Rozdział XXIV
W całej posiadłości Levingstone panował półmrok i tylko pojedyncze lampki dawały trochę ciepłego światła. Służba zachowywała taką ciszę, że gdyby nie wiedza o niej, można by było pomyśleć, że nikogo tam nie ma.
Tess wychodząc z pokoju miała wciąż wilgotne włosy. Przed chwilą słyszała kroki, dlatego pomyślałam, że William jest już u siebie.
Miała rację.
Drzwi miał otworzone szeroko i właśnie odwieszał frak na krzesło. Pozbył się również muszki, a następnie podszedł do eleganckiego barku alkoholowego i wyjął z niego whisky oraz jedną szklankę.
Ułożył to na okrągłym stoliku, który rozdzielał dwa fotele i do swojego zestawu dołączył również kieliszek, który napełnił białym słodkim winem i przesunął go w przód.
Zaczekał, aż Tessa zajmie swoje miejsce i dopiero wtedy usiadł.
— Dobrze leży. — powiedział, a ona spojrzała po sobie.
— Znajomość mojego rozmiaru jest prosta do wyjaśnienia. Kradłeś moją garderobę, ale co to tam robiło? — skubnęła materiał.
— Czekało, odkąd zasłabłaś na moim bankiecie. Na Darmouth też masz jedną. W razie czego.
Przeczesała włosy dłonią i sięgnęła po kieliszek, zaciągając się wonią białych winogron z nutą orzecha. Dobrze było poczuć ten smak na języku.
— Do Londynu zjechała Verlee Van Asbeck — zaczął. — Ma niesamowite pragnienie, aby cię poznać i zrobić to na herbacie, która odbędzie się tutaj — palcami obrysował pomieszczenie. — Twierdziła również, że Calvijn jest tobą zauroczony.
— Proszę? Może pomyliła mnie ze Stephanie.
— Trzeba być ślepym, głuchym i pozbawionym węchu, żeby was pomylić. Co więcej Calvijn dziwnie się zachowywał, kiedy usłyszał, że jesteś z Basile'm w Paryżu. Zapytam więc raz: ukrywasz coś?
— Na Boga, nie — westchnęła. — Nie mam pojęcia, o co chodzi. Może dowiem się na herbacie. Nie jestem aktualnie w dobrej formie, ale może zwabię księcia Amsterdamu. — wlepiła wzrok w swoje paznokcie.
— Dlaczego się nie goją?
— Nie wiem.
William ściągnął z nadgarstka zegarek i odłożył go na stolik z niemałym hukiem. Rozpiął też guziki kamizelki i zrzucił ją z siebie, a później oparł łydkę na kolanie drugiej nogi i zaczął się przyglądać Tessie.
— Kiedy ostatni raz spałaś?
— Nie pamiętam — przyznała cicho. — Mógłbyś odpuścić?
Przygryzł wargę i zaczął rozsznurowywać buty, żeby później przejść do rozpinania guzików koszuli.
— Hola! — wystawiła przed siebie wyprostowaną dłoń. — Łazienkę masz obok.
— Od kiedy to mierzi cię widok mojej nagiej klatki piersiowej?
— Ratowałam ci życie, a później opatrywałam rany. To zupełnie co innego. — spiorunowała go spojrzeniem.
— Zdążyłem rozpiąć tylko dwa guziki, a ty już panikujesz — podniósł się, kręcąc głową i zabrał jej kieliszek. Odstawił go na miejsce i oparł dłonie na oparciu fotela, pochylając się nad nią. — Dokończ.
Wybałuszyła oczy.
— Oszalałeś? Masz gorączkę? — przyłożyła mu dłoń do czoła.
— Dokończ i pójdę do łazienki. W przeciwnym razie rozbiorę się tutaj.
— To jest szantaż. — wytknęła mu i drżącymi rękami wzięła się do zadania.
Nie miała pojęcia, co chciał tym osiągnąć i dlaczego to robił, ale z każdym jednym guzikiem miała wrażenie, że traci oddech i się poci.
Zamknęła oczy, żeby nie patrzeć na blizny i rany, które wciąż się goiły. Pomyślała, że to jakiś absurd i prawdopodobnie ma omamy.
Kiedy skończyła, William bez słowa zniknął w łazience, a po piętnastu minutach wrócił już w jedwabnej granatowej piżamie. Włosy (wciąż mokre) odgarnął w tył.
— Pierwszy raz cię widzę w takim wydaniu. — skomentowała, na co się zaśmiał.
— Nawet ja cenię sobie wygodę w łóżku. Dolać ci?
— Nie — uśmiechnęła się słabo. — Pójdę już.
Odprowadził ją do drzwi, ale kiedy wyszła na korytarz, nie mógł znieść tego, co tak bardzo go męczyło.
— Tess? — odwróciła się w jego stronę zdziwiona. Nie używał tego skrótu często. — Wiem, że to nie moja sprawa, ale... — zacisnął dłoń w pięść i zaczął nią stukać w ścianę. — Ty i Basile?
— Jeżeli powiem, że nie mam szczęścia do książąt, coś ci to rozjaśni? — objęła siebie samą, nie kryjąc rozbawienia jego zakłopotaniem.
— Ja też nim jestem.
— Racja — cmoknęła. — Ty nie próbujesz mnie pocałować i nie oferujesz się jako zapomnienie. Ty tylko każesz rozpinać sobie koszulę.
Odchylił głowę w tył na chwilę, zbierając myśli i podane informacje.
— Próbował cię pocałować.
— Dwukrotnie — sprostowała. — Za drugim razem prawie mu wyszło.
Uniósł brwi na te słowa.
— Doprawdy?
— William, o co ci chodzi? — potrząsnęła głową. — Do niczego nie doszło. Dobra, żeby być sprawiedliwą, dosłownie musnął moje wargi, ale nie rozumiem, dlaczego tak bardzo chcesz to wiedzieć. Swoją drogą, ta rozmowa zaczyna być idiotyczna. — parsknęła śmiechem.
— Fakt, jest idiotyczna — odchrząknął. — Jutro wieczorem pójdziemy do Celine. Brielle otworzy pamiętniki. Ofiarami się nie przejmujmy, bo i tak nic na to nie poradzimy.
— Mhm.
Między nimi coś wisiało, ale żadne z nich nie było w stanie tego określić. Wiedzieli, że powinni się już dawno rozejść, jednak wciąż na siebie patrzyli.
Odwróciła się i złapała za klamkę, a on działając pod wpływem chwili, zrobił kilka kroków w jej stronę.
Obejrzała się na niego i rozchyliła wargi, chcąc coś powiedzieć, tak jak on, ale w tym samym momencie z końca korytarza wychyliła się głowa Erica.
— Wszystko w porządku, panie?
William wzniósł oczy ku sufitowi i wymamrotał coś pod nosem, a później posłał mu uśmiech.
— Oczywiście.
Tessa zdążyła już zniknąć za drzwiami, czując się jak nastolatka przyłapana na schadzce.
* * *
Celine nie rozumiała, dlaczego to właśnie rezydencja Victora, a raczej jej, jest miejscem spotkań. Zwalała to na obecność Brielle, bo zapewne o to chodziło.
Spotkania jej nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie — uwielbiałam je.
Nie lubiła za to zwoływania ich z dnia na dzień bez podania celu, a tak właśnie zrobił William.
Brielle była trochę skołowana brakiem jakichkolwiek informacji od Tessy. Wielokrotnie nawet upewniała się, pytając Adeline, czy na pewno niczego nie przysłała.
Z jednej strony pragnęła okrycia sekretów najszybciej, jak się dało, a z drugiej liczyła, że sprawa jeszcze trochę się pociągnie. Nie chciała rozstawać się jeszcze z ludźmi, których poznała. W tym krótkim czasie stali się dla niej rodziną.
— Yyvon też będzie? — zapytała Celine, patrząc na Adeline. Dziewczyna przyszła najwcześniej, nie mając do roboty nic lepszego. Tak przynajmniej wypełniła czas plotkami z Brielle.
— Wszyscy mają być, więc tak. Nawet ona respektuje prośby Willa.
— To dobrze. Jest moją kompanką w dogryzaniu.
— Ktoś coś o mnie mówił?! — zawołała wesoło wampirzyca.
Celine westchnęła ciężko.
— Dlaczego nie potraficie pukać?
— Oh, potrafię i to ostro — wyszczerzyła się. Zaraz za nią wszedł Jonathan z przepraszającym uśmiechem.
Yyvon rzuciła się na kanapę, wyciągając się jak szczupak, przez co jej nogi wylądowały na kolanach Adeline, ale ona machnęła na to ręką. Jonathan bezpiecznie zajął miejsce na fotelu, mając bezpośredni widok na księżniczkę, która siedziała na podłodze i opierała głowę o drugą kanapę.
Skrzyżowała z nim spojrzenie i posłała mu serdeczny uśmiech, po czym odgarnęła włosy za ucho.
Z kuchni wyłonił się niespodziewanie Mikel. Celine nie miała pojęcia, że tam w ogóle był.
W ciemnoczerwonym garniturze stawiał przesadnie wybiegowe kroki, a następnie zabrał magazyn mody ze stolika, który rozdzielał kanapy i zaczął go przeglądać.
— Skąd ty się tutaj wziąłeś, do diabła? — Celine potrząsnęła głową.
— Jestem tutaj prawie codziennie. Przypominam, złotko, że Brielle chcą zabić opętane wampiry. Jakiś doświadczony mężczyzna powinien nad wami czuwać. Nie musisz dziękować. — przesunął się pod okno.
Rozmasowała czoło, grzbiet nosa i błyskawicznie zmieniła minę cierpiętnika na przyjazną.
— Tessa!
Pozostali wychylili się zaciekawieni. Przyszła wraz z Anthony'm, którego spotkała po drodze.
Nie zmrużyła tej nocy oka, jak zwykle. Nasłuchiwała tylko, kiedy William zejdzie do swojego gabinetu, aby móc się przebrać. Poskładała piżamę w tak samo idealną kostkę, w jakiej ją zastała wczoraj, rozczesała włosy i spięła je w niskiego koka, a później również zeszła na dół.
Pożegnała Williama i wróciła do siebie, zapominając o pamiętnikach. Wiedziała jednak, że on na pewnie zabierze je ze sobą.
Wieczór, choć przyjemny, zostawiła za sobą. Wydawał jej się zbyt abstrakcyjny.
Brielle podniosła się z podłogi z podekscytowaniem, ale jej zapał szybko został ugaszony, kiedy spostrzegła w jakim stanie jest Theresa.
Celine ukrywała, że się martwi. W oczach Anthony'ego widziała, że on także jest bezsilny.
— Mikel, dobrze cię widzieć. Muszę z tobą porozmawiać.
— Koniecznie, słońce — zmierzył ją wzrokiem od stóp po sam czubek głowy. — Nie o ucieczce do Paryża.
Skinęła głową zmęczona i usiadła na drugim fotelu, obok Jonathana.
Na szczęście chwilę po tym dołączyła również pozostała trójka.
Eran machnął do wszystkich dłonią, a Adeline puścił perskie oczko, przez co musiała przygryźć wargi, żeby się nie usmiechnąć. Yyvon obserwowała to z rozkoszą, Brielle również to zauważyła. Chłopak jednak postanowił stanąć obok Celine.
Sama Celine powinna czuć stres, ale ku jej zaskoczeniu, Crispin nie dał jej powodu, żeby miała się trząść. Oparł się o laskę, racząc wszystkich uśmiechem, ale tylko do niej wesoło mrugnął.
Adeline widząc to, wybałuszyła oczy. Yyvon zaciekawiona jej reakcją, podniosła się i spojrzała za siebie. Niestety widok przysłonił jej William, który bez słowa położył na stoliku trzy grube notesy.
Oczy Brielle zaświeciły.
— Należały do twojej matki — powiedział łagodnie. — Musisz użyć jej pierścienia rodowego, aby je otworzyć.
— Nie wierzę, że je znalazłaś — podeszła do Tessy i delikatnie ją objęła. — Dziękuję.
— Absolutnie nie masz za co. — odparła rozczulona.
Brielle zgarnęła pamiętniki i ruszyła do swojego pokoju, rzucając przez ramię:
— Jak się czegoś dowiem, dam znać!
Mikel skinął do Tessy głową i po chwili oboje udali się razem za Brielle, jednak w zupełnie innym celu i do zupełnie innego pokoju.
— Sprawy organizacyjne. Obecność na herbacie obowiązkowa.
— Właśnie, Levingstone. Tobie na łeb padło? — zagadnęła Yyvon.
— Z moją głową wszystko w porządku. Nie musisz się troszczyć — westchnął. — Musimy wszyscy przycisnąć Van Asbecków tak subtelnie, żeby się nie zorientowali, ale coś zdradzili.
— O tak, jestem definicją subtelności. — żachnęła się Celine.
— Olewamy kolejne ofiary? — zapytał Crispin.
— Nie ma sensu się nad nimi rozczulać. To, co nadchodzi i tak jest nieuniknione. Możemy się tylko modlić, żeby to wyzwanie nas nie przerosło. — stwierdził Jonathan, a William się z nim zgodził.
— Ktoś jeszcze powinien pilnować rezydencji — odezwała się Celine. — Jakoś wątpię w umiejętności walki Mikela.
— Spokojnie, cały czas jest pod obserwacją. — słowa Willa lekko ją zszokowały.
— Mam pytanie — zaczął cicho Anthony. — Skoro Tessa znalazła pamiętniki, co robiły u ciebie? — patrzył na Williama z uniesioną brwią.
— Zostały mi dostarczone — odparł wymijająco. — Łatwiej według mnie będzie wyciągnąć coś z Calvijna, ale mam podejrzenia, że on może nie wiedzieć o planach Verlee.
— To jego siostra?
— Tak, Adeline.
— Uwaga dla panów, którzy nie mieli okazji jej poznać — Celine odchrząknęła ostentacyjnie. — Nie wypaplajcie naszych spraw pod wpływem jej uroku.
Jonathan zaśmiał się krótko, na co Crispin wzniósł oczy ku sufitowi i mruknął coś pod nosem.
— Jeżeli jesteś złakniona realnych powodów do zazdrości, mogę ci je zafundować.
Adeline prawie się zakrztusiła, a Eran otworzył usta zdumiony. Yyvon zerwała się na równe nogi i obrysowała wszystkich palcami wskazującymi.
— Co tu się wyprawia, do cholery?
Odpowiedziało jej tylko milczenie.
— Nic wielkiego — William machinalnie machnął dłonią. — Para C&C zaliczyła wczoraj romantyczne uniesienie rodem z filmu, bo z nieba padał deszcz, a ich podopieczni spędzili razem noc, dochodząc do pojednania po błaganiach Erana.
Celine ukryła twarz w dłoniach. Adeline za to mordowała go spojrzeniem. Crispin i Eran wydawali się być niewzruszeni.
— W takim razie ty coś pominąłeś. — zauważyła celnie Yyvon, mrużąc oczy.
Miała niepohamowaną ochotę odkryć, co to było i ogłosić to na forum.
Witam w nowym roku!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro