Rozdział XXXIV
Deszcz posępnie stukał o szyby okien, przypominając o ponurym dniu. Brielle wpatrywała się w pogodę z tęsknotą. Wiedziała, że za jakiś czas będzie musiała opuścić Londyn, a zdążyła się już przyzwyczaić do tego miasta i jego uroków.
Był wieczór, dlatego się denerwowała. Była jednak spokojniejsza niż Tessa, która z frustracji obgryzała paznokcie.
Adeline przeglądała social media, nieszczególnie przejmując się misją. Była pewna, że wszyscy sobie świetnie poradzą.
— To czekanie jest trudne. — jęknęła Celine, obejmując siebie samą.
— Zatęskniłaś za akcją? — Crispin uśmiechnął się szarmancko.
— Żebyś wiedział! Nie sądziłam, że tak pokocham narażanie życia. Poza tym, ja bym im się naprawdę przydała. Jako tarcza.
— Musimy polegać na tym, że Yyvon będzie godnie nas reprezentować. — mruknęła Tessa.
— Co oni w ogóle chcą zrobić? Złapać go? — dołączyła Brielle, odwracając się od okna. Miała na sobie zbyt luźną koszulkę, przez co odsłoniło się trochę jej ramię.
— Tego nie wiemy — odparł Crispin, przyglądając się jej łopatce. — Co to? — podszedł do niej i dotknął miejsca, w którym miała jakąś kropkę.
— Nie mam pojęcia.
— Jesteś wampirem, to raczej nie pryszcz — zaniepokoiła się Celine. Theresa od razu podniosła się z miejsca i podeszła do Brielle.
— Ja wiem, co to jest. Doskonale wiem — przełknęła ślinę. — James pobierał moją krew strzykawkami z igłami, które sączone były w wodzie święconej. Zostawały takie ślady. Brielle, czy ktoś cię dotykał na balu?
— Nie przypominam sobie. — wystraszyła się.
— Kelnerzy — przypomniał sobie Crispin. — Cholera jasna. Trzeba im dać znać.
— I pomóc! — oburzyła się Tessa. — Pójdę ja i Adeline. Ktoś musi tutaj zostać i bronić Brielle.
— Napisałam do Erana i Jonathana. — oświadczyła Adeline i podniosła się z kanapy.
Wszyscy wymienili spojrzenia, a po chwili w rezydencji zostały tylko trzy wampiry.
* * *
— Kurwa. — warknął Eran, odczytując wiadomość. Czekali w bezpiecznej odległości od kościoła, dlatego pozostali posłali mu pytające spojrzenie.
— Nie radzę używać przy mnie takiego słownictwa. — skarcił go Jerome.
— Ludzie Benedicta mają krew Brielle.
— Kurwa — parsknęła Yyvon.
— Jak to się stało, do cholery? — zapytał spokojnie William, masując czoło.
— Ktoś pobrał jej krew na balu. Zauważyli to przed chwilą, a konkretniej Tessa. — wyjaśnił chłopak i westchnął ciężko.
— Mają jej mało — odezwał się cicho Eliot. — Nie przemieni hordy wampirów.
— Nie rozumiesz. On pewnie potrzebował tej krwi do odprawienia rytuału, dzięki któremu nie będzie musiał żywić się Brielle, żeby przemieniać ludzi.
— Mamy przejebane. — skomentowała Yyvon.
— Przecież Brielle mówiła, że musi się zgodzić, żeby jej krew działa. — przypomniał Eran.
— Do przemian owszem. Nie wiemy, co z rytuałem — westchnął William. — Tylko skoro ma swoich ludzi, którzy mogliby przemieniać innych, po co mu to wszystko?
— Być może czegoś nie wiecie — odezwał się Jerome. — Może to jakaś specjalna rasa wampirów, tak jak Skażeni.
— Skażeni byli plugastwem, nie rasą.
— Byłem nim przez chwilę...
William spojrzał na Erana z politowaniem.
— Dobra, przymknijcie się. Właśnie naga kobieta weszła do kościoła — syknął Eliot. — Idziemy.
— Nie rządź się, to wampirze sprawy. — żachnęła się Yyvon i poszła przodem tak, jak wcześniej ustalili.
* * *
Anthony omiótł wzrokiem budynek kościoła i wzdrygnął się konkretnie na widok kruków, które okupowały każde możliwe miejsce.
— Wejdźmy do środka. Sprawdzimy, czy nie dzieje się tam coś podejrzanego. — zaproponował Jonathan i tak też zrobili.
Otworzyli drzwi z ogromnym skrzypem, co nie powinno się wydarzyć, skoro kościół był użytkowany. Kiedy się rozejrzeli, dotarło do nich, że miejsce jest w remoncie. Rusztowania i przykryte płachtami obrazy oraz figurki i ołtarz były tego solidnym dowodem.
— Nie znoszę zapachu kadzidła.
— Lubisz w ogóle jakiś zapach? — Jonathan się uśmiechnął. Oświetlał drogę latarką z telefonu, chociaż obaj widzieli wszystko doskonale.
— Cynamon. Sprawia, że jestem dziwnie szczęśliwy.
— Zapamiętam — badał wzrokiem każdy kąt. — Na świąteczne prezenty załatwię ci mnóstwo cynamonowych świec.
— Zaproszę wtedy Williama. On nienawidzi cynamonu. Będziemy kwita. — roześmiali się.
Gwałtownie odwrócili się w kierunku drzwi, kiedy usłyszeli, że się otwierają. W progu stanęła Theresa wraz z Adeline, na co zmarszczyli czoła.
Podbiegły do nich zaniepokojone.
— Nie dostałeś wiadomości? — zapytała ta druga, patrząc na Rackforda z jakąś pretensją.
— Nie.
— Oni mają krew Brielle. Zabrali jej na balu. — powiedziała Tessa, oddychając ciężko.
— Dobra, ale co wy tutaj robicie? — Anthony potrząsnął głową.
— Wyczułyśmy jej krew w pobliżu. Poszłyśmy za zapachem, nie prowadził na 22 George Street. Tylko tutaj. Coś jest nie tak.
— Spokojnie — Jonathan złapał dłonie Tessy. — Ogarniemy to. Czy William wie?
— Nie. Padła mi bateria. — westchnęła Adeline.
— To mamy problem. — zauważył Anthony, wskazując na telefon Rackforda, który również się rozładował.
— Ależ jesteście naiwni. — podnieśli głowy w górę i spojrzeli na rusztowanie nad nimi. Na deskach stała Verlee Van Asbeck i uśmiechała się, obnażając lśniące kły.
Tessa natychmiast rzuciła się w pogoń za nią, dziękując sobie samej za to, że nauczyła się biegać i walczyć w obcasach z precyzją.
Jonathan pobiegł z drugiej strony, chcąc zagrodzić jej przejście, ale ktoś podciął mu nogi.
— Nie powinieneś żyć. — Conrad patrzył na niego z podziwem. Nie miał pojęcia, jak mu się udało przetrwać ze sztyletem w sercu. To było niemożliwe, żeby chybił i nie trafił w nie.
Adeline użyła jedynego kołka, który miała przy sobie i cisnęła nim w łydkę przemykającej Verlee.
— Dobry rzut. — pochwalił ją Anthony i zaczął się wspinać na rusztowanie.
Tessa zręcznie pokonywała każdą jedną deskę i rurkę, a kiedy Verlee schyliła się, żeby wyciągnąć z nogi kołek, zauważyła coś ważnego. Miała w ręce krew, krew Brielle.
Tessa kopnęła kołek w bok tak, że wpadł prosto w ręce Jonathana.
— Chętnie poznam twoje nazwisko. — syknął i rzucił się na Conrada, który nie zdążył zrobić uniku. Dostał w ramię i wrzasnął z bólu. Drugi raz w to samo miejsce, to był szczyt wszystkiego. Wiedział, że nie ma szans z trójką wampirów, bo Tessa była zajęta Verlee, więc postanowił uciekać.
— Dokąd to? — Anthony zeskoczył na niego z desek. Conrad wyrywał się długo. — Nic z tego, jestem starszy.
— Adeline! — zawołała Tessa, wskazując podstawy budowli. Wampirzyca z ciężkim sercem rozwaliła część z nich tak, aby cała konstrukcja zaczęła się walić. Martwiła się przy tym, że Theresie coś się stanie.
Rusztowanie runęło na podłogę i przez chwilę w kościele unosił się kurz.
Conrad wykorzystał moment i czmychnął z kościoła, ale Anthony nie miał zamiaru dawać mu zbiec. Wygramolił się z ruin i również wybiegł na ulicę.
Verlee zakasłała głośno, wypluwając z ust jakiś proszek i przewróciła się na plecy. Tessa podeszła do niej i wytrąciła jej z dłoni fiolkę z krwią, która poturlała się w stronę Adeline.
Nawet nie czekała chwili, żeby roztrzaskać szkło butem.
— Nie! — krzyknęła Verlee. — Głupia dziewczyno, wiesz co uczyniłaś?!
— Zapobiegłam katastrofie. — założyła ręce na krzyż. Verlee zaczęła się cicho śmiać. W końcu ten śmiech przerodził się w obłąkany.
— Wy naprawdę myśleliście, że jesteśmy tacy głupi?
Jonathan podszedł do nich zmieszany. Nienawidził, kiedy coś nie szło po ich myśli, a czuł w głębi serca, że za chwilę runie im świat.
— O czym ty mówisz?
— Lepiej byłoby dla was, gdyby ta krew dostała się w jego ręce. Rytuał sprawiłby, że Brielle Baskerville nie byłaby ścigana. Teraz będzie — znów się zaśmiała. — Idioci! Byliście przekonani, że nie wiemy, kim jest.
Tessa, Adeline i Jonathan spojrzeli po sobie.
— W dodatku łatwo was było oszukać z kościołami. Wiedzieliśmy, że polecicie na słowa zwykłych ludzi. Skargi innych wampirów do księcia — tutaj spojrzała w oczy Tessy. — Podczas gdy wy sterczycie nade mną, ofiara składa się na George Street, ale to nie tam jest Benedict.
— Jest w trzecim kościele. Z Mikelem... — dotarło do Theresy. Złapała się za głowę i zamknęła oczy.
— Brawo. W końcu myślisz, Tesso. Dobrze, że wasze serce operacji zostanie zgniecione przez gruz, kiedy kościół się zawali.
— Zawali?! — wydarła się Adeline.
— Trzeba poświęcić jakąś świątynie. A poświęcone kamienie, które przygniotą wampira działają tak samo, jak woda święcona czy kołek.
— Kłamiesz. — syknął Jonathan.
— Nie mam powodu. Oddam życie za słuszną sprawę. Powiedzcie mojemu bratu, że jest pizdą. — wyrecytowała, a następnie oderwała sobie głowę.
Adeline zamrugała kilkukrotnie. Kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić.
Tessa niewiele myślała. Rzuciła się w bieg na 22 George Street. Musiała ocalić tego, którego kochała.
— Ja pójdę do Mikela i mu o wszystkim powiem. Ty leć za Tessą. — polecił Jonathan. Adeline tak też zrobiła.
* * *
Yyvon przemieszczała się między ławkami na ugiętych nogach, zachowując przy tym ciszę absolutną. Eliot zaczął się zastanawiać, czy każdy wampir porusza się z taką dyskrecją, bo była godna podziwu.
Eran krzywił się, patrząc na kobietę, która właśnie tworzyła krąg z popiołu, a William gorączkowo szukał wzrokiem trumny, w której mógłby leżeć Benedict.
— Nie czuję żadnej krwi. — szepnęła Yyvon.
— To mnie właśnie martwi. — odparł William.
— Adeline nie odpisuje. — oznajmił Eran.
Will przegryzł wargę i po prostu się wyprostował. Nie widział sensu w ukrywaniu się, skoro ofiara i tak się musiała złożyć.
Kruki wokół niej skrzeczały głośno i machały skrzydłami tak gwałtownie, że leciały z nich pióra.
— I po chuj ja się staram? — Yyvon rozłożyła ręce i spojrzała na swoich towarzyszy spod byka. Tylko ona się przez cały czas skradała.
— Możemy usiąść i popatrzeć, skoro i tak nic nie robimy. — zasugerował Eliot.
— Coś tu nie gra. — powiedział poważnie William.
Kobieta złożyła się w ofierze, ale nic się nie stało. Zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu Benedicta, jednak tego nigdzie nie było.
— Czy poprzednie ofiary nie składały się przed kościołami? — zapytała niepewnie Yyvon.
— Składały. — potwierdził William.
— Dlaczego ta zrobiła to tutaj? — przełknęła ślinę.
— Cholera. Tu pułapka, biegiem! — rozkazał. Dach kościoła zaczął pękać wraz ze ścianami i podłogą, ale żadne z nich nie wiedziało, jak to w ogóle możliwe.
Nie mogli użyć wampirzej szybkości, poświęcone mury na to nie pozwalały.
— Will! — spojrzał przed siebie.
To Tessa stała w progu drzwi przerażona.
Na Yyvon spadła figurka anioła, raniąc ją w plecy. Upadła na podłogę, Eran cofnął się i pomógł jej wstać. Drogę Eliota zagrodziła kolumna, która się przewaliła. William wiedział, że albo wyjdzie sam, albo w ogóle.
Podbiegł do Theresy, która wyciągała dłoń w jego stronę i złapał ją bez słowa, ale kiedy chciała go pociągnąć, nie ruszył się.
Stał w miejscu, chociaż kościół popadał w ruinę. W tle słyszał krzyki Yyvon i szybki oddech Erana. Erana, którego obiecał Crispinowi chronić.
William wziął głęboki oddech i patrząc w przestraszone oczy Tessy, puścił jej dłoń. Następnie odepchnął ją z taką siłą, że poturlała się po schodach i spadła na chodnik, gdzie stał Jerome.
Kościół runął niczym domek z kart. Podniosła się na kolana i krzyknęła rozpaczliwie, a Adeline która właśnie dobiegła, padła obok niej na ziemię i zdusiła szloch.
— Nie — łkała Theresa. — Nie, trzeba ich odkopać.
— Tak zrobimy — zapewnił Jerome. — Obawiam się jednak, że Eliot nie przeżył. — zadrżały mu wargi, kiedy to mówił.
Adeline nie wytrzymała. Zaniosła się takim płaczem, że Tessa musiała ją objąć i uspokoić jej dygotanie. Dopiero kiedy rozłożyła palce, które do tej pory ściskała w pięść, zorientowała się, że w jej dłoni spoczywa coś dosyć ciężkiego.
Pierścień rodowy Williama.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro