Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIII

Crispin siedział przy stole i rozmasowywał czoło, gapiąc się na laskę, którą oparł w kącie pokoju. Kątem oka zauważył Erana, który próbował się wymknąć.

— Dokąd to?

Stanął w miejscu, jakby go zamurowało i odwrócił się na pięcie z głupim uśmiechem. Podrapał się w kark i podszedł do Crispina, który mierzył go karcącym spojrzeniem.

— Wiem, że ciężko wytrzymać, ale postaraj się chociaż — westchnął. — Wasza więź może przeszkadzać w działaniu.

— U Tessy i Willa to tak nie działało. — mruknął i usiadł na naprzeciwko niego.

— No nie do końca — cmoknął w powietrze. — Po prostu są starsi i mają większe doświadczenie. Potrafili to okiełznać, wy nie bardzo, a to dla nas zagrożenie. Myśl rozsądkiem, nie pożądaniem. — stuknął się w głowę palcem.

Eran jęknął długo i przeczesał włosy dłonią. Były już trochę za długie, ale jakoś nie mógł znaleźć czasu na ich skrócenie.

— Dlaczego ta więź w ogóle istnieje?

— Nie mam pojęcia — wzruszył ramionami. — Will by ci powiedział, że korzystają z niej wampiry, które mają nudne życie łóżkowe, albo jego brak.

Brwi Erana wystrzeliły w górę.

— Obiecuję, że się nie wymknę. Wprawdzie mówiąc, powinienem się porządnie wyspać, skoro muszę pilnować kościoła razem z nim i Yyvon.

— Polecam wypić szklankę whisky przed. Wszakże masz wyborne towarzystwo do trzymania nerwów na wodzy.

Eran uśmiechnął się tylko i pokręcił głową, a później naprawdę poszedł spać.



* * *



Tessa z trudem ściągnęła buta z prawej stopy. Z jakiegoś powodu była spuchnięta i podejrzewała, że ma to związek z wypadkiem z powozem.

Chciała się jak najszybciej umyć z całego brudu i przemyśleć kilka spraw.

Nie odczuwała zimna, ale ciepło owszem, więc kiedy weszła do wanny pełnej kojącej gorącej wody, spięte mięśnie zaczęły się rozluźniać tak, jak jej umysł.

Zamknęła oczy i zanurzyła się pod wodą, co trochę przypominało jej tamten wieczór, w który wpadła do Tamizy. Ale to nie była Londyńska rzeka, nikt nie ściągał jej na dno, a ona była bezpieczna.

Wynurzyła się i przetarła oczy, żeby pozbyć się piany.

— Próbujesz się utopić?

— Jezu! — pisnęła.

William stał w progu z rękami skrzyżowanymi na piersi i się jej przyglądał.

— Jak do tej pory to nam nie pomógł. Zaczynam kwestionować moją miłość do niego. — wywróciła oczami na ten komentarz.

— Co ty...

— Musimy porozmawiać. McAvoy przyszedł. — wyjaśnił, a ona zamrugała zdumiona.

— Możesz wyjść? — zapytała z wyraźną pretensją.

— Byłoby ciekawiej, gdybym został.

— William!

— Pospiesz się. To ważne.

Uniósł dłonie w geście obronnym i wyszedł, a ona ukryła twarz w dłoniach i w nie warknęła. Wyszła z wody, osuszyła się ręcznikiem i się nim owinęła. Co jej szkodziło urządzić scenę? W końcu miała się pospieszyć.

Zeszła do gabinetu z obojętną miną, Eliot spojrzał na nią tak, jakby widział po raz pierwszy w życiu kobietę w ręczniku.

— Stosowny strój.

— Kazałeś mi się pospieszyć. Sprawa jest najważniejsza — burknęła. — O co chodzi?

— Kilka osób skarżyło się, że przy kościele na 22 George Street jest strasznie dużo kruków i kręci się wokół niego sporo podejrzanych osób, a także wampirów.

— Ludzie przyszli się poskarżyć o to na Scotland Yard? To niedorzeczne. — prychnęła.

— To nie tak... — zagapił się na jej nogi. — Przypadkiem usłyszeliśmy, jak jedna staruszka się skarży na to pod piekarnią. Jak tylko... — zaciął się, kiedy poprawiła ręcznik.

— McAvoy próbuje powiedzieć, że w końcu się na coś przydał — odchrząknął William. — Tylko jest jeden problem. Dostałem dzisiaj list, w którym opisane jest dokładnie to samo, tylko z innym kościołem.

— Jeden list nic nie znaczy. — zaoponowała.

— Sprawdziłem to — odparł Eliot. — Oba kościoły są oblężone przez kruki. Ten trzeci nie.

— Co w takim razie teraz zrobimy? — ucieszył ją ten fakt.

— Nic. Crispin i Adeline zostaną z Celine i Brielle, a Mikel na wszelki wypadek będzie pilnował tego trzeciego. Ktoś może chcieć nas wrobić, ale wątpię. To tak w razie czego.

— Jerome wierzy, że to będzie ten pierwszy, dlatego my też tam będziemy.

— Świetna wiadomość — prychnął William. — A teraz możesz już sobie pójść. Twoje myśli są nie na miejscu.

— Do zobaczenia, Levingstone. — machnął na niego dłonią i wyszedł, Tessa zaraza za nim.

Wróciła do pokoju i ubrała się w koszulę nocną, a włosy rozczesała i splotła w warkocza. Potem oklapła na łóżko i wzięła się za czytanie listów, których została cała masa.

William znów wszedł bez pukania. Teoretycznie nie miał takiego obowiązku, ale marzyła o tym, żeby szanował jej prywatność.

— Poleciłem Ericowi, żeby powiadomił wszystkich o zmianie planu — oznajmił. — Chętnie się dowiem, co to miało być.

— Chciałam zrobić pokaz tańca erotycznego, ale za szybko go wyprosiłeś.

William parsknął śmiechem i pokręcił głową.

— Będziesz pił przed jutrem? — spoważniała.

— Zaczyna mnie przerażać wasza wiedza na mój temat.

— Chciałam cię prosić, żebyś znów... mnie pilnował. — podrapała się w głowę. Wyszedł bez słowa, zostawiając ją kompletnie zdezorientowaną.

Zajęła się więc czytaniem listu, w którym ktoś narzekał na to, że nie należy do szlachty, a dawno już powinien. Tessa mruknęła jakieś niecenzuralne słowo, bo nie mogła uwierzyć, że ktoś naprawdę pisze takie rzeczy do głowy londyńskich wampirów. Zaczęła się zastanawiać, czy James w ogóle się tym zajmował.

— Może omówimy szczegóły pogrzebu tej sukni? — William zjawił się z powrotem, trzymając w ręce butelkę whisky i szklankę. Rozsiadł się na krześle przed toaletką i posłał jej uśmiech.

— Niech spłonie w kominku. Nie zasługuje na nic lepszego.

— Można ją również pociąć i dać drugie życie w postaci szmatek do podłóg w piwnicach.

— Dobry pomysł. Jestem za. — nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że on na nią tak.

Patrzył i to jak. Na jej nagie nogi od połowy ud po same stopy. Dłonie, które trzymały kartkę i naszyjnik z ametystem, który spoczywał na jej dekolcie.

Oblizał usta, odwracając wzrok. Wlewał w siebie alkoholu, bo w innym wypadku nie wytrzymałby w tej sypialni ani minuty dłużej.

— Ktoś nielegalnie pije krew z ludzi — odłożyła list na bok. — Ale nie ścinaj mu głowy.

— Nie takie konsekwencje z tego są wyciągane. Chyba, że picie doprowadza do śmierci.

— Tyle dobrze — przestała czytać. — Boję się jutra. Mam złe przeczucia.

— Jak złe?

— Coś pójdzie nie tak. Jestem tego pewna. — skrzyżowali spojrzenie, a wtedy w ich uszach rozbrzmiała muzyka.

— Zapomniałem uprzedzić. Służba czasami w taki sposób spędza wieczór.

— Nie przeszkadza mi to.

— W zasadzie — odłożył szklankę na bok i poderwał się z miejsca. — Byliśmy na balu, a nawet nikt z nas nie zatańczył.

— Ty przecież stronisz od tańca.

— Zazwyczaj mam ważniejsze rzeczy do roboty na balach, niż taniec. — wyciągnął do niej dłoń. Zawahała się, zanim ją złapała.

Nie wiedziała, do czego to wszystko zmierza, a niewiedza ją przerażała.

Położyła dłoń na jego ramieniu, on swoją na dole jej pleców i pewnym ruchem przyciągnął ją do siebie tak blisko, że między nimi nie było nawet milimetra przerwy.

Podniosła głowę żeby na niego spojrzeć. Zerkał na nią spod kurtyny długich rzęs, a jego usta układały się równo, poważnie.

— Lubię grać na fortepianie. Lubię noce, bo po nich wstaje nowy dzień i wszystko można zacząć od nowa. Lubię nie słyszeć cudzych myśli — nachylił się do jej ucha. — Lubię zapach róż. — szepnął, a jego oddech przyjemnie połaskotał jej skórę.

Kołysali się powoli, chociaż rytm muzyki wyznaczał szybsze tempo.

— William...

— Lubię sposób, w jaki wymawiasz moje imię, ale już mówiłem. Wystarczy Will. — puścił jej rękę i przeniósł swoją dłoń na jej twarz tak, że kciukiem gładził jej policzek, a reszta palców otulała jej żuchwę i brodę.

Opierał teraz czoło o jej czoło. Miał jej tak wiele do powiedzenia i w końcu znalazł odwagę, żeby to zrobić. Żeby przestać się bać.

Muzyka ustała. Oni również.

Miała wrażenie, że się poci. Brakowało jej oddechu. Jeszcze nigdy nie była z nim tak blisko. Przymknęła powieki i uroniła jedną łzę. To była ulga.

Starł ją kciukiem i zbliżył swoje usta do jej warg, tak bardzo pragnął ją pocałować. Tyle razy o tym myślał. Teraz mógł to zrobić bez żadnych obaw.

Mógłby, gdyby nie zaczęła go drażnić znana woń krwi, która pociekła z jej nosa. Sekundę po tym zemdlała, a gdyby nie jego ramiona, upadłaby na podłogę.



* * *



Mikel krzywił się niemiłosiernie, bo przed chwilą wypił ohydną krew i nadal czuł jej smak.

— Tak po prostu straciła przytomność?

— Tak — odparł zirytowany William, bo został o to zapytany już piąty raz. — Tak po prostu.

— Cóż, przynajmniej przespała całą noc — wzruszył ramionami. — Ale chyba nie będzie z tego zadowolona.

— Dlaczego?

— Czułem jakiś dziwny entuzjazm. Byłeś z nią, kiedy mdlała, więc mogę się tylko domyślać, co się działo — poruszył wymownie brwiami. — Może za dużo emocji?

— Oh, do niczego nie doszło. — wyjaśnił zmieszany.

— Ale miało dojść.

— Ja tutaj jestem. — wychrypiała Tessa, wspierając się na łokciach. Dwie pary oczu, jedna ciemna, druga srebra, wpatrywały się w nią z niepokojem.

— Jak się czujesz, pączusiu? — Mikel usiadł obok niej natychmiast.

— Czułabym się lepiej, gdybyś nie nazywał mnie tak pieszczotliwymi słówkami.

— Czyli jest dobrze — zrozumiał. — Pamiętasz, co się stało?

— Tak. Nie wiem, czemu zemdlałam i skąd krew. Chociaż mam teorię, że to ma związek z tym, że Benedict wraca do życia.

— Bardzo możliwe — zgodził się Will. — Jesteś jakaś osłabiona, czy coś w tym stylu?

— Trochę. Dlaczego?

Mikel wymienił spojrzenie z Williamem.



* * *



— Nie wierzę, że kazali ci siedzieć z nami. — prychnęła Celine, podając Tessie filiżankę herbaty.

— Mieli dobry powód — przyznała. — Nie byłoby ciekawie, gdyby przytrafiło mi się to samo na misji.

— Niby tak, ale trzymanie cię tutaj jest głupie. Logiczne, że jesteś im potrzebna. Co się zmieniło? — zaintrygował się Crispin. Sam nie był zadowolony z faktu, że Eran bierze w tym udział, a on nie może zapewnić mu bezpieczeństwa. Wiedział jednak, że William będzie miał go na oku.

— Nie jestem pewna... — uśmiechnęła się delikatnie, a Brielle rozpoznała w tym uśmiechu coś znajomego.

— Za to ja jestem! — wyrwała się Celine.

— Nie gadaj — wyszczerzyła się Adeline. — Ogarnął to w końcu?

— Tak mi się wydaje, ale jak już wiecie, zemdlałam.

Crispin roześmiał się serdecznie i stuknął laską w podłogę trzy razy.

— Że też musiałaś z nim zamieszkać, żeby coś mu ruszyło w głowie.

— Zawstydzacie mnie.

Miała potwierdzenie, że było warto czekać, że cierpliwość w końcu czymś zaowocowała.

Jednak szczęście w czasach grozy nigdy nie trwa zbyt długo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro