Rozdział XXXIII
Crispin siedział przy stole i rozmasowywał czoło, gapiąc się na laskę, którą oparł w kącie pokoju. Kątem oka zauważył Erana, który próbował się wymknąć.
— Dokąd to?
Stanął w miejscu, jakby go zamurowało i odwrócił się na pięcie z głupim uśmiechem. Podrapał się w kark i podszedł do Crispina, który mierzył go karcącym spojrzeniem.
— Wiem, że ciężko wytrzymać, ale postaraj się chociaż — westchnął. — Wasza więź może przeszkadzać w działaniu.
— U Tessy i Willa to tak nie działało. — mruknął i usiadł na naprzeciwko niego.
— No nie do końca — cmoknął w powietrze. — Po prostu są starsi i mają większe doświadczenie. Potrafili to okiełznać, wy nie bardzo, a to dla nas zagrożenie. Myśl rozsądkiem, nie pożądaniem. — stuknął się w głowę palcem.
Eran jęknął długo i przeczesał włosy dłonią. Były już trochę za długie, ale jakoś nie mógł znaleźć czasu na ich skrócenie.
— Dlaczego ta więź w ogóle istnieje?
— Nie mam pojęcia — wzruszył ramionami. — Will by ci powiedział, że korzystają z niej wampiry, które mają nudne życie łóżkowe, albo jego brak.
Brwi Erana wystrzeliły w górę.
— Obiecuję, że się nie wymknę. Wprawdzie mówiąc, powinienem się porządnie wyspać, skoro muszę pilnować kościoła razem z nim i Yyvon.
— Polecam wypić szklankę whisky przed. Wszakże masz wyborne towarzystwo do trzymania nerwów na wodzy.
Eran uśmiechnął się tylko i pokręcił głową, a później naprawdę poszedł spać.
* * *
Tessa z trudem ściągnęła buta z prawej stopy. Z jakiegoś powodu była spuchnięta i podejrzewała, że ma to związek z wypadkiem z powozem.
Chciała się jak najszybciej umyć z całego brudu i przemyśleć kilka spraw.
Nie odczuwała zimna, ale ciepło owszem, więc kiedy weszła do wanny pełnej kojącej gorącej wody, spięte mięśnie zaczęły się rozluźniać tak, jak jej umysł.
Zamknęła oczy i zanurzyła się pod wodą, co trochę przypominało jej tamten wieczór, w który wpadła do Tamizy. Ale to nie była Londyńska rzeka, nikt nie ściągał jej na dno, a ona była bezpieczna.
Wynurzyła się i przetarła oczy, żeby pozbyć się piany.
— Próbujesz się utopić?
— Jezu! — pisnęła.
William stał w progu z rękami skrzyżowanymi na piersi i się jej przyglądał.
— Jak do tej pory to nam nie pomógł. Zaczynam kwestionować moją miłość do niego. — wywróciła oczami na ten komentarz.
— Co ty...
— Musimy porozmawiać. McAvoy przyszedł. — wyjaśnił, a ona zamrugała zdumiona.
— Możesz wyjść? — zapytała z wyraźną pretensją.
— Byłoby ciekawiej, gdybym został.
— William!
— Pospiesz się. To ważne.
Uniósł dłonie w geście obronnym i wyszedł, a ona ukryła twarz w dłoniach i w nie warknęła. Wyszła z wody, osuszyła się ręcznikiem i się nim owinęła. Co jej szkodziło urządzić scenę? W końcu miała się pospieszyć.
Zeszła do gabinetu z obojętną miną, Eliot spojrzał na nią tak, jakby widział po raz pierwszy w życiu kobietę w ręczniku.
— Stosowny strój.
— Kazałeś mi się pospieszyć. Sprawa jest najważniejsza — burknęła. — O co chodzi?
— Kilka osób skarżyło się, że przy kościele na 22 George Street jest strasznie dużo kruków i kręci się wokół niego sporo podejrzanych osób, a także wampirów.
— Ludzie przyszli się poskarżyć o to na Scotland Yard? To niedorzeczne. — prychnęła.
— To nie tak... — zagapił się na jej nogi. — Przypadkiem usłyszeliśmy, jak jedna staruszka się skarży na to pod piekarnią. Jak tylko... — zaciął się, kiedy poprawiła ręcznik.
— McAvoy próbuje powiedzieć, że w końcu się na coś przydał — odchrząknął William. — Tylko jest jeden problem. Dostałem dzisiaj list, w którym opisane jest dokładnie to samo, tylko z innym kościołem.
— Jeden list nic nie znaczy. — zaoponowała.
— Sprawdziłem to — odparł Eliot. — Oba kościoły są oblężone przez kruki. Ten trzeci nie.
— Co w takim razie teraz zrobimy? — ucieszył ją ten fakt.
— Nic. Crispin i Adeline zostaną z Celine i Brielle, a Mikel na wszelki wypadek będzie pilnował tego trzeciego. Ktoś może chcieć nas wrobić, ale wątpię. To tak w razie czego.
— Jerome wierzy, że to będzie ten pierwszy, dlatego my też tam będziemy.
— Świetna wiadomość — prychnął William. — A teraz możesz już sobie pójść. Twoje myśli są nie na miejscu.
— Do zobaczenia, Levingstone. — machnął na niego dłonią i wyszedł, Tessa zaraza za nim.
Wróciła do pokoju i ubrała się w koszulę nocną, a włosy rozczesała i splotła w warkocza. Potem oklapła na łóżko i wzięła się za czytanie listów, których została cała masa.
William znów wszedł bez pukania. Teoretycznie nie miał takiego obowiązku, ale marzyła o tym, żeby szanował jej prywatność.
— Poleciłem Ericowi, żeby powiadomił wszystkich o zmianie planu — oznajmił. — Chętnie się dowiem, co to miało być.
— Chciałam zrobić pokaz tańca erotycznego, ale za szybko go wyprosiłeś.
William parsknął śmiechem i pokręcił głową.
— Będziesz pił przed jutrem? — spoważniała.
— Zaczyna mnie przerażać wasza wiedza na mój temat.
— Chciałam cię prosić, żebyś znów... mnie pilnował. — podrapała się w głowę. Wyszedł bez słowa, zostawiając ją kompletnie zdezorientowaną.
Zajęła się więc czytaniem listu, w którym ktoś narzekał na to, że nie należy do szlachty, a dawno już powinien. Tessa mruknęła jakieś niecenzuralne słowo, bo nie mogła uwierzyć, że ktoś naprawdę pisze takie rzeczy do głowy londyńskich wampirów. Zaczęła się zastanawiać, czy James w ogóle się tym zajmował.
— Może omówimy szczegóły pogrzebu tej sukni? — William zjawił się z powrotem, trzymając w ręce butelkę whisky i szklankę. Rozsiadł się na krześle przed toaletką i posłał jej uśmiech.
— Niech spłonie w kominku. Nie zasługuje na nic lepszego.
— Można ją również pociąć i dać drugie życie w postaci szmatek do podłóg w piwnicach.
— Dobry pomysł. Jestem za. — nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że on na nią tak.
Patrzył i to jak. Na jej nagie nogi od połowy ud po same stopy. Dłonie, które trzymały kartkę i naszyjnik z ametystem, który spoczywał na jej dekolcie.
Oblizał usta, odwracając wzrok. Wlewał w siebie alkoholu, bo w innym wypadku nie wytrzymałby w tej sypialni ani minuty dłużej.
— Ktoś nielegalnie pije krew z ludzi — odłożyła list na bok. — Ale nie ścinaj mu głowy.
— Nie takie konsekwencje z tego są wyciągane. Chyba, że picie doprowadza do śmierci.
— Tyle dobrze — przestała czytać. — Boję się jutra. Mam złe przeczucia.
— Jak złe?
— Coś pójdzie nie tak. Jestem tego pewna. — skrzyżowali spojrzenie, a wtedy w ich uszach rozbrzmiała muzyka.
— Zapomniałem uprzedzić. Służba czasami w taki sposób spędza wieczór.
— Nie przeszkadza mi to.
— W zasadzie — odłożył szklankę na bok i poderwał się z miejsca. — Byliśmy na balu, a nawet nikt z nas nie zatańczył.
— Ty przecież stronisz od tańca.
— Zazwyczaj mam ważniejsze rzeczy do roboty na balach, niż taniec. — wyciągnął do niej dłoń. Zawahała się, zanim ją złapała.
Nie wiedziała, do czego to wszystko zmierza, a niewiedza ją przerażała.
Położyła dłoń na jego ramieniu, on swoją na dole jej pleców i pewnym ruchem przyciągnął ją do siebie tak blisko, że między nimi nie było nawet milimetra przerwy.
Podniosła głowę żeby na niego spojrzeć. Zerkał na nią spod kurtyny długich rzęs, a jego usta układały się równo, poważnie.
— Lubię grać na fortepianie. Lubię noce, bo po nich wstaje nowy dzień i wszystko można zacząć od nowa. Lubię nie słyszeć cudzych myśli — nachylił się do jej ucha. — Lubię zapach róż. — szepnął, a jego oddech przyjemnie połaskotał jej skórę.
Kołysali się powoli, chociaż rytm muzyki wyznaczał szybsze tempo.
— William...
— Lubię sposób, w jaki wymawiasz moje imię, ale już mówiłem. Wystarczy Will. — puścił jej rękę i przeniósł swoją dłoń na jej twarz tak, że kciukiem gładził jej policzek, a reszta palców otulała jej żuchwę i brodę.
Opierał teraz czoło o jej czoło. Miał jej tak wiele do powiedzenia i w końcu znalazł odwagę, żeby to zrobić. Żeby przestać się bać.
Muzyka ustała. Oni również.
Miała wrażenie, że się poci. Brakowało jej oddechu. Jeszcze nigdy nie była z nim tak blisko. Przymknęła powieki i uroniła jedną łzę. To była ulga.
Starł ją kciukiem i zbliżył swoje usta do jej warg, tak bardzo pragnął ją pocałować. Tyle razy o tym myślał. Teraz mógł to zrobić bez żadnych obaw.
Mógłby, gdyby nie zaczęła go drażnić znana woń krwi, która pociekła z jej nosa. Sekundę po tym zemdlała, a gdyby nie jego ramiona, upadłaby na podłogę.
* * *
Mikel krzywił się niemiłosiernie, bo przed chwilą wypił ohydną krew i nadal czuł jej smak.
— Tak po prostu straciła przytomność?
— Tak — odparł zirytowany William, bo został o to zapytany już piąty raz. — Tak po prostu.
— Cóż, przynajmniej przespała całą noc — wzruszył ramionami. — Ale chyba nie będzie z tego zadowolona.
— Dlaczego?
— Czułem jakiś dziwny entuzjazm. Byłeś z nią, kiedy mdlała, więc mogę się tylko domyślać, co się działo — poruszył wymownie brwiami. — Może za dużo emocji?
— Oh, do niczego nie doszło. — wyjaśnił zmieszany.
— Ale miało dojść.
— Ja tutaj jestem. — wychrypiała Tessa, wspierając się na łokciach. Dwie pary oczu, jedna ciemna, druga srebra, wpatrywały się w nią z niepokojem.
— Jak się czujesz, pączusiu? — Mikel usiadł obok niej natychmiast.
— Czułabym się lepiej, gdybyś nie nazywał mnie tak pieszczotliwymi słówkami.
— Czyli jest dobrze — zrozumiał. — Pamiętasz, co się stało?
— Tak. Nie wiem, czemu zemdlałam i skąd krew. Chociaż mam teorię, że to ma związek z tym, że Benedict wraca do życia.
— Bardzo możliwe — zgodził się Will. — Jesteś jakaś osłabiona, czy coś w tym stylu?
— Trochę. Dlaczego?
Mikel wymienił spojrzenie z Williamem.
* * *
— Nie wierzę, że kazali ci siedzieć z nami. — prychnęła Celine, podając Tessie filiżankę herbaty.
— Mieli dobry powód — przyznała. — Nie byłoby ciekawie, gdyby przytrafiło mi się to samo na misji.
— Niby tak, ale trzymanie cię tutaj jest głupie. Logiczne, że jesteś im potrzebna. Co się zmieniło? — zaintrygował się Crispin. Sam nie był zadowolony z faktu, że Eran bierze w tym udział, a on nie może zapewnić mu bezpieczeństwa. Wiedział jednak, że William będzie miał go na oku.
— Nie jestem pewna... — uśmiechnęła się delikatnie, a Brielle rozpoznała w tym uśmiechu coś znajomego.
— Za to ja jestem! — wyrwała się Celine.
— Nie gadaj — wyszczerzyła się Adeline. — Ogarnął to w końcu?
— Tak mi się wydaje, ale jak już wiecie, zemdlałam.
Crispin roześmiał się serdecznie i stuknął laską w podłogę trzy razy.
— Że też musiałaś z nim zamieszkać, żeby coś mu ruszyło w głowie.
— Zawstydzacie mnie.
Miała potwierdzenie, że było warto czekać, że cierpliwość w końcu czymś zaowocowała.
Jednak szczęście w czasach grozy nigdy nie trwa zbyt długo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro