od okna. Miała na sobie zbyt luźną koszulkę, przez co odsłoniło się trochę jej ramię.

— Tego nie wiemy — odparł Crispin, przyglądając się jej łopatce. — Co to? — podszedł do niej i dotknął miejsca, w którym miała jakąś kropkę.

— Nie mam pojęcia.

— Jesteś wampirem, to raczej nie pryszcz — zaniepokoiła się Celine. Theresa od razu podniosła się z miejsca i podeszła do Brielle.

— Ja wiem, co to jest. Doskonale wiem — przełknęła ślinę. — James pobierał moją krew strzykawkami z igłami, które sączone były w wodzie święconej. Zostawały takie ślady. Brielle, czy ktoś cię dotykał na balu?

— Nie przypominam sobie. — wystraszyła się.

— Kelnerzy — przypomniał sobie Crispin. — Cholera jasna. Trzeba im dać znać.

— I pomóc! — oburzyła się Tessa. — Pójdę ja i Adeline. Ktoś musi tutaj zostać i bronić Brielle.

— Napisałam do Erana i Jonathana. — oświadczyła Adeline i podniosła się z kanapy.

Wszyscy wymienili spojrzenia, a po chwili w rezydencji zostały tylko trzy wampiry.


* * *

— Kurwa. — warknął Eran, odczytując wiadomość. Czekali w bezpiecznej odległości od kościoła, dlatego pozostali posłali mu pytające spojrzenie.

— Nie radzę używać przy mnie takiego słownictwa. — skarcił go Jerome.

— Ludzie Benedicta mają krew Brielle.

— Kurwa — parsknęła Yyvon.

— Jak to się stało, do cholery? — zapytał spokojnie William, masując czoło.

— Ktoś pobrał jej krew na balu. Zauważyli to przed chwilą, a konkretniej Tessa. — wyjaśnił chłopak i westchnął ciężko.

— Mają jej mało — odezwał się cicho Eliot. — Nie przemieni hordy wampirów.

— Nie rozumiesz. On pewnie potrzebował tej krwi do odprawienia rytuału, dzięki któremu nie będzie musiał żywić się Brielle, żeby przemieniać ludzi.

— Mamy przejebane. — skomentowała Yyvon.

— Przecież Brielle mówiła, że musi się zgodzić, żeby jej krew działa. — przypomniał Eran.

— Do przemian owszem. Nie wiemy, co z rytuałem — westchnął William. — Tylko skoro ma swoich ludzi, którzy mogliby przemieniać innych, po co mu to wszystko?

— Być może czegoś nie wiecie — odezwał się Jerome. — Może to jakaś specjalna rasa wampirów, tak jak Skażeni.

— Skażeni byli plugastwem, nie rasą.

— Byłem nim przez chwilę...

William spojrzał na Erana z politowaniem.

— Dobra, przymknijcie się. Właśnie naga kobieta weszła do kościoła — syknął Eliot. — Idziemy.

— Nie rządź się, to wampirze sprawy. — żachnęła się Yyvon i poszła przodem tak, jak wcześniej ustalili.



* * *



Anthony omiótł wzrokiem budynek kościoła i wzdrygnął się konkretnie na widok kruków, które okupowały każde możliwe miejsce.

— Wejdźmy do środka. Sprawdzimy, czy nie dzieje się tam coś podejrzanego. — zaproponował Jonathan i tak też zrobili.

Otworzyli drzwi z ogromnym skrzypem, co nie powinno się wydarzyć, skoro kościół był użytkowany. Kiedy się rozejrzeli, dotarło do nich, że miejsce jest w remoncie. Rusztowania i przykryte płachtami obrazy oraz figurki i ołtarz były tego solidnym dowodem.

— Nie znoszę zapachu kadzidła.

— Lubisz w ogóle jakiś zapach? — Jonathan się uśmiechnął. Oświetlał drogę latarką z telefonu, chociaż obaj widzieli wszystko doskonale.

— Cynamon. Sprawia, że jestem dziwnie szczęśliwy.

— Zapamiętam — badał wzrokiem każdy kąt. — Na świąteczne prezenty załatwię ci mnóstwo cynamonowych świec.

— Zaproszę wtedy Williama. On nienawidzi cynamonu. Będziemy kwita. — roześmiali się.

Gwałtownie odwrócili się w kierunku drzwi, kiedy usłyszeli, że się otwierają. W progu stanęła Theresa wraz z Adeline, na co zmarszczyli czoła.

Podbiegły do nich zaniepokojone.

— Nie dostałeś wiadomości? — zapytała ta druga, patrząc na Rackforda z jakąś pretensją.

— Nie.

— Oni mają krew Brielle. Zabrali jej na balu. — powiedziała Tessa, oddychając ciężko.

— Dobra, ale co wy tutaj robicie? — Anthony potrząsnął głową.

— Wyczułyśmy jej krew w pobliżu. Poszłyśmy za zapachem, nie prowadził na 22 George Street. Tylko tutaj. Coś jest nie tak.

— Spokojnie — Jonathan złapał dłonie Tessy. — Ogarniemy to. Czy William wie?

— Nie. Padła mi bateria. — westchnęła Adeline.

— To mamy problem. — zauważył Anthony, wskazując na telefon Rackforda, który również się rozładował.

— Ależ jesteście naiwni. — podnieśli głowy w górę i spojrzeli na rusztowanie nad nimi. Na deskach stała Verlee Van Asbeck i uśmiechała się, obnażając lśniące kły.

Tessa natychmiast rzuciła się w pogoń za nią, dziękując sobie samej za to, że nauczyła się biegać i walczyć w obcasach z precyzją.

Jonathan pobiegł z drugiej strony, chcąc zagrodzić jej przejście, ale ktoś podciął mu nogi.

— Nie powinieneś żyć. — Conrad patrzył na niego z podziwem. Nie miał pojęcia, jak mu się udało przetrwać ze sztyletem w sercu. To było niemożliwe, żeby chybił i nie trafił w nie.

Adeline użyła jedynego kołka, który miała przy sobie i cisnęła nim w łydkę przemykającej Verlee.

— Dobry rzut. — pochwalił ją Anthony i zaczął się wspinać na rusztowanie.

Tessa zręcznie pokonywała każdą jedną deskę i rurkę, a kiedy Verlee schyliła się, żeby wyciągnąć z nogi kołek, zauważyła coś ważnego. Miała w ręce krew, krew Brielle.

Tessa kopnęła kołek w bok tak, że wpadł prosto w ręce Jonathana.

— Chętnie poznam twoje nazwisko. — syknął i rzucił się na Conrada, który nie zdążył zrobić uniku. Dostał w ramię i wrzasnął z bólu. Drugi raz w to samo miejsce, to był szczyt wszystkiego. Wiedział, że nie ma szans z trójką wampirów, bo Tessa była zajęta Verlee, więc postanowił uciekać.

— Dokąd to? — Anthony zeskoczył na niego z desek. Conrad wyrywał się długo. — Nic z tego, jestem starszy.

— Adeline! — zawołała Tessa, wskazując podstawy budowli. Wampirzyca z ciężkim sercem rozwaliła część z nich tak, aby cała konstrukcja zaczęła się walić. Martwiła się przy tym, że Theresie coś się stanie.

Rusztowanie runęło na podłogę i przez chwilę w kościele unosił się kurz.

Conrad wykorzystał moment i czmychnął z kościoła, ale Anthony nie miał zamiaru dawać mu zbiec. Wygramolił się z ruin i również wybiegł na ulicę.

Verlee zakasłała głośno, wypluwając z ust jakiś proszek i przewróciła się na plecy. Tessa podeszła do niej i wytrąciła jej z dłoni fiolkę z krwią, która poturlała się w stronę Adeline.

Nawet nie czekała chwili, żeby roztrzaskać szkło butem.

— Nie! — krzyknęła Verlee. — Głupia dziewczyno, wiesz co uczyniłaś?!

— Zapobiegłam katastrofie. — założyła ręce na krzyż. Verlee zaczęła się cicho śmiać. W końcu ten śmiech przerodził się w obłąkany.

— Wy naprawdę myśleliście, że jesteśmy tacy głupi?

Jonathan podszedł do nich zmieszany. Nienawidził, kiedy coś nie szło po ich myśli, a czuł w głębi serca, że za chwilę runie im świat.

— O czym ty mówisz?

— Lepiej byłoby dla was, gdyby ta krew dostała się w jego ręce. Rytuał sprawiłby, że Brielle Baskerville nie byłaby ścigana. Teraz będzie — znów się zaśmiała. — Idioci! Byliście przekonani, że nie wiemy, kim jest.

Tessa, Adeline i Jonathan spojrzeli po sobie.

— W dodatku łatwo was było oszukać z kościołami. Wiedzieliśmy, że polecicie na słowa zwykłych ludzi. Skargi innych wampirów do księcia — tutaj spojrzała w oczy Tessy. — Podczas gdy wy sterczycie nade mną, ofiara składa się na George Street, ale to nie tam jest Benedict.

— Jest w trzecim kościele. Z Mikelem... — dotarło do Theresy. Złapała się za głowę i zamknęła oczy.

— Brawo. W końcu myślisz, Tesso. Dobrze, że wasze serce operacji zostanie zgniecione przez gruz, kiedy kościół się zawali.

— Zawali?! — wydarła się Adeline.

— Trzeba poświęcić jakąś świątynie. A poświęcone kamienie, które przygniotą wampira działają tak samo, jak woda święcona czy kołek.

— Kłamiesz. — syknął Jonathan.

— Nie mam powodu. Oddam życie za słuszną sprawę. Powiedzcie mojemu bratu, że jest pizdą. — wyrecytowała, a następnie oderwała sobie głowę.

Adeline zamrugała kilkukrotnie. Kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić.

Tessa niewiele myślała. Rzuciła się w bieg na 22 George Street. Musiała ocalić tego, którego kochała.

— Ja pójdę do Mikela i mu o wszystkim powiem. Ty leć za Tessą. — polecił Jonathan. Adeline tak też zrobiła.

* * *

Yyvon przemieszczała się między ławkami na ugiętych nogach, zachowując przy tym ciszę absolutną. Eliot zaczął się zastanawiać, czy każdy wampir porusza się z taką dyskrecją, bo była godna podziwu.

Eran krzywił się, patrząc na kobietę, która właśnie tworzyła krąg z popiołu, a William gorączkowo szukał wzrokiem trumny, w której mógłby leżeć Benedict.

— Nie czuję żadnej krwi. — szepnęła Yyvon.

— To mnie właśnie martwi. — odparł William.

— Adeline nie odpisuje. — oznajmił Eran.

Will przegryzł wargę i po prostu się wyprostował. Nie widział sensu w ukrywaniu się, skoro ofiara i tak się musiała złożyć.

Kruki wokół niej skrzeczały głośno i machały skrzydłami tak gwałtownie, że leciały z nich pióra.

— I po chuj ja się staram? — Yyvon rozłożyła ręce i spojrzała na swoich towarzyszy spod byka. Tylko ona się przez cały czas skradała.

— Możemy usiąść i popatrzeć, skoro i tak nic nie robimy. — zasugerował Eliot.

— Coś tu nie gra. — powiedział poważnie William.

Kobieta złożyła się w ofierze, ale nic się nie stało. Zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu Benedicta, jednak tego nigdzie nie było.

— Czy poprzednie ofiary nie składały się przed kościołami? — zapytała niepewnie Yyvon.

— Składały. — potwierdził William.

— Dlaczego ta zrobiła to tutaj? — przełknęła ślinę.

— Cholera. Tu pułapka, biegiem! — rozkazał. Dach kościoła zaczął pękać wraz ze ścianami i podłogą, ale żadne z nich nie wiedziało, jak to w ogóle możliwe.

Nie mogli użyć wampirzej szybkości, poświęcone mury na to nie pozwalały.

— Will! — spojrzał przed siebie.

To Tessa stała w progu drzwi przerażona.

Na Yyvon spadła figurka anioła, raniąc ją w plecy. Upadła na podłogę, Eran cofnął się i pomógł jej wstać. Drogę Eliota zagrodziła kolumna, która się przewaliła. William wiedział, że albo wyjdzie sam, albo w ogóle.

Podbiegł do Theresy, która wyciągała dłoń w jego stronę i złapał ją bez słowa, ale kiedy chciała go pociągnąć, nie ruszył się.

Stał w miejscu, chociaż kościół popadał w ruinę. W tle słyszał krzyki Yyvon i szybki oddech Erana. Erana, którego obiecał Crispinowi chronić.

William wziął głęboki oddech i patrząc w przestraszone oczy Tessy, puścił jej dłoń. Następnie odepchnął ją z taką siłą, że poturlała się po schodach i spadła na chodnik, gdzie stał Jerome.

Kościół runął niczym domek z kart. Podniosła się na kolana i krzyknęła rozpaczliwie, a Adeline która właśnie dobiegła, padła obok niej na ziemię i zdusiła szloch.

— Nie — łkała Theresa. — Nie, trzeba ich odkopać.

— Tak zrobimy — zapewnił Jerome. — Obawiam się jednak, że Eliot nie przeżył. — zadrżały mu wargi, kiedy to mówił.

Adeline nie wytrzymała. Zaniosła się takim płaczem, że Tessa musiała ją objąć i uspokoić jej dygotanie. Dopiero kiedy rozłożyła palce, które do tej pory ściskała w pięść, zorientowała się, że w jej dłoni spoczywa coś dosyć ciężkiego.

Pierścień rodowy Williama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro