Rozdział XXIX
William wpatrywał się w list od Crispina, który przed godziną podał mu Eric i nie potrafił dojść do tego, w którym miejscu zostanie złożona ostatnia ofiara. To było po prostu niemożliwe, żeby to odkryć.
Jedynym wyjściem według niego było obstawienie wszystkich trzech kościołów i czekanie w ukryciu.
Tak też polecił na piśmie i podał kopertę Ericowi, by ten przekazał ją na Scotland Yard.
To był pierwszy raz, odkąd wyszedł tego dnia z gabinetu i nie miał ochoty tam wracać. Zatrzymał się w progu do salonu.
Tessa siedziała na jednym z ciemnych foteli i czytała listy, już drugi dzień. Piła przy tym herbatę i wzdychała od czasu do czasu.
Miała na sobie szary wełniany golf i czarne szerokie spodnie, ale nie siedziała w taki sposób, jak zwykle. Jedna noga zwisała swobodnie, a druga była zgięta i schowana pod udem. Obok fotela wylegiwał się również Winston.
William uśmiechnął się delikatnie na ten widok. Rzadko widywał Tessę zachowującą się tak swobodnie, ale po chwili spochmurniał.
Znów tej nocy nie spała i doskonale o tym wiedział.
Tessa nagle zakrztusiła się herbatą i z trudem odłożyła kubek na stolik.
— Odkryłaś coś związanego z naszą sprawą? — zainteresował się i wszedł do środka.
Dokładnie zbadała go wzrokiem. Czarne matowe buty i skarpetki w tym samym kolorze. Idealnie leżące granatowe spodnie w kratę. Oczywiście biała koszula, a na niej czarna kamizelka. Rękawy miał podwinięte, a kołnierz rozpięty.
— Nie, ale... — podała mu list.
Jaśnie Książę Williamie Levingstone,
Piszę w delikatnej sprawie i mam nadzieję, że zachowa Książę dyskrecję. Zważając na Pańską zażyłość z Anthony'm Ravenshaw, byłabym rada, gdyby Książę z nim pomówił.
Anthony Ravenshaw regularnie bywa w moim domu, a dokładniej w sypialni mojej córki. Książę się chyba domyśla, w jakich celach się spotykają.
Ciąży z tego nie będzie, jesteśmy wampirami, ale na miłość boską, tak się nie godzi.
Z wyrazami szacunku,
Charlotte Fernandez.
— Myślałem, że żyjemy w XXI wieku — pokręcił głową i oddał jej list. — Ale gdybyś znalazła więcej takich perełek, koniecznie się podziel. Takie informacje mogą okazać się w przyszłości przydatne.
— Przydatne? Brzmisz, jakbyś chciał go tym szantażować. — pomachała kartką.
— Musisz mieć haki nawet na najbliższych. Nigdy nie wiesz, przed czym postawi cię los.
— Nie jestem zwolenniczką wykorzystywania wiedzy na czyjś temat. Szczególnie na temat najbliższych osób — spojrzała na niego karcąco. — Scotland Yard pomogło?
— Bardzo. Trzy lokalizacje, to znacznie zawęża nam cel. Jerome obstawi wszystkie trzy kościoły, a my się rozdzielimy i będziemy koczować.
Winston ziewnął długo, rozciągnął się i podszedł do William, żeby otrzeć się o jego nogi. Schylił się i podrapał go po głowie, na co Tessa zareagowała zdumieniem.
— Co się stało z chęcią zjedzenia mojego kota?
— Powiedzmy, że ja i Winston odnaleźliśmy nić porozumienia, kiedy znikałaś i trzeba było cię ratować.
— Przepraszam, że jestem wieczną damą w opałach.
— Przeprosiny przyjęte. — wywróciła oczami.
Przez moment myślała, że stary Will gdzieś zniknął, ale cały czas był na swoim miejscu.
— Czy dzisiaj też nie zamierzasz spać? Jutro bal. — spoważniał nagle. Winston czmychnął na korytarz, a wampir założył ręce na krzyż.
Czuła się jak uczennica wywołała do odpowiedzi, kiedy tak nad nią stał. Zgarnęła nogę na fotel i teraz siedziała po turecku, a łokciem opierała o swoje kolana, żeby móc wplątać palce we włosy przy samej skórze.
— Staram się — szepnęła. — To nie takie łatwe.
— O czymś mi nie mówisz.
— William...
— Nie pomogę ci, jeżeli nie będziesz współpracować — warknął. — Tesso, nadchodzi zło, do którego potrzeba wiele sił, a ty jesteś w takim stanie, że nawet bal jest dla ciebie groźny. Potrzebujemy cię do walki z Benedictem.
— Mnie? — podniosła głowę. — Czy moich cech specjalnych?
Milczał.
Wstała, zabrała kubek z herbatą i pobiegła do swojego tymczasowego pokoju.
Tego dnia nie odezwała się już do niego słowem.
* * *
Eran opierał się o ścianę, która zwykle służyła do treningu ze sztyletami i ostrzył nowe, bo podczas fali Skażonych zaopatrzenie schronu Yyvon znacznie ucierpiało.
Obserwował przy tym samą Yyvon, która wróciła z sali przeznaczonej tymczasowo dla nowych wampirów i w odbiciu z szyby okna podcinała sobie włosy nożem. Zastanawiał się, czy jej fryzura jest związana z czymś więcej, niż podobaniem się sobie, czy może ma coś wyrażać.
Zawsze wzbudzała w nim szacunek, ale nie tego rodzaju, co Tessa.
Tessa była delikatna, subtelna i piekielnie inteligentna. Uważano ją za drobną, jednak za każdym razem udowadniała, że potrafi dać sobie radę sama.
Yyvon natomiast była wojowniczką. Zawsze mierzyła każdego ciętym spojrzeniem, jeżeli nie przypadał jej do gustu. Nie bała się żyć tak, jak chciała i brała z tego życia wszystko, co jej dawało. Zazdrościł jej nawet lekkiego podejścia do relacji, ale wierzył, że kiedyś się tego nauczy. Nie wiedział tylko, czy chce prowadzić taki tryb życia.
Wątpliwości zaczęły go łapać jeszcze bardziej, odkąd Celine i Crispin coś połączyło, a on dowiedział się, że Adeline była w nim zakochana.
Jej ognisty warkocz mignął mu przed oczami, kiedy przechodziła obok z wiadrem. Obok niej kroczył Anthony, ściągając z włosów zeschniętą krew.
— Nie bolą cię ręce? Ostrzysz to od rana. — zapytał Anthony, marszcząc czoło.
— Jestem wampirem — odparł beznamiętnym tonem. — Ból jest jak atrakcja. Fajnie coś czuć.
— Nie czujemy tylko niskich temperatur i nie czerwienimy się. To chyba całkiem nieźle, co? — założył ręce na krzyż i zbliżył się do chłopaka.
— Całkiem nieźle. — zgodził się. Dołączyła do nich Yyvon.
— Wiadomo coś o tych kościołach?
— Nie bardzo. William kazał obstawić każdy z nich w dzień ofiary. My też mamy swój przydział. — wyjaśnił Tony.
— O, a jaki? — zainteresowała się Adeline. Wiadro odłożyła na podłogę. Była w nim brudna woda, którą zmywała krew z podłogi.
— Dowiemy się na balu.
Yyvon wywróciła oczami
Jakiś czas temu zadecydowała, że będzie tolerować Williama tylko przez wzgląd na Tessę i Anthony'ego. Udawało jej się, ale każdy ma swój limit. Takie rzeczy irytowały ją niesamowicie.
— Będą wyciągane jakieś konsekwencje z tych przemian? Mam na myśli odpowiedzialne za to wampiry. — odezwała się po dłuższej chwili Adeline.
— Przecież nie są niczemu winni. Benedict ich opętał, nie mogli nic zrobić.
— Eran ma rację. Zresztą, już bym wiedział, gdyby coś takiego było w planach.
— Dobra, ale Verlee na pewno musi ponieść karę. — mruknęła Adeline.
— Verlee i wszyscy inni, którzy będą wspierać Benedicta. Jeżeli Brielle zdąży być koronowana, to przed nią będą się tłumaczyć — stwierdziła Yyvon. — Na razie jednak odprężmy się przed jutrem. Bale to strasznie wymagające wydarzenie.
— Muszę jeszcze ogarnąć składzik na kołki. Któryś wampir rozerwał tam torebki krwi. — Adeline wskazała za siebie kciukiem. Yyvom skinęła głową i ruszyła do swojego gabinetu, a Anthony zniknął bez słowa. Eran odbił się od ściany i poszedł za córką komisarza, chociaż nie do końca wiedział, w jakim celu.
Odwróciła głowę w jego stronę, ale nadal ścierała z kafelek krew.
— Przyszedłeś popatrzeć, jak sprzątam?
— Może cię wyręczyć? — uniósł brew. Zmrużyła oczy i podniosła się z podłogi. Oddała mu szmatkę i wsparła dłonie na biodrach, a później rozkoszowała się faktem, że nie musi tego robić.
— Co o tym wszystkim myślisz? Tym, co chce zrobić Benedict? — zapytał.
— Nie podoba mi się to — skrzywiła się. — Wciąż mam tatę. Nie chcę, żeby zmuszono go do czegoś, czego nie chce. Nie zniosłabym jego błagania o to, żebym wbiła mu kołek w serce.
— Zawsze możesz go uratować po wszystkim. Antidotum — przypomniał jej. — Jeśli byłabyś w stanie mu je oddać.
— Zrobię dla niego wszystko, oczywiście. Jest moją jedyną ludzką rodziną i wiem, że kiedyś odejdzie, a ja tutaj zostanę. Szanuję to, że chce pozostać człowiekiem. Jeżeli mnie znudzi się trwanie, wystarczy kołek. Jesteśmy wieczni, ale nie nieśmiertelni.
Wstał i wyprostował się. Skrzyżowali spojrzenie, a wtedy Eran zrobił krok w przód. Adeline cofnęła się odruchowo, wpadając na ścianę.
— Żałujesz?
— Przemiany? Nie. Dlaczego pytasz?
— Bo... byłem jednym z powodów, a zjebałem i wcale bym się nie zdziwił, gdybyś żałowała.
— Nie wszystko kręci się w wokół ciebie — zaśmiała się nerwowo. — Dziękuję za zmycie krwi. Miałam jej dość. — położyła dłoń na jego torsie.
Spuścił na nią wzrok i zbliżył się do niej jeszcze bardziej, a prawą rękę oparł o ścianę, tuż obok jej głowy. Wstrzymała oddech. Nie miała pojęcia, co Eran zamierza zrobić. Pocałować? Czy powinna mu na to pozwolić?
— Za to u mnie ostatnio wszystko kręci się wokół ciebie — szepnął jej na ucho, a jego oddech przyjemnie połaskotał jej skórę. — Sny...
— Eran...
— Myśli o poranku — musnął jej wargi swoimi. — I te wieczorem. — powtórzył wcześniejszy gest. Zatrzymał usta tuż przy jej ustach, a ich oddechy mieszały się teraz. Jego spokojny i jej nierówny.
— Ugryź mnie. — powiedziała pewnie.
— Co? — zrobił wielkie oczy.
— Napij się z mojej szyi, proszę.
Żar, który tlił się w jej oczach sprawił, że spełnił jej prośbę, a kiedy zatopił swoje kły w jej ciele, ten żar zmienił się w płomień.
Zsunęła dłoń z jego torsu, ale Eran złapał ją gwałtownie prawą ręką i przyszpilił do ściany, splatając z nią swoje palce. Odchyliła głowę jeszcze bardziej, a kolana miękły jej z rozkoszy.
— Wystarczy. — sapnął, odrywając się od niej z czerwonymi wargami i kłami, które nie chciały się schować.
— Krwi tak. — odparła i przyciągnęła go siebie, żeby móc złączyć ich usta w pocałunku, o którym marzyła odkąd wrócili ze Szkocji.
* * *
Tessa wiedziała, że jeżeli nie zacznie podejmować prób zasypiania, ktoś ją wreszcie do tego zmusi. Bała się jednak, że kiedy tylko zamknie oczy, po posiadłości rozniesie się jej krzyk.
Oblizała suche usta i ułożyła się na miękkich poduszkach i materacu. Powieki same rwały się do opadnięcia, była przecież wykończona.
Znów zalała ją ciemna fala, a koszmar wyglądał dokładnie tak samo, jak za każdym razem. Wiedziała, że musi się obudzić, ale nie potrafiła. Ból rozrywał jej czaszkę, a jej szloch było słychać nawet w piwnicy.
W końcu wydała z siebie tak przeraźliwy krzyk, że cała służba stanęła jak wryta, a William przestał odpisywać na listy z Paryża.
Odłożył pióro i wyszedł z gabinetu, a Ericowi nakazał powrót do obowiązków. Nawet nie miał zamiaru pukać do drzwi. Szarpnął za klamkę i wszedł do sypialni Theresy.
Siedziała skulona na łóżku i płakała, kiwając się w przód i w tył. Zamknął za sobą drzwi i powoli do niej podszedł.
— Tesso?
— Nie mogę. Nie potrafię, boję się spać. — wyrzuciła z siebie. Westchnął ciężko, zabrał krzesło, które stało przy toaletce i ustawił je obok łóżka. Następnie na nim usiadł i przeczesał włosy.
— Co ci się śni?
Przełknęła ślinę i drżącymi rękami zdjęła z siebie naszyjnik z ametystem, a później spojrzała mu w oczy. Pokazanie mu tego było łatwiejsze, niż opowieść. Nawet jeśli mógł tylko to słyszeć, przeszyły go ciarki.
Skinął głową na znak, że wszystko już wie. Ametyst wrócił na swoje miejsce.
— Nieustannie mnie to dręczy. W kółko i w kółko, a ja szaleję. I czuję to samo, co czułam po śmierci. Okropny chłód i ból. Te krzyki sprawiają, że pęka mi głowa.
— Kim jest to dziecko? — rozmasował czoło.
— To mój brat. Urodził się trzy lata przede mną, ale zmarł jeszcze jako niemowlę. Moi rodzice nigdy się z tym nie pogodzili. Nie wiem, dlaczego mi się to śni. Nigdy mnie nie obwiniali. Te koszmary próbują mi udowadniać, że nie powinnam żyć. — rozłożyła ręce.
Miała sklejone rzęsy od łez.
— Czuję tylko strach. Łóżko kojarzy mi się tylko ze strachem. To jest nie do zniesienia. Nie mam siły. — już nie płakała, ale nadal była w rozsypce.
— Jaki kolor sukni jutro zakładasz?
— Proszę? — zamrugała z większą częstotliwością, niż zazwyczaj. To pytanie absolutnie nie było na miejscu.
— Niebieski, różowy...
— Szary — zatrzymała go dłonią. — Dlaczego mnie o to pytasz, do cholery?
— Na Jezusa. Lepiej wyglądasz w niebieskim, ale to tylko moja opinia. — przygryzł wargę.
— Żartujesz sobie w tym momencie? Otwieram się przed tobą, a ty... — zamilkła, zdając sobie sprawę z tego, co robi. Odwracał jej uwagę od koszmaru. — A ty wyglądasz dobrze we wszystkim.
— Zaleta diabelsko atrakcyjnych mężczyzn.
Miała ochotę wywrócić oczami, ale się powstrzymała.
— Zostanę tutaj — oznajmił. — A ty się kładź z powrotem. To jest rozkaz.
Prychnęła pod nosem i położyła się znowu, a on uśpił ją bzdurnymi opowieściami, które były nieistotne. Spełniły jednak swoją funkcję.
I chociaż obudziła się tej nocy jeszcze pięć razy, przynajmniej spała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro